Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
39.76 km 0.00 km teren
02:19 h 17.16 km/h:
Maks. pr.:45.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Gdy jesienią jest lato :-)

Niedziela, 14 listopada 2010 · dodano: 14.11.2010 | Komentarze 0

I znów Benek i pobudka... :-) Ledwie jednak otworzyłem oczy, ogarnęło mnie małe zdziwko - między żaluzjami bardzo mocno przebijało się słońce. Po obowiązkowym spacerze z uznałem, że takiego dnia zmarnować nie mogę! Ta pogoodaaa! Dzień szykował się przepiękny! Pomyślałem także o Piotrku - już na początku spaceru z Benkiem wysłałem mu SMS'a. Chyba czas zmazać tą plamę w postaci kilkukrotnej odmowy na rowerowe zaproszenie... W oczekiwaniu na odpowiedź począłem kombinować, gdzie w taki dzień mógłbym się wybrać. Oczywiście brałem pod uwagę dłuższe trasy. W międzyczasie odezwał się Piotrek, ale po krótkiej wymianie zdań pomyślałem, że wspólny wyjazd może nie dojść do skutku - musiałbym dosyć długo (z mojego punktu widzenia) na niego poczekać. Ostatecznie umówiliśmy się, że jak będę wychodził, to zadzwonię. Na planowaniu trasy zeszło mi jednak trochę czasu, a końcowym efektem był zamiar udania się do Czarnocina. Trasa bardzo podobna do jednego z pierwszych dłuższych wyjazdów w tym sezonie. Czyżby szykował się kolejny sentymentalny wyjazd? ;-) Przed wyjściem zadzwoniłem jednak do Piotrka i okazało się, że za około dwadzieścia minut byłby gotowy do wyjścia. No cóż... Skoro czekałem tyle, to mogę poczekać jeszcze trochę... Umówiliśmy się, że podjadę pod jego klatkę. Zanim opuściłem mieszkanie, pomyślałem o aparacie, ale od razu przypomniało mi się, że mam słabe akumulatorki, a zapasowe są nie naładowane.


W trzy minuty później byłem na Niemcewicza, gdzie oczekiwałem na Piotra, który nie nadchodził nawet kilka minut po tym jak otrzymałem do niego SMS o treści "Idę". Gdy się zdzwoniliśmy okazało się, że mieszka on gdzie indziej, a ja kojarzyłem go z Niemcewicza, gdyż w dużej mierze właśnie tutaj go spotykałem :-) Umówiliśmy się więc przy garażach, obok szkoły "dwudziestki", gdzie niezwłocznie ruszyłem. Piotr dojechał po około dwóch minutach, po czym ustaliliśmy, że to on będzie przewodnikiem tej wycieczki. Nalegałem na to nieco, gdyż byłem bardzo ciekaw, czy ewentualnie poznam jakieś nowe trasy. Niezwłocznie po tym ruszyliśmy, gdyż już zaczęło mi być nieco szkoda zmarnowanego już czasu, no i też przecież po co mielibyśmy stać w miejscu? :-) Od samego początku zawiązała się nam rozmowa. Nie dziwota wcale, gdyż wielokrotnie zdarzało się, że nasze wpadki na chodniku kończyły się rozstaniem dopiero po dłuższej wymianie zdań. Zmierzaliśmy w kierunku Rogów, a podczas jazdy kilka razy zdarzyło się, że nasze kierownice znalazły się zbyt blisko siebie. Oj... Trzeba będzie wziąć poprawkę na nowego rowerowego towarzysza :-) Gdy dojechaliśmy do wiaduktu Piotrek rzucił hasło, abyśmy przejechali pod nim. Ojejku... Co prawda podążyłem śmiało za nim, ale pod tym wiaduktem, to przechodziłem, czy przejeżdżałem na rowerze ostatni raz chyba w podstawówce! :-) No ale co tam :-) Głowę kładziemy na kierownicy i heja do przodu! :-) Aby dostać się do lasku poborszowskiego, przejechaliśmy nieznanym mi wcześniej skrótem, który mniej więcej w połowie dystansu zmusił Piotra do zejścia z roweru, gdyż polna droga po której jechaliśmy, była dosyć mocno ubłocona. Pewien odcinek pokonaliśmy więc polem, które bardziej nadawało się do jazdy - ot taka charakterystyka naszych rodzimych dróg ;-) Aby dostać się do lasku musieliśmy ominąć lub przejechać jeszcze przez kilkanaście kałuż na drodze biegnącej wzdłuż Odry. Mnie osobiście taka jazda całkowicie nie przeszkadzała, a nawet nieco rozbawiało mnie gadanie Piotrka, który obawiał się trochę o to, aby zbytnio nie zabrudzić swojego roweru. Gdy w końcu minęliśmy pierwsze drzewa, mój kompan zaproponował postój, po czym z plecaka wyciągnął aparat. No rzesz kurczę! To i ja mogłem wziąć jednak swój! :-) Okazało się więc, że trafili na siebie dwaj fotograficzni amatorzy-amatorzy :-) Ruszyliśmy dalej do Poborszowa, a z uwagi na zły stan starych (jeszcze sześciokątnych) płyt chodnikowych jechaliśmy wolno. Tempo znacznie wzrosło, gdy znaleźliśmy się na asfaltowej drodze. Jechało się bardzo przyjemnie, gdyż temperatura była dosyć wysoka, a dzień był naprawdę piękny :-) Przejechaliśmy przez część Poborszowa i po dłuższej chwili znów skręciliśmy w boczną uliczkę. Jeszcze na tym etapie wycieczka nie miała przede mną żadnych tajemnic, gdyż znałem te okolice. Gdy tylko ujechaliśmy kilkanaście metrów w oddali ujrzeliśmy jeźdźców na koniach. Było ich pięciu, a każdy koń był czarny, a przy tym bardzo dorodny. Ja pomknąłem przed siebie, natomiast Piotrek zatrzymał się, aby zrobić kilka fotek. Gdy był mijany usłyszałem też, że zagaduje do ostatniego jeźdźca. Pozytywny z niego facet :-) Kolejno wjechaliśmy do lasu, aby tym krótkim odcinkiem przedostać się do drogi, która prowadzi do promu. My oczywiście skierowaliśmy się jednak w kierunku czterdziestki piątki, a następnie jedynie ją przecięliśmy, kierując się w stronę Walec.
Gdy dotarliśmy do Dobieszowa, Piotr zapytał mnie o wersję dalszej trasy - oczywiście skierowaliśmy się tam, gdzie jeszcze nie jechałem. Dla mnie to właśnie od tego momentu zaczął się wyjazd... Już na pierwszym wzniesieniu mieliśmy powód do małej przerwy: było na nim widać praktycznie cały Kędzierzyn (a przynajmniej jego skrajne, najbardziej oddalone i najbliższe dzielnice), a ponadto w odległości kilkuset metrów, na polach pasło się kilka saren. Po kilku chwilach ruszyliśmy dalej tylko po to, aby za kolejnych kilkaset metrów znów się zatrzymać :-) Piotrek znów wyciągnął aparat, a jedno ze zdjęć wyszło mu takie, że... chętnie bym skopiował je sobie na swój dysk... Tak tak, trzeba się do tego przyznać ;-) Po kilku zakrętach i przejechaniu przejazdu kolejowego, dotarliśmy do drogi, która prowadziła w kierunku Prudnika, po czym minęło nas kilku motocyklistów na motorach przypominających Harley'e. Żeby jeszcze człowiek wiedział jak się owe motory nazywają, to byłoby fajnie... No cóż. Nie można być specem od wszystkiego ;-) Po kilku chwilach skręciliśmy w leśną, nieco ubłoconą drogę. Było bardzo spokojnie, a my dyskutowaliśmy na temat ewentualnych wariacji dla tych leśnych traktów. Może kiedyś wiosną? :-) Niebawem dojechaliśmy do drewnianej wiaty, która ku naszemu zdziwieniu obstawiona była samochodami. Nic, tylko pewnie myśliwi poszaleć przyjechali. Czas na kolejny postój i kilka zdjęć. Oczywiście też się rozgadaliśmy, a w międzyczasie jeszcze jedna osobówka dowiozła w to miejsce starszego jegomościa, z którym Piotr zamienił kilka zdań. Okazało się, że był to pomysłodawca i budowniczy wiaty. Niebawem ocknęliśmy się i ruszyliśmy dalej, gdyż okazało się, że spędziliśmy tam naprawdę dużo czasu. Zacząłem jeszcze bardziej doceniać ten dzień... Był naprawdę piękny, a ponadto na postoju w myślach dopiąłem ostatni guzik dotyczący pewnego pomysłu, który mam zamiar zrealizować wiosną, lub wczesnym latem - w zależności od pogody. Na kolejnym skrzyżowani natknęliśmy się na myśliwych w pełnym umundurowaniu: czapeczki i te sprawy, że o broni nie wspomnę! :-) Uciekliśmy im szybko i po przejechaniu kamienistego odcinka drogi, wyjechaliśmy na skraj lasu, skąd dało się zauważyć stojącą na uboczu myśliwską ambonkę. No i oczywiście kolejny postój... :-) Piotrek od razu wgramolił się na górę, natomiast ja wolałem pozostać na dole. Długo tam nie byłem, gdyż udzielił mi się entuzjazm towarzysza, związany z podziwianymi na górze widokami. Oczywiście nie obyło się bez zdjęć, a gdy zeszliśmy na dół, niezwłocznie ruszyliśmy dalej. Droga znów była nieco gorszej jakości, więc omijając kałuże i błoto jechaliśmy brzegiem pola do czasu, aż minęliśmy najgorszy odcinek. Po pewnym czasie dotarliśmy do asfaltowej drogi i skrzyżowania. To kolejne miejsce, które będę musiał sprawdzić wiosną, choć akurat ta droga jest zaznaczona na nawigacji, więc zagadki raczej nie będzie ;-) Po kilkuset metrach znaleźliśmy się w Pokrzywnicy, a gdy tylko wyjechaliśmy na główną drogę, wyprzedziły nas trzy smrodzące skutery. Na szczęście nie jechaliśmy za nimi, tylko skręciliśmy w boczną uliczkę.
Gdy ponownie opuściliśmy zabudowania, znów znaleźliśmy się między polami, a Piotr wskazał mi, jak to określił - górę echa. Ponoć z tego miejsca twardawski las bardzo ładnie zwraca echo i zostało to przetestowane przez mojego towarzysza jeszcze w czasach młodzieńczych. No cóż :-) Wypróbuję i ja wiosną :-) Jechaliśmy dalej, a ja miałem okazję przedwcześnie dowiedzieć się, dokąd prowadzi droga z Pokrzwnicy :-) Na jednym ze zjazdów nieco przyszaleliśmy z Piotrkiem i popędziliśmy przed siebie niczym wicher :-) Przez pewnien moment jechałem bez trzymanki i o dziwo zauważyłem, że kierownica mojego roweru nabiera drgań. Dobrze, że zauważyłem to w porę, bo przy tej prędkości mogła być gleba, że aż strach... Ciekawe tylko co było tego przyczyną... Najpewniej jakiś podmuch wiatru i tej wersji się trzymajmy ;-) Niemniej jednak po opanowaniu zagrożenia okazało się, że wykręciłem MXS wycieczki :-) Skierowaliśmy się w stronę stacji PKP i chwilę później z pobliskiego gospodarstwa wybiegł pies. Piotrek popędził przed siebie, a ja (nieco znając już charakter wiejskich psów) ugłaskałem go za pomocą delikatnie wypowiadanych słów ;-) Pojechaliśmy więc dalej w spokoju, aby następnie skręcić w ledwie co widoczną polną drogę. Przejeżdżałem obok już ze dwa razy, ale tej drogi nie zauważyłbym chyba i za setnym przejazdem :-) Wiodła ona nieco pod górkę, a w pewnym momencie zrobiło się nieco brudno i wyboiście, więc znów jechaliśmy polem. Po krótkiej chwili dotarliśmy na szczyt, a następnie przecięliśmy czterdziestkę piątkę - tuż przy przejeździe kolejowym w Większycach. Znów jechaliśmy polną drogą i znów było nieco bardziej terenowo :-) Z uwagi na większą ilość błota jechałem polem. Na wzniesieniu nieopodal zrobiliśmy kilkuminutową przerwę, po której ostro ruszyliśmy przed siebie, gdyż mój czas już się zbliżał. Piotrek zdecydował, że będzie lepiej, gdy odbijemy w stronę Większyc, więc tak zrobiliśmy. Po kilkunastu metrach minęliśmy moją koleżankę z pracy, której rzuciłem tylko krótkie "cześć". Przed nami była średniej wielkości górka, więc postanowiłem zrobić z niej użytek nieco przyciskając. Dzień nadawał się do tego, aby zmusić organizm do większego wysiłku. Za rondem postanowiłem puścić się w sprint, ale ku mojemu zaskoczeniu, już na zjeździe u podnóża pagórka, zostałem wyprzedzony przez Piotra! O rzesz! :-) Gdy wyjechaliśmy z zabudowań poczułem nieco większy opór i wiatr i przez moment jechało mi się nieco ciężej. Mojego kompana jakby nowe warunki jazdy nie bardzo interesowały, gdyż mknął śmiało przed siebie :-) W Koźlu rzuciłem pomysł, aby skręcić w kierunku byłej jednostki, omijając główną ulicę, a także nieco skracając drogę do naszych domów. To były ostatnie minuty wycieczki. Szybko mijaliśmy kolejne zabudowania, aby po dosłownie kilku minutach znaleźć się na osiedlu. Szybkie pożegnanie (oby do następnego razu!) i pędzę do domu, bo wyścig zaraz! :-)
To był bardzo... BARDZO udany wyjazd :-) Dzień przepiękny, charakterystyką bardziej przypominający lato, towarzystwo wyborowe, poznane nowe, jakże ciekawe trasy, które na pewno będą świetną bazą do przyszłorocznych wypadów :-) Dobrze się złożyło, że pojechaliśmy właśnie tam, bo od pewnego czasu doskwierała mi świadomość tego, że tamte rejony są przeze mnie praktycznie w ogóle nieodkryte. Trochę szkoda mi też reszty dnia - gdyby nie wyścig, to na pewno śmigałbym dalej. Dzień wciąż jest śliczny...
A licznik wskazuje przebieg 3509 km :-) Co prawda w ciągu sezonu sam wyzerował się ze dwa, czy trzy razy, ale fajnie było pokonać kolejną granicę... i to w takim towarzystwie :-)


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.