Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
70.00 km 0.00 km teren
03:12 h 21.88 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Wycieczka z negatywem...

Sobota, 13 października 2018 · dodano: 10.12.2018 | Komentarze 0

Po przyjemnie nieprzespanej nocy byłem kompletnie nie do życia. Nawet gdy szedłem po chleb o jedenastej czułem, że mógłbym się zaraz położyć na chodniku i zasnąć :-) Remedium miało być wyjście na rower :-)



Początek zapowiadał się nad wyraz dobrze :-) Temperatura odczuwalna była wyższa niż wczoraj i przyjemnie się śmigało :-) Do Góry św. Anny deptałem sobie fajnie, a gdy byłem już prawie na miejscu zauważyłem, że nawigacja wyświeliła komunikat o wyczerpanej baterii. W związku z tym postanowiłem od razu skorzystać z któtkiego postoju na szczycie, aby wymienić baterie na inną parę - miałem ze sobą dwie pary lekko używanych i byłem pewien, że przynajmniej jedna z nich spokojnie da radę wytrzymać do końca przejazdu. Ku mojemu zdziwieniu żadna z nich nie dała rady odpalić sprzętu! Ostatecznie postanowiłem ponownie włożyć dotychczasową parę, ale i w tym przypadku nawigacja nie zadziałała! Nie miałem wyjścia - trzeba było ruszać. Nie działał natomiast żaden sprzęt rejestrujący dane z wyjazdu, bo licznik również już jakiś czas temu odmówił posłuszeństwa, prawdopodobnie z powodu przetartego kabelka. W całym tym zamieszaniu nie zrobiłem nawet Karolowi pamiątkowego zdjęcia... W sumie, to i tak lekko obawiałem się tego kadru, bo ludzi było dość sporo.
W Wysokiej zatrzymałem się, aby zawitać do tutejszego sklepu. Baterie na stanie były, ale nie można było płacić kartą. Wiedziałem już zatem, że nie tylko nie zarejestruję maksymalnej prędkości na zjeździe, ale też sporej części zaplanowanej trasy, co będzie miało kolosalny wpływ na średnią z całego wyjazdu. Postanowiłem się tym jednak nie przejmować i mimo wszystko cieszyć się jazdą, pięknym dniem i otoczeniem :-) Zjeżdżając w kierunku Ligoty, zauważyłem w bliskiej odległości za sobą innego kolarza. Niedługo przed wjazdem na główną minąłem też innego, jadącego w przeciwnym kierunku. Wymieniliśmy pozdrowienia, po czym celowo trochę, aczkolwiek wyraźnie zwolniłem, aby umożliwić zrównanie się ze mną kolarzowi jadącego z tyłu. Rozmowa zawiązała się bardzo szybko :-) Zdążyliśmy wymienić się informacjami o zaplanowanej na dziś trasie, krótkiej historii naszego rowerowania i wyglądało na to, że dalsza konwersacja będzie bardzo pozytywna. Niestety Adam zjechał zgodnie z planem w kierunku Zdzieszowic, a ja trochę zacząłem żałować, że stało się to tak szybko. Nawet przeszło mi przez myśl, czy nie zmienić planów. Nawigacja i tak nie działała, a ponadto miałem jakieś lekkie przeświadczenie, że być może uciekła mi możliwość do zawiązania ciekawej znajomości. Były to odczucia niezbyt mi bliskie. Było to dziwne, a z drugiej strony zdawałem sobie sprawę z tego, że w ostatnich latach zaniedbałem kontakty międzyludzkie...
W Gogolinie wyszukiwałem jakiegoś sklepu, ale zgodnie z przypuszczeniem nie było niczego na pierwszych metrach i trzeba było jechać dalej w kierunku centrum bez zbierania danych. Nierejestrowany dystans uciekał, aż w końcu dojrzałem Biedronkę przy głównej drodze. Trochę zniechęcił mnie zapełniony w trzech czwartych parking, zatoczyłem kółko nieopodal, oceniając sytuację i w końcu postanowiłem tam zjechać. Niestety nie bardzo było gdzie zostawić rower - pozostawienie go na zewnątrz nie wchodziło w grę, zerkając w głąb sklepu widać było, że korytarze są zapełnione towarami, do tego ludzie. Nie było szans wejść z rowerem do sklepu jak choćby zrobiłem to kiedyś w Prudniku. Ostatecznie postanowiłem wcisnąć się pomiędzy bankomat, a małą szafkę bagażową naiwnie licząc na to, że ktoś kto podejdzie do jednego z tych "mebli", obejdzie się z moim rowerkiem bardzo delikatnie. W ułamku sekundy przyjąłem to za pewnik i odwróciłem się w kierunku wejścia. Wtedy usłyszałem delikatny hałas i zobaczyłem, że rower gibnął się na bok. Momentalnie zwróciłem uwagę na fakt, że górna rura ramy opierała się teraz na kancie metalowej szafki bagażowej. Szlag by to... Na jej prawej stronie widać było cienką kilkucentymetrową biało-szarą rysę... Miałem jeszcze nadzieję na to, że została tu farba z szafki, ale wiele wskazywało też na to, że mogłem być w błędzie... Zawinąłem się stamtąd w ułamku sekundy, podłapując złość i żal. W normalnych warunkach nigdy nie zdecydowałbym się na taki postój i pozostawienie roweru w takim miejscu, ale wpływ na mnie miało samopoczucie po bardzo krótkiej nocy. Od samego początku jechałem z typowym dla mnie bólem głowy, występującym właśnie w takich warunkach i w niektórych prostych sytuacjach miałem lekkie problemy z decyzyjnością. Myślałem już o tym jeszcze przed wyjściem. Niestety jedna z takich decyzji okazała się być mocno niefortunna...
Baterie kupiłem dopiero w Krapkowicach. Pozytywne zakończenie tej historii nie wpłynęło jednak na mnie kojąco, bo wciąż w głowie miałem rysę na ramie. Dodatkowo gdy zjechałem na zaplanowany przejazd po tutejszym Rynku, zaczęły mnie irytować bruki. Zrobiłem kilka zdjęć do dokumentacji i postanowiłem się stąd szybko ulotnić. Wkrótce dojechałem do tutejszej przystani i gdy już zbierałem się do odjazdu, zauważyłem starszego i lekko sfatygowanego pana z rowerem i sprzętem wędkarskim. Postanowiłem nie dać się złej passie i wymienić z nim kilka zdań. Czy to jeszcze jestem ja? ;-) Zamierzony efekt osiągnąłem bardzo szybko i upiekłem co najmniej dwie pieczenie na jednym ogniu :-) Okazałem komuś zainteresowanie, wywołałem uśmiech, odwróciłem swoje nastawienie i ponownie uczyniłem dzień pięknym :-) Pozytywny efekt nie trwał jednak długo. Trasa zrobiła się nieciekawa. Za Żywocicami wpakowałem się na betonowe płyty (w dodatku z dość dużym jak na taką drogę ruchem samochodowym, spowodowanym remontem "krajówki") i mocno zaczął wiać wiatr. Wyjazd zaczął mnie męczyć. Zacząłem jeszcze raz żałować, że nie pojechałem w kierunku Zdzieszowic razem z nowo poznanym kolegą. Dodatkowo jesiennych widoków nie było tu wcale, wbrew nadziejom towarzyszącym mi przy planowaniu tego etapu wycieczki. W zasadzie jedynym zauważalnym pozytywem był fakt, że powróciły miłe wspomnienia z wycieczki z Aneczką, jak i moich samotnych, gdy zdarzało mi się tędy jeździć w dalekiej przeszłości. Prócz tego byłem już zmęczony jazdą. Zarówno mentalnie, jak i fizycznie. Mocny wiatr nie ułatwiał sprawy. Ostatecznie zaczałem nadrabiać łykanie asfaltu, gdy przed Pokrzywnicą wróciłem na główną. Szło mi całkiem dobrze do czasu, gdy przed rondem w Większycach zauważyłem sygnalizator świetlny, postawiony tu w związku z remontem ronda. Ostatni wyprzedzający mnie kilka chwil wcześniej samochód załapał się jeszcze na przejazd, ale na mnie czekało już czerwone światło. Zatrzymałem się i z niechęcią oczekiwałem na możliwość kontynuowania jazdy. Sznurek samochodów za mną urósł bardzo szybko i zorientowałem się, że ustawiono tu dość długie cykle. Zacząłem żałować, że nie zabrałem się na czerwonym. Co prawda niezgodnie z przepisami, ale spokojnie doturlałbym się za ostatnim samochodem niepostrzeżenie i bez szkody dla nikogo. Myśl ta opuściła mnie jednak bardzo szybko. Czekał mnie jeszcze przejazd przez miasto. Chciałem być w domu dosłownie "już" i męczyła mnie myśl o tym, że przede mną jeszcze ten miejski odcinek. Na całe szczęście minął mi on bardzo szybko. Na ostatnich kilometrach dopadła mnie też refleksja, że w związku z planami na niedzielne rodzinne wyjście, być może był to mój ostatni wyjazd na szosie w tym sezonie, a tu taki klops...

Sympatyczna Anka w oddali :-) Miło i pozytywnie :-)


Słysząc odgłos helikoptera, momentalnie postanowiłem się zatrzymać :-)


A tu już jesiennie bez helikoptera ;-)


Pięknie jesiennie... :-)


Wieża Bramy Górnej w Krapkowicach.


Na Rynku.


Wygląda na zabytek, to strzelę fotkę... ;-)


Przystań.


Osobłoga - przywołuje ciekawe i miłe skojarzenia :-)


I znów Góra św. Anny. Tym razem patrzyłem na nią z lekką tęsknotą.


Ale się wrypałem...


Chyba jechaliśmy kiedyś tędy z Aneczką... :-)


A tutaj, to byliśmy na pewno! :-)




Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.