Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
89.47 km 0.00 km teren
04:15 h 21.05 km/h:
Maks. pr.:39.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Stobrawski Park Krajobrazowy, dzień 2

Sobota, 30 kwietnia 2011 · dodano: 01.05.2011 | Komentarze 0

Trochę dziś pospałem ;-) Mieliśmy wyjechać rano, ale... jakoś tak się złożyło ;-) Przeprowadziliśmy też obchód gospodarstwa, a następnie krótko przygotowaliśmy się do drogi i wyruszyliśmy! :-)


Dzień zapowiadał się pięknie. Pierwsze kilometry przejechaliśmy równym i takim samym tempem. Nawierzchnia drogi była ładna, naokoło spokojnie... Już na tym etapie podziwialiśmy widoki i cieszyliśmy się jazdą, a przecież te "główne" atrakcje były jeszcze przed nami :-) Na ostatniej prostej przed Łubnianami, przypomnieliśmy sobie o ubiegłorocznej wyprawie - grzało wtedy jak cholera :-) Chwilę później doszedł do nas zapach rzepaku z pobliskiego pola... Za Łubnianami zauważyliśmy, że ostatnie domki są jakby inne, odrębne niż reszta - jakby wyrwane z czasoprzestrzeni, o innym charakterze. Tymczasem wjechaliśmy do Stobrawskiego Parku Krajobrazowego...
Niedługo kazał on nam czekać na to, abyśmy zaczęli się nim zachwycać. Niby to tylko las, ale jest jakoś tak inaczej... bardziej kolorowo, zieleń jakby bardziej zielona... jednym słowem: było przepięknie! Jechaliśmy leśną drogą, a w pewnym momencie dosyć przypadkowo zatrzymałem się przy jakieś czerwonej tabliczce. Okazało się, że był to zakaz niszczenia mrowisk. Hm... No jasne! Naokoło nas znajdowały się ogrodzone mrowiska! Jedno z nich dosłownie całe się poruszało! :-) Gdyby mogło, to pewnie biegałoby po tym lesie! :-) Po raz kolejny uznaliśmy, że przyjazd tutaj był bardzo dobrym pomysłem. Czuliśmy się szczęśliwi, że możemy przebywać w takim miejscu. Brawa dla pomysłodawczyni! :-)



Jadąc dalej, minęliśmy skarpę porośniętą krzewami jagód, a następnie dojechaliśmy do skrzyżowania, na którym skręciliśmy w złym kierunku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że mieliśmy do dyspozycji i mapę i nawigację :-) Co prawda początkowo jechaliśmy dobrze, ale ja zarządziłem odwrót. Ot taki ze mnie wódź ;-)
Nie wiem jakie widoki czekałyby na nas, gdybyśmy jechali wcześniej założoną trasą, ale tutaj także było przepięknie! :-) Co chwila odwracaliśmy głowy, mijając to piękne polanki, to zagajniki, czy też małe rzeczki. Ptaki także świergotały aż miło! :-) Ja natomiast cały czas przekręcałem nazwę miejscowości ku której zmierzaliśmy, wymawiając ją jako "Zagwiżdże" :-)



Niebawem dojechaliśmy do przysiółka Mańczok, gdzie natknęliśmy się na zabytkową kapliczkę. Na wylocie trochę obszczekały nas psy, które co prawda były za ogrodzeniem, ale Ania i tak jakby trochę na chwilę wróciła do rzeczywistości ;-) Za zabudowaniami musieliśmy pokonać nieco piaszczystą drogę, a gdy wjechaliśmy znów do lasu, zrobiliśmy sobie mały postój, gdyż widoki były przednie. Las żyje!




Gdy ruszyliśmy ponownie, oddaliłem się na kilkanaście-kilkadziesiąt metrów od Ani, aż tu nagle jaszczurka przebiegła mi przez drogę :-) Zahamowałem awaryjnie, informując Anię o tym fakcie :-) Na jej rewanż nie musiałem czekać długo :-) Jako że musiałem przystanąć na moment, teraz to ja byłem goniącym :-) Gdy dojechałem do Ani, ujrzałem ją stojącą na zakręcie i pokazującą mi, abym zachował ciszę. Podjechałem więc spokojnie i moim oczom ukazał się... zając siedzący na brzegu drogi, który kompletnie nic nie robił sobie z naszej obecności! Z pół minuty trwało, zanim zamknąłem jadaczkę z wrażenia. Także w tym czasie zając postanowił czmychnąć sobie do lasu, a zrobił to tak spokojnie, jakby chciał nam powiedzieć "I tak mnie nie dogonicie" ;-) Byliśmy w małym szoku, a jednocześnie bardzo cieszyliśmy się z jakże udanego wyjazdu. Po raz kolejny jednak dał o sobie znać brak aparatu pod ręką.
Chwilę później wjechaliśmy do Zagwiździa (od tej pory przestałem przekręcać nazwę ;-) ), a później asfaltową drogą w lesie, dojechaliśmy do Grabic. Zacząłem też jechać swoim tempem. W Radomierowicach skierowaliśmy się w stronę znajdującego się tam pomnika przyrody - 350-letniego dębu szypułkowego, stojącego obok także zabytkowego kościoła. Pokręciliśmy się tam dłuższą chwilę, robiąc oczywiście fotki. Po czasie zauważyłem też, że to raczej my byliśmy aktualnie największą atrakcją wioski ;-)




Niedługo potem znów byliśmy na leśnej ścieżce. Słońce zaczynało przygrzewać, ale mimo to dzień był wciąż idealny na wycieczkę taką jak nasza. Cały czas nie opuszczał nas dobry humor i samopoczucie :-) Tereny doprawdy przecudne! Doprawdy nie sądziłem, że będę zachwycony aż do tego stopnia.




Według mapy, w Święcinach - przez które właśnie przejeżdżaliśmy - też znajdowały się pomniki przyrody, a także zabytkowe budynki - co prawda bardzo zaniedbane - ale faktycznie odmienne. Ania rzuciła, że skoro tu jesteśmy, to możemy podjechać do pobliskiego rancza. Pokręciliśmy się tam chwilę, a gdy wyjeżdżaliśmy minęliśmy na drodze samochód na lubelskich rejestracjach. Niesiony entuzjazmem dzisiejszego dnia, zamieniłem dwa słowa ze swoimi krajanami :-)






Jadąc asfaltem, cały czas mieliśmy okazję do podziwiania widoków. Cały dotychczasowy dzień skłaniał mnie też ku stwierdzeniu, iż był to chyba najbardziej pozytywny tegoroczny wyjazd. Przed Fałkowicami dostrzegliśmy bociana na polu, obserwowanego zarówno przez nas, jak i przez rolnika, robiącego sobie przerwę nieopodal. Muszę przyznać też, iż w ogóle na tych terenach jest zadziwiająco dużo bocianich gniazd. Gdy wjechaliśmy do Fałkowic, znów zrobiliśmy krótki postój - tym razem za sprawą pasących się przy drodze ładnych krówek :-)




Przemierzając dalsze kilometry, dotarliśmy do Starościna, kręcąc się tam kilka minut. Już trochę czas nas naglił. Zadzwoniłem do Michała, aby umówić się na godzinę spotkania. Oglądany przez nas pałacyk - de facto cel dzisiejszego wyjazdu - był trochę zaniedbany, ale ponoć jest już wykupiony, więc na pewno będzie odrestaurowany. Szkoda tylko, że stanie się niedostępny...







Niebawem ruszyliśmy w drogę powrotną, skręcając w bardzo słabo oznakowany szlak rowerowy. Mimo niewielkich wątpliwości, postanowiliśmy jechać dalej. O słuszności wyboru, przekonały nas dwie turystyczne tablice informacyjne. Na końcu owego szlaku zatrzymaliśmy się przy rzeczce, a następnie przy jeziorku pełnym łabędzi.





Znów zacząłem jechać swoim tempem. Ania tymczasem zaczęła coś narzekać na kolano, ale chyba tak naprawdę, to nieco bardziej pochłonięta była napawaniem się mijanymi przez nas widokami ;-)



Po kilku przejechanych kilometrach, znów byliśmy w Fałkowicach, zatrzymując się na skrzyżowaniu i studiując mapę ;-) Było to trochę utrudnione, bo znajdujący się za ogrodzeniem pies, chciał dobrać się nam do skóry ;-) Następnie za Domaradzem oddzieliliśmy się od siebie, ponieważ ja przystanąłem, aby uwiecznić ładną kapliczkę, stojącą przy drodze.




Jadąc dalej, zdecydowaliśmy się dojechać do Pokoju asfaltem, zahaczając o stację benzynową, gdzie zapchaliśmy nasze żołądki hot dogami :-) Gdy dojechaliśmy do miejscowości, znów odbiliśmy między drzewa i znów byliśmy zachwyceni :-) Znajdowaliśmy się w parku, którego historia sięga początków XIX wieku. Na jego terenie znajdował się także posąg lwa, postawiony ku czci jednego z niegdysiejszych właścicieli Pokoju.







Jak się później okazało, park nie był jedyną tutejszą atrakcją. Na wylocie natknęliśmy się bowiem na bardzo ładnie położone stawy hodowlane. Naokoło było spokojnie, czysto... Aż chciało się pozostać tu dłużej. Nas jednak gonił już czas. Ruszyliśmy dalej, napotykając jeszcze za parkiem punkt czerpania wody - wysuszony do cna :-)





Zająłem się uwiecznianiem tychże jakże pięknych chwil, tymczasem Ania zauważyła na horyzoncie brzydko wyglądające chmury i faktycznie - zaczęło padać, gdy tylko ruszyliśmy. Puściłem się w długą, z zamiarem poczekania na pierwszym przystanku. Czasem zacinało aż miło, ale mimo to jechało mi się bardzo przyjemnie :-) Przez głowę co jakiś czas przechodziły mi też myśli o Ani - czy sobie radzi? Gdy dojechałem do Kup, zadzwoniłem do Michała - już wyjechali z Opola. Uznałem więc, że dobrym pomysłem będzie, gdy wrócę sam, a następnie wrócimy po Anię samochodem. Tym bardziej, że Michał nie znał przecież drogi i położenia domu.
Ruszyłem, mijając ładny kościół, a za skrzyżowaniem grupę mężczyzn z gołębiami w klatkach. Moja jazda zaczynała przypominać sprint i niedługo potem byłem już w Brynicy. Szybko dojechałem do domu, czekając na Anię i gości, którzy zjawili się praktycznie w tej samej chwili :-) W tym momencie zadałem sobie dwa pytania. Skoro padał jedynie deszcz, a nie było burzy, to skąd Ania wzięła gromy? I dlaczego rzucała nimi we mnie? ;-) Na szczęście trwało to nie więcej niż minutę, więc jakoś to przetrwałem ;-)
Po czasie zaczęliśmy piec kiełbaski, rozkładając się pod zadaszeniem z powodu padającego deszczu. Jak to stwierdziła Ania, 80% wyjazdu było udanego, ale ja uważam, że cały taki był. Zobaczyliśmy bardzo dużo ciekawych i pięknych miejsc, na terenach - w moim odczuciu - o pewnej odrębności zarówno pod względem przyrodniczym, jak i architektonicznym. Pogoda także dopisała - bo nawet i deszcz był fajny :-) Czego więc wymagać więcej od takiej wycieczki? :-) Ja uważam, że był to najciekawszy wyjazd w tym roku :-)


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.