Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
35.47 km 0.00 km teren
02:07 h 16.76 km/h:
Maks. pr.:41.10 km/h
Temperatura:6.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

"Napoczynamy" sezon :-)

Sobota, 5 lutego 2011 · dodano: 05.02.2011 | Komentarze 0

Od ubiegłorocznej jesieni pojęcie "sezonu" uległo radykalnej zmianie. Dziś to pojęcie mogę utożsamiać z rokiem kalendarzowym. Początkowo tytuł wpisu miał brzmieć "Napoczynamy luty" (czyt. ja i Kosia), ale w pewnym momencie wyjazdu, postanowiłem udać się do Kędzierzyna, zmieniając wcześniejsze plany. Znalazł się więc pretekst do rozpoczęcia wspólnego sezonu - zwłaszcza, że wpis w rowerowym kalendarzu na 2011 rok w dniu 4 lutego brzmi: "Rozpoczynamy sezon! :)".



Gdy wychodziłem, na zewnątrz było już ciemno. Nie dziwota - godziny popołudniowe, a nawet wieczorne. Wyruszyłem Piastowską w stronę centrum i przejechałem przez część parku, aby ominąć nielubiany odcinek głównej drogi. Dalej chodnikiem dotarłem do skrzyżowania z ulicą Żeromskiego, gdzie zjechałem na asfalt. Momentalnie przyśpieszyłem, co poniekąd było zasługą dobrze wyregulowanej tylnej przerzutki, gdyż mogłem nieco ostrzej obchodzić się z napędem, nie martwiąc się, że w którymś momencie łańcuch strzeli na zębatce z powodu nieprecyzyjnej zmiany przełożenia. Przejechałem przez Rynek, a następnie podjechałem do Audi, stojącego na parkingu przy PKS'ie. Chciałem jedynie sprawdzić z ciekawości, na ile właściciel je wycenił. Nie zatrzymując się nawet przy samochodzie, depnąłem na pedały i ochoczo się rozpędziłem. Czułem zapas mocy w nogach :-) Wsłuchiwałem się także w pracę napędu, który także przeczyściłem, przy okazji ustawiania przerzutki. Fajnie jest wiedzieć, że sprzęt spisuje się tak jak powinien :-) Wyjechałem na główną i po chwili przystanąłem na chodniku, dzwoniąc do Ani. Ustaliliśmy, że podjadę do Kędzierzyna i razem wybierzemy się na mały trip. Ruszyłem więc w kierunku mostów...
Jechałem po błotnistej mazi na remontowanym wciąż moście i znów spotkałem tam Szymona - kolegę jeszcze z czasów szkolnych. Zamieniliśmy dwa zdania, po czym ruszyłem dalej i pokonując już tylko kładkę znalazłem się na Wyspie. Znów dynamicznie się rozpędziłem, zwracając przy okazji na siebie uwagę nielicznej grupki ludzi, czekających na przystanku na autobus. Nawierzchnia była dobra, więc spokojnie mogłem cisnąć. Było też ciepło i bezwietrznie. Do Kędzierzyna dotarłem szybkim tempem nieco zgrzany, ale średnia 22,3 km/h chyba sama mówi za siebie :-) Dałem znać Ani, że już się zbliżam i gdy dotarłem przed jej dom, nawet się nie zatrzymywałem. Popędziliśmy, snując plany co do dalszego przebiegu wyjazdu. Tym razem postanowiłem też przekazać dowództwo nad wyprawą, swej rowerowej towarzyszce ;-)
Pojechaliśmy w stronę domków. Jechało się przyjemnie, choć trzeba było uważać na dziury i nierówności, nękające wszystkie polskie drogi o tej porze roku. Jak już wspomniałem, tego wieczora dyrygowała Ania, więc bez szemrania zgodziłem się na wyjazd do Azot. Gdy tam jechaliśmy, puściłem się sprintem pod wiaduktem i dało mi to dużo frajdy :-) Następnie zjechaliśmy z głównej ulicy i wjechaliśmy w głąb osiedla, a po pewnym czasie znaleźliśmy się tuż przed drogą, prowadzącą bezpośrednio na Azoty. Zanim jednak do niej dotarliśmy, Ania zaliczyła ukryty pod kałużą dół. Trzeba przyznać, że wyglądało to dosyć niebezpiecznie. Mijając skrzyżowanie, wjechaliśmy na asfaltowe pobocze dla rowerów, które jednak było całe ubłocone, więc korzystając z okazji, po kilkunastu metrach zjechałem z niego na pas ruchu, ponieważ droga na tej szerokości była czysta. Ania dalej jechała po kałużach ;-) Zauważyłem też, że ubrudzony napęd, zaczął przejawiać minimalne oznaki gorszej pracy.
Wjechaliśmy na czerwony szlak między drzewami i niestety były to ostatnie momenty dobrej, wypracowanej wspólnymi siłami średniej prędkości (bo trzeba przyznać, że i Ania jechała solidnie). Droga była oświetlona jedynie przez nasze lampki, a warunki znacznie się pogorszyły: leżał lód, było mokro, a my jechaliśmy po niewielkich koleinach, na których czasem rzucało. Ania zaliczyła też małą podpórkę. Niebawem jednak dojechaliśmy do osiedla, kontynuując dalszą jazdę po asfaltowej ścieżce, okalającej bloki. Przez pierwszych kilkaset metrów, warunki były podobne do tych panujących w lesie, ale później było już tylko lepiej :-) Gdy dotarliśmy do końca osiedla, przystałem na propozycję Ani, aby udać się do Lenartowic. Na miejscu okazało się jednak, iż tamtejsza droga jest nieoświetlona, więc obydwoje podświadomie zdecydowaliśmy się na to, aby pojechać do Blachowni.
Jechaliśmy główną drogą i niestety tuż przed zjazdem na osiedle, zaliczyłem dół w taki sposób, że szlag poszedł po obydwu felgach i wydały one z siebie głośny, metaliczny dźwięk. Oczywiście nie byłem z tego faktu zadowolony, ale starałem się jak najszybciej zapomnieć o tym incydencie, aby nie psuć dalszej części wyjazdu. Miałem jedynie nadzieję, że felgi nie są uszkodzone i że nie przebiłem żadnej z dętki... Skręciliśmy w pierwszą boczną uliczkę i po kilkuset metrach, dotarliśmy do grupy bloków mieszkalnych. Droga kończyła się w tym miejscu, więc zawróciliśmy i odbiliśmy w pierwszą oświetloną alejkę. Oczywiście wspólny czas upływał nam na gadaniu :-) Dotychczasowa pogoda wciąż się utrzymywała, choć miałem wrażenie, iż nieco się ochłodziło. Gdy dotarliśmy do głównej drogi, postanowiliśmy okrążyć Blachownię, jadąc osiedlowymi uliczkami. Niebawem byliśmy już u wylotu z osiedla, przy drodze prowadzącej do centrum Kędzierzyna. Gdy tylko minęliśmy ostatnie zabudowania, zgaszono nam latarnie. Akurat wtedy, gdy byliśmy na najmniej zurbanizowanym odcinku drogi! Mimo to bez przeszkód dotarliśmy do os. Piastów i lawirując między blokami, przedarliśmy się do Parku Orderu Uśmiechu. Gdy z niego wyjechaliśmy zaproponowałem, abyśmy pojechali chodnikiem wzdłuż ulicy Wojska Polskiego. Moja propozycja nie dość, że spotkała się z akceptacją, to jeszcze została uzupełniona ideą odwiedzenia skate parku. To był strzał w dziesiątkę! :-)
Na miejscu spróbowaliśmy z Kosią sił na niektórych sprzętach, a gdy wreszcie usiadłem na ławce, mogłem wpatrywać się w swój delikatnie oświetlony rower, który świetnie komponował się z otoczeniem :-) Kośka! Normalnie piękna jesteś! :-)) W pewnej chwili zauważyłem trampki, zawieszone na gałęzi drzewa przy którym siedzieliśmy. Ja zauważyłem tylko jedną parę, ale Ania w ułamku sekundy wskazała mi całą plejadę innych :-) Nie liczyłem dokładnie, ale wisiało tam kilkanaście par butów! Ciekawe z jakiej przyczyny, tudzież okazji się tam znalazły... :-) Niebawem zebraliśmy się w drogę powrotną. Oczywiście, zaliczyłem jeszcze kilka hopek, a następnie wspólnie z Anią pojeździliśmy pomiędzy murkami znajdującego się nieopodal, niewielkiego labiryntu :-) Później chodnikiem udaliśmy się do kolejnego parku, a gdy tam dojeżdżaliśmy, nieco odłączyłem się od towarzyszki podróży, postanawiając pokluczyć po chodnikowych skrzyżowaniach. Wreszcie rzuciłem hasło, aby podjechać pod znajdujące się przed nami małe wzniesienie. Nie byłem zbytnio rozpędzony, więc na końcowym etapie, koła uślizgiwały się na znajdującym się na chodniku lodzie. Będąc na wzniesieniu, skierowaliśmy się w stronę wyjazdu z parku, jadąc wzdłuż wzniesienia. Za każdym razem, gdy naciskałem na pedały, tylne koło ślizgiem uciekało w bok. Znów mogłem się przekonać, iż dysponuję nie najgorszym panowaniem nad rowerem :-)
W kilka chwil później, byliśmy już na drodze prowadzącej do domu Ani. Nim się rozstaliśmy, odwiedziliśmy jeszcze jedno (sentymentalne dla niej) miejsce, którym było boisko szkolne, znajdujące się nieopodal jej domu. Rozeszliśmy się (bo nie napiszę przecież "rozjechaliśmy" ;-) ) przed garażem Pszczoły (czyt. roweru Ani), po czym rozpocząłem samotny rajd do domu, oczywiście od razu zwiększając prędkość podróżną :-) Bardzo szybko znalazłem się na wylocie z Kędzierzyna, podobnie jak i nie ciągnął mi się przejazd przez Kłodnicę, wraz z odcinkiem do Koźla. Wciąż czułem dynamikę w nogach i mogłem robić z tego użytek. Zwolniłem dopiero przed pierwszym mostem na Odrze, a po przeprawie przez kolejny, pozwoliłem sobie na większy sprint aż do ulicy Gazowej. W kilka następnych minut, byłem już przed blokiem :-)
Decyzja do wyjeździe do Kędzierzyna była bardzo dobra. Wyjście skończyłoby się zapewne objechaniem parku, lub jeszcze kilku innych ulic i powrotem do domu, a wyszło na to, że złożył się nam naprawdę udany wypad :-)


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.