Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
295.44 km 0.00 km teren
12:54 h 22.90 km/h:
Maks. pr.:63.78 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Cabo da Roca 2016, dzień 3

Sobota, 28 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0


Dzień rozpocząłem trochę słabiej. To chyba efekt późnego rozbijania się poprzedniego dnia. Dodatkowo przez pierwszą część dnia miałem wiatr w twarz. Całe szczęście zamiast parasola, musiałem użyć okularów przeciwsłonecznych :-) Gdy tylko zacząłem wyglądać „profi”, zaraz minął mnie pierwszy kolarz :-) Również później kręciło się ich całkiem sporo :-) Udało mi się też wysuszyć namiot i śpiwór :-) Przed Memmingen trochę popadało. Kilka razy również na mnie trąbiono, że nie jadę drogą rowerową. To szosa, ludzie! Pogoda szybko się poprawiła, a ja włączyłem szósty bieg :-) Ostatni kilkudziesięcio kilometrowy etap, jechało mi się naprawdę świetnie :-) Dodatkowo spokojne wioski położone na malowniczych wzgórzach zachęcały by łykać je jedna po drugiej :-) Przed Babenhausen zaliczyłem mega fajny zjazd, podczas którego pęd aż mnie wystraszył :-) Prędkość co prawda nie była zabójcza, ale nie znałem drogi, a nisko zawieszone słońce tworzyło refleksy na mokrym asfalcie, utrudniając wybór optymalnej linii przejazdu :-) Poza tym czas nagłego przyśpieszenia był bardzo krótki! Opony aż terkotały na nawierzchni! :-) Dzień znów zakończyłem bardzo późno – z deszczem i błyskawicami na horyzoncie. Dodatkowo pobłądziłem trochę nie podświetlając nawigacji. Wszystko jednak przetrzymałem, a w nagrodę dostałem pięknie gwieździste niebo podczas rozbijania namiotu :-)

Wczoraj jechałem do późnej nocy, rozbijając się już po ciemku na obrzeżach miejscowości Steinach. Jazda po ciemnym lesie dawała frajdy, a poza tym jak zwykle na sam koniec dnia dostawałem kopa :-) Z miejsca noclegowego zebrałem się skoro świt :-)


Przystanek na śniadanie w Mengkofen. Siedziałem sobie spokojnie, aż tu nagle ktoś w języku polskim życzy mi smacznego :-)


Droga w kierunku Weng. Komfortowa jazda :-) Opony nie nabierały wody z przesychającego asfaltu.


Przystaję na moment, a po chwili zatrzymuje się przy mnie jegomość na rowerze i coś do mnie mówi po niemiecku, nie odpuszczając. Finalnie dość szybko okazuje się, że chciał jedynie powiadomić mnie, że z tego przystanku nigdzie nie odjadę publiczną komunikacją. Jego upór wpisywał się w moje pozytywne odczucia dotyczące mieszkających tu ludzi. Bez szarpaniny i pełna kultura.


Malownicza droga nieopodal miejscowości Moosburg an der Isar. Z nieba zaczyna lać się żar.


Erdweg. Kolejny krótki przystanek na trasie. Za ogrodzeniem korty tenisowe, ogólny ład i porządek. Na każdym kroku widać dobrą gospodarską rękę.


Koniec sielanki ;-) Przed miejscowością Mering dopada mnie deszcz. Po kilku chwilach woda chlupie w butach, a ponadto jakaś kobieta daje znak klaksonem, że nie podoba jej się rowerzysta na drodze przeznaczonej dla samochodów. Mimo, że wdłuż biegnie jakaś droga rowerowa, to nic sobie z tego nie robię. Szosa nie bardzo nadaje się na jazdę po takiej asfaltowej nitce. Wjeżdżając do miasta mijam stację benzynową, gdzie uzupełniam bidony i pusty brzuszek :-) W międzyczasie deszcz przestaje padać :-)


Upierdliwych kierowców w tej części Niemiec znalazło się więcej :-) Oczywiście ignorowałem ich. Ponownie zrobiło się słonecznie i odczuwalnie ciepło. Promienie słońca atakowały oczy, więc jechałem w okularach. Rowerek mknął po asfalcie aż miło! Zerknąłem na dróżkę obok, biegnącą tuż przy polu. Była lekko zanieczyszczona polnym nalotem, a ponadto od czasu do czasu trochę popękana w poprzek. Na pewno nie byłbym w stanie jadąc tamtędy wykorzystać w pełni możliwości roweru! Tymczasem do moich uszu zaczęło dobiegać też jakieś cykanie. Jechałem lekko zaniepokojony do czasu aż okazało się, że to łańcuch dostał w kość przy okazji niedawnego deszczu :-)


Zaraz na początku miejscowości Ettringen zatrzymuję się w końcu, by przesmarować hałasujący łańcuch. Po niedawnym deszczu nie ma już absolutnie żadnego śladu.


Za miejscowością Eppishausen. Doskonale wiem gdzie jestem! :-) To miejsce utkwiło mi w pamięci jescze z map googla, gdy planowałem trasę przejazdu :-) To było fajne uczucie móc się tu znaleźć i zobaczyć jak faktycznie świat tu wygląda, a trzeba przyznać że podobnie jak na całym niemieckim etapie podróży, wyglądał dużo lepiej, niż sobie to wyobrażałem przed startem. I mam tu na myśli zarówno drogi, krajobrazy, ale również "sumę wszystkich strachów" ;-) Niemcy okazały się być naprawdę przyjazne!


Przemierzam dystans od miejscowości do miejscowości. Są niewielkie, zadbane i uśpione. Aż chce się jechać do kolejnej z nich i "łykać" je jedna po drugiej! Ten odcinek pokonałem bardzo sprawnie! Tutaj - za miejscowością Breitenbrunn.


Łykania kilometrów ciąg dalszy :-) W Babenhausen, które zostawiłem za plecami, natknąłem się na kilku czarnoskórych azylantów - wszyscy na rowerach. Pierwszego z nich mijałem u podnóża podjazdu, z którego zjeżdżałem. Biedak kierował się w przeciwną stronę... ;-) Babenhausen była kolejną zadbaną miejscowością, a dodatkowo pachniało tam barowym jedzeniem :-)


Dettingen an der Iller. Powoli będę rozglądał się za miejscem na nocleg, choć wciąż mam chrapkę "łyknąć" jeszcze kilka miasteczek :-) Kilometry dosłownie same wchodzą w nogi!
Kategoria WYPRAWY



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.