Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
14.23 km 0.00 km teren
01:06 h 12.94 km/h:
Maks. pr.:23.60 km/h
Temperatura:-4.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Miała być Anka, jest kozielska szklanka...

Sobota, 18 grudnia 2010 · dodano: 18.12.2010 | Komentarze 0

Gdy tylko otworzyłem rano oczy, zacząłem zastanawiać się nad wyjazdem na Górę św. Anny. Nieco się wahałem, gdyż oznaczałoby to poświęcenie całego dnia w momencie, gdy przede mną była perspektywa innych obowiązków. Oczywiście ciągnęło mnie w trasę... :-) Za oknem prószył drobny śnieg. Postanowiłem więc wybrać się do sklepu po Halls'y, a przy okazji sprawdzić warunki na zewnątrz. Gdy wracałem, natkałem się na Maćka - kolegę ze szkolnych ław. Po kilku minutach rozmowy, pośpiesznie wróciłem do domu, gdzie zacząłem realizować plan pt. "Szybkie wyjście". Do jazdy byłem gotów o 11:30.

I tu powinna być mapa ;-)

No dobra... Może nie całkiem gotów. Ale po kolei. Było to tak:
Wyszedłem z rowerem przed klatkę, odczekałem dłuższą chwilę, aż nawigacja podejmie trop i ruszyłem. Po pierwszym obrocie pedałami zauważyłem, że coś jest nie tak na tyle. O nie! Mam kapcia! Ogarnęła mnie chwilowa konsternacja i niestety: nici z wyjazdu na Ankę - na pociąg o dwunastej już się nie załapię. Odstawiłem rower na klatkę i podjąłem szybką decyzję, o natychmiastowej wymianie uszkodzonej dętki. W głowie kręciła się myśl, że może do wytyczonego celu udam się rowerem?
Naprawa poszła bardzo sprawnie i zajęła mi pół godziny od momentu wstawienia roweru, aż do uczynienia go zdatnym do jazdy :-) W tym czasie szukałem pompki, topiłem dętkę i wcale się nie śpieszyłem :-) Począłem ponownie zbierać się do wyjścia, ale tuż przed opuszczeniem domu, przez kuchenne okno zauważyłem, że śnieg zaczął padać dużo mocniej. Z konieczności zacząłem więc myśleć o jakimś celu w obrębie Koźla. Ruszyłem w stronę garażów, jadąc dosyć mocno zaśnieżonym chodnikiem. Przed garażami dorwał mnie przeciwny wiatr i aż do skrzyżowania za "dwudziestką" zastanawiałem się, czy nie zakończyć wyjazdu na krótkiej przebieżce, rezygnując z wizyty na Dębowej, która teraz jawiła się jako mój zastępczy cel. Myśl ta pojawiła się, gdy ujrzałem swoje spodnie, całkowicie upstrzone naniesionym przez wiatr śniegiem. Oczywiście ewentualna przebieżka nie mogła skończyć się objechaniem osiedla, więc zwróciłem się w stronę Chrobrego, jadąc nierówną drogą, na której dosyć mocno rzucało rowerem z uwagi na wyjeżdżony, nierówny lód, znajdujący się pod cienką na tym odcinku warstwą śniegu. Na drodze prowadzącej do parku, było już dużo lepiej. Jechałem ostrożnie, a z każdym kolejnym metrem moja pewność siebie wzrastała i zanim wjechałem do parku, byłem już całkowicie oswojony z jazdą i padającym wciąż śniegiem. Do pierwszej parkowej alejki, musiałem podjechać krótką równią pochyłą i tuż przed samym końcem zakopałem się w śniegu :-) Oparłem więc rower o latarnię i pstryknąłem kilka zdjęć.



Ruszyłem dalej parkową alejką, co jakiś czas ugniatając śnieg pod ciężarem tylnego koła, powodując że opona zatapiała się w nim, jak pod kruszonym lodem. Przede mną był zjazd, a za nim małe wzniesienie, gdzie w połowie podjazdu opony nie dały rady i musiałem znów zejść z roweru :-)
W drugiej części parku jechałem szybciej i spokojniej, czasem nawet nie patrząc na podłoże. Na skrzyżowaniu dopadł mnie moment zawahania, związany z wyborem wariantu trasy do Dębowej, ale w mgnieniu oka rozwiązałem ów dylemat i za chwilę byłem już przy głównej ulicy. Biorąc pod uwagę duże natężenie ruchu, postanowiłem pokonać krótki odcinek do osiedla domków chodnikiem, a następnie zjechałem na wyboistą, skutą przez lód osiedlową drogę. Walcząc nieco z uślizgami koncentrowałem się na tym, aby w miarę sprawnie pokonać ten odcinek, aż tu nagle... Piotrek! No ja nie wiem! Momentalnie na mojej twarzy wymalowało się zaskoczenie. My to naprawdę mamy zadziwiającą zdolność do wpadania na siebie :-) Ściągnąłem rękawiczki i grabula! :-) Gadaliśmy kilka dobrych minut i dopiero na krótko przed odjazdem ponownie założyłem rękawiczki na dłonie. Niestety końcówki palców zdążyły już zmarznąć, nie chcąc ponownie się ogrzać...
Na drodze prowadzącej do Kobylic, jechałem dużo szybciej, jedynie czasem nieco zwalniając, z uwagi na lodowe koleiny. Gdy zjechałem w boczną ulicę, prowadzącą skrótem do Dębowej okazało się, że dotarcie tam tą drogą będzie niemożliwe, gdyż polny odcinek jest całkowicie zasypany śniegiem. Bez zatrzymywania się pojechałem więc dalej asfaltową drogą, wracając się w stronę Koźla, a gdy znów dojechałem do osiedla domków, zauważyłem machającego do mnie w oddali Piotra. Znów zamieniliśmy kilka zdań - między innymi o moich planach eksploracji Czech wiosną i wtedy wpadła mi do głowy myśl o bagażniku rowerowym do samochodu. Hm... Może to niegłupi pomysł?
Po kilku kolejnych minutach byłem znów między parkowymi drzewami. Spokojnie dotarłem do wyjazdu przy moście Długosza, a następnie udałem się do bankomatu. Niestety dawały o sobie przypomnieć zmarznięte końcówki palców. Kierując się w stronę domu, zdecydowałem się jeszcze wjechać na wał na Odrze, aby następnie udać się na Rogi jadąc wzdłuż rzeki. Gdy zjeżdżałem na dół, napotkałem przed sobą większą partię śniegu, sięgającą aż nieco powyżej wysokości widelca. Konieczne więc było prowadzenie roweru. Będąc na dole wypatrzyłem dosyć duże skupisko kaczek, więc położyłem rower i pokonując pieszo kilkanaście metrów głębokiego śniegu, udałem się bliżej z aparatem. Tym razem nie zwiały mi tak, jak ostatnim razem w Raszowej, ale za to odwinęła się jedna z nogawek, wpuszczając śnieg do buta :-)




Po powrocie, spojrzałem jeszcze raz (tym razem bardziej racjonalnie) na trakt, którym chciałem jechać i postanowiłem, że jednak udam się w dalszą drogę wałem. Oczywiście tym razem musiałem w głębokim śniegu prowadzić rower pod górkę :-) Wybór drogi okazał się być zbawienny, gdyż ścieżką na wale jechało się nadzwyczaj dobrze. Czasem oczywiście rzucało, ale dało się jechać nią bardzo pewnie i dopiero przy samym końcu trafiłem na dosyć mocno zbity śnieg, gdzie tylne koło odmówiło posłuszeństwa. Po około dwóch-trzech próbach wznowienia jazdy, postanowiłem przeprowadzić rower do końca ścieżki. Niebawem zaśnieżoną drogą dotarłem do ulicy, gdzie leżał rozjeżdżony już przez samochody śnieg, więc można było nieco przycisnąć :-) Przy skrzyżowaniu z Kochanowskiego tylko spojrzałem w stronę domu, kierując się na Rogi.
Asfaltem jechało się bardzo dobrze, choć nieco przeszkadzał wciąż padający śnieg i dające o sobie znać zmarznięte końcówki palców. Gdy zjechałem z głównej drogi, znów musiałem wzmóc czujność, a ponadto przy jednym z domów dopadły mnie, będące za ogrodzeniem dwa psy. Ot tak, powiedziałem do nich "No cicho, cicho" i jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ten większy od razu zamilkł :-) Niestety niespodziewanie dopadł mnie znów przy końcu ogrodzenia - pewnie posłuchał się wciąż jazgoczącego, dużo mniejszego kolegi ;-) Po chwili dotarłem do małego wzniesienia, które pokonałem bez problemu, tym samym wjeżdżając na główną drogę, gdzie znów mogłem nieco nabrać prędkości, mimo przeszkadzających w jeździe małych lodowych nierówności. Po minięciu zabudowań, jechałem szeroką koleiną, wyjeżdżoną przez samochody i dopiero na osiedlu domków śniegowa zabawa zaczęła się na nowo :-)
Niebawem dotarłem do domu, a przed wejściem do niego, poświęciłem kilka minut na obejrzenie roweru :-) Próg domu przekraczałem z myślą o gorącym kubku mleka... :-)




Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.