Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
173.13 km 0.00 km teren
08:33 h 20.25 km/h:
Maks. pr.:61.11 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Cabo da Roca 2016, dzień 6

Wtorek, 31 maja 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0


Noc nie należała do ciekawych. Cały czas lało, a ponadto co najmniej kilka razy budziłem się, trzęsąc jak galareta. Spałem w mokrym namiocie i śpiworze. Dzień znów był deszczowy, choć całe szczęście nie aż tak bardzo jak poprzedni. Przemoczony byłem „tylko” kilka razy. Poza tym rozciąłem oponę. Jakby tego było mało, nastraszył mnie owczarek niemiecki, goniący za mną wzdłuż drogi i ciągnący za sobą łańcuch. Wyglądało to tak, jakby się zerwał! Na szczęście ostatecznie nie wybiegł na drogę. Niestety całość nie wygląda optymistycznie. Wstępując do serwisu rowerowego dowiedziałem się, że taka pogoda ma być aż do soboty! Mam jednak nadzieję, że słońca będzie coraz więcej. Nie jestem w stanie wyrobić normy kilometrowej w takim deszczu, a ponadto dziś namiot i śpiwór są już kompletnie mokre. Ja razem z nimi...

Powitał mnie chłodny i wilgotny poranek. Namiot był kompletnie przemoczony, a ja wraz z nim. Całe szczęście warstwa ubrań przy ciele nieco przeschła, więc od mokrego śpiwora coś mnie oddzielało. Gorzej było ze stopami, które starałem się podkulać jak tylko się da, by nie dotykać mokrych ścianek namiotu.


Tournus. Na pierwszy rzut oka była to całkiem ciekawa miejscowość. Niestety ja jechałem walcząc z chłodem. Mimo to na tym odcinku nie jechało się najgorzej :-)


Dość męczący podjazd na wylocie z Tournus. Dodatkowo tylna przerzutka zaczyna świrować. Co by nie było rower dostał w kość...!


Szorstkie francuskie asfalty w końcu dopadły mnie nieopodal La Chapelle-sous-Brancion... Prawdopodobnie nawet widziałem moment złapania gumy - przejechałem po wklęsłej łacie na drodze, a ostry kraniec właściwego asfaltu poczynił szkód. Miałem sporo szczęścia, bo stało się to na samym końcu zjazdu! Gdyby doszło do tego choćby kilkadziesiąt metrów wcześniej, prawdopodobnie leżałbym na zębach... Opona zgubiła powietrze dosłownie w dwie, trzy sekundy. Szosówka, to już nie są żarty...


Na boku opony znalazłem około pół centymetra rozcięcia. Nie dość, że ostatnie dni były ciężkie, nie dość że walczyłem ze swoją psychiką, to jeszcze to... Spoglądając w górę w obawie przed deszczem, zacząłem wyciągać z sakwy rzeczy potrzebne do wymiany dętki. Awaryjnej opony nie wziąłem ze sobą z domu, gdyż już się nie zmieściła. Dodatkowo oponę szosową wymieniałem tylko raz, ale na polu walki wszystko poszło gładko i cała operacja nie zajęła mi nadmiernie dużo czasu. Niestety stało się to czego się obawiałem - podczas tego nieplanowanego postoju znów zaczęło padać. Jakby tego było mało w głowie jakże niedoświadczonego kolarza tkwiły myśli, ile kilometrów, a może wręcz metrów uda mi się przejechać na uszkodzonej oponie. Czuć było jej bicie. Ponadto bardzo szbyko wróciła dramatyczna pogoda. Spory deszcz i cholerny wiatr! Szarość myśli, szarość wokoło mnie. Mimo tego trzeba było jechać dalej.


W międzyczasie zaangażowałem Aneczkę w poszukiwania serwisu, lub sklepu rowerowego. Jeden ze sklepów minąłem, ale dowiedziałem się o tym po fakcie, a wszystkie pozostałe sugerowane znalezione w internecie, były nie po drodze. Ja nie miałem natomiast zamiaru zjeżdżać z trasy. Nie miałem na to czasu, bo piętnaście czy dwadzieścia kilometrów, to w dwie strony była godzina samej jazdy, a dodatkowo warunki w których się aktualnie znajdowałem były mocno nieciekawe - jedynym kierunkiem była jazda naprzód! W Saint-Bonnet-de-Joux zapytałem jakiegoś chłopca o serwis rowerowy, a ten wskazał kierunek za mną. Wśród wielu wejść faktycznie znalazł się serwis, którego nie dojrzałem wcześniej! Okazała się to być raczej rowerowo-motocyklowa rzemieślnicza manufaktura, ale serwisant miał chęci. Niestety nie udało się nawet zakupić dętki: wybrzydzałem, bo nie pasowała mi długość wentyla ;-) Przy okazji dowiedziałem się też, że ma padać jeszcze po weekendzie! Dotychczas kierowałem się prognozami, które przekazywała mi Aneczka i które były dużo bardziej optymistyczne! Dlatego też informacja od serwisanta dość mocno osłabiła moje morale...


Wychodząc z serwisu udałem się prosto pod wiatę przystankową, skąd zadzwoniłem do Ani. Telefon miał służyć wymianie informacji ale też czułem, że muszę się pozbierać. Dzisiejszy dzień kosztował mnie już dość sporo sił psychicznych, choć oczywiście cały francuski odcinek powodował tu efekt bazy. Po krótkiej rozmowie ruszyłem dalej, stawiając czoła szarości, deszczowi i wiatrowi. Kiedy to się skończy?!? W Charolles podczas kolejnej rozmowy przyznałem po raz pierwszy - choć jednak trochę na wyrost - iż jeśli ta pogoda ma się utrzymać jeszcze przez kilka dni, to nie dam rady... Miałem serdecznie dość tego cholernego deszczu i zimna!
Kategoria WYPRAWY



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.