Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
36.59 km 0.00 km teren
01:51 h 19.78 km/h:
Maks. pr.:43.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Na Ankę z Łukaszem :-)

Niedziela, 4 maja 2014 · dodano: 04.05.2014 | Komentarze 0

Wstając z łóżka i wyglądając przez okno stwierdziłem, że odpuszczę sobie dziś rower. Pogoda co prawda dopiero się rozkręcała, ale mogłem porobić dziś inne rzeczy. Co zaplanowałem, tego nie wykonałem, bo nie dalej jak piętnaście minut później zadzwonił Łukasz z niecodzienną propozycją, aby razem pojechać na Ankę :-) No cóż... Jedziemy! :-) Takiej okazji przepuścić nie chciałem!



Aneczka z Bąblem pojechali do Koźla, a ja w tym czasie wyruszyłem do Kłodnicy na punkt zborny :-) Mimo słońca na firmamencie, było zimno, a zimny wiatr dokuczał tak mocno, że już na samym początku wyjazdu włożyłem na siebie super koszulkę od Aneczki. Na miejscu od trzech minut czekał już Łukasz. Ruszyliśmy praktycznie z miejsca i w zasadzie od razu okazało się, że będzie mi bardzo trudno dotrzymać kroku jego młodym i silnym mięśniom. Cisnął że nie wiem co, choć na szczęście wyrozumiale po krótkim czasie zmniejszył tempo. Za Kanałem tuż na skraju lasu, wyprzedziło nas dwóch kolarzy i - co zdarzyło mi się tu po raz pierwszy - to z ich inicjatywy wyszło rowerowe pozdrowienie w naszą stronę :-) Pozytywnie :-) Na początku Raszowej na chwilę przystopowaliśmy, a gdy Góra św. Anny była na wyciągnięcie obiektywu, zatrzymaliśmy się ponownie.



Przed zakrętem minęliśmy zielonego Mercedesa. Byłem pewien, że to ten sam, którego zapamiętałem przy okazji poprzedniego wyjazdu. Tym razem jednak kierowca był inny :-) Na krótko przed Leśnicą wiatr nieco ustał i trochę podniosła się temperatura. Na Rynku zrobiliśmy kolejny postój. Przejeżdżałem tędy sporo razy, ale jakoś nigdy nie było okazji, aby tu przystanąć. Dobrze, że w końcu nadszedł taki czas :-) 



Rozpoczęliśmy podjazd pod Górę św. Anny, gdzie to ja przejąłem pałeczkę pierwszeństwa. Po lewej rozpościerały się ładne widoki czeskich gór, które niestety jak zwykle psuły kominy ze Zdzieszowic. Gdy dojechaliśmy na punkt widokowy, zaczęliśmy wyszukiwać na horyzoncie znane nam bardziej lub mniej miejsca. Spędziliśmy tam kilka minut, a gdy wróciliśmy na drogę, akurat włączyliśmy się w peleton kolarek :-) Sporo ich było, podobnie jak i innych rowerzystów, spotkanych podczas tego wyjazdu :-)



Na podjeździe wyprzedziło nas co najmniej kilku sapiących kolarzy :-) My tymczasem pokonywaliśmy dystans na lajcie, relaksacyjnie i widokowo :-) Ostatecznie nie wjechaliśmy na szczyt przy kościele, zjeżdżając kilkanaście metrów na postój przy wykopalisku.



Zbierając się na drogę powrotną umówiliśmy się, że widzimy się na rynku w Leśnicy. Ja trochę odczekałem, aby nie kolidować z Łukaszem i móc zjechać swoim tempem. Wiatr nie pozwalał wycisnąć optymalnej prędkości, ale i tak było całkiem sympatycznie :-) Ponownie trochę zmarzłem :-) Gdy spotkaliśmy się w Leśnicy, Łukasz rzucił propozycję, że pokaże mi ulice w rzece. Trochę zdziwiłem się co może mieć na myśli, ale na miejscu okazało się, że faktycznie przez kilkadziesiąt metrów, ulica poprowadzona jest w korycie rzeczki! :-) To Ci piękny kwiatek! :-) Człowiek codziennie może się czegoś dowiedzieć :-) Tymczasem nad naszymi głowami przeleciał nisko samolot i ponownie pożałowałem, że nie wożę aparatu w bardziej dostępnym miejscu (już niebawem to się zmieni). Jak się miało okazać za kilka minut - ucieknie mi jeszcze jedna fotka ;-)



Postanowiliśmy podjechać te kilkadziesiąt metrów ową rzeczką, abym mógł zobaczyć uliczkę w całej jej okazałości. Ponownie więc przystanęliśmy na drugim końcu, by po kilku minutach się wrócić. Jako że miałem Antka ustawionego do zdjęcie w nurcie rzeki, Łukasz pojechał pierwszy a ja po chwili za nim. Po kilku sekundach jazdy mój kompan odwrócił się do mnie, aby coś do mnie krzyknąć i... w następnej sekundzie ujrzałem skręconą kierownicę i lecącego do wody na plecy Łukasza! Zebrał się szybko, krzyknąłem tylko do niego czy nic mu nie jest i gdy uzyskałem pozytywną odpowiedź, mogłem włączyć pozytywne odbieranie tego zajścia :-) Z mojej perspektywy i z perspektywy wyjazdowego "kwiatka", było to zdarzenie bardzo ciekawe, które z pewnością będziemy ze śmiechem wspominać :-) Gdy dotarliśmy do brzegu, zrzuciłem z siebie super koszulkę, a mokra bluza Łukasza powędrowała do sakwy i ruszyliśmy dalej.



Przez pierwsze kilkaset metrów sprawdzaliśmy, czy Łukasz może komfortowo wracać do domu tak, by panująca aura nie wpłynęła na jego późniejsze samopoczucie. Dobrze, że wiatr już tak nie hulał i że zrobiło się cieplej. Jechało się nam bardzo swobodnie, średnia rosła - fajna odmiana od moich poza asfaltowych i przyczepkowych wyjazdów :-) W lesie za Raszową pomyślałem sobie, że dzień praktycznie dopiero się budzi i że aż żal kończyć przejazd. Do Koźla wróciliśmy po starych śmieciach, które przypomniały mi minione czasy. Ładnie widać było promenadę, ale nie zatrzymywałem się już na zdjęcie. To był bardzo fajny i sympatyczny wyjazd :-) Mam ogromną nadzieję na to, że takiego rowerowego czasu będę miał więcej. Przyda się nam obydwu na pewno.
Dzięki Łukasz! :-)



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.