Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
76.97 km 0.00 km teren
03:31 h 21.89 km/h:
Maks. pr.:49.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Letni sprint do Kamienia Śląskiego ;-)

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · dodano: 03.04.2011 | Komentarze 0

Dzisiejszy dzień zapowiadał się bardzo pięknie. Umówiłem się z Anią na wyjazd do Kamienia Śląskiego i byłoby wszystko OK, ale jak zwykle miałem problemy z wyjściem. Bukłak po napełnieniu zapakowałem do plecaka w pełni, dopiero za piątym, czy szóstym razem! W dodatku zgubiłem też uszczelkę. W momencie wyjścia z domu, byłem już spóźniony.



Od samego początku jechało mi się bardzo lekko. Byłem jeszcze naładowany po wczorajszej jeździe. Na światłach stanąłem obok kolarki, z fajnym uchwytem na dwa bidony, zawieszonym na sztycy siodełka :-) Zacząłem cisnąć do Kłodnicy. Szło mi naprawdę dobrze, bo na miejscu średnia wynosiła 28 km/h. Minąłem czekającą od piętnastu minut Anię nie zatrzymując się. Zrobiłem to dopiero przed wiaduktem, gdzie spadły na mnie gromy ;-) Ja po prostu nie chciałem hamować i zatrzymywać się :-) Jechało mi się tak lekko! :-)
W wyniku nieporozumienia, z asfaltu zjechaliśmy dopiero przed Januszkowicami, ale mnie nawierzchnia obojętna :-) Także i w lesie w drodze do Raszowej, rwało mnie do przodu :-)



Na miejscu sprawdziliśmy szlak rowerowy przy stawach i za chwilę jechaliśmy drogą, ułożoną z betonowych płyt - to był kilometr nieziemskiego telepania :-) Praktycznie cała droga do Kamienia wyglądała tak, że co chwilę urywałem się na sprint. Jechało mi się tak niebiańsko lekko! Dzień piękny! Słońce już letnie... Ach! :-) Temperatura w sam raz i brak wiatru - to po prostu wymarzony dzień na rower :-)



Niebawem dotarliśmy do znajomego nam skrzyżowania. Po bardzo krótkiej chwili grzebania w łepetynach stwierdziliśmy, że tędy jechaliśmy na Surowinę :-) Niestety w całym pakunkowym zamieszaniu zapomniałem mapy, ale pomocni okazali się dwaj chłopcy na podwórku pobliskiego domostwa. Po chwili mknęliśmy polną drogą, mijając innego cyklistę i pozdrawiając się wzajemnie :-) Chyba trzeba zacząć krzewić dobre maniery, wśród polskich rowerzystów... ;-) Po kilkuset metrach jazdy, zatrzymaliśmy się na moment w lasku, gdzie zauważyłem brak gumowej podkładki, pod uchwytem tylnej lampki. Trochę pech, bo nawet multitoola nie wziąłem ze sobą... O dziwo Ania ma! :-)



Za lasem okazało się, że byliśmy już prawie na miejscu :-) Minęliśmy lotnisko, a także wybieg dla koni w kolorze ecru ;-) Gdy dotarliśmy do celu, zdecydowaliśmy się objechać park. Ptaki pięknie świergoliły - podobnie zresztą jak i wcześniej na całym odcinku trasy. Widać, że przyroda już obudzona! :-) Następnie usiedliśmy sobie przy sadzawce, a po chwili dwie kaczki startując z wody, przeleciały tuż obok nas :-)









Po kilku minutach ruszyliśmy, w poszukiwaniu lokalu. Krążąc przy centrum, natrafiliśmy na dwa jorki. Jeden z nich był bardzo szczekaty, a przy tym bardzo śmieszny :-) Niestety ugryźć mnie nie chciał ;-) Dla równowagi wstąpiliśmy do mijanego przez nas właśnie kościoła pw. św. Jacka. Trzeba przyznać, że to miejsce naprawdę nas natchnęło, a dochodzące do nas pieśni chóralne w wyjątkowo pięknym wykonaniu, tworzyły dodatkowy klimat... Kościół jest też naprawdę bardzo ładny.
Niebawem siedzieliśmy już za stolikiem pobliskiej restauracji. Rowery mieliśmy na widoku, ale niestety Pszczoła dwa razy zaliczyła glebę, spowodowaną wiejącym wiatrem. Dosyć długo też czekaliśmy na posiłek, a że mnie już trochę się śpieszyło postanowiliśmy, iż wyruszymy już bezpośrednio w drogę powrotną.
Zrobiło się nieco bardziej wietrznie, ale mnie nie przeszkadzało to wcale. Było też czuć minimalne ochłodzenie, choć mimo wszystko było bardzo, bardzo ciepło. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że to pierwszy prawdziwie wiosenny, a może nawet i letni dzień.



Znów co chwilę puszczałem się sprintem - dosłownie czułem, że to mój dzień! Kompletnie nie przeszkadzał mi wiatr, a podjazdy nawet mnie cieszyły, bo mogłem jeszcze bardziej przyszpilić :-) Co jakiś czas czekałem na Anię i w ten sposób, dotarliśmy do bliższych nam okolic. Za sprawą mojej decyzji, pojechaliśmy prosto do Koźla - była już siedemnasta, a w domu miałem być o piętnastej. Jak zwykle puściłem się pod wiaduktem kolejowym w Kłodnicy, mijając następnie psy na chodniku i poczekałem na Anię wiedząc, że ona się ich boi - Benka nie licząc oczywiście ;-) Po wszystkim chciało mi się naprawdę śmiać - tak pozytywnie :-) Naprawdę fajnie było popatrzeć, jak obok nich przejeżdża :-)
Niedługo potem dotarliśmy do skrzyżowania, na którym się rozstaliśmy. Już nie żyłując się za bardzo, udałem się w drogę do domu.


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.