Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
67.71 km 0.00 km teren
03:58 h 17.07 km/h:
Maks. pr.:33.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wiosna przyszła trzynastego ;-)

Niedziela, 13 marca 2011 · dodano: 13.03.2011 | Komentarze 0

Dziś rano miałem ustaloną wcześniej z Anią pobudkę na komórkę :-) Początkowo wydawało mi się, że mam dużo czasu, ale rzeczywistość okazała się nieco trudniejsza. Gdy poszedłem zamontować bagażnik okazało się, że brakowało przy nim dwóch górnych śrub. Zrobiło się małe zamieszanie, przez które straciłem pół godziny, szukając odpowiednich zamienników. Gdy w końcu udało mi się spakować nie byłem pewien, czy wziąłem wszystko to, co wcześniej zaplanowałem. Wyjechałem po dziewiątej, więc jeszcze nie było aż tak źle, w stosunku do wcześniejszego założenia.



Od razu przypomniało mi się, jak to fajnie jeździ się z sakwami :-) Rower taki trochę poważniejszy, stabilniejszy i fajnie rozpędza się go z obciążeniem. Nie ujechałem daleko, gdyż na Gazowej zatrzymała mnie jakaś kobieta w średnim wieku. Stanąłem się wiedząc, że nie mam dużo czasu, ale... cóż począć - damie się nie odmawia ;-) Okazało się, że z przedniego widelca jej wysłużonego składaka wypadło koło. Starałem się pomóc mimo dużej straty czasowej już na starcie, ale niewiele byłem w stanie zrobić. Bez klucza ani rusz - koło wciąż wypadało z uchwytów. Ruszyłem dalej i ostrożnie przejechałem po kładkach na remontowanym moście, ale za Odrą mogłem już przycisnąć :-) Między Koźlem, a Kłodnicą osiągnąłem ponad 30 km/h i jak na pierwszy wyjazd z sakwami w tym roku, to chyba nie było tak źle ;-)
Dzisiejszy dzień był podobny do wczorajszego, choć już na początku - jeszcze przed przymusowym postojem - zarejestrowałem wyraźnie odczuwalny chłodny wiatr. Być może też dlatego, że dziś wyjeżdżałem jednak wcześniej niż wczoraj. Szybko dotarłem do Kędzierzyna i niebawem byłem już u Ani. No... Więc, trzeba było jeszcze wnieść rower ;-) Umyłem łapki z niewielkiej ilości smaru ze składakowego koła i za chwilę byliśmy już w drodze do kościółka. Po powrocie zaczęliśmy zbierać się do wyjścia. Trochę nam to zajęło, gdyż wyszliśmy dopiero po godzinie. Jeszcze tylko wizyta w sklepie po pićku i mogliśmy ruszać w trasę.
Jechaliśmy równym tempem i po niedługim czasie dotarliśmy do niebieskiego, wypadowego szlaku, gdzie zaczęła się gadka na całego. Nim się zorientowaliśmy, dojechaliśmy do Starego Koźla - bociana wciąż nie było... ;-) Na Azotach wjechaliśmy na nieco mokrą drogę, prowadzącą do lasu, którą zmierzaliśmy do drogi ku Starej Kuźni. W międzyczasie zatrzymaliśmy się na chwilkę, przy odkrytej wczoraj przeze mnie kapliczce, a nieco wcześniej Ania zauważyła przebiegającą przed nami sarnę. Mnie nie dane było jej ujrzeć, gdyż akurat w tym momencie gapiłem się na drogę, bezpośrednio przed przednim kołem ;-) Gdy jechaliśmy już asfaltem do Starej Kuźni minęliśmy dwóch rowerzystów, którzy unieśli dłonie w geście pozdrowienia, co bardzo ucieszyło Anię. Nie ma się co dziwić - sam pamiętam swoje pozytywne odczucia, gdy ledwie wjechałem do Czech w drodze nad Balaton i momentalnie poczułem, że to trochę inny świat. To bardzo pozytywne i szkoda, że nie jest zakorzenione wśród polskich cyklistów. Niebawem dotarliśmy do Kuźni, ale jak już wcześniej ustaliliśmy, nie zbliżaliśmy się nawet do tamtejszej leśniczówki, udając się bezpośrednio do Kotlarni. Gdy tam dojeżdżaliśmy, jakieś trzydzieści metrów przed nami, w poprzek drogi przebiegły trzy sarny, urozmaicając nam niekończącą się wciąż rozmowę i pozostawiając na drodze przy rowie ślady kopyt. Przez Kotlarnię przemknęliśmy szybciutko i mijając zabytkowe lokomotywy, dojechaliśmy do lasu, którym zamierzaliśmy dotrzeć do Rud. Zrobiło się nieco bardziej pod górkę, gdyż grząska droga trochę nas zmęczyła, a poza tym zaczynało być nieco bardziej ciepło i obydwoje się zgrzaliśmy. Mimo to dziarsko kręciliśmy przed siebie :-) Gorsze warunki na drodze, nie zniechęciły nas do ponownego podziwiania przemierzanych okolic, a w międzyczasie snuliśmy nieśmiało plany na niedaleką przyszłość. Przez pewien moment dokuczał nam jednak wiatr i jazda stała się męcząca - był to moment minimalnego spadku wydajności.



Po kilku kolejnych kilometrach, dotarliśmy do ostatniego skrzyżowania. Dalej droga prowadziła już prosto do Rud. Co prawda spoglądając na nawigację wysnułem wniosek, że będzie to droga asfaltowa, ale w rzeczywistości tak nie było. Omijając zagłębienia jechaliśmy dalej, zastanawiając się jakiego zwierzęcia ślady, znajdują się na nawierzchni drogi. Nieco wolniejszym tempem, dotarliśmy w końcu do drogi asfaltowej gdzie przycisnęliśmy, korzystając z ulgi jaką dał nam mniejszy opór i fakt, że jechaliśmy nieco w dół po równi pochyłej. Wraz ze zmianą nawierzchni, na naszej trasie pojawili się ludzie: spacerujący, jeżdżący na rolkach, rowerach, z wózkami i dziećmi.



Mimo, że dokuczał nam już głód, to w bardzo pozytywnych nastrojach dotarliśmy do Rud. Lokal w którym zamierzaliśmy przystanąć nie miał jeszcze rozłożonego ogródka na zewnątrz (co de facto nie było niczym dziwnym ;-) ) i zaczęliśmy przez chwilę zastanawiać się, co począć z rowerami. Ostatecznie postanowiliśmy pozostawić je za budynkiem przy części gospodarczej i spiąć je razem. Ja miałem jeszcze tylko spakować najcenniejsze rzeczy do Ani plecaka, który zabierała ze sobą. Gdy spinałem nasze sprzęty, pojawiła się inna para rowerzystów z podobnym problemem. Po zakończonym posiłku tak się złożyło, że opuściliśmy lokal w podobnym czasie, życząc sobie szerokości :-) Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy po wyjściu z budynku, to już jednak stosunkowo późna pora. Co prawda było około szesnastej, ale dzień nie był już tak świeży. Postanowiliśmy udać się do Dziergowic rowerami i na miejscu zdecydować, czy pojedziemy dalej na dwóch kółkach, czy też wsiądziemy do pociągu. Ruszyliśmy więc ochoczo znaną nam już trasą, ale niestety Anię dopadł ból kolana. Niebawem przystanęliśmy i po chwili dolegliwość ustąpiła :-) (a przynajmniej Ania nie dawała poznać tego po sobie) Dalej jechało się bardzo przyjemnie i znów mieliśmy okazję ku temu, aby pogadać. Stumilowy las ugościł nas wspaniale :-)



Ostatni etap do Solarni nie był już jednak tak łagodny. Znów zrobiło się grząsko i mokro - momentami nawet bardzo. Ten odcinek znów kosztował nas nieco więcej energii, ale ukończyliśmy go bezproblemowo :-) Przy głównej drodze przystanęliśmy na chwilę, aby ustalić dalszy przebieg trasy. Nie chciałem o nim decydować, natomiast chęci Ani do kontynuowania jazdy rowerem, wydawały się być niespożyte. Zarządziła więc pokonanie na siodle trasy do samego Kędzierzyna.



Ruszyliśmy przed siebie i po chwili pojawiły się pierwsze wątpliwości, co do słuszności dokonanego wyboru. Nastąpiła po nich zmiana planów: do Kędzierzyna postanowiliśmy dojechać jednak już pociągiem. Gdy zbliżaliśmy się do przejazdu, szlaban właśnie był opuszczany, ale pani dróżniczka wspaniałomyślnie zatrzymała go w połowie specjalnie dla nas. Jak się później okazało, nie był to jedyny prezent od PKP tego dnia ;-) Po kilkunastominutowym oczekiwaniu na pociąg, załadowaliśmy się do niego praktycznie bezproblemowo.



W trakcie jazdy, wymienialiśmy pojedyncze zdania, w międzyczasie robiąc zdjęcie Pszczole w "pciapciągu" ;-) Na stacji docelowej, udaliśmy się jeszcze na wiadukt, aby chwilę popatrzeć z wysokości na przejeżdżające samochody, a następnie zjechaliśmy schodami do ulicy. Niebawem odprowadziliśmy Pszczołę i poszliśmy zapełniać sakwy pakunkami od Ani :-)
W niecałą godzinę później, byłem już w drodze do Koźla. Panowała już całkowita ciemność, gdyż było już po dziewiętnastej. Jadąc Kozielską pomyślałem sobie, że chyba będzie lepiej, jak odbiję na obwodnicę przy Carrefour'ze. Wpadnięcie w jedną z dziur przypieczętowało tą decyzję. Jadąc poboczem obwodnicy, mijany w ciemności przez samochody, przypomniał mi się jeden z węgierskich odcinków, który pokonywałem nocą. Przez chwilę poczułem się tak, jak wtedy... :-) W miarę szybkim tempem, doturlałem się do ronda i skierowałem do Kłodnicy. Ten odcinek pokonałem na małym sprincie, nieco zwalniając dopiero przed Koźlem. Przed Odrą ponownie wytraciłem nieco prędkości, walcząc przez moment z przeciwnym wiatrem. Inna sprawa, że nie spieszyłem się zanadto. Jeszcze ponowne tego dnia odwiedziny w bankomacie i żywym tempem popędziłem w stronę domu, gdzie czekało mnie wypakowywanie sakw :-)
Dzisiejszym wyjazdem odcięliśmy się chyba od zimowej części sezonu, która praktycznie już odeszła. Nadchodzi czas na dalsze i dłuższe wyjazdy :-))


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.