Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
233.35 km 0.00 km teren
10:25 h 22.40 km/h:
Maks. pr.:66.82 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Cabo da Roca 2016, dzień 8

Czwartek, 2 czerwca 2016 · dodano: 13.10.2016 | Komentarze 0


O poranku szybko ruszyłem w trasę. Na początku trochę się zamotałem, a gdy tylko wyjechałem z miasta, znów zaczęło padać! Miałem jednak w sobie nadzieję :-) Co prawda według prognoz w górach również miało padać, ale słowo „Hiszpania” działało wręcz magicznie :-) W końcu wyszło też słońce! Niedługo potem zacząłem wspinać się na Pireneje :-) Szło mi to tak sobie, gdyż mięśnie nie miały już swojej świeżości. Nie było jednak źle :-) Około dwa kilometry przed szczytem dołączył do mnie inny kolarz i razem wdrapaliśmy się na górę, przy okazji nieco rozmawiając :-) Później był zjazd! Stromizna bardzo szybko przeszła w łagodną równię pochyłą :-) Mimo to jechało się bardzo przyjemnie! Po drugiej stronie gór był inny świat! Muszę przyznać, że zostałem zauroczony Hiszpanią! Na uwagę zasługuje również zachowanie kierowców w stosunku do rowerzystów – chyba nawet lepsze, niż w Niemczech. Swoją drogą, to kolarzy jeździ tu bardzo dużo! I widać też, że podchodzą do tematu na poważnie!

Ponownie na trasę wyruszałem w Pau. Poprzedniego dnia wstąpiliśmy jeszcze do Decathlonu, gdzie zaopatrzyłem się w dętkę i awaryjną oponę. Prognozy pogody wciąż jednak nie były zachęcające - również w Pau miało dziś padać! Faktycznie gdy tylko ruszyłem, musiałem ponownie stawiać czoła mżawce, która na szczęście była już mniej obfita, niż te poprzednie. Niemniej jednak początkowe kilka kilometrów o porannej szarówce minimalnie odebrało mi ochotę do jazdy za sprawą ochłodzenia organizmu i ponownego moczenia ubrań. Dodatkowo przed wyruszeniem pojawił się jeszcze jeden problem w postaci niespodziewanej opuchlizny na stopach! Ten problem jednak bardzo szybko zignorowałem. Co tam opuchlizna, kiedy droga, cel i przygoda czeka!!! Wciąż byłem w grze!!!


Berenx. Pireneje witają mnie pierwszymi podjazdami. Mimo wciąż niezachęcającej aury jadę przed siebie. Mam w sobie nadzieję że - choć według prognoz w górach miało padać - to najgorsze warunki są już za mną.


Pierwszy "hiszpański" znak drogowy za miejscowością Salies-de-Bearn. Wierzę, że jadę ku lepszemu...! :-) Oczami wyobraźni już widzę hiszpańskie słońce! :-)


Okolice Arberats-Sillegue. Pasmo Pirenejów w oddali. Jedzie się spokojnie, czuję oddech spokoju w organiźmie.


Na wylocie z Behasque-Lapiste. Temperatura zaczyna rosnąć i powoli robi się gorąco :-) Również niebo zdaje się przejaśniać :-) Czuję w sobie nowe siły :-) Ciało sprężyście i ochoczo reaguje na wydawane mu polecenia :-)


Kilka kilometrów później na niebie pojawia się słońce! Momentalnie robi się gorąco, więc wykorzystuję sytuację, by choć trochę podsuszyć mokry ekwipunek. Zobaczyć słońce po tylu dniach - bezcenne! Mimo tego, że temperatura bardziej męczy na podjazdach, to jedzie się zdecydowanie przyjemniej!


Jeszcze Francja (Uhart-Mixe), ale już widać pierwsze klimatyczne symptomy w postaci rosnących przy drodze palm :-) O ja Cię...! :-) Wyprawa zaczyna nabierać nowego smaku! Czekam na nowe doznania! :-)


Okolice Arhansus. Przystaję, bo widoczki są niczego sobie :-) Przy okazji zdejmuję buty, aby dać nieco wytchnienia wciąż nabrzmiałym stopom :-) Wcale jednak nie przejmuję się ich stanem :-) Uczucie towarzyszące tej wyprawie i poczucie celu zdecydowanie dominują! Oczywiście nie zapominam o detalach i buty zapinam najluźniej jak tylko się da.


Za Ostabat-Asme. Jadąc czerpię przyjemność z podziwianych widoków :-)


Przed Gamarthe. Widać już co czeka mnie na dalszym etapie :-) Bardziej mnie to cieszy, niż martwi! :-)


Mijam Saint-Jean-le-Vieux. W następnej miejscowości zatrzymuję się w Intermarche, gdzie kupuję przecudowny w smaku jogurt pitny! Niebo w gębie! Po jego wypiciu ponownie zrobiłem kilka kroków w stronę sklepu by kupić jeszcze inny smak, ale szybko się zreflektowałem. Nie jestem tu, by pić jogurty! :-) Liczy się droga, czas i rower! Jedziemy! :-) Pogoda jest bardzo przyjemna na rower :-) Ładnie świeci słońce i nie jest za gorąco :-)


Za Saint-Jean-Pied-de-Port. Ponownie przystaję, by choć przez krótką chwilkę popatrzeć na góry :-) Oczywiście ważne jest też zdjęcie! Trzeba to zachować w pamięci jak najdłużej... Szarymi chmurami już nie przejmuję się wcale :-) Najgorsze już za mną :-)


Gorący podjazd w Valcarlos. Z niewielkiego zadaszonego parkingu, wysuniętego nad zbocze, rozpościera się bardzo ładny widok :-)


Przemierzam dystans wzdłuż francuskiej granicy :-) Czekam też przełęczy, by w końcu móc cieszyć się zjazdem! ;-)


Wgryzam się w Hiszpanię :-) Podjazdy robią się coraz bardziej męczące, nieco zaczyna również doskwierać temperatura :-) Oczywiście nie jest to kwestia "Hiszpanii", a raczej wysokości, przebytego już dystansu, czy po prostu rosnącej w ciągu dnia temperatury. Oczywiście jadąc nie zauważam tych niedogodności! One się wcale nie liczą!


Przystanków robię całkiem sporo i dość często. Ostatnie dni i pierwszy w życiu taki wyjazd zupełnie bez fizycznego przygotowania nie mogły nie pozostawić na mnie żadnego piętna. Gdybym dziś wyruszał z domu, przełęcz osiągnąłbym w znacznie szybszym tempie i przy niewielu przystankach. Po ponad tygodniu jazdy nie czułem się źle (ba! przecież czułem się świetnie!), ale przy wspinaniu się w górę, świeżości jednak trochę brakowało :-)


Szczyty skąpane w chmurach :-) Zdjęcie niestety nie oddaje tego uroku :-)


Kilka kilometrów od przełęczy :-) Fajny widok z górskiej serpentyny :-)


Kolejny przystanek ledwie około półtora kilometra dalej :-) Kolejne metry drogi pokonuję systematycznie, aczkolwiek zdecydowanie wolniej, niż to zwykle bywa :-) W dole widoczny poprzedni fragment poprzedniego etapu drogi :-) Stromizna robi wrażenie! Do dalszej drogi ruszam po dłuższym odpoczynku, siedząc na barierce energochłonnej :-) Niedługo po tym gdy wyruszam, dojeżdża do mnie jakiś kolarz i ostatnie około dwa kilometry pokonujemy razem, rozmawiając to o urokach tutejszych gór i tras na szosę, to o mojej wyprawie, ekwipunku i przeżyciach z drogi :-) Kolega narzuca oczywiście szybsze tempo i staram się dotrzymać mu towarzystwa, dzięki czemu finalnie - mimo większego wysiłku - udaje się szybciej osiągnąć szczyt :-)


Na przełęczy odstawiam rower przy kaplicy i wyruszam na pieszy rekonesans :-) Trzeba uważać, bo szosowe buty nie dają pełni kontroli na kamienistych ścieżkach :-) Dookoła kręcą się inni turyści, jest też sporo karawanów z Francji. Widać też góry po francuskiej stronie. W powietrzu wisi wilgoć :-)


Pamiątkowe zdjęcie i już za chwilę zjazd! ;-)


Zjazd okazał się być bardziej łagodny, niż się tego spodziewałem i w zasadzie większe prędkości osiągnąłem jedynie w początkowej fazie. Przeszkodę geograficzną w postaci Pirenejów miałem już jednak za sobą. Czekałem tego, co spotka mnie w Hiszpanii! Ciąg do jazdy napędzał ciało i umysł! :-)


Po drugiej stronie Pirenejów był inny świat... Dobrej jakości asfalty o znikomym ruchu samochodowym, a przede wszystkim piękna, słoneczna pogoda powodowały, że pierwsze kilometry Hiszpanii, to była dosłownie rowerowa bajka! Napisałem nawet do Aneczki, że na starość przeprowadzamy się do Hiszpanii ;-) Kilka razy minęły mnie pary kolarzy, ubrani profesjonalnie i widać było, że tak też podchodzą do tego sportu! Przyznać trzeba, że warunki do jego uprawiania mają tu wyśmienite! Mnie tak chciało się przeć do przodu, że rower jechał praktycznie sam! Dodatkowo w oczy rzuca się zachowanie kierowców i czuję się tu ekstremalnie wręcz bezpiecznie! I tak będzie przez całą Hiszpanię! Na zdjęciach okolice Nagore.


Przed Olaverii. Architektura tutejszych miejscowości zdradza silną odrębność kulturową mieszkańców w porównaniu z tym, co widziałem do tej pory. Da się również zauważyć, że wiele domów w mniejszych miejscowościach czy wioskach jest opuszczonych i popada w ruinę. To efekt migracji ludności do większych miast. Na swojej trasie przez całą Hiszpanię, takich miejsc widziałem bardzo dużo.


Kilkaset metrów dalej znów zatrzymałem się na krótkie podziwianie widoków :-) Jestem szczerze zauroczony tym, jak pięknie powitała mnie Hiszpania! Śmiga się aż miło! Jest cudownie odmiennie, a warunki jakie tu panują wydają się być wręcz idealne na rower!


Zewsząd widać jakieś szczyty! :-) Okolica jest przepiękna! Nie umiem się nie zatrzymać, choć na chwilę :-)


Przy osadzie Otano. Pireneje i pierwsze hiszpańskie górki zostawiam za plecami :-) Ach, co to były za cudowne kilometry! :-) Poza tym widać, że szosa ma tu długą tradycję. Na postoju minął mnie jakiś pan w średnim wieku na starszej ramie. Później dogoniłem też innego starszego rowerzystę o długich siwo-białych włosach i takiej też długiej brodzie. Z jaskrawo pomarańczowym bagażem na tyle robił kosmiczne wrażenie :-) Ciekawe gdzie prowadziła jego droga... :-)


Tafalla. W końcu udało mi się zrobić zakupy :-) W sklepie same pyszności! ;-) Ośmiorniczki (a raczej ośmiornice!), kalmary i inne nie znane mi tutejsze produkty! Ja skupiłem się na tym, co było mi znane i nie nastręczało trudności w spożyciu :-) Przy kasie mogłem też usłyszeć pierwsze hiszpańskie rozmówki, a także zaobserwować zachowania ludzi :-) Na posiłek zatrzymałem się przy hali sportowej. Słońce już chyliło się ku zachodowi i momentalnie zrobiło się odczuwalnie chłodno, ale liczyłem się z tym, że tak będzie. Śpieszyłem się z jedzeniem, gdyż mocno gonił mnie pęcherz, a dodatkowo chciałem oddalić się od zabudowań przed zmrokiem, by zwiększyć szanse na znalezienie dobrego miejsca na nocleg. W tych lekko niesprzyjających warunkach nagle ogarnęła mnie samotność... Minęła od razu, gdy wskoczyłem na rower! :-) Tego dnia pokonałem jeszcze około dwadzieścia kilometrów, w większości już po ciemku, co również miało swój urok :-) Przed zajęciem finalnego miejsca próbowałem zatrzymać się dwa razy, ale za pierwszym razem zatrąbił na mnie mijający mnie tir, a przy kolejnym, gdy już wybierałem odpowiedni krzak, w oddali włączył się zraszacz na polu ;-) Poza tym jednak drugie miejsce było w bezpośredniej bliskości przy drodze, więc nawet dobrze się złożyło, że wystąpiły jakieś czynniki, które odwiodły mnie od położenia się tutaj :-) Ostatecznie rozbiłem się na jakimś polu, położonym niżej niż droga, gdzie zupełnie nie było mnie widać :-) Niestety schodząc tam w zupełnej ciemności nie zauważyłem ciernistych krzaków, które dodatkowo rosły w uskoku i wszedłem w nie raniąc sobie nogi aż do kolan :-) Później było już lepiej :-) Gwiazdy na niebie i motyle w brzuchu :-) Byłem tak daleko od domu! Pierwszy raz w życiu na takiej wyprawie! Na hiszpańskiej, nieznanej mi zupełnie ziemi! Byłem bardzo wdzięczny, że tak mogę...!
Kategoria WYPRAWY



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.