Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
76.59 km 0.00 km teren
03:18 h 23.21 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Rudy - leśna ścieżka dydaktyczna :-)

Sobota, 11 września 2010 · dodano: 11.09.2010 | Komentarze 0

Słuchy o tym, że weekend ma być ciepły i słoneczny dochodziły do mnie już od kilku dni. Oczywiście nie były to głosy z telewizji, czy radia lub internetu :-) Wiadomości przekazywali mi "moi" ludzie ;-) Do Rud chciałem pojechać jeszcze w tym roku, więc miałem też świadomość tego, że dzisiejszy dzień może być ostatnią okazją ku temu. Z lekkim niepokojem związanym z faktem, iż będę musiał zostawić pieski na kilka godzin ruszyłem w drogę, ubrany jedynie w spodenki 3/4 i koszulkę.



Z domu wyjechałem o godzinie 13 i skierowałem się w stronę parku, a następnie do Kobylic. Będąc tam zastanawiałem się, czy jechać asfaltem, czy też zboczyć na polną drogę. Liczyłem się z tym, że po ostatnich deszczowych i chłodnych dniach może być nieco nieprzejezdna, ale zdecydowałem się jednak na ten wariant - jakoś nie przepadam za asfaltowym odcinkiem z Kobylic do Landzmierza. Okazało się też, że na tej polnej drodze nie jest wcale tak źle - przejechałem ledwie przez kilka kałuż. W samym Landzimierzu także postanowiłem zrezygnować z głównej drogi i jechałem wśród domków usytuowanych nieopodal. W Lubieszowie musiałem przystanąć na półtora-minutówkę. Nie wiem czemu, ale chciałem zebrać się w sobie, aby pokonać niewielki podjazd (a raczej ledwie widoczne wzniesienie). Coś chyba ostatnio jazda asfaltem poza miastem mnie nuży. Następne dotarłem do przejazdu kolejowego w Dziergowicach, gdzie musiałem odstać kilka minut z powodu przejazdu dwóch składów z "wynglem". Byłem jednak bardzo rad, gdyż zbliżałem się do najlepszego odcinka trasy :-) Szkoda, że znajduje się on aż godzinę drogi ode mnie...
Zjeżdżając z głównej drogi trafia się do innego świata... Świata wszechobecnej ciszy i spokoju, z dala od zgiełku ludzkich osad - tylko przy jednym z ostatnich domostw przy głównej drodze mieszka dosyć wścibski i głośny kundel. To nie stanowi jednak żadnej przeszkody :-) Jadąc tą drogą zrobiłem kilka zdjęć (także z lampą) i niestety aparat pokazał, że baterie są już na wyczerpaniu. No tak... zapomniałem... znów o czymś zapomniałem :-) Nie mam zapasowych baterii... No ale cóż :-) Podczas wyjazdu na Węgry radziłem sobie z większymi problemami, więc brak baterii nie jest dla mnie żadnym wyzwaniem - zawsze mogę podjechać do Rud i kupić dodatkowe paluszki :-) Finalnie okazało się jednak, że baterie dały radę :-) Droga którą jechałem na początku była szutrowa, a po jednym ze skrzyżowań zamieniała się na asfaltową - prostą jak strzała i równą jak A4 :-) Dodatkowym bodźcem motywującym było to, że prowadziła ona do magicznego lasku, który odwiedziliśmy w drodze do Rybnika.








Kilka kilometrów dalej znajdował się cel mojej podróży, czyli leśna ścieżka edukacyjna która powstała z inicjatywy Nadleśnictwa Rudy Raciborskie. Aż dziw bierze (i irytacja przy okazji), że w Kędzierzynie-Koźlu nie powstało nic podobnego. Może jednak lepiej nie rozwijać tego wątku, a skupić się na opisie wyprawy - tak będzie zdecydowanie lepiej.




Wjeżdżając na leśną ścieżkę edukacyjną skręciłem w lewo i jechałem drogą asfaltową, lecz po około kilometrze odbiłem w prawo skręcając na leśną drogę, na której musiałem pokonać dość stromy, choć krótki podjazd. Gdy już osiągnąłem szczyt i zacząłem zjeżdżać, około 30 metrów przede mną ujrzałem jakieś duże zwierzę biegnące w poprzek drogi, więc stanąłem aby mu się lepiej przyjrzeć. W sumie to oczywiście mogłem tam spodziewać się jelenia, ale ten był tak duży, że w pewnej chwili mózg zaczął podsyłać mi myśli, że to być może koń - a nuż nieopodal jest jakaś stadnina i może jeden z nich wydostał się z zagrody? Po obserwacji, która trwała krótką chwilę, gdyż zwierz zniknął mi za krzewami okazało się, że to jednak faktycznie jeleń, w dodatku z okazałym porożem. Kilkaset metrów dalej dotarłem do skrzyżowania leśnych dróg za którym znajdowało się palenisko i duża wiata z ławkami.




Pomysł, aby tu przyjechać okazał się być świetny. Sama idea i organizacja tejże ścieżki zasługują na uściśnięcie ręki i poklepanie po plecach pomysłodawcy. W dodatku aura tego miejsca jest niesamowita - tu czuje się prawdziwy las! Te odczucia potęgowała także dzisiejsza pogoda, gdyż nie było za ciepło, aczkolwiek jak na rower optymalnie. Trzeba także dodać, że na całym terenie zauważyłem jedynie kilka różnego rodzaju papierków przy głównej drodze, a poza tym wszędzie jest czysto i pięknie. Nawet przy wyżej wspomnianej wiacie było tak jak powinno być. Jak na polskie warunki i mentalność, to bardzo duży sukces. Z przyjemnością będę wracał do tego miejsca w przyszłości.
W drogę powrotną postanowiłem wybrać się drogą leśną, rezygnując z alternatywnej niż ta którą wcześniej jechałem drogi asfaltowej. Gdy tylko skierowałem się w kierunku Solarni zaczęła padać intensywna mżawka. Po kilku chwilach nieco ustała, ale ja i tak byłem już cały mokry. Oczywiście nie był to powód do zmartwień zwłaszcza, że na horyzoncie widać było jasne niebo. Deszcz ustał mniej więcej w połowie drogi do Solarni, choć tuż przed tą miejscowością spadło na mnie jeszcze kilka malutkich kropelek. Także w połowie drogi do Solarni miałem szczęście zauważyć kolejną leśną zwierzynę - tym razem sarnę :-)
Wjeżdżając w obszar zabudowany postanowiłem zatrzymać się przy jakimś sklepie, aby uzupełnić wydatek energetyczny, oraz czegoś się napić (mleka! dajcie mleka! :-) ), wszak nie wziąłem ze sobą nawet bidonu. Gdy hamowałem, aby zatrzymać się na zakupy zerwała się linka z tylnego hamulca. Konsumowanie zakupowych zdobyczy zajęło mi jakieś 20 minut, po czym wyruszyłem w dalszą drogę. W Lubieszowie zboczyłem z głównej i skierowałem się na - jak się później okazało - niebieski szlak. Była to bardzo trafna decyzja, gdyż jechałem bez samochodów, choć maluśkim minusem był fakt, iż ta droga nie do końca przeschła i kilka razy poczułem krople na plecach. Oczywiście, to żaden problem dla zaprawionego w bojach ;-) Między Bierawą, a Ciskiem skręciłem w polną drogę, która wiodła do Starego Koźla, a następnie do Brzeziec, gdzie ponownie wjechałem na niebieski szlak, wyjeżdżając przed Rondem Milenijnym. Dalej omijając ścieżkę rowerową (ponownie o zgrozo! ;-) ) skierowałem się ku domkowi, gdzie czekały na mnie stęsknione dworu psiaki :-)





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.