Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
175.69 km 0.00 km teren
09:36 h 18.30 km/h:
Maks. pr.:61.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Sudety Zachodnie i okolice, dzień 4

Piątek, 27 czerwca 2014 · dodano: 08.07.2014 | Komentarze 0

Poranek był naznaczony lekkim bólem nóg po wczorajszym dystansie. Nie było jednak źle :-) Do drogi byłem gotowy zgodnie z planem, to znaczy o ósmej rano. Gorzej było z gotowością właścicielki budynku, która zniknęła jak kamfora. Rano powitał mnie tylko uroczy psiak. Dwa, czy trzy razy wszedłem na górę, obszedłem też cały dom i nic - nikogo nie znalazłem. W końcu pojawił się jegomość, z którym załatwiłem wszystkie formalności, po których w końcu mogłem ruszyć w trasę.
Na zamku Czocha było sympatycznie, a mury dodawały dużego smaczku. Spędziłem tam kilkanaście minut, a później udałem się do Parku Krajobrazowego Doliny Bobru. Nad jeziorem poznałem sympatyczną grupę rowerzystów. Przed miejscowością Wleń, czekał mnie mega podjazd. Przystawałem na odpoczynek dosłownie co kilka metrów! A wydawałoby się, że po przejechaniu gór, będę miał już łatwiej.  O stopniu nachyleń, świadczy choćby prędkość maksymalna, uzyskana właśnie na jednym ze zjazdów. Podobnych, choć już na szczęście nie aż tak ekstremalnych podjazdów, miałem jeszcze dziś kilka. Rekompensatą, były trzy zjazdy wyciskające łzy z oczu :-) Po przejechaniu owego ekstremalnego podjazdu, na szczycie poznałem Krzysztofa, który opowiedział mi kilka ciekawych historii. Gdyby nie to, że gonił mnie czas oraz fakt, że jechaliśmy w przeciwnych kierunkach, pewnie gadalibyśmy jeszcze dłużej :-) Myślę, że nasza rozmowa trwała co najmniej kilkanaście minut. Towarzyszył jej brak poczucia czasu - coś jak z Piotrem ;-) Poza tym Krzysztof był jedyną poznaną tego dnia osobą, która na tym etapie wyjazdu, w 100% wierzyła w mój dzisiejszy dojazd do Wrocławia. Pozostali wyrażali powątpiewanie, okraszone lekkim uśmiechem. Jadąc dalej, nieopatrznie ominąłem pałac i basztę we Wleniu. Na swoje nieszczęście, jadąc ku Organom Wielisławskim, zdałem się na pośpiesznie wytyczoną trasę z nawigacji. W nagrodę dostałem kamienisty polny podjazd, a tuż za szczytem ledwie widoczną, zarośniętą drogę. Na całe szczęście na miejsce dojechałem bez konieczności zawracania.
Do Jawora już pędziłem, zdając sobie sprawę z upływu czasu. Ponadto był to ostatni ważny punkt. Po nim mogłem już bardziej realnie oceniać możliwości dzisiejszego dojazdu do Wrocławia. Na zwiedzanie kościoła dotarłem rzutem na taśmę. Gdy wyjechałem z Jawora, rozpoczęło się zerkanie na godzinę i dystans. Wiatr w twarz nie ułatwiał zadania i praktycznie cały czas jechałem na styk. Dopiero o dziewiętnastej, szala zaczęła przechylać się w moją stronę. W samym Wrocławiu zamotałem się ze swojej winy dwa razy, ale na dworzec dotarłem z dziesięciominutowym zapasem. To był super fajny sprint, wspaniale wieńczący tą wyprawkę. Czułem się spełniony, a Antek po raz kolejny sprawdził się w roli super kompana do podróży :-)



Zamek Czocha. Stare mury dodawały klimatu, tylko jakiś pajac z WZ stanął w złym miejscu.

Wylot ze Złotnik Lubańskich - no comment ;-)


Ładny las na trasie.


Drugi i tym samym ostatni podjazd, o którym mówił mi pracownik sklepu gdzie zrobiłem dłuższy postój. Dalej nie orientował się już w terenie. Może to i dobrze... ;-)


Malownicze drogi między polami przed Rybnicą.


Postój przy drodze krajowej nr 30, później zjazd do Parku Krajobrazowego Doliny Bobru. Super pędziło się w dół!


Nad Jeziorem Pilchowickim. Na tamie widać jadącą grupę rowerzystów, poznanych kilka minut wcześniej. Bardzo miło się rozmawiało - mam nadzieję, że jednak kiedyś spróbują przygody z sakwami :-)


Ponownie w trasie. Teraz się dopiero zacznie...


Postój po bardzo ostrym podjeździe, ukrytym już gdzieś w oddali. Tak ostro podczas tego wyjazdu jeszcze nie było.


Tuż przed szczytem przystaję ponownie, dając odpocząć nogom przed zjazdem. Poza tym widoków szkoda...


Schodzę z siodła z zamysłem zrobienia co najwyżej kilku zdjęć. W oddali widać podjeżdżającego Krzysztofa... ;-)


"Fajny" polny skrót w drodze do Organów Wielisławskich. Uchwyciłem najbardziej przyjazny fragment trasy :-)


Przereklamowane Organy Wielisławskie ;-)


Organy Wielisławskie :-)


Uff, po kolejnym podjeździe. Droga innej kategorii niż ta, gdzie przystawałem co kilka metrów, więc było oznakowanie - 11%. Z sakwami podjazdy dają chyba jeszcze więcej satysfakcji - metr po metrze i do przodu!


Kościół Pokoju w Jaworze.


A miałem nie zatrzymywać się już na zdjęcia. Bocian zwyciężył :-)


Między podwrocławskimi miejscowościami. Jestem w trakcie zadaniowej jazdy. Czas, dystans, krótkie postoje, motywacja. Ostatnich kilkadziesiąt kilometrów wspaniale wieńczyło tą wyprawkę. Póki walczysz, jesteś zwycięzcą. I chyba zapragnąłem szosy...


Przedmieścia Wrocławia nieopodal lotniska. Powoli czuję smak zwycięstwa, choć nie wiem jeszcze ile czasu stracę jadąc po Wrocławiu.


Postój na światłach. Więc jednak była okazja sfotografować Sky Tower ;-)
Kategoria Wyprawki ;-)



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.