Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
118.07 km 0.00 km teren
06:52 h 17.19 km/h:
Maks. pr.:57.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 1

Niedziela, 24 lipca 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 0



godzina 21:20

W tym roku poczyniłem progres, jeśli chodzi o wyprawowe przygotowania, bo poszedłem spać aż o godzinę wcześniej ;-) Rano obudziłem się niewyspany i prawdę powiedziawszy średnio chciało mi się jechać. W ogóle nie odczuwam w tym roku wyjazdu, na który przecież tyle czekałem. Poniekąd sam jestem sobie winny... Po chwili przyleciał Benek i zaczął męczyć mnie, abym wstał i poszedł z nim na dwór. Niestety nic z tego... Zacząłem szykować się do wyjścia...
Od samego początku zadawałem sobie pytanie, co takiego mam w sakwach, że są one tak ciężkie i całkowicie wypchane. Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Obawiałem się także trochę tego, czy zdołam w pojedynkę załadować się do pociągu. Jeszcze raz grabula i niedźwiadek i w drogę! Już na pierwszych metrach przyszorowałem prawą przednią sakwą o żywopłot, ale dalej było już normalnie :-) Na PKP podjechał najpierw pociąg w kierunku Kędzierzyna. Konduktor zapytał, czy nie wsiadam, a Antoś zwracał uwagę podróżnych :-) Faktem jest, że naprawdę przepięknie się prezentuje :-) Po kilku minutach zjawił się pociąg do Nysy, a moment przed jego zatrzymaniem się, wykorzystałem na sprawdzenie, czy dam radę unieść rower. O dziwno nie stanowiło to żadnego problemu. Po chwili załadowałem się do wagonu, gdzie siedziało jedynie dwóch jegomości - także z Authorami :-) Jeden był kuzynem Antka, a drugi starszym bratem ;-)
Podróż pociągiem minęła mi o dziwo bardzo szybko. Na miejscu skorzystałem ze znanego sobie łagodnego wyjścia ze stacji i gdy tylko nawigacja złapała trop, ruszyłem przed siebie. Na Rynku trwała jakaś impreza. Zatrzymałem się na moment, aby zrobić kilka zdjęć i ruszyłem dalej. Kto by przypuszczał, że kiedyś będę w Nysie rozpoczynał wyprawę... Zresztą... Czy ktokolwiek wie, co przyniesie mu los? Postanowiłem pojechać obok zbiornika nyskiego, gdzie trochę mnie wytelepało, a następnie wyjechałem na główną już za Nysą. No i zaczęły się schody... Przez kilka, kilkanaście pierwszych kilometrów, podjazdy były przeze mnie zauważalne i traktowane "niewyprawowo", ale później wszedłem już w odpowiedni tryb i mogłem cisnąć. W pewnej chwili zobaczyłem w niewielkiej odległości przed sobą rower z bagażami, karimatą, etc. Był on jednak jakiś dziwny, mały. Początkowo nie umiałem zakodować sobie tego, co widziałem i zaczynałem tworzyć różne absurdalne pomysły (że to niby rower bez jeźdźca sterowany elektronicznie), ale po kilku chwilach doszło do mnie, że to przecież poziomka! Ciekawe jak takową jeździ się z sakwami. Po kilku następnych chwilach, wyprzedziłem owego czeskiego rowerzystę z wzajemnym pozdrowieniem :-)
Pierwszym moim przystankiem, była stacja benzynowa, gdzie dobiłem koła kompresorem, a następnie coś zjadłem. Postanowiłem ominąć Otmuchów, ale za to wjechałem do Paczkowa. Czyżby wpływ Piersi? ;-) Widać, że to miasto z głębokimi korzeniami, ale niestety widać także ubóstwo jego mieszkańców. Na Rynku zostałem zaczepiony przez pewnego wylewnego jegomościa. Dowiedziałem się co nieco o historii Paczkowa, o okolicznych zabytkach, tanich noclegach, a także o tym kto i co i kiedy :-) Informacje te nie były jak się okazało darmowe. W ten oto sposób pozbyłem się miedziaków, które postanowiłem w tym roku tachać ze sobą zamiast makaronu ;-)





Niebawem byłem już z powrotem w trasie. Po czasie dopadł mnie kryzys, który zażegnałem po kilku kilometrach. Nie było jednak łatwo - góry są co prawda piękne, ale także i wymagające. Z czasem każdy podjazd, stawał się jednak łatwiejszy. Tuż przed Złotym Stokiem mogłem nawet zaliczyć pierwszy duży zjazd :-) Było wybornie! :-)
W Kłodzku po raz pierwszy mogłem zaobserwować architektoniczną odmienność tego regionu. To bardzo ładne okolice... Nie zabawiłem tam długo, ruszając w kierunku pierwszego celu wyprawy - Szosy Stu Zakrętów. Przy okazji krótkiego postoju w Radkowie, nabrałem wątpliwości czy uda mi się pokonać tą drogę za dnia. Ruszyłem dalej. Wszak co to za wyprawa, gdy się nie jedzie? ;-) Po jakimś czasie, dojechałem do Parku Narodowego Gór Stołowych. Piękno tego miejsca, momentami uderzało nawet bardzo. Śmiało mogę polecić Szosę Stu Zakrętów każdemu, nieco bardziej wytrwałemu pasjonatowi dwóch kółek od roweru :-) Motocyklistom nieco mniej ;-) Jedno z ciekawszych wydarzeń na tej trasie, to spotkanie sarny zaledwie trzy metry od drogi. Niespotykanym dla mnie do tej pory widokiem, była sarna trzymająca pożywienie w ustach. Kilka ładnych chwil minęło, zanim uciekła. Przez ten czas patrzyliśmy sobie w oczy i już nawet myślałem, że zejdę z roweru, wezmę aparat, a ona jeszcze ładnie uśmiechnie się do zdjęcia :-) Zachowywała się tak, jakby miała pierwszy raz styczność z człowiekiem. Czyżbym był jej pierwszym? ;-) Niestety w kolejnej sekundzie puściła się biegiem, razem z koleżanką, która znikąd pojawiła się na horyzoncie.
Z czasem zrobiło się chłodno i czuć było wilgoć. W Karłowie zastanawiałem się przez bardzo krótką chwilę, czy nie poszukać sobie tutaj noclegu, ale chyba nie byłbym sobą, gdybym tak zrobił. Decyzja okazała się być słuszna, bo już po jakimś czasie, zrobiło się bardziej płasko, a następnie począłem zjeżdżać. Żałowałem jedynie tego, że nawierzchnia była taka sobie. Mimo to, starałem się jechać w miarę szybko, omijając nierówności. Jak się jednak okazało, większość zjazdu pokryta była bardzo dobrym asfaltem, na który wjechałem po kilku chwilach. Odtąd zaczął się prawdziwy rajd :-) Ależ opłacało się machać tyle czasu nogami, aby wbić się na szczyt! Zjazd był po prostu rewelacyjny! Momentami jechałem rowerem 50 km/h, metr od nieogrodzonej przepaści! :-) Poza tym widoki, pęd wiatru, prędkość i to przepiękne - przepełniające radością i wzruszeniem jednocześnie - uczucie, że ja tak mogę!








W ten oto sposób dotarłem do Kudowy Zdroju. Od razu poczułem klimat tego miasta. Jako że jednak już powoli trzeba było myśleć o jakimś noclegu, postanowiłem czym prędzej udać się do Kaplicy Czaszek. O jak dobrze, że jest nawigacja :-) Niestety okazało się, że w niedzielę Kaplica jest czynna do 17, a na domiar złego nieczynna w poniedziałki. Pozostało mi pstryknąć foty na zewnątrz. Zjeżdżając ze wzgórza, zaczepiłem dwóch jegomościów z pytaniem o nocleg i zostało mi polecone jedno miejsce. Tak oto załatwiłem sobie miejscówkę. Gdy zrzuciłem sakwy, postanowiłem udać się ponownie na miasto. Zauważyłem też, że Antkowi stuknęło 1000 km :-) Po drodze do centrum zwędzono mi bidon, gdy stałem w sklepowej kolejce (na szczęście niegroźnie, bo przez małego syna właścicielki sklepu ;-) ), a także celowo ochlapano mnie wodą po głowie z pistoletu na wodę :-) Oczywiście obydwie sytuacje, potraktowałem jak najbardziej poważnie na żarty :-) Tętno wzrosło mi jednak na ułamek sekundy, gdy odstawiłem Antka i zająłem się robieniem zdjęć. Kątem oka zauważyłem, jak ktoś dotyka przedniego bagażnika. Był to młodzieniec, który w reakcji na to, że się zbliżyłem, zapytał do czego to jest. Udzieliłem mu pełnej odpowiedzi, a całe zajście nie trwało dłużej, jak kilka sekund. Oczywiście postanowiłem pokręcić się jeszcze po mieście: jechałem bardzo fajną ścieżką rowerową, stałem na podium i cykałem zdjęcia :-) Gdy zaczynało robić się szaro, postanowiłem wrócić do miejsca noclegu. Na uwagę zasługuje też fakt, iż Antek bez sakw praktycznie w ogóle nie tłumił nierówności, na dobitych kompresorem oponach.







Jutro wjeżdżam do Czech. Ciekawy jestem, czy pogoda dopisze. To aktualnie bardzo ważny czynnik. Jestem też przygotowany na ewentualne skrócenie trasy. Ciekawy jestem też, jak będzie wyglądała faktycznie kwestia noclegów za granicą. Wyprawa dopiero przede mną :-)
Jest 23:30 - czas iść spać :-)

PODSUMOWANIE:
DST: 118,07 km AVS: 17,1 km/h TM: 6:51:57 MXS: 57,2 km/h
Kategoria WYPRAWY



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.