Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
143.47 km 0.00 km teren
07:25 h 19.34 km/h:
Maks. pr.:48.65 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Cabo da Roca 2016, dzień 5

Poniedziałek, 30 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0


W zasadzie tylko rano o poranku zwinąłem się bez deszczu. Później było już tylko gorzej. Mimo to udało się osiągnąć cel ekstremalnego minimum na dziś, czyli pułap stu pięćdziesięciu kilometrów. Te kilka kilometrów różnicy jest tu już bez znaczenia. Trasa była bardzo wymagająca. Non stop w deszczu! Jestem mokry całkowicie. To będzie noc przetrwania.

Mój wymyślony na szybko patent przeciwdeszczowy ;-) Miałem tylko jedną parę skarpet na zmianę, więc musiałem zadbać o to, by mieć choćby w miarę suchy komplet na zmianę. Ów patent wytrzymał jakiś czas, ale jak już puścił, to woda lała się na całego...


Pierwszy nocleg we Francji wypadł w dość dogodnym miejscu :-) Niedaleko drogi i zupełnie zaszyty na polnej miedzy :-) Tylko ta pogoda...


Okolica była całkiem zachęcająca do jazdy. Niestety wiele z uroku jazdy szosą zabierała pogoda. A byłem jeszcze świeżutki - chciało się pożerać dystans!


Delikatny podjazd nieopodal Valonne. Jedne z ostatnich chwil względnego spokoju :-)


Zaczyna już dokuczać mi niższa temperatura i niepogoda. W sklepie zaliczam też pierwszy kontakt z autochtonami - starszej ekspedientce w sklepie w Belleherbe tłumaczę na migi, że przyjechałem tu na rowerze ;-) Zgłodniały daję się też skusić na lokalny wyrób, coś na kształt twardego pasztetu. Postój trwał kilka dłuższych chwil, gdyż już padało...


Pierrefontaine-les-Varans. Chronię się przed deszczem i chłodem, by chwilę odsapnąć. Ruszam, ale udaje mi się pokonać może kilkaset metrów - widząc za skrzyżowaniem sklep z zadaszeniem, podejmuję decyzję w zasadzie instynktownie, zjeżdżając z wytyczonej trasy przejazdu. Warunki odbierają jakąkolwiek chęć do dalszej jazdy! Gdy stoję wydaje się, że jest względnie spokojnie, lecz gdy tylko ruszam, podmuchy wiatru i wdzierająca się wszędzie woda, zmuszają do większej pracy i samozaparcia.


Loray. Jazda staje się bardzo nieprzyjemna. Mocno wieje, jest zimno i wilgotno. Pada gęsta mżawka, a w dodatku bardzo mocno wieje - akurat z kierunku przeciwnego do kierunku mojej jazdy! Gdy wymęczony zatrzymuję się na przystanku, trzęsąc się z zimna obserwuję, jak wiatr niesie poziome fale deszczówki! Wiem jednak, że zbyt długi postój zaprzepaści moje szanse na przejechanie choćby większej części zakładanego dziennego dystansu, a także spowoduje nadmierne wychłodzenie organizmu. Jestem cały przemoczony, ale jakoś udaje mi się opanować drżenie, zjadam czekoladę i mając w głowie myśl o zadaniu do wykonania, wyruszam na drogę...


Docieram do Pontarlier, która jest większą miejscowością, niż te mijane dotychczas. Mam nadzieję odnaleźć tu jakieś schronienie - trasa ostro daje w kość! Gdy po krótkim kluczeniu udaje mi się znaleźć jakieś lokum, przemoczony i zziębnięty zamawiam herbatę i siadam przy stoliku. Podkurczam nogi i nie jestem w stanie opanować drżenia, stopy, kolana, jak i reszta ciała żyją swoim życiem! Czuję się trochę zażenowany i delikatnie rozglądam się, czy nikt mnie nie obserwuje... Do drugiej i kolejnej herbaty biorę zwiększone ilości cukru. Organizm domaga się kalorii! Przy trzeciej herbacie zimno zaczyna puszczać, a ja nie jestem w stanie utrzymać szklanki w dłoniach! Chciałem zamówić jeszcze jedną, a przy okazji pozbyć się drobnych, lecz sprzedawczyni nie zgadza się na transakcję, gdyż... brakuje mi piętnastu eurocentów! Mam jeszcze dziesięć euro w papierze, ale postanawiam jednak nie przedłużać pobytu. Mimo, że w głowie coś szepcze by nie wychodzić na ten ziąb wiem, że zadanie nie zostało wykonane.


Nie ujechałem zbyt wiele. Deszcz cały czas padał, wiało z przeciwka, a ciepło które wypracowałem sobie przy herbacie uciekło dosłownie z pierwszymi metrami - jeszcze zanim na dobre wsiadłem na rower! Warunki odejmowały chęci do jazdy... To była walka! Na przystanku w położonym nieopodal Dompierre-les-Tilleuls nawet nie siadam. Jem przekąskę i chodzę w tą i z powrotem, od czasu do czasu zerkając na otoczenie. Jest to dla mnie oczywiste, że siadając automatycznie wydłużyłbym postój, gdyż ciężko byłoby mi się ponownie zebrać. Ruszając nie zważam już zbytnio na to, w jakim jestem stanie. I tak jestem cały przemoczony...


Jadąc dalej zaczynam drwić z niepogody! No co tak mało tej wody! Chciałbym więcej! Rzucam wręcz wyzwanie i motywuję się na głos mówiąc do siebie, że dam radę! Każdy samochód a co gorsza ciężarówka, to dodatkowa porcja wody. Oczywiście najgorsze są ciężarówki jadące z przeciwka. W momencie mijania uderzała we mnie fala wzbijanej z asfaltu wody i w sekundę byłem jeszcze bardziej przemoczony! W końcu w Censeau trafiam na budynek opisany jako hotel i restauracja. Wypijam tam cztery herbaty, ponownie nie potrafiąc opanować mocnego drżenia ciała. Herbata w szklance parzy, ale z uporem maniaka ściskam ją w rękach, starając się uchwycić jak największą powierzchnią dłoni. Byle było ciepło! Przy okazji udaje się naładować telefon. Niestety na pytanie o coś do zjedzenia, otrzymuję informację, że niczego takiego tu nie mają... Muszą wystarczyć mi ogromne ilości cukru, wsypywane do herbaty... Spędzam tam całkiem sporo czasu. Poniekąd zależy mi na naładowaniu telefonu, ale przy okazji zbieram też siły na dalszą drogę. Obserwuję też sytuację za oknem... Bez zmian. Zaczynam zastanawiać się ile kilometrów uda mi się tak przejechać. Zdaję sobie sprawę z tego, że pod kątem ekwipunku nie jestem przygotowany na kilka dni deszczu.


Krótki przystanek na trasie. Osłonięty znów mam wrażenie, że jest spokojnie, ale gdy tylko ruszam, wiatr daje o sobie znać. Jedzie się cieżko, ale staram się jednak pokonywać maksimum dystansu.


Na postój zjeżdżam mając na liczniku nieco ponad sto czterdzieści kilometrów. Dla mnie jednak jest to jak zakładane wcześniej sto pięćdziesiąt. Te kilka kilometrów w ogóle nie ma dla mnie znaczenia. Nie miałem sobie nic do zarzucenia, gdyż warunki były naprawdę ciężkie, a ja chyba jednak pokazałem trochę charakteru... :-) Byłem silniejszy o ten jeden dzień i dawało to nadzieję na to, że kolejny również będzie udany - nawet jeśli pogoda się nie poprawi. Czekała mnie natomiast noc w mokrym namiocie i śpiworze. Co jakiś czas budziłem się telepiąc z zimna...! Nocowanie pod dachem nie wchodziło jednak w grę!
Kategoria WYPRAWY



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.