Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
42.20 km 0.00 km teren
02:09 h 19.63 km/h:
Maks. pr.:40.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Rudy na żółto :-)

Niedziela, 13 października 2013 · dodano: 14.10.2013 | Komentarze 0

Wczoraj spędziłem pół dnia na pracy, która na końcu okazała się być prawdopodobnie nikomu nie potrzebna. Oczywiście w tym czasie mogłem pojechać na rower. Na szczęście miałem jeszcze drugi dzień weekendu, który okazał się równie piękny, a nawet lepszy, ponieważ rano nie padało :-) Już wczoraj wieczorem ułożyłem sobie trasę krajoznawczą w okolicach Rud :-)


Rower zdjąłem z bagażnika przed dziesiątą. Kilka chwil później zatapiałem się już w las :-) Słoneczko świeciło, a mimo to czuć było wspaniałą leśną wilgoć. Poza tym aby na dobre wjechać na rowerowy teren, musiałem przejechać przez złotą bramę :-) Było to jednoznaczne z nadaniem charakteru dzisiejszej wycieczce :-)



Pokonywanie dystansu zdecydowanie umilała panująca aura. Temperatura wysoka, świecące wysoko słońce, oraz czyste i błękitne niebko :-) Niebawem dotarłem do pierwszego znajomego skrzyżowania :-) Oczywiście przystanąłem tam na chwilkę, aby rozejrzeć się na cztery strony świata :-)



Na mojej drodze co rusz pojawiały się jakieś fajne, jesienne kwiatki :-) Rysował się naprawdę dobry wyjazd :-) Antek ochoczo pruł przed siebie, a ja co rusz musiałem go zatrzymywać :-)





Z drogi asfaltowej zjechałem przy zawieszonej na drzewie kapliczce. W dalszej drodze do pierwszego dużego celu - kaplicy św. Magdaleny - przystawałem jeszcze cztery razy: przy bardzo żółtym drzewie, gdzie znalazłem przewróconego grzyba, przy małej rzeczce otoczonej również żółtą trawą, następnie przy zielonych strzałkach, gdzie zastanawiałem się co autor miał na myśli, oraz za przejazdem kolejowym, przy którym wyrosło bardzo wysokie i wykrzywione drzewo :-)











Kaplica św. Magdaleny nie była oblężona tak, jak się tego spodziewałem. Jedna para pod zadaszeniem i jeden pan przy drzewku ;-) Wszyscy oddalili się niedługo po moim przyjeździe, co pozwoliło mi w spokoju obejść cały teren :-) Pozwoliłem sobie nawet ponownie wejść na piętro, a i spędziłem chwilkę przy przydrożnej mapie. Uroku całości dodawały spadające w bardzo dużych ilościach liście :-)






Po kilku krótkich minutach spędzonych przy kaplicy, pojawili się nowi goście. Ja i tak zamierzałem już odjeżdżać, więc tylko pozdrowiłem ich ochoczo (a pozdrowień tego dnia było co nie miara!) i już byłem na drodze w kierunku Rud. Na tym etapie pojawiło się trochę wiatru, ale uznałem to za pozytywny aspekt :-) Cały czas otaczał mnie żółty kolor, a nawet dostałem jednym ze spadających liści w oko! :-)




Bardzo szybko dotarłem do Ławki Zakochanych, która była moim kolejnym punktem na trasie. Okazało się też, że są tacy ludzie, którzy te piękne tereny zwiedzają Melexami, a nie rowerami :-) Zjeżdżając na leśną drogę nie wiedziałem jeszcze, co mnie tam będzie czekało :-)




Nie ujechałem daleko :-) Przepięknie żółte drzewa zmuszały mnie do postoju :-) Gdy zatrzymałem się dwa razy na dystansie kilkunastu metrów, pomyślałem sobie nawet "jak tu się nie zatrzymać". Otoczenie było naprawdę piękne! :-)










W końcu dojechałem do Uroczyska Orły, gdzie nabyłem co nieco historycznej wiedzy na temat III Powstania Śląskiego. Poza tym w końcu miałem okazję trochę bardziej poznać rudzkie lasy i okolice, bo do tej pory jeździłem praktycznie tymi samymi ścieżkami. Przed odjazdem pozdrowiłem jeszcze jednego rowerzystę w średnim wieku i zdałem sobie sprawę z tego, że czasu mam już bardzo, bardzo mało.






Mimo nieadekwatnej ilości dostępnych minut i pozostałego dystansu, uroczony otoczeniem, postanowiłem zatrzymać się przy przydrożnej ambonce myśliwskiej, otoczonej żółtymi liśćmi. Dalej jechałem jednak trochę oderwany od rzeczywistości (mijając kolejnych grzybiarzy, których było dziś od zatrzęsienia) i niestety zaowocowało to ostrym wjechaniem w wypełnioną wodą dziurę w drodze. Awaryjne hamowanie miałem niczym TIR'em, ale opanowałem sytuację całkiem szybko, choć nie od razu wiedziałem co się stało :-) Wszystkie zęby oraz szprychy były na szczęście na swoim miejscu, tak więc spokojnie udałem się w dalszą drogę :-)





Jak się okazało byłem już przy głównym asfaltowym trakcie, a moja trasa prowadziła mnie do zaznaczonych w nawigacji drzew, które według mapy z którą pracowałem przy wyborze trasy, miały być godne zobaczenia. Niestety ja widziałem tylko las i nie był to odosobniony przypadek podczas tego wyjazdu :-) W zasadzie, to ten krótki etap mogłem sobie darować z uwagi na bardzo małą ilość dostępnego czasu.




Ostatnią pofalowaną leśną prostą pokonałem w iście rajdowym stylu, by po chwili znów zjechać z asfaltu, wbijając się pod górę w kierunku do wiaty Zielona Klasa. Dojechałem tam nie bez wysiłku, ale opłaciło się :-) Ostatnim razem byłem tu jeszcze z Kosią, tak więc było fajnie przyjechać tu również i Antkiem :-)





Przed odjazdem zatrzymałem się jeszcze na wzgórku, po czym zjechałem drogą ostro w dół. MXS osiągnąłem dosłownie po maksymalnie dwóch sekundach! :-) Dalej wspomagałem się również siłą mięśni, a refleksja przyszła dopiero tuż przed zakrętem. Ogarnięty pędem nie zjechałem na zaplanowany trakt i ominąłem jeden z punktów. Szybko jednak uznałem, że skrócenie trasy wyjdzie mi tym razem na dobre.



Ponownie jechałem asfaltem, swobodnie i bez żadnych oporów. Mimo to energicznie zahamowałem, widząc znany mi kamienny obelisk, o którego istnieniu właśnie zapomniałem. Dobrze, że mi się przypomniał, bo to dla mnie dosyć ważne miejsce.



Dojeżdżałem już do Rud, ale zgodnie z założeniem nie spędziłem tam za dużo czasu. Parkową alejką, wśród spadających i szeleszczących mocno pod kołami liśćmi, dojechałem do zespołu klasztorno-pałacowego, odwiedziłem też Cystersa i podążyłem w dalszą drogę, bo niestety czas nie był już zdecydowanie moim sprzymierzeńcem.










Na wylocie z Rud zatrzymałem się jeszcze raz. Tym razem przy budynku bodajże administracji, a także podszedłem do obelisku, poświęconemu Juliuszowi Rogerowi. W ubiegłym roku natknąłem się na inny obiekt ku pamięci tego człowieka - był to krzyż na kamiennym kurhanie, schowany przed hałasem w lesie nieopodal Gliwic.






Do następnego przystanku podciągnąłem trochę ulicą, aby po czasie zjechać na gruntową drogę. Była ona przepiękna, choć zdjęcia niestety nie oddają w pełni jej uroku. Miała też swoje humorki, bo to właśnie tutaj drugi raz dostałem w oko spadającym liściem, a trzeba przyznać, że spadały obficie! :-) Poza tym pod pięknym żółtym dywanem skrywały się rozległe kałuże, choć prawda jest taka, że jechało się po nich całkiem ciekawie :-)



Otoczony jaskrawym lasem, dojechałem w końcu do leśniczówki Wildek, która była chyba najciekawszym trwałym obiektem dzisiejszego dnia :-) Zabawiłem tam kilka minut, po czym nie bacząc na wskazania turystycznych drogowskazów, które ani literką nie wspomniały o istnieniu mojego kolejnego punktu, zrywnie pognałem po śladzie, rysującym się na ekranie nawigacji :-)



Jechałem dosyć szybko, spoglądając co jakiś czas dookoła, aż w końcu dotarłem na miejsce, wcześniej przejeżdżając po kolejnej rozległej kałuży :-) Źródełko Hugo było obiektem naprawdę wyróżniającym się w leśnym krajobrazie :-) Faktem jest jednak, że w panujących dziś warunkach, przykryte warstwą liści, nie było zbyt efektowne. Niemniej jednak warto było odwiedzić to urocze miejsce :-) Towarzyszący mojemu pobytowi deszcz liści również dodawał właściwego dla tego dnia smaczku :-)









Powoli odzyskiwałem panowanie nad czasem, radośnie zmierzając do następnej leśniczówki. Niestety była ona zdecydowanie mniej ciekawa od poprzedniej (a może nawet pomyliłem budynki ;-) ), ale za to dowiedziałem się, że rycerz Janik jest mitycznym założycielem Jankowic ;-) Po zaznajomieniu się z nim, rozpocząłem ostatni etap wyjazdu.




Słońce było cały czas wysoko, temperatura również praktycznie letnia, a dzień dosłownie przepiękny! :-) Przy ławce Zepa spotkałem starszego profi-rowerzystę. Zamieniliśmy kilka zdań, ale żaden z nas nie wiedział czemu lub komu ma służyć miejsce, w którym się znajdowaliśmy. Teraz już wiem, że obelisk i ławka zostały poświęcone jednemu z pracowników nadleśnictwa, który był również lokalnym dobrodziejem. Dobrze jest pamiętać o takich ludziach...




Wjechałem w las w ślad napotkanym rowerzystą, ale nie ujechałem daleko. Położone obok drogi mokradła skutecznie mnie skusiły :-) Następny przystanek miałem już na Zamkowej Górze, która kiedyś ponoć była siedzibą zbójów :-) Teraz była zatopiona w złocie, choć było to tylko złoto zrabowane naturze :-)







Wyjazd dobiegał końca. Czekała mnie jeszcze mała i przyjemna przeprawa przez las, a następnie odcinek uliczny w Kuźni Raciborskiej. Żwawo deptałem na Antkowe pedały, ciesząc się z udanego wyjazdu :-) Coś mi mówi, że będzie trzeba wymyślić jakiś sposób, aby i Aneczce umożliwić tak ożywcze spędzanie czasu na świeżym powietrzu. Póki złota jesień trwa!


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.