Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
232.45 km 0.00 km teren
09:11 h 25.31 km/h:
Maks. pr.:49.44 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

W sobotę do Sobótki ;-)

Sobota, 5 maja 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Obudziłem się po raz pierwszy około piątej trzydzieści. Już dużo wcześniej spałem jednym okiem, ale po sprawdzeniu godziny uznałem, że mogę jeszcze spać po wczoraszym męczącym dniu. Godzinę później zacząłem już przygotowania do wyjścia :-)



Ruszyłem nieśpiesznie, ponieważ było zimno. Przez pierwsze kilometry jechałem z przekonaniem, że na pewno nie działam na swoją korzyść. Już w lesie za Świerklami dopadł mnie ból palców u dłoni, a poza tym tak niska temperatura nie sprzyja przecież jakiemukolwiek długiemu treningowi. Co innego machnąć kilka kilometrów do sklepu po bułki, a co innego planować co najmniej kilkadziesiąt kilometrów. Człowiek nie robi się przecież coraz młodszy, a ścięgna i stawy narażone są przecież na owianie. Wraz z pokonywanymi kilometrami zacząłem dosłownie drętwieć. Nie było tak jak kiedyś, że telepałem się z zimna, a po prostu drętwiałem. Cieplej zaczęło robić się dopiero w Brzegu. Gdy zatrzymałem się na chwilę za miastem, miałem problemy aby przyjąć inną pozycję niż tą, którą miałem na rowerze! :-) Dotyczyło to przede wszystkim ramion. Tułów był w porządku, a już dobrze rozgrzane nogi nie sprawiały problemu. Niedługo potem minąłem autostradę. Za wiaduktem od razu z oczu zniknął mi wszechobecny dotychczas rzepak i nagle poczułem się, jakbym wraz z pozostawieniem autostrady za plecami, wjechał do zupełnie innej krainy :-) Na szczęście dość szybko i tutaj odnalazłem żółte połacie, więc nie czułem się już tak obco ;-) Tempo też się rozkręcało i w sumie, to ten pierwszy etap udało mi się pokonać dosyć szybko :-) Było to tym fajniejsze, gdyż co jakiś czas zjeżdżałem z asfaltu, lub zupełnie się zatrzymywałem, aby przepuścić jadące za mną TIRy. Niby nic a satysfakcja była, ponieważ czasem spotykałem się z podziękowaniami przekazywanymi przez mruganie światłami awaryjnymi. Naprawdę takie niby nic, a jakoś mi było z tym fajnie. Może choć trochę uda się odczarować wzajemne relacje samochodowo-rowerowe w naszym kraju ;-) Żartowałem też sam przed sobą, że dziesięć lat pracy w transporcie swoje zrobiło ;-) Przed Strzelinem wyprzedził mnie jadący nie wiadomo skąd autokar. Zrobił to kończąc manewr już na zakręcie, na podwójnej ciągłej, ponadto zmuszając mnie do lekkiego zboczenia z toru jazdy. Szczęściem, że akurat mijałem wyasfaltowaną wysepkę, więc nawet za bardzo nie odczułem tego niefajnego manewru, ale bez tego byłoby ciężko. Na pierwszej wysepce autobusowej w Strzelinie minąłem ów autokar i stojący za nim nieoznakowany radiowóz. No to się doigrał. Nie powiem, żebym nie zaznał nieco poczucia sprawiedliwości.
Do Sobótki dotarłem mijając sielankową okolicę :-) Na miejscu wstąpiłem do przypadkiem odkrytego obelisku ku pamięci Rotmistrza Pileckiego, a następnie udałem się do Zamku Górka. Całkiem sympatycznie było tu wrócić :-) Nie zatrzymywałem się jednak na długo, gdyż chciałem być dość szybko w domu. Ot, chciałem się trochę sprawdzić na takim dystansie. Cóż z tego, jak ledwie kilka kilometrów za Sobótką, zaczął się mój dzisiejszy dramat! Nawierzchnia była w opłakanym stanie! Spokojnie mógłbym jechać nawet trzydzieści na godzinę, a jechałem dziesięć... Jak nie dziury, wyłomy, łaty, to remontowe światła! Nawet jak zjechałem już na lepszą drogę, to za kilkadziesiąt metrów okazywało się, że jest przeorana w poprzek po jakimś remoncie kanalizacji, a dziury wysypane były żwirem z kamieniami! Do tego dochodził wiatr, który co prawda towarzyszył mi od samego początku i jak ostatnimi czasy wiał w twarz, to teraz był jeszcze bardziej denerwujący! Jak jechałem na północ, to wiał z północy, jak jechałem na południe, to wiał z południa, jak jechałem na północny-zachód, to wiał z północnego zachodu i odwrotnie, gdy zmieniłem kierunek! Praktycznie przez cały dzień słyszałem tylko szum wiatru! Teraz po tym jak do tego doszły te cholerne wyboje i dziury, oraz moje chęci aby cisnąć, zrobił się irytujący. Nie był jednak największym problemem. To nawierzchnia doprowadzała mnie do wścieklicy. Dosłownie. Słyszałem każde połączenie w rowerze i już się śmiałem w duchu, że po powrocie będę musiał sprawdzić wszystkie gwinty w ramie :-) Dodatkowo wpieprzyłem się na jakąś polną drogę, która dodatkowo kończyła się brukowanym odcinkiem! Kto jeździł na szosie wie, co oznacza bruk dla kolarki! Dramat. Miałem dość tych cholernych dróg! W końcu jakoś doturlałem się do granicy województwa, gdzie miałem nadzieję na poprawę sytuacji. Było lepiej, ale tylko przez moment i co prawda wybojów było mniej, ale tak naprawdę to mocniej odetchnąłem dopiero za Świerczowem, gdzie wjechałem na drogę wojewódzką. Nie to, żebym w Świerczowie nie był zmuszony jechać chodnikiem z powodu wyłożenia ulicy brukiem(!), a droga wojewódzka również nie była tak dobra, jak ją zapamiętałem, ale już było na tyle dobrze, że momentami mogłem przycisnąć, mimo odczuwalnego już zmęczenia organizmu. Nie był to jednak sprint jakiego bym sobie życzył. Organizm już domagał się regeneracji, a co jakiś czas natrafiałem na wyboje lub przełomy, wyciskające jęki z ramy mojego roweru. Całe szczęście, że na ostatnim odcinku przed Kup wpadłem w jakiś trans myślowy, co pozwoliło mi niepostrzeżenie pokonać ten dystans :-) Gdy zwróciłem się już ku Brynicy, postanowiłem mocno odpuścić. Zresztą zgodnie z założeniem. Chyba dojrzewam treningowo, nie mam już takiego parcia na średnią (która i tak była zniszczona jak drogi po których jechałem na powrocie), a przecież po tak wymagającej trasie wyciszenie organizmu jest bardzo ważne. Po pierwszych kilkudziesięciu kilometrach dzisiejszego wyjazdu uznałem, że dowiezienie średniej minimum dwudziestu pięciu kilometrów na godzinę będzie sukcesem, ale mimo warunków jazdy, dzisiejszy wynik przyjąłem jako porażkę. Nigdy więcej po takich drogach!

Malowniczo za Brzegiem :-)


Już za autostradą. Cel mojego dzisiejszego wyjazdu już rysuje się na horyzoncie :-)


Coraz bliżej i bliżej :-)


Majówkowo, sielankowo :-)


I jeszcze bliżej ;-)



Wizyta tutaj, to taki swoisty powrót :-)


A tu jeszcze nie byłem :-) Aleja Sław Kolarstwa w Sobótce :-)





Wizyta w miejscu, które odkryłem przypadkiem na mapie. Chciałem tu przyjechać.


Już przy Zamku Górka :-)


Odjeżdżamy :-)


Cóż z tego, że malowniczo, jak asfalt ostro daje się we znaki!


Pszczelarze przy pracy :-) A rzepak pięknie pachnie!


To tylko remont. Będzie gorzej.


Oława. Kościół pw. Apostołów Piotra i Pawła.


Tuż obok Urząd Miejski w Oławie, umiejscowiony w Zamku Piastów śląskich.


Chwilowy zjazd z asfaltu :-)


Już trochę czuję się jak u siebie, ale dziurska i doły są wręcz katastrofalne! Za mną dość długi odcinek drogi z tak zjechanym asfaltem, że ostatni raz taką drogę widziałem chyba jeszcze w latach dziewięćdziesiątych! Jak Ci ludzie tutaj funkcjonują?!?


Równy początkowo odcinek asfaltowej drogi nagle zamienił się w to...


Gdy już dojeżdżałem do kolejnego asfaltu, trzeba było jeszcze pokonać przeszkodę w postaci bruku. Na szosie to dla mnie pięć na godzinę. Przykro mi, ale nie jestem zawodnikiem startującym w Paris-Roubaix i nie mam fabrycznego teamu...


Już nie wiem, czy mnie to bawi, śmieszy, czy denerwuje...


U celu czekała na mnie taka niespodzianka :-) Mam ogromną nadzieję, że dziś chłopaki dadzą radę! Go Zaksa!




Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.