Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
43.90 km 0.00 km teren
01:51 h 23.73 km/h:
Maks. pr.:59.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

10 września 2015

Sobota, 19 grudnia 2015 · dodano: 30.12.2015 | Komentarze 0

PROLOG

Moje przemyśliwania na temat roweru szosowego trwały miesiące. Od dnia powrotu z ubiegłorocznej wyprawki, myśl o szosie nie dawała mi spokoju. Wątpliwość była w zasadzie tylko jedna: finansowa. Było to jednak spore wyzwanie. Przełom nastąpił dziesiątego września. "Ale jak to? Umrzeć i nie poczuć jak to jest na szosówce...?" - pomyślałem. Wszystkie wątpliwości z automatu poszły w kąt :-)
Dziewiątego grudnia stało się...
- "A duża ta przesyłka?" - zapytałem kuriera przez telefon.
- "To rower" - usłyszałem. Te słowa momentalnie zmieniły barwę mojego głosu, który wydał z siebie okrzyk radości :-) Ba! Gdy wróciłem do biura, aż łapki mi się trzęsły! :-) Nagle nadszedł ten dzień! :-) Rower na który tyle czekałem, był już u mnie :-)
Rowerek znalazł się w domu po południu. Mimo to, aż do wieczora trochę ignorowałem stojący w pokoju ogromy karton. Podszedłem do sytuacji na chłodno. Rozpakowywanie było bardzo ważną czynnością i pozostawiłem ją aż do czasu, gdy dzieci poszły spać... :-)

W piątek wieczorem zaczęło lać. Patrząc za okno traciłem nadzieję, na sobotnie wyjście na szosę. O poranku sytuacja zaczęła jednak rozwijać się w dobrym kierunku :-) Trasa pierwszej przejażdżki Cabo wpadła mi do głowy w nocy. Skoro to rower szosowy, to czemu nie pojechać trasą szosowego maratonu? Jeśli się uda i pozwoli na to czas, to jeszcze trochę ją zmodyfikuję. Czekało mnie jeszcze troszkę pracy przy rowerze, ale za to był czas aby asfalt choć trochę przeschnął. To był wielki dzień! :-)



Pierwsze wrażenia były zdecydowanie odmienne, od moich dotychczasowych rowerowych doświadczeń :-) Nisko pochylona głowa, cały jakiś taki położony nisko ziemi... Dziwnie ;-) Nawrót na drogę rowerową był już mimo to pewny. Chwilę później śmigałem po asfaltowej nitce, wyraźnie wyczuwając uskoki przy łączeniach z bocznymi ulicami. O dziwo rower był jednak wygodny :-) Był zdecydowanie bardziej na plus, niż się tego spodziewałem! W kwestii komfortu mogę porównać go chyba z Kosią. Dodatkowo od razu spodobał mi się dolny chwyt na baranku :-) Fajnie, aerodynamicznie, a jeszcze do tego wygodnie! Również mimo turystycznej ramy, spokojnie mogłem się położyć, choć na pewno na ramach sportowych można zrobić to jeszcze bardziej ;-) Przez Kłodnicę przejechałem, zwracając uwagę na każdy aspekt jazdy nowym rowerem. Było inaczej, lecz nie było szokująco, więc szybko zaczęliśmy się rozumieć :-) Cabo momentami podskakiwał na wybojach :-) Przejazd kolejowy przed Raszową pokonałem na minimalnej prędkości, a poza tym - dotarłem tu naprawdę szybko, wcześniej na krótkim postoju wysyłając Aneczce SMSa. Prędkość podróżna wahała się pomiędzy dwadzieścia pięć, a trzydzieści kilometrów na godzinę, przy czym te dwadzieścia pięć, to był totalny relaks :-) W SMSie zażartowałem sobie nawet, że po powrocie do domu będę musiał sprawdzić definicję oporów toczenia ;-) Ich brak rzucił mi się w oczy jeszcze w Kędzierzynie, na pierwszych metrach. Jeszcze wcześniej, podczas normalnej jazdy zerknąłem na nawigację, która wskazała prędkość niecałych czterdziestu kilometrów na godzinę! Szok! :-) Dystans do Leśnicy pokonałem spokojnie, cały czas obserwując zachowanie roweru. Później rozpocząłem wspinaczkę na Górę św. Anny, zatrzymując się na chwilę po drodze przy Muzeum Czynu Powstańczego i sprawdzając coś przy napędzie. Gdy wdrapywałem się na sam szczyt ustawiłem najniższą przerzutkę, lecz za chwilę podniosłem się z siodełka. Rower momentalnie zaczął rwać do przodu! Musiałem wrzucić chyba ze trzy przerzutki dalej, aby normalnie jechać! :-) Zarówno na prostych, jak i na podjazdach rower odjeżdżał, że hej! Czuć, że tutaj sto procent idzie w napęd! Stojąc już przy pomniku Jana Pawła II dojrzałem na dole kolarza. Zjechałem do niego, robiąc całkiem nieświadomie stójkę przy wjeździe na główną :-) To pierwszy taki raz z SPD! :-) Chwilę pogadaliśmy i ruszyłem dalej, aby w Wysokiej pofolgować sobie z górki :-) Licznik pokazał tam prawie sześćdziesiąt na godzinę, a byłoby i więcej, gdyby nie mokra nawierzchnia i fakt, że zacząłem podskakiwać na wybojach :-) Cudo! :-) Za Kadłubcem znowu trafiłem na wmordewind, ale odejście rowerka wciąż cieszyło :-) Alpenstrasse pokonałem momentalnie, choć pod koniec dało się zauważyć moje braki kondycyjne, nad którymi koniecznie będę musiał popracować :-) Zjeżdżając na główną, po raz kolejny pojawił się "problem" z hamulcami ;-) Słabo ich sięgam mimo długich dłoni i z pewnością będę musiał wypracować sobie jakiś porządny chwyt na kierownicy :-) W sumie, to brak hamulców pozwolił mi bardziej cieszyć się tutejszymi zakrętami ;-) Pomyślałem też sobie, że modyfikacje w takim rowerze, to poniekąd konieczność i że być może za jakiś czas zamontuję tu klasyczną kasetę. Compact spokojnie radził sobie na podjazdach, a na najniższej zębatce dawałem rady jechać bez żadnych problemów. Oczywiście wszystko jest jednak względne :-) W drodze powrotnej ponownie przystanąłem na leśnickim Rynku. Czas już trochę mnie naglił. Słońce już jakby opadało, a ja jechałem bez jakiejkolwiek lampki. Łykałem dystans! :-) Będąc już w domu i przebierając się po rowerze miałem dylemat, czy zalożyć koszulkę z mega świrkowym uśmiechem, czy księcia z bajkiem ;-)

Rynek w Leśnicy :-)


Na szczycie Góry św. Anny :-)



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.