Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
270.73 km 0.00 km teren
12:32 h 21.60 km/h:
Maks. pr.:57.62 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Cabo da Roca 2016, dzień 4

Niedziela, 29 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0


Wstałem nieco wcześniej, niż do tej pory. Trzeba było zabrać się z sadu ;-) Słońce jakoś nie mogło przebić się przez chmury i było mi to nawet na rękę – miałem dziś kilka niezłych podjazdów, a jeden szczególnie długi. W końcu zaczął też kropić, a później padać deszcz. Już przed Stockach, aż do samiusieńkiej Francji jechałem w deszczu. Około sto trzydzieści kilometrów! W związku z tym wizyta w Bazylei okazała się być klapą, pomijając w ogóle fakt, że jazda szosą po mieście do przyjemnych nie należy. Do Francji nie wiem nawet kiedy wjechałem :-) Trochę też spadły mi morale, w brzuszku trochę pusto, ale niespodziewanie na drodze pojawił się bus z pizzą! Do tego obsługa była bardzo miła! :-) Niestety zaliczyłem też przewrotkę (jak nowicjusz – przy nawrocie!), ale nie zabolało mnie nawet stłuczone kolano, a rowerowa duma... Jutro będzie lepszy dzień :-) Muszę przyznać, że czułem też lekką satysfakcję z pokonania tych ponad stu kilometrów w deszczu :-) Taki wyjazd, to faktycznie jazda w każdych warunkach. 

Finalnie ujechałem wczoraj jeszcze kilkadziesiąt kilometrów :-) Fajnie śmigało się pomiędzy miejscowościami, a ponadto miałem zapas mocy w nogach :-) Ostatnie kilometry jechałem już w zupełnej ciemności, a dodatkowo - nie podświetlając nawigacji i jadąc w błędnym przekonaniu, że widzę ślad - trochę nadłożyłem drogi. Ostatecznie kończąc ten długi dzień, zdecydowałem się na rozbicie namiotu w bezpośrednim sąsiedztwie mijanej ostatnio miejscowości. Dodatkowo ciągłe podświetlanie ekranu nawigacji nie sprzyjało efektywności jazdy i w związku z tym niepotrzebnie zwiększało zużycie baterii. Było to na tyle niewygodne, że prawie udało mi się nawet wjechać na czyjeś podwórko ;-) Ponadto na horyzoncie w kierunku mojej jazdy widać było błyskawice i pioruny. Kładłem się z nadzieją, że burza przejdzie obok i w świadomości, że o poranku czeka mnie wcześniejsza pobudka, niż zwykle. Od pobliskich domów dzielił mnie naprawdę niewielki dystans! :-) Mimo tego psychicznie czułem się totalnie swobodnie - i jak zresztą podczas całej tej wyprawy, nie przejmowałem się wcale doborem miejsc noclegowych :-)


Zbierać zacząłem się około za piętnaście piąta, gdy ledwie zaczynało świtać :-) Na trasie byłem już po piątej :-) Na całe szczęście noc była spokojna, jedynie z lekkimi opadami deszczu :-) Chłodny poranek nie pomagał jednak we wkręceniu się w jazdę :-)


Eichstegen tuż za plecami. Przystaję na chwilę ale widzę też, że wcale nie musi być dziś słonecznie. Warstwa chmur na niebie i słońce, które nie bardzo potrafi sobie z nimi poradzić. Zobaczymy, co przyniesie dzień.


Kolejny krótki przystanek na trasie. Jedzie się rześko, choć pogoda wciąż niepewna.


Stockach. Chłodno i od pewnego czasu pada deszcz. Ponadto jechałem już na odczuwalnym głodzie, a w promieniu wzroku ani widu żadnego sklepu! To nie Polska, gdzie spożywczy jest w każdej wiosce... :-) Na szczęście trafiła mi się jakaś stacja paliw :-) Mimo zapełnienia żołądka jakoś ciężko jest ruszyć. Chłód i chyba też lekkie zmęczenie z nocy dają o sobie znać.


Przed Tengen. Najdłuższy podjazd dzisiejszego dnia :-) Doceniam teraz dzisiejszą pogodę, bo gdyby dzień był gorący, z pewnością nieco gorzej pokonywało by się tu dystans :-)


Niestety z powodu sporego zachmurzenia nie udaje mi się w pełni podziwiać Alp, które są tu przecież praktycznie na wyciągnięcie ręki... Po cichu liczę jednak na to, że kiedyś jeszcze będzie ku temu okazja :-) Wiem już też, że niestety znalazłem się w obszarze deszczowego frontu, który według prognozy pogody sprawdzanej jeszcze w domu, miał swoim obszarem objąć praktycznie całą Francję. Zobaczymy co z tego będzie...


Krótki przystanek przed lekkim podjazdem i kolejne zdjęcie z trasy :-)


Ledwie kilka kilometrów od granicy ze Szwajcarią. Już mam świadomość tego, że jeszcze dziś będę we Francji i to daje mi pewien obraz pokonanego dystansu, oraz już lekką satysfakcję :-) Tymczasem na postoju dostrzegam zjeżdżające ze wzgórza po lewej dwa rowery. Jadą bez rowerzystów i z bardzo dużą prędkością! Dosłownie po ułamku sekundy dociera do mnie, co tak naprawdę zobaczyłem, a chwilę później owe rowery wynurzają się zza wzgórza, widoczne na dachu wiozącego ich samochodu :-) Ciarki jednak były ;-)


Stuchlingen. Już czuć zapach rześkiego, szwajcarskiego powietrza ( ;-) ), a tymczasem (choć to bardzo banalne spostrzeżenie) na stacji benzynowej śmietniki, to powycinane plastikowe beczki, krzywa metalowa krata na podjeździe co chwila hałasuje pod kołami przejeżdżających na niej samochodów. I to tu? Przy granicy Niemiec i Szwajcarii? Dodatkowo tuż obok stacji jakiś kierowca grzebie pod maską swojego samochodu, w poszukiwaniu usterki. Szok ;-) Wszystkie te scenki obserwowałem, będąc już mokry po deszczu, który zaczął padać jakiś czas temu i wciąż nie ustaje. Aż do samej Francji, czyli około stu kilometrów pogoda zdąży się jeszcze pogorszyć... :-)


Anegdotka z trasy: ze Szwajcarii mam zdjęcie tylko jak leje ;-)


Pod wiaduktem kolejowym za miejscowością Mumpf. Szwajcara przywitała mnie solidnym deszczem, szarością na niebie i wilgocią wkradającą się pod każdą warstwę ubrania. Dodatkowo zachowanie kierowców wobec mnie było wyraźnie na minus względem Niemiec. Niby nie czuję się zagrożony na drodze, ale jednak co niektórzy mogliby troszkę zwolnić wyprzedzając rowerzystę - zwłaszcza w deszczu. Zdjęcie dłoni zrobione na początkowym etapie owych trudniejszych warunków pogodowych. Później było jeszcze nieco gorzej ;-)


Bazylea, w której wizyta okazała się lekką klapą. Jeszcze przed wyjazdem spodziewałem się, że na szosie nie będzie tu do końca ciekawie, ale swoje dołożyła też brzydka pogoda. Prócz tego miejski standard: ruch samochodowy, osiedla bloków. Oj, Szwajcaria inaczej widziana była oczami mojej wyobraźni, choć trzeba przyznać, że w zasadzie nawet tego kraju nie "liznąłem", wjeżdżając tu tylko by odhaczyć dodatkowy kraj na trasie. Na zdjęciu parking dla rowerów :-) Wjechałem tu będąc pewien, że to przejazd pod skrzyżowaniem, a tu taka niespodzianka ;-)


Folgensbourg - już Francja. W deszczu, miejskim ruchu, mnogości uliczek i ogólnej gorączce rowerowej jazdy w deszczu nawet nie zauważyłem żadnego znaku informującego o wjeździe na terytorium kolejnego kraju. Istnieje również prawdopodobieństwo, iż takiego znaku wcale nie było :-) We Francji od razu zauważyłem gorszy stan dróg ale też pewnie dlatego, że jechałem szosą :-) Na moment przestało padać, więc można było nieco odetchnąć. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść...


Za miejscowością Seppois-le-Bas. Pierwsze francuskie krajobrazy. Muszę przyznać, że Francja od samego początku nie przypadła mi do gustu.


Niedziela i wszystko pozamykane, a w brzuchu pusto :-) Na Zachodzie spodziewałem się jednak większej sieci sklepów i stacji benzynowych, a na mojej trasie było ich jak na lekarstwo... Na całe szczęście na wylocie z Dampierre-les-Bois natrafiłem na busa z gorącą pizzą, okraszonego przesympatyczną i przemiłą obsługą, w postaci dwójki młodych chłopaków i jednej dziewczyny. Byli niezmiernie uczynni i wykazywali dużą chęć zrozumienia przekazu w języku innym, niż francuski. Po skończonym posiłku głośno mnie pożegnali, machając na drogę. Dziękuję zarówno za przyjęcie, a także za to, że nie musiałem iść spać z burczącym brzuchem ;-)
Kategoria WYPRAWY



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.