Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
26.68 km 0.00 km teren
01:25 h 18.83 km/h:
Maks. pr.:41.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

W poszukiwaniu bidonu

Niedziela, 27 marca 2011 · dodano: 27.03.2011 | Komentarze 0

O godzinie szóstej rano obudził mnie budzik, ale za oknem było ciemno, więc nie wstałem, bo nie było większego sensu. Po godzinie zacząłem zbierać się do wyjazdu do Wrocławia, a podczas podróży uzupełniałem wpisy. Droga powrotna była jednak dużo bardziej męcząca. Do domu wpadłem i momentalnie wyszedłem, aby złapać jeszcze trochę dnia i wyruszyłem na poszukiwania zagubionego bidonu. Może a nuż go znajdę?



Od razu narzuciłem bardzo szybkie tempo i po bardzo niedługim czasie, znalazłem się po drugiej stronie Odry. Zakręciłem w Portową, gdzie rozpocząłem poszukiwania. Wytraciłem prędkość i zacząłem bacznie rozglądać się na boki. Prawdopodobieństwo, że bidon wypadł właśnie tutaj było jednak bardzo niewielkie, więc na Jasnej przyspieszyłem, zwalniając dopiero na drodze do kłodnickiego lasu i znów wzmogłem czujność. Kręcąc głową na wszystkie strony, dojechałem do torów, gdzie musiałem poczekać trzy minuty na podniesienie szlabanu.
Z drugiej strony przejazdu, znajdował się stromy podjazd, który był pierwszym potencjalnym miejscem zagubienia bidonu. Zatrzymałem się na wzniesieniu, ale zguby ani widu. Także na Kuźniczkach nie było po nim śladu. Śmieci dodatkowo utrudniały poszukiwania i rozpraszały uwagę. Przy jeziorze zatrzymałem się po raz kolejny, mijając wcześniej wędkarzy przy ognisku. Zmierzałem ku drodze do Cisowej wiedząc, że szanse na odnalezienie malały z każdym metrem. Przy asfalcie dostrzegłem coś szarego, kształtem przypominającego butelkę. Podjechałem spokojnie, obserwując teren dokładnie - tamtego i tak mi już nikt nie podwędzi. Niestety okazało się, że "tamto", to jakieś plastikowe pudło...
Mimo wcześniejszych planów sprawdzenia tylko Kłodnicy i Kuźniczek, postanowiłem dojechać do Piastów. Skoro już tu jestem... Puściłem się przez Lenartowice, cały czas bacznie obserwując drogę, choć czas już mnie trochę naglił. Za mostem wystraszyłem jeszcze nie na żarty kuropatwę, ale bidonu jak nie było, tak nie było. Na pierwszych metrach Białego Ługu znów musiałem stanąć. Śmieci na poboczu było tyle, że nie chciałem niczego przeoczyć. Chwilę później ruszyłem dalej i jadąc bardzo powoli, dotarłem do skrzyżowania. Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów i znalazłem się w miejscu, gdzie odkryłem wczoraj zgubę. Przez myśl przeszło mi, aby jeszcze wrócić tą samą trasą, ale niestety słońce już prawie zaszło i nie miałem na to czasu.
Pogodziłem się ze stratą. To w końcu tylko bidon, choć był ze mną od samego początku i jak się okazało, miałem jednak do niego pewien sentyment - przede wszystkim dlatego, bo był ze mną na pierwszej wyprawie. Co innego, gdyby uległ zniszczeniu, a nie został zagubiony przez własną głupotę...
Jechałem już normalnym tempem i postanowiłem sprawdzić kolejną odnogę leśnego traktu. Dotarłem do garaży na Piastach, a stamtąd drogą do Alei Jana Pawła II. Mały sprint asfaltem i skręciłem w drogę wzdłuż Odry, którą dotarłem do domków na Kuźniczkach. Po kilku skrzyżowaniach i złamaniu zakazu wjazdu, dotarłem do działek. Następnie przejazd pod ciemnym wiaduktem i wjazd do lasu.
Jadąc leśną ścieżką, minąłem jedną gałąź na ziemi, ale już drugą dostrzegłem dosyć późno. Hamowanie awaryjne! W ostatniej fazie aż tylne koło uniosło się na jakieś 10-15 centymetrów. To było jednocześnie i fajne i niebezpieczne :-) Skręciłem na ścieżkę do Żabieńca, a następnie Dunikowskiego do Koźla, jadąc sprintem na pierwszych metrach. Było już ciemno... Za mostem wyhamowałem ostrożnie, pamiętając o wczorajszej glebie i wjechałem na promenadę, by na Gazowej po raz kolejny pojechać sprintem. W domu nikogo nie było i musiałem czekać, aż Łukasz zejdzie od sąsiada i otworzy mi drzwi, bo nie wziąłem swoich kluczy. Doszedłem do wniosku, że chyba muszę się wyluzować, bo jakoś od powrotu z Wrocławia byłem zestresowany. Dobrze że jest rower, to chociaż część napięcia zeszła.


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.