Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
60.26 km 0.00 km teren
03:16 h 18.45 km/h:
Maks. pr.:33.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Dziergowice - gdzie prowadzi leśny trakt?

Sobota, 9 października 2010 · dodano: 09.10.2010 | Komentarze 0

Rano jak co weekend Benek zrobił mi pobudkę przed ósmą. Ciekawe czy byłby taki wyrozumiały gdyby wiedział, że do drugiej w nocy oglądałem film... No nic... Wyszedłem z nim na spacer. Było bardzo zimno, więc po powrocie wgramoliłem się z powrotem do łóżka, biorąc przy okazji netbooka w łapę. Wstałem dopiero około godziny dziesiątej i po dokonaniu wszelkich niezbędnych porannych formalności, postanowiłem wyruszyć w trasę :-) Wyszedłem do osiedlowego sklepu, aby rozmienić grubą kasę ( :P ) - słońce grzało bardzo mocno i było dosyć ciepło. W sklepie drobnych nie mieli... Wyjechałem o godzinie jedenastej trzydzieści.



Na początku dosyć mocno wahałem się, czy jechać przez Rynek i zatrzymać się na zakupach w "Żabce", a następnie obrać kierunek na szlak w Starym Koźlu, czy też jechać w kierunku Cisku. Za ulicą Chrobrego przed parkiem zdecydowałem się pojechać przez Cisek, a ewentualne zakupy zrobić w Bierawie. Założyłem sobie także spokojną jazdę - jeśli średnia będzie oscylowała w granicach około 20 km/h, to nie będzie źle :-) Początkowo także rozważałem, czy nie zahaczyć o Dębową, ale jednak po przejechaniu przez park udałem się na osiedle domków, aby ominąć zabłoconą drogę do Kobylic. Zdecydowałem jednak, że zaryzykuję zjazd z głównej drogi i pojadę do Biadaczowa polną drogą wzdłuż Odry. Okazało się, że jest całkiem spoko, a ponadto na podjeździe na wał zauważyłem jakieś małe jeziorko, którego wcześniej chyba tam jednak nie było... Hm... Dziwna sprawa - trzeba się będzie Ani zapytać ;-)
Przed Ciskiem postanowiłem sprawdzić nowy odcinek jednej z dróg, podobnie jak przed Bierawą. Obydwa z nich bardzo dobrze nadają się do celów turystyki rowerowej - jest spokojnie i z dala od samochodów. Gdy dotarłem do Bierawy skierowałem się w stronę sklepu, ale jednocześnie dostrzegłem, że po drugiej stronie ulicy znajduje się wąski most - czyżby można było jeszcze dalej jechać prosto, omijając główną drogę? Do sprawdzenia :-)
W sklepie nie mieli Halls'ów, więc nie kupiłem też nic do picia. Zresztą nieco wcześniej spostrzegłem się, że zapomniałem bidonu... :-) Gdy ruszałem zauważyłem jeszcze, że po drugiej stronie ulicy znajduje się inny sklep, ale już nie chciało mi się do niego wchodzić. Tuż przed zjazdem z głównej drogi nieopodal, pasły się dwie kozy. Zatrzymałem się rozważając małą sesję, ale popatrzyły na mnie dosyć dziwnie, więc zdecydowałem się ruszyć dalej :-) Nieco żałowałem tego posunięcia na szlaku, gdyż okazało się, że mógł to być tematyczny wyjazd - na polu pasła się krowa :-) Może i pospolite zwierzę, ale jakoś mnie urzekła :-) Zrobiłem jej zdjęcie z małymi wyrzutami - bo w czym niby kozy gorsze??? Chyba po raz pierwszy także położyłem rower na ziemi... Ale bez obaw - rys na związku nie ma! :-)




W miejscu gdzie ostatnim razem Ania wystraszyła się pimpka pojechałem prosto i jak się okazało moja pamięć spłatała mi figla - widać jednak nie przypomniałem sobie tej trasy w całości, ponieważ na kolejnym skrzyżowaniu źle pojechałem :-) Na dobrą drogę wyprowadził mnie okoliczny mieszkaniec i dopiero wtedy przemierzona niedawno trasa przypomniała mi się w całości. Nieopodal minąłem małe stadko pasących się krów, ale tym razem już się nie zatrzymywałem i po krótkiej chwili dojechałem do brzegu Odry. W tym miejscu nieco się wystraszyłem, bo to właśnie tutaj skończyła mi się droga, gdy byłem tu ostatnim razem sam. Tym razem jednak inaczej pojechałem, skręcając w ledwie wyjeżdżony polny trakt. Jechałem przed siebie i po kilkudziesięciu metrach ujrzałem konia. Co prawda później okazało się, że jest to klacz, ale czy to ma większe znaczenie? ;-) Zdjęcie musi być :-) Ponownie położyłem rower i począłem zbliżać się z aparatem do zwierzęcia. Po serii kilku zdjęć moja modelka zaczęła zachowywać się jak prawdziwa gwiazda strojąc fochy :-) Oddaliłem się więc zostawiając ją parskającą i odwróconą do mnie tyłem :-)





Dalej jechałem drogą asfaltową wzdłuż Odry. To był przyjemny odcinek: słońce grzało, a temperatura momentami była dosyć wysoka. Postanowiłem nieco zboczyć z trasy z zamiarem zrobienia jakiś zdjęć, ale nie znalazłem odpowiedniego miejsca, więc po kilku minutach wróciłem na drogę, którą zamierzałem pierwotnie jechać. W Dziergowicach skierowałem się w stronę kościoła i gdy tam przejeżdżałem pomyślałem sobie, że być może fajnie by było cyknąć jakąś fotkę. No więc działamy: Kośka w odstawkę oparta o znak drogowy, a ja począłem przemierzać plac, aby znaleźć dobry kadr. Gdy już przykładałem aparat by zrobić zdjęcie, na miejscu parkingowym przede mną zatrzymał się samochód, z którego zaczęli gramolić się ludzie... No rzesz w mordę... To miało być bardzo ładne zdjęcie... Odjechałem niepocieszony. Szybko jednak zapomniałem o tej sytuacji, bo przecież cele są inne, a kościółek jeszcze pewnie będzie okazja sfotografować.
Niedługo potem byłem już w lesie, jadąc wzdłuż jeziora. Co prawda minąłem dwa stojące na poboczu samochody, a po kilkunastu metrach rowerzystę, ale mimo to było bardzo spokojnie i cicho... Może i to miejsce nie jest daleko od Kędzierzyna, ale trzeba jednak tutaj dojechać. Szkoda, bo pewnie codziennie bym tutaj przychodził - choćby na spacery z Benkiem :-) Po przejechaniu kolejnych kilkudziesięciu metrów zrobiłem sobie przystanek, a gdy stamtąd odchodziłem nasunęła mi się refleksja, że chyba rok temu jak tu byłem, to w miejscu gdzie teraz jest woda, chyba jeździłem rowerem po piasku... Całkiem prawdopodobne :-)



Następnie udałem się dalej w stronę miejsca, gdzie wydobywany jest piasek by i tam zrobić trochę zdjęć. Kośkę porzuciłem przy drodze, natomiast sam zszedłem kilka metrów niżej. Co prawda prawdopodobieństwo kradzieży roweru (lub sprzętu na kierownicy) było niewielkie, ale jednak dosyć szybko wróciłem na górę.



Aktualnie znajdowałem się na początku drogi, którą zamierzałem poznać. Była ona bardzo podobna do tych w Rudach (w końcu to tak na dobrą sprawę ten sam las), ale jednak - mimo podobieństw - zauroczenie tamtym szlakiem wpłynęło na ocenę bieżącego przejazdu. Po kilku przejechanych kilometrach, ku lekkiemu zaskoczeniu, wyjechałem nieopodal zabytkowych lokomotyw, które mieliśmy okazję podziwiać z Anią jeszcze nie tak dawno temu. Zdziwienie wywołał jednak fakt, że wyjechałem na terenie zakładu a wiem, że ta droga z Dziergowic jest nawet jak na leśne warunki dosyć często uczęszczana. Ominąłem szlaban, aby wydostać się z zakładu, a następnie przejeżdżając obok lokomotyw udałem się w kierunku głównej drogi przed którą odbiłem - zgodnie ze znakiem niebieskiego szlaku - w lewo w stronę działek. Po kilku chwilach znalazłem się przed główną drogą, a następnie wjechałem chodnikiem między drzewa po drugiej stronie, gdzie ponownie zauważyłem oznaczenie niebieskiego szlaku. Dziwne, bo znalazłem się tu tak na dobrą sprawę przypadkiem, a wcześniej żadnego znaku nie widziałem. Oznaczenie szlaków naprawdę kuleje...
Za Kotlarnią zacząłem odczuwać lekkie zmęczenie materiału, więc zatrzymałem się na małą przerwę. Gdy znalazłem się w Starej Kuźni, postanowiłem udać się na Azoty znaną mi już leśną drogą, bez zbędnego kombinowania. Niebawem zjechałem więc z asfaltu i mogłem cieszyć się jazdą w spokoju. Po zagłębieniu się w las przejechałem obok niskiej ambonki myśliwskiej, która stała zaraz przy drodze. Nieco wahałem się, czy sobie na nią nie wejść, więc zdążyłem ujechać kilkanaście metrów, zanim podjąłem ostateczną decyzję. Stanęło na tym, że Kośkę oparłem o drzewo, a sam wróciłem pieszo. Ambonka miała około dwóch metrów wysokości, więc była naprawdę mała i nie oferowała zbyt dużego pola widzenia. Co prawda wdrapałem się na nią, aby popatrzeć, ale wyszło tak, że zacząłem słuchać. A raczej wsłuchiwać się w ciszę... Spędziłem tam kilka minut, przy okazji robiąc kilka zdjęć. Gdy zszedłem na ziemię zauważyłem na drodze żuczka - jak się później okazało był to żuczek-alpinista :-) Bardzo sprawnie poradził sobie bowiem z wejściem na wyżej położoną trawę przy drodze. Ja oczywiście przykucnąłem przy nim i spoglądając na jego poczynania nieco mu kibicowałem :-) Po wejściu żuczek przystanął (może się zmęczył? ;-) ), a mnie zaczęły przeganiać stamtąd jakieś dziwne latające cosie... Ruszyłem więc dalej :-)




Jazda do Azot minęła bardzo spokojnie, choć momentami kamienista droga nieco dawała popalić felgom. Odniosłem także wrażenie, że wcześniej opony chyba lepiej tłumiły takie nierówności. Ale to jest może błędne spostrzeżenie. Gdy dotarłem do Azot, postanowiłem zrezygnować ze szlaku na odcinku ze Starego Koźla i skierowałem się do głównej drogi, skąd następnie odbiłem do Brzeziec, wjeżdżając tam na szlak. Przy sobocie ruch był nieco większy, bo zaraz na jego początku minąłem rowerzystę, zaś na końcu dwie dziewuchy z psem. Gdy przystanąłem na chwilę za schroniskiem dla zwierząt, pojawiły się także dwie młodociane rowerzystki. Kolejny przystanek uświadomił mi, że mogę odczuwać nieco ten wyjazd - nie byłem co prawda zmęczony ale czułem, że nie dysponuję pełnią sił. Główną drogą począłem zmierzać w stronę Koźla, a przed skrzyżowaniem z ulicą Kozielską zostałem wyprzedzony przez samochód, który o dziwo nie wrócił na swój pas, ale (jeszcze przed rondem) rozpoczął manewr wyprzedzania będących przed nim samochodów. Udało mu się "łyknąć" dwa auta, a następnie wcisnął się on tuż przed wysepką na swój pas. Przyjechał cwaniaczek z Krakowa...
Do Koźla postanowiłem dotrzeć, jadąc drogą rowerową. Na ulicy Gazowej zauważyłem, że znad przeciwka jedzie dziewczyna na rowerze i bus. Patrzyłem przed siebie, a gdy owa dziewczyna mnie mijała zerknąłem tylko na chwilę w jej kierunku i ułamek sekundy potem zauważyłem, że gość w busie zjeżdża przede mnie, aby wjechać na plac po mojej prawej stronie! Po gwałtownym hamowaniu, podniosłem rękę w jego kierunku, aby dać wyraz swojemu niezadowoleniu. Kierowca busa zrobił to samo w przepraszającym geście. I co z tego? Czyżby kolejny bez wyobraźni? A może jemu spodobał się rower owej dziewczyny i się biedak zapatrzył? NIE! To akurat niemożliwe :-) Z Kośką żaden rower szans nie ma! Ruszyłem dalej jeszcze przez chwilę poruszony sytuacją, a po kilku minutach znalazłem się w domu.
Po powrocie zacząłem odczuwać wyjazd. Pojawiło się zmęczenie, lekka senność, a także nieco odczuwałem gardło. Oj nałykałem się chyba zimnego powietrza, a w dodatku czasem także wiatr smagał mnie po plecach. Muszę jak najszybciej zdobyć koszulkę termoaktywną, bo bez tego ani rusz. Co prawda ten wyjazd był już raczej na pewno ostatnim tak długim w tym sezonie (tym razem już chyba na pewno), ale nie zamierzam przecież przestawać jeździć.


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.