Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
184.66 km 0.00 km teren
07:40 h 24.09 km/h:
Maks. pr.:61.21 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Wykańczająca prawie dwusetka ;-)

Niedziela, 22 kwietnia 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Przez pół wczorajszej soboty grillowaliśmy sobie z sąsiadami :-) Miało to przełożenie na porę dzisiejszego wyjścia z domu ;-) Ba! Nawet zastanawiałem się przez krótki moment, czy nie odpuścić, ale perspektywa pięknego dnia i chęć zrealizowania planu nie pozwalała mi podjąć innej decyzji - musiałem iść ;-)



Do Prudnika męczyłem się jazdą. Brak mocy, wiatr. Coś było nie tak i nie był to efekt grillowania. Chyba ogólnie byłem bez formy. Na kilka kilometrów przed miastem zorientowałem się, że nie wziąłem ze sobą ani gotówki, ani karty... Szybko zrobiłem w myślach przegląd zapasów zabranych z domu i śmigiem ułożyłem sobie plan ich racjonowania :-) Zatrzymałem się trochę dalej aby zerknąć na górskie pasma w Czechach i wtem, podczas zdejmowania okularów, prawy uchwyt został mi w ręku...! Ech... Pomyślałem nawet o powrocie do domu, ale nie z racji okularów, a braku mocy i werwy do jazdy. Uznałem jednak, że jakoś to pociągnę i ponownie rozpocząłem realizację planu :-)
W Prudniku zatrzymałem się na moment przy Wieży Woka i pognałem dalej, choć słowo "pognałem" chyba nie jest tu najtrafniejsze ;-) Dalej się męczyłem i choć trasę zaplanowałem tak, aby przejechać fajną malowniczą drogą, to jednak kilometry jakoś bardzo dziwnie dawały mi w kość. Praktycznie albo co chwilę przystawałem, albo wlokłem się trzynaście na godzinę! O zgrozo! Plusem było jednak to, że wypatrzyłem mnóstwo miejscówek do przenocowania - ot, gdybyśmy chcieli się tu jednak z Aneczką wybrać :-) W końcu jakoś doturlałem się do czeskiej granicy, a stamtąd do podnóża Biskupiej Kopy, które to zacząłem ślimaczo pokonywać. Dotarcie na przełęcz może nie zajęło mi nadmiernie dużo czasu, ale jednak świeżości brakowało. Praktycznie podczas całego zjazdu nie przekroczyłem bariery pięćdziesięciu kilometrów na godzinę (raz o dwie dziesiąte), ponieważ po pierwsze - nie miałem werwy, a po drugie - mocno wiało. Dopiero na ostatnich zakrętach wykręciłem MXS wyjazdu, ale trochę też się tego spodziewałem :-) Na płaskim szło mi już trochę lepiej, choć cały czas przeszkadzał wiatr. Gdy zjechałem z głównej było jeszcze gorzej i tak męczyłem się aż do końca czeskiego przejazdu. Później wiatr owszem wciąż wiał, ale nie odczuwałem go już aż tak bardzo, z racji momentami dużo gorszej nawierzchni dróg, prowadzących od jednej do drugiej polskiej wioski.
To był z pewnością najgorszy etap dzisiejszego wyjazdu. Pod koniec na ewidentnie najgorszym odcinku, zdarzyło mi się kilka razy przekląć. Zacząłem się też obawiać, że dalsza taka jazda będzie oznaczała dla mnie złapanie kapcia, a czasu miałem już i tak bardzo mało! Planowaną godzinę przyjazdu do domu szacowałem o godzinę później, niż przed startem, a przecież pierwotne założenia i tak miały całkiem duży zapas bezpieczeństwa! Chyba jednak zbyt szybko porwałem się na taką trasę, zupełnie bez przygotowania. Wreszcie udało mi się dotrzeć do drogi krajowej, oczywiście uprzednio telepiąc się na ostatnich wybojach. Wymęczony przystanąłem w Pawłowiczkach na kilkuminutowy postój. Czułem jak wszystko mnie boli...! Całe szczęście do domu miałem już około piętnastu kilometrów, a dodatkowo lepsza nawierzchnia pozwalała mocno zwiększyć tempo :-) Nabrałem trochę wiatru w szprychy i udało mi się nawet podciągnąć średnią :-) Gdy już dotarłem do obwodnicy, w okolicach mostu na Odrze minęła mnie srebrna Honda Civic z rejestracją "SI", przewożąca dwa rowery na dachu. Toż to pewnie ta sama, która wyprzedzała mnie na trasie do Prudnika, no bo ile takich samochodów może być? :-) Przed rondem już sobie odpuściłem. Dzisiejsza trasa zdecydowanie zbyt mocno mnie wymęczyła i trzeba było pozwolić na to, aby organizm, a przede wszystkim nogi, dojechały do celu nie rozpalone do czerwoności :-) W sumie, to "czerwone" i tak były - słońce już zaczynało mnie barwić :-)

Góra św. Anny w oddali :-)


A tam jadę ;-)


Kapliczka przywołująca miłe wspomnienia :-)


Przed Prudnikiem :-)


Na Rynku w Prudniku :-) Tutaj: Kolumna Maryjna.


A tutaj Wieża Woka ;-)


Okolice wieży :-)






Także tego... ;-)


Biskupska Kupa ;-)




Malowniczo w Parku Krajobrazowym Góry Opawskie :-)


Ponownie Kopa :-)


Okolice w kierunku Nysy :-)



Już u podnóża :-)


Przystaję... A bo mi się nie chce ;-)


Wspinania ciąg dalszy :-)


Już rozpędzony grawitacją, ale przystaję bo widok jest całkiem fajny :-)


Gdzieś na bocznej drodze ;-)


Jakaś rudera w Krnovie ;-)


I napotkana przy niej czapla siwa :-)



Pniemy się na Cvilin :-) Po prawej Pradziad a po lewej na polanie chyba szybowce :-)


Już na szczycie :-)


Jeszcze raz Pradziad :-)


Już po polskiej stronie :-) Boboluszki i miejsce, gdzie kilka ładnych lat temu zaczynałem rozwierać horyzont :-)


Żegnamy Boboluszki... i Pradziada ;-)


Gdzieś pośród nigdy nie kończących się pól :-)


A tutaj spadł mi bagaż w drodze nad Balaton ;-)


Wtedy chyba nawet tej kapliczki nie zauważyłem ;-)


Pola, pola, pola po horyzont... Czy one się kiedyś skończą?!? Dodatkowo byłem zdziwiony natężeniem ruchu na tutejszych wiejskich drogach. Praktycznie co rusz mnie ktoś wymijał!


Znak domu...! Nie sądziłem, że doczekam tej chwili! :P Będę płakał... ;-)


Coraz bliżej i bliżej, a pola dalej się nie kończą! ;-)


Wylot z Baborowa i kolejny postój... Już trochę mało wody mi zostało.


Znajome balustrady ;-) To jednak jedyny pozytywny akcent z tego odcinka trasy. Za chwilę czekał mnie absolutnie najgorszy asfalt dzisiejszego dnia! Już powoli miałem dość...


Jest! Jest! Góra św. Anny na horyzoncie! Będę żył! ;-) A trzeba było pojechać dzisiaj właśnie tam, jak kazała Aneczka! :P




Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.