Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
26.32 km 0.00 km teren
01:27 h 18.15 km/h:
Maks. pr.:36.60 km/h
Temperatura:8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wiosna idzie :-)

Niedziela, 27 lutego 2011 · dodano: 27.02.2011 | Komentarze 0

Samopoczucie dziś jeszcze pochorobowe po tym, jak w okolicach ostatniego wyjazdu do Kuźni dopadł mnie jakiś wirus. Walczyłem z osłabieniem przez tydzień, ale w końcu organizm się poddał. Nieco wahałem się, czy to aby nie za wcześnie na rowerowe wyjście. Nosiło mnie jednak strasznie i było już pewne, że zaliczę choćby wyjazd do parku - ot tak, wolnym i nieśpiesznym tempem dla relaksu i pooddychania świeżym powietrzem. Z czasem zarysował się jednak cel w postaci Dębowej. Gdy Łukasz po chwilowym pobycie na dworze ogłosił, że "tam jest gorąco", postanowiłem nie zwlekać dłużej.
Gdy złapałem pierwszy haust powietrza wiedziałem, że na parku i Dębowej się nie skończy :-)



Początkowo chciałem przejechać przez Dębową i dalej pojechać wioskami, wracając przez Bytków i Większyce do domu, ale w ostatniej chwili na skrzyżowaniu odbiłem w przeciwną stronę, wracając w kierunku osiedla i objeżdżając go od południa. Wpadło mi bowiem do głowy, że mógłbym pojechać piotrkową trasą. Po chwili przypomniałem sobie jednak, że pewnie przejazd do Poborszowa, będzie mocno utrudniony przez roztopy. Zrezygnowałem więc i wyboistą drogą skierowałem się w stronę byłej jednostki wojskowej, aby ponownie wrócić na trasę ku Dębowej. Było przyjemnie ciepło i nawet wiatr nie przeszkadzał w jeździe, smagając tylko twarz z lekka.
Niebawem znalazłem się w parku. Jechałem nieśpiesznie, aczkolwiek z wysoką kadencją na średniej przerzutce. W drugiej części zjechałem do barierki przy wykopach obok domu kultury, ale jednak nie dało ich się objechać. Uzyskawszy odpowiedź od pana z pieskiem, przemknąłem działkami i tak oto znalazłem się po drugiej stronie :-) Rynkiem udałem się w stronę Odry i zatrzymałem się na stacji benzynowej, aby zakupić Halls'y. Mieli nawet limonkowe Vita-C, na które polowałem już wcześniej :-) Tak uzbrojony wjechałem ponownie do parku i po kilku minutach znalazłem się na głównej. Wjechałem między domki, aby maksymalnie ograniczyć swój pobyt na drodze, o większym natężeniu ruchu. Wróciłem kilkaset metrów dalej i udałem się w kierunku Dębowej. Miałem to szczęście, że akurat nie jechał za mną żaden samochód, więc swobodnie mogłem cieszyć się jazdą, omijając jedynie doły na poboczu ;-)
Będąc już przy akwenie, postanowiłem zjechać utwardzonym zboczem do brzegu. Oparłem koło o taflę lodu, rozejrzałem się i po kilku sekundach znów byłem na ścieżce. Nieco dalej pozostawiłem rower i sam udałem się do brzegu.



W dalszej drodze, spotkałem także amatorów spacerów, a już pod koniec ścieżki amatorkę łyżew :-) Dobrze, że lód okazał się jeszcze mocny... :-) Gdy zjechałem na asfalt i zwróciłem się w kierunku Dębowej, zaczęło nieco zawiewać i zadałem sobie pytanie, czy to aby dobry pomysł, by jechać wcześniej ustaloną trasą. Postanowiłem jednak jeszcze trochę podpedałować i wtedy to ukazała mi się na nawigacji droga, prowadząca skrótem do Kobylic. To chyba o niej kiedyś mówił mi kolega. Chyba czas ją wypróbować :-)
Ów trakt okazał się nieco wyboisty na początku, ale dalej było już lepiej. Co prawda trzeba było omijać zagłębienia, ale jechało się całkiem przyjemnie :-) Kolejna droga odkryta zimą, która przyda się latem :-) Już między zabudowaniami, czekała mnie jednak niemiła niespodzianka w postaci trzech psów, wałęsających się w oddali. Przystanąłem i podpytałem o nie kobietę, która właśnie wyszła zza ogrodzenia. Po tym jak wyartykułowała kompletny brak obaw, ruszyłem z wolna przed siebie. W międzyczasie największy z psów schował się gdzieś, natomiast z dwóch pozostałych, mniejszy kompletnie nie wyraził zainteresowania moją osobą. Jego kompan nie był jednak tak wyrozumiały i zostałem obszczekany i trochę pogoniony. Psiak chciał nawet złapać mnie za nogawkę. Nie był on jednak groźny, a jadąc rozglądałem się bardziej na bok za tym największym, który mógł nieco bardziej namieszać. Na szczęście po kilkunastu metrach, potencjalne zagrożenie zdawało się już nie istnieć :-) Na skrzyżowaniu oceniłem sytuację i przez sekundę badałem, gdzie się znajduje. Chwilę później byłem już na głównej w Kobylicach i kierowałem się w kierunku Landzmierza, mając krótką chwilę w głowie myśl, aby pojechać do Cisku, a do domu wrócić od strony Kędzierzyna. Myśl ta jednak szybko uciekła, a ciesząc się równym asfaltem przyśpieszyłem i postanowiłem wjechać do Biadaczowa, aby dostać się na wał przy Odrze. Po drodze miałem okazję zaobserwować dwóch wędkarzy, którzy majstrowali coś przy przeręblach. Przed zabudowaniami zrobiłem minutowy postój, aby nieco odsapnąć i mieć okazję nacieszenia się słońcem, temperaturą, aurą... :-) Sielanka nie trwała jednak długo i już za pierwszym zakrętem w Biadaczowie, czekało mnie wyzwanie. Zostałem zauważony przez psa, który biegł do mnie z oddali. Postanowiłem wykonać dotychczas stosowany manewr: w ostatniej chwili skierowałem się wprost na niego, a w momencie gdy odskoczył i zawracał po półkolu, przyśpieszyłem. Po chwili oglądając się za siebie, zobaczyłem stojące na środku drogi, skołowane i w pełni zdziwione zwierzę. Nawet mu się nie chciało mnie już gonić :-) Dalej droga biegła już spokojnie. Wiedziałem, że przede mną maluśki podjazd (to pierwszy raz, gdy jechałem tą drogą w tą stronę), ale nie był to przecież problem :-) Pokonałem go dynamicznie, stwierdzając po raz kolejny podczas tego wyjazdu, że choroba nie zostawiła po sobie żadnych skutków ubocznych w postaci gorszej wydajności. Będąc na wzniesieniu, postanowiłem zjechać w kierunku rzeki. Równy asfalt, oraz minimalne rozleniwienie na tym etapie, spowodowało że stoczyłem się aż do końca drogi. Powrót - mimo, że pod górę - nie był w ogóle męczący, a gdy ponownie znalazłem się na szczycie, zjechałem na wał, badając na początkowych metrach, czy lepiej mi będzie jechać ścieżką na górze, czy też polną drogą przy wale na dole. Ostatecznie wybrałem drugą opcję i mimo, że droga była kamienista, to jednak pozwalała przemieszczać się szybciej. Z czasem zrobiła się też bardziej mokra, a błoto przyczepiało się nieco do opon i troszkę ubrudziłem rower. Mijałem także bardzo duże, zamarznięte kałuże. Zatrzymałem się przy jednej z nich, a po następnej przejechałem. Lód złamał się w trzech miejscach z hałasem, ale nie załamał się całkowicie wciąż tworząc płaski monolit. Jechałem dalej i w pewnym momencie zauważyłem na drodze ślady łap. Mając w pamięci swoje dzisiejsze przygody z psami i fakt, że nie byłem w pełni gotowy do konfrontacji po długiej abstynencji spowodował, że poczułem się nieco mniej komfortowo. Oczywiście prawdopodobieństwo spotkania zwierza tutaj, było raczej małe, ale lepiej poczułem się już przy ostatnim fragmencie tej drogi, gdy byłem już przed zabudowaniami.
Przeciąłem główną i dojechałem do domków. Zza ogrodzeń szczekały na mnie psy, ale wiedziałem, że na tym odcinku nie są one groźne. Mało tego! Są nawet śmieszne i niesamowite ;-) Trzeci napotkany pies szczekał na mnie, będąc na... dachu garażu :-) Czy sam tam wlazł, czy go tam dali "za karę"? Tego nie wiem, ale chciałem nawet zawrócić i zrobić zdjęcie. Powstrzymał mnie fakt, że ja sam nie byłbym zadowolony, gdyby ktoś robił zdjęcia mojemu skrawkowi prywatności :-) Wjeżdżając ponownie na główną, skierowałem się już w stronę Koźla i po kilku chwilach znalazłem się w parku. Chciałem jeszcze zahaczyć o Rogi, ale wiedziałem też, że nie mogę przeginać. Podjęcie decyzji ułatwił mi mały sprint na Chrobrego, po którym poczułem, że jestem już lekko zmęczony wyjazdem. Poza tym, przedłużając jazdę wróciłbym do domu, gdy byłoby już chłodno, a pewnie też i ciemno, a tego nie chciałem. Postanowiłem więc pokręcić jeszcze między domkami i wróciłem do domu :-)
Jak fajnie było wsiąść po przerwie... :-) Oj... Znów zauważam u siebie objawy cyklozy, a przecież jednego choróbska jeszcze na dobre nie przegoniłem... ;-)


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.