Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
5.73 km 0.00 km teren
00:25 h 13.75 km/h:
Maks. pr.:26.00 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

No i wypękałem ;-)

Niedziela, 12 grudnia 2010 · dodano: 12.12.2010 | Komentarze 0

W dniu dzisiejszym pobudka przed godziną dziewiątą. Byłem wyspany mimo, że do drugiej w nocy czytałem "Świat na rowerze" - relacje polskich podróżników. Może to właśnie dlatego spało mi się tak dobrze? :-) Swoje pierwsze kroki skierowałem do termometru - wskazywał 2 stopnie Celsjusza. Ucieszony zasiadłem więc do śniadania. Przed siebie położyłem także netbooka i zacząłem sprawdzać rozkład jazdy. Pociąg odjeżdżał krótko po dziesiątej. Miałem co prawda trochę czasu, ale (jak to zwykle bywa w takich sytuacjach) niestety zabrakło mi go. Rozsiadłem się więc w fotelu i zagłębiłem w myślach. Przed podjęciem decyzji kilkakrotnie spojrzałem jeszcze za okno i nie zauważyłem żadnych opadów śniegu, czy też deszczu. Podjąłem więc decyzję o wyjeździe na Górę św. Anny rowerem i powrót stamtąd pociągiem.



Przed wyjściem musiałem poupychać w kieszenie niezbędne przedmioty, ponieważ postanowiłem jechać bez plecaka. Znalazły się tam: batony, chusteczki, aparat - o dziwo brak dętki, pompki, etc :-)) Gdy wyprowadziłem rower i przygotowałem go do jazdy, zauważyłem przed klatką kobietę z parasolem. "No chyba nie pada?" - pomyślałem i wróciłem do domu, aby sprawdzić aktualne warunki na balkonie. Stałem tam kilka chwil i nie dopatrzyłem się żadnych opadów. Ochoczo więc wróciłem do roweru i po chwili stałem już przed blokiem... moknąc w deszczu! :-) Hm... Trochę tak niehonorowo się teraz wycofać... Wyruszam... Zobaczymy jak będzie...
Jechałem Piastowską w stronę centrum. Na asfalcie było dużo wody, a ja obserwowałem warunki i jednocześnie nieco obawiałem się o aparat, schowany w sakwie podsiodłowej. Niestety, ale kilka razy zdarzyło się, że podczas deszczu sakwa narażona na wodę pryskaną przez tylne koło, po prostu nieco przemakała. Niemniej jednak dojechałem do skrzyżowania z Chrobrego i przejeżdżając na drugą stronę chodnika, udałem się w stronę parku, gdzie czekała na mnie lodowo-śniegowa nawierzchnia. Wciąż biłem się nieco z myślami, czy aby dobrze robię chcąc pokonać na rowerze dystans do Góry św. Anny, ale mimo to skierowałem się w stronę mostów na Odrze. Aby wjechać na wciąż jeszcze remontowany most Długosza, musiałem przejechać przez błotne jeziorko i ominąć manewrującą koparkę. Za mostem zatrzymałem się na moment, aby sprawdzić stan sakwy. Po raz kolejny spojrzałem też na swoje ubranie - krople deszczu i śnieg zalegały na rękawach, a także części przypadającej na brzuch. Ruszyłem dalej, ale w głowie tkwiła myśl, że przecież przejechałem bardzo mały odcinek, a przede mną jeszcze naprawdę długi czas jazdy. Zdążyłem ujechać kilkanaście metrów i na jednym z ostatnich metrów przed kolejnym mostem zawróciłem.
Na końcu mostu musiałem zaczekać na koparkę, która grzebała się przy małym dole zaraz obok mnie. Dwóch robotników siedziało obok, jak gdyby nigdy nic... Nie ma to jak (nie)bezpieczeństwo pracy. Po kilku minutach oczekiwania w padającym śniegu i deszczu jeden z nich wstał i odsunął ubijak, stojący przy koparce, oraz kiwnął mi abym jechał. Wjechałem na promenadę. Na chodniku leżał lód i śnieg, kruszący się pod naporem opon. Przy końcu odcinka zdecydowałem się zjechać z wału po lodzie i po chwili byłem już na drodze, z której po kilku metrach odbiłem na kolejny wał przy Odrze. Plany na dziś miałem nieco bardziej ambitne, więc nie chciałem ot tak po prostu, od razu wracać do domu. Żwirowa droga na wale była nieco bardziej przejezdna, choć dla równowagi zaczął wiać dosyć mocny wiatr. Aby dostać się ponownie do ulicy, musiałem jeszcze przejechać odcinek asfaltowej drogi, pokrytej lodem zatopionym w wodzie. Po kolejnych kilku minutach jazdy znalazłem się na ulicy Kochanowskiego.
Był to ostatni etap dzisiejszego wyjazdu, ale też okazał się być najbardziej wymagający. Wiał mocny, przeciwny wiatr, a w dodatku po twarzy smagały mnie płaty śniegu. Całość doprawiona deszczem, utwierdziła mnie w przekonaniu, że decyzja o powrocie do domu była jak najbardziej słuszna. Gdy dojechałem do skrzyżowania z Piastowską, spojrzałem na licznik, który pokazywał właśnie prędkość maksymalną wyjazdu. Wstąpiła we mnie chęć podbicia tego wyniku. Nie zamierzałem się ścigać - po prostu chciałem tylko nieco zwiększyć wyświetlaną wartość. Kolejne kilkadziesiąt metrów przejechałem więc szybciej, docierając do drogi osiedlowej. Przy wjeździe na chodnik tylne koło uślizgnęło się na lodzie, ale po chwili byłem już przed klatką.
Gdy wszedłem do środka, zacząłem oglądać rower. Był cały mokry, a rama w niektórych miejscach upstrzona była piachem. W domu obejrzałem ubranie: kurtka cała mokra i nawet skarpetki nieco wilgotne. Na dziś już chyba dosyć, zwłaszcza że za oknem jest teraz jeszcze gorzej, niż przed wyjazdem. Dobrze, że wróciłem jednak do domu. Czekam na bardziej dogodną okazję do wjazdu na Górę św. Anny i... myślę, że jeszcze w tym roku mi się to uda :-)


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.