Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
114.32 km 0.00 km teren
05:47 h 19.77 km/h:
Maks. pr.:50.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Rajd na Głogówek

Sobota, 18 września 2010 · dodano: 18.09.2010 | Komentarze 0

O wyjeździe do Głogówka słuchałem już od jakiegoś czasu. W sumie to nigdy jakoś nie ciągnęło mnie, aby tam pojechać jakąś okrężną drogą (to tak można??? :-)) ), a rowerem byłem tam tylko raz - przejazdem w drodze do Nysy kilka lat temu. Niemniej jednak mapa wraz z wytyczoną trasą, którą dostałem wczoraj na maila nieco mnie zaciekawiła :-) Zresztą... nie ważne gdzie... ;-)



Tym razem miejscem zbiórki było rondo przy Dębowej. Byliśmy umówieni na 8:30, a że przejazd przez park zajął mi jakoś dziwnie mało czasu, to postanowiłem wjechać na drogę prowadzącą bezpośrednio na Dębową i tam zaczekać na towarzyszkę podróży z zamiarem niezwłocznego wysłania jej SMS'a :-) Nie było to konieczne, gdyż po chwili pojawiła się na horyzoncie i od razu zostałem dostrzeżony. Gdy jechałem przez park na polanie obok porozstawiane były namioty: na dziś zaplanowana była inscenizacja bitwy o twierdzę Koźle. Nawet wczoraj, gdy jechałem na rowerze, widziałem przy kozielskiej promenadzie trzech przebranych za wojaków mężczyzn :-)
Poranek był dosyć mroźny (po powrocie będę musiał rozejrzeć się na necie za bandaną, oraz pomyśleć o jakieś kurtce), aczkolwiek "na oko" wyglądał tak jak wiosną, czy wczesnym latem, a wiec napawał nas pozytywnymi emocjami :-) Po kilkunastu minutach jazdy musieliśmy zatrzymać się i sprawdzić przez jakie miejscowości przyjdzie nam przejeżdżać. Oczywiście żadne z nas nie martwiło się o szczegółowy przebieg trasy :-) Gdy już znane nam były nazwy dwóch kolejnych miejscowości ruszyliśmy dalej, a po kilku minutach byliśmy już przy drodze krajowej prowadzącej do Raciborza. Pomyślałem sobie wtedy, że to fajna trasa, gdyż po dwudziestu minutach jazdy można znaleźć się stosunkowo daleko poza miastem. Jak okaże się później cała trasa biegła po spokojnych i mało uczęszczanych drogach. Co prawda przed Gościęcinem pogoniły nas dwa wiejskie pieski, ale na szczęście ich zapał nie był zbyt długi :-)
Pierwszą atrakcją na trasie był XVII wieczny kościół św. Brykcjusza. Przejeżdżałem tamtędy już dwa razy w tym sezonie, ale dopiero teraz zasięgnąłem informacji na temat tego miejsca. Zjedliśmy kupione przez Anię bułki i po zrobieniu kilku zdjęć ruszyliśmy dalej.




W miejscowości Klisino zatrzymaliśmy się na małą, trzyminutową przerwę, a następnie przez Racławice udaliśmy się w stronę Głogówka. Dosyć mocno oddaliłem się od Ani (nie po raz pierwszy tego dnia) i gdy przejechałem wiadukt kolejowy, postanowiłem ukryć się na drodze prowadzącej w pole, ale niestety mój niecny plan nie doszedł do skutku, gdyż zostałem niezwłocznie zauważony :-) Tuż przed Głogówkiem zboczyliśmy z drogi, aby zatrzymać się przy jakimś zakonie, którego nazwy nie pamiętam. Nieopodal zatrzymaliśmy się ponownie, aby znów cyknąć kilka fotek - tym razem wymagały one ode mnie pewnego rodzaju poświęcenia, gdyż praktycznie musiałem położyć się na ziemi, aby dobrze uchwycić kadr :-)





Gdy dotarliśmy do Głogówka pojeździliśmy chwilę na rynku w poszukiwaniu lokalu gastronomicznego, ale okazało się, że są tam same sklepy. Posiłek na schodach przed dyskontem raczej nie wchodził w grę ;-) Chciałem i tutaj zrobić kilka zdjęć (w końcu był to cel naszej wycieczki), ale niestety samochody zaparkowane na rynku psuły całą kompozycję, a miałem kilka ciekawych pomysłów na uwiecznienie tych chwil. W poszukiwaniu lokalu wjechaliśmy w drogę wyjazdową z rynku i po kilkuset metrach znaleźliśmy pizzerię. W ogródku siedział rowerzysta oczekujący na zamówienie, więc gdy usiedliśmy stolik obok doszło do wymiany zdań. Przed otrzymaniem zamówienia zerknęliśmy na mapę, aby sprawdzić ku jakiej miejscowości należy się kierować, aby wyjechać z Głogówka w odpowiednim kierunku.
Dalej udaliśmy się do parku, gdzie znów zrobiliśmy kilka zdjęć (także i tutaj gleba była konieczna ;-) ). Widać tu było także pierwsze symptomy jesieni. Następnie ruszyliśmy w kierunku z którego wjechaliśmy do Głogówka, aby po chwili pokonać zjazd i zatrzymać się przy parkowym jeziorku, gdzie oddałem się fotograficznej pasji :-) Zapomniałem się do tego stopnia, że przy okazji kadrowania przy brzegu, do wody wpadł mi pokrowiec z aparatu :-) Ja praktycznie z miejsca byłem gotowy go poświęcić, ale... nie byłem sam :-) Pomysłowa Ania podała mi długi kij, którym wyłowiłem (już za pierwszym razem :-) ) ów pokrowiec :-) W środku były baterie, które wytarłem i włożyłem w boczną kieszonkę plecaka, natomiast Ania wpadła na pomysł, aby sam pokrowiec umieścić w koszyku na bidon - dzięki temu w momencie gdy dotarłem do domu był on już całkiem suchy :-) Dalej wyruszyliśmy główną drogą ponownie w stronę centrum, aby wyjechać już w dalszą podróż. Pobyt w Głogówku jak i pierwszy etap po wyjeździe stamtąd, były najprzyjemniejszymi momentami tej wyprawy. Stało się tak na pewno za sprawą pogody, gdyż wciąż było ładnie, a ponadto zrobiło się w miarę ciepło. Swoją rolę odegrały także na pewno nasze pełne brzuszki, oraz pobyt w bardzo ładnym parku.










Droga za Głogówkiem była przyjemna, równa i prosta :-) Co prawda na kilka słów naszego negatywnego komentarza zasłużył sobie pirat w czarnym Mercedesie, ale to nie zepsuło oczywiście naszego dobrego samopoczucia :-) Gdy dotarliśmy do Walec okazało się, że mamy dwa odrębne zdania w temacie kierunku w jakim powinniśmy dalej podążyć, ale ja szybko zrezygnowałem z forsowania swojej wersji trasy. Efekt można "podziwiać" na umieszczonej na wpisie mapie :-) Ania twardo obstaje przy zdaniu, że tak to właśnie miało wyglądać :-) Może to i lepiej, że pojechaliśmy właśnie tą drogą - jesteśmy przecież rowerzystami, więc dodatkowe kilometry powinny być powodem do zadowolenia :-) Jechaliśmy nieco pod wiatr, ale to nie przeszkadzało tak, jak bolące dosyć mocno kolana. Ich ból odczuwałem już od kilkunastu kilometrów i był to najsilniejszy ból tych stawów w tym sezonie. Problem z nimi pojawił się, gdy wróciłem z Węgier - wcześniej w ogóle nie miałem problemów z kolanami. Po kilku kilometrach dotarliśmy do drogi, którą jechaliśmy tego lata do Mosznej i od tego momentu to ja prowadziłem, bo jak się okazało Ania zgubiła się nie wiedząc zupełnie gdzie jesteśmy :-)) Szybko jednak odnalazła swój zmysł orientacji, więc ja mogłem udać się na kolejny tego dnia sprint :-) Dalej z miejscowości Grocholub ruszyliśmy razem w stronę Straduni. Co prawda po raz kolejny zostawiłem Anię na pożarcie lwom i innym zwierzom, ale dzielna dziewucha dała radę i "czterdziestką piątką" jechaliśmy już w mniejszym odstępie od siebie. Zaraz za Mechnicą Ania rzuciła hasło, aby nieco zmienić przebieg trasy i przeprawić się do Zdzieszowic promem. To był jej kolejny dobry pomysł :-)
Godząc się na zmianę nie wiedziałem jeszcze, że na promie będę wykorzystany jako siła napędowa, niczym galernik :-) Ostatnim razem płynąłem promem będąc na zielonej szkole w Janowcu nad Wisłą, ale z tego co pamiętam, to tam nie byliśmy wykorzystywani w ten sposób :-) Niemniej jednak było to naprawdę udane urozmaicenie tej wyprawy, więc schodząc na ląd byłem naprawdę zadowolony :-) Ponadto na drodze dojazdowej do Odry zauważyłem szlak rowerowy, który będzie trzeba kiedyś wypróbować - oby jeszcze w tym sezonie :-)



Przed Januszkowicami podjęliśmy decyzję, że rezygnujemy z postoju przy jeziorku w Raszowej (niestety słońce nie było już tak intensywne) i udamy się drogą asfaltową prowadzącą czarnym szlakiem do stacji PKP w Raszowej, a następnie drogą polną i lasem wjedziemy na żółty szlak za Łąkami Kozielskimi. Po kilku minutach i ta koncepcja upadła ze względu na porę dnia, a więc ostatecznie udaliśmy się drogą asfaltową do Łąk Kozielskich, gdzie bezpośrednio wjechaliśmy do lasu na ów żółty szlak. Zaraz po tym, gdy wjechaliśmy do lasu dobiegły nas dziwne dźwięki, ale okazało się, że to wrzaski publiczności zgromadzonej na przyległym stadionie, gdzie odbywała się jakaś impreza plenerowa. Przed nami ostatni fragment prowadzący już do Kędzierzyna. To właśnie ta trasa tak bardzo zafascynowała mnie na początku sezonu :-) Gdy wyjechaliśmy z lasu zaproponowałem, abyśmy zboczyli jeszcze i pojechali obok jeziorka na Kuźniczkach. Chciałem w ten sposób jeszcze bardziej urozmaicić trasę, choć trzeba przyznać że i bez tego była ona bardzo ciekawa :-)
Niedługo potem dotarliśmy do obwodnicy, gdzie się rozstaliśmy. Tutaj mogłem bez wyrzutów sumienia nieco przyśpieszyć, ale... w zasadzie to zdałem sobie sprawę, że przez to moje poganianie (co prawda dla żartu) chyba nieco pozbawiłem ten wyjazd uroku... Obiecuję, że to był ostatni raz :-) Do domu dotarłem o 17:15 i gdy tylko przekroczyłem próg mieszkania zacząłem odczuwać zmęczenie. Dwugodzinny sen rozwiązał tą kwestię, ale niestety po przebudzeniu poczułem się, jakbym był nieco osłabiony... Mam nadzieję, że żadne choróbsko się mnie nie przyczepi, choć tak to trochę wygląda... Chyba spotkała mnie kara za te dzisiejsze samotne sprinty ;-)
To był najpewniej ostatni tak długi wyjazd w tym sezonie. Temperatura nie jest już do końca optymalna na rower, a i pogoda robi się niepewna. Chyba muszę podziękować towarzyszce podróży, za ułożenie tak ciekawej i dobrze rozplanowanej trasy :-) To był bardzo udany wypad, który uświadomił mi, że w okolicy jest jeszcze trochę dróg, które trzeba zrowerować :-)


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.