Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
60.52 km 0.00 km teren
02:55 h 20.75 km/h:
Maks. pr.:37.80 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Jeszcze psycholog, czy już psychiatra? ;-)

Niedziela, 20 listopada 2011 · dodano: 20.11.2011 | Komentarze 0

Wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie Piotr z propozycją wyjazdu do Krapkowic. Co prawda początkowo ucieszyłem się, ale z każdą kolejną minutą rozmowy, tak jakby uchodził ze mnie entuzjazm. Przede wszystkim, to pora wyjazdu nie moja, a po drugie jesienne wyjazdy, wolałbym jednak podejmować w dyskusji tylko ze sobą. Myślę, że o tej porze roku, to dosyć indywidualna sprawa. Mimo odmowy zdawałem sobie sprawę z tego, że i tak pewnie gdzieś pojadę w niedzielę :-) Rano zza żaluzji, przebijały się promienie słońca i już na pierwszy rzut oka było widać, że to będzie dzień inny niż wczorajszy :-) Wyszedłem z Benkiem na spacer zauważając, że trawa przed blokiem pokryta jest szronem. Mimo to wiedziałem, że z każdą następną godziną będzie lepiej :-) Cierpliwie czekałem...



Na dzisiejszy wyjazd, postanowiłem założyć opaskę, zamiast czepka. Co prawda w uszy i tył głowy było ciepło, ale za to wiatr dawał w czoło, dlatego za przejazdem kolejowym przed Raszową, powróciłem do poprzedniego - stale stosowanego rozwiązania. Ogólnie jednak dziś nie mogłem jakoś dojść do ładu z ciepłotą organizmu. Może to wina tempa? ;-) Gdy odbiłem na szlak, byłem już uchachany rowerowaniem :-) Co prawda wiatr przywiewał myśli, o szybkim powrocie do domu (czekała na mnie przeciekawa książka), ale podjąłem decyzję o tym, że decyzję podejmę na rozdrożu szlaków w Łąkach Kozielskich ;-) Tymczasem dojechałem do Kurzawki, gdzie o mojej wizycie doniósł baczny psiak. Na szczęście ten był za ogrodzeniem :-) Zbliżałem się cichutko do feralnego gospodarstwa i już wydawało mi się, że przemknąłem niezauważony, gdy odwracając głowę zauważyłem dosłownie szarżującego na mnie czworonoga! Psia kość! (oby tylko nie moja! ;-) ) Depa! But! Czy jak to się tam zwie! ;-) Po kilkunastu chwilach było już po zabawie :-)
W Łąkach tak jak wczoraj, zatrzymałem się przy rozpisce szlaków i niesiony wspomnieniem wczorajszego przejazdu i rozpaloną rowerową pasją, podjąłem decyzję o kontynuowaniu jazdy, zgodnie z domowymi ustaleniami. Tym razem nie było tu już tego wielkiego psiaka, a przed wjazdem na polną drogę, zostałem obszczekany jedynie przez małego szczekacza, przykutego łańcuchem. Gdy znalazłem się już na prostej do Lichyni, zauważyłem rowerowe ślady :-) Kurczaki! Czyżby moje wczorajsze? Jako jedyne? :-) Nawet przystanąłem na moment, aby porównać ich szerokość i profil :-) Niech ta zagadka pozostanie nierozwiązana... :-)
Po drugiej stronie głównej, rozpościerał się inny świat... Na szczęście nie ten Grudzińskiego... Co prawda gdzieś wsiąkło się słońce, ale... W połowie drogi do Granicy, wjechałem zza zakrętu w prawo i aż zdębiałem. Przede mną znajdował się śliczny, wąski i krótki podjazd. Na górze czekały mnie ładne widoczki. Nie dziw, że w okolicy, znajdują się aż dwa rezerwaty przyrody :-) Pewnie przyjadę tu i wiosną :-) Momentalnie włączyło mi się bardzo pozytywne, rowerowe myślenie tym bardziej, że już za Granicą ponownie stanąłem prawie jak wryty :-) Tym razem na widok bardzo ładnie pokolorowanego przez liście wzgórka :-) Dodatkowo tuż przy mnie, znajdowały się rowerowe drogowskazy :-) Będzie co objeżdżać!






Niebawem czekał mnie zjazd, podczas którego czułem się już kompletnie ześwirowany w stosunku do roweru! :-) Normalnie jak tak dalej pójdzie, to psycholog, czy psychiatra mój, jak bum cyk cyk! ;-) Cykloza bardzo zaawansowana! :-) Ale to dobrze... :-) Przystanąłem w miejscu przygotowanym dla rowerowych turystów, radując się swoim samopoczuciem i tym, że tak wspaniale i pozytywnie mogę spędzać czas :-) Gdy ponownie ruszyłem w drogę, zauważyłem że już kiedyś mijałem skrzyżowanie, z ulicą prowadzącą ostro pod górę. Teraz pewnie nie męczyłbym się jak wtedy... :-) Niemniej jednak i mnie czekał podjazd :-) Mówił o tym nawet napotkany przeze mnie znak drogowy, a trzeba się go było słuchać, bo widać było, że on stary, więc i mądrość życiową posiada ;-) Eee tam! Młodość też ma swoje prawa! Poza tym narysowany był jedynie samochód, a więc rowerów to nie dotyczyło! :-) Tak! Bo my jeździmy, poruszając się za pomocą siły swoich pozytywnych myśli! :-) Ruszyłem z postanowieniem wykonywania mniejszej liczby postojów na dalszym etapie wyjazdu, ale co z tego, jak zaraz na owym wzgórku, czekały na mnie dwa wybiegi z konikami? :-) Więc jak tu nie przystanąć? Pojechałem jednak dalej z myślą o tym, że niektórzy ludzie, to sobie jednak żyją... :-) Praktycznie w tym samym czasie, zauważyłem po lewej dziwną konstrukcję, stojącą w szczerym polu. Po kilku kolejnych sekundach jazdy okazało się, że to znak drogowy z przebiegającej obok autostrady, która właśnie coraz bardziej zaczynała wyłaniać się przy moim boku.




Gdy dojechałem do Olszowej, praktycznie w tej samej chwili zauważyłem, że z moich ust wydobywa się para wodna, a przed jednym z mijanych domostw, woda w sadzawce była mocno przymarznięta. Mimo to podtrzymywałem myśl, która wpadła mi do głowy jeszcze na wylocie z Lichyni, że warto tak jeździć po okolicy :-) I będę to robił nawet zimą! Po kilku krótkich chwilach, zatrzymałem się przy drewnianym kościółku. Na sekundę powróciły wspomnienia z pierwszego blogowego wyjazdu :-) Spoglądając na stalową mapę okolic, zobaczyłem oczami wyobraźni czerwony rower (to był chyba wagant - dziś już się tego nie dowiem) i jegomościa, z siwą głową, z którym dane mi było wtedy porozmawiać :-) Mam nadzieję, że wszystko u niego dobrze :-) Ech... Półtora roku temu, a ileż do tej pory się zmieniło... :-)
Czekał mnie podjazd, ale nie był on żadnym problemem :-) Rozglądałem się tylko, bo - co prawda byłem tu chyba tylko ze dwa razy - ale kojarzyłem troszkę przebieg tychże tras rowerowych. Wspaniale można by było wpleść je na wiosnę, tworząc mega trasę, wokół Kędzierzyna :-) Tylko ścieżki i lasy :-) O dziwo da się tak zrobić! :-) W Zimnej Wódce, postanowiłem minimalnie zmodyfikować przejazd i udać się do kolejnego drewnianego kościółka. Zatrzymałem się tam dosłownie na dwie minuty, po czym wróciłem na drogę, po chwili skręcając w lewo, w celu powrotu na pierwotny szlak. Na widok psa, zmroziło mnie przez ułamek sekundy (nie miałbym szans na podjeździe), ale akurat ten wolał wąchać trawę i kompletnie nie był mną zainteresowany :-)



Musiałem teraz pokonać odcinek, znajdujący się na otwartym polu i dodatkowo na wzniesieniu. Wiedziałem już wcześniej, że tutaj mnie wywieje i faktycznie tak też się stało. Mimo to ochoczo parłem do przodu, choć pod koniec ów wiaterek nieco mi się znudził ;-) Dobrze jednak, że do centrum Ujazdu miałem już z górki, a między zabudowaniami już tak nie wiało :-) Pomknąłem więc szybko i po krótkim czasie, zatrzymałem się zaraz za mostem na Kanale. Miałem dylemat, czy jechać już bezpośrednio w stronę Sławięcic i za nimi ewentualnie odbić do azotowego lasu, czy zgodnie z wcześniejszymi założeniami, udać się w kierunku Niezdrowic. Ogólnodostępna droga do Sławięcic, wydała mi się mało zachęcająca mimo, że powoli robiło się już późno ;-) Po chwili dotarłem na początek czarnego szlaku, który okazał się być mocno piaszczysty. Cały czas dął też wiatr, choć nie aż tak bardzo, aby nadmiernie przeszkadzało to w jeździe. Aby tylko do lasu... :-) Brak słońca powodował, że trudno mi było ocenić, ile czasu mi pozostało. Mimo to nie bardzo się tym przejmowałem :-) Las zachęcał do dalszej jazdy :-) Ignorując szlak odbijający w lewo, kierowałem się w stronę przejazdu kolejowego, przy którym obszczekały mnie dwa psy z pobliskiego zabudowania. Jeden z nich był co prawda za ogrodzeniem, ale drugi - przypięty łańcuchem - miotał się na otwartej przestrzeni tuż przy drodze. Zgroza. Już od momentu gdy zauważyłem opuszczone szlabany postanowiłem, że nie będę czekał na ich otwarcie. Dodatkowo będąc z drugiej strony pierwszego szlabanu, poczułem się jakoś bezpieczniej. Droga ku wolności od psów była tak blisko... Niestety drugi szlaban znajdował się w takim miejscu, że nie mógłbym go objechać. Na szczęście nade mną z okna wychyliła się głowa dróżniczki, zaalarmowanej ujadaniem psów.
- Można? - krzyknąłem pewnie, po czym szlaban naprzeciwko mnie zaczął się unosić. Dziękuję! - dodałem jeszcze po sekundzie, a po przejechaniu przez przejazd uniosłem dłoń w podziękowaniu. Mogłem pędzić dalej! :-) Postanowiłem jednak zatrzymać się nieopodal. Słychać było ptaki, a poza tym cisza... Błoga cisza... Byłoby pięknie, gdyby nie leżąca samotnie obok drogi, plastikowa butelka. Normalnie ubiłbym gościa! Przemknęło mi przez myśl, że gdybym miał w sakwie chociaż jakąś siateczkę, to bym ją sprzątnął. Śmieć psuł cały efekt. Może od teraz będę takową siatkę woził ze sobą?



Dalej jechało mi się bardzo fajnie, choć zaczynałem już powoli odczuwać zmęczenie. De facto po każdym następnym dłuższym momencie, było coraz to gorzej. Dodatkowo zaczęło się ściemniać, a droga stała się bardziej wyboista. Nic to! Śmieję się temu w twarz! ;-) Gdy zrobiłem zwrot, od razu zauważyłem na ekranie nawigacji, lubianą przeze mnie drogę w kierunku Starej Kuźni, za którą trasa była już bardziej przyjazna dla kół i opon :-) Swoje zrobił także postój, podczas którego po raz pierwszy w życiu, miałem okazję zaobserwować stukającego w korę drzewa dzięcioła :-) Patrzyłem na niego kilka minut, podczas gdy w mojej głowie kiełkowały pozytywne myśli :-) Aż żal mi było odjeżdżać :-) Szkoda też, że było już szaro, a poza tym mój aparat i tak nie dałby rady ująć go z tej odległości. Mocno depnąłem na pedały, chcąc chyba podświadomie jak najszybciej zapomnieć o tamtym miejscu. Po krótkiej chwili zauważyłem, niknącą już za moimi plecami, znaną mi leśną kapliczkę. Tak. To były momenty szybkiej jazdy.
Do Azot dotarłem po względnie krótkim czasie, a przed zjechaniem na ulicę, włączyłem jeszcze obydwie lampki. Zacząłem energicznie machać nogami i szybko dojechałem do głównej, gdzie na wyjeździe dosyć mocno zląkłem się jadącego w przeciwnym kierunku i mocno ścinającego zakręt BMW. Gdybym jechał tam samochodem, to kolizja byłaby prawie pewna... Pośród samochodów jechałem bardzo krótko, odbijając do Brzeziec, gdzie wjechałem na swego czasu często wykorzystywany szlak i dotarłem nim do Kędzierzyna. Cały czas utrzymywałem wysokie - w przekroju całego dzisiejszego wyjazdu - tempo, a potwierdzeniem tego, było to w jaki sposób pokonałem Rondo Milenijne. Wjechałem na nie praktycznie startując z miejsca, aby w jego połowie bardzo dynamicznie nabrać prędkości (cholera, ale ja lubię ronda! ;-) ), która wciąż stale rosła po zjeździe, aż do osiągnięcia MXS dzisiejszego wyjazdu. Ułamek chwili wcześniej, zostałem wyprzedzony przez Forda, który mocno podkręcił silnik, dając jakby znak kto rządzi na tej drodze. Trzeba przyznać, że dynamika mojego przyśpieszenia, była naprawdę świetna! :-) Rozpędzony dotarłem do drogi rowerowej (tej pożal się Boże) i starając się utrzymać względnie dobrą prędkość na bardzo licznych wybojach i nierównościach, dojechałem do Koźla, gdzie jeszcze raz przycisnąłem sobie, zjeżdżając ze skrzyżowania na światłach :-)
To był bardzo udany i bardzo ciekawy wyjazd :-) Po raz kolejny już składa się tak, że nowe interesujące trasy, odkrywane są przeze mnie w sezonie jesienno-zimowym :-) Podrażniona weekendowo cykloza dała mi do zrozumienia, że nie tak łatwo będzie mi dane pozbyć się roweru przez zimę, a przecież przeszło mi to już kiedyś po głowie :-) Co prawda spowodowane to było tylko i wyłącznie troską o swe cztery kółka, ale jednak... :-) Dziś jednak dobitnie dałem sobie do zrozumienia, że poznawanie okolic na rowerze, to przewspaniała sprawa :-) I nawet duże zmęczenie, jakie ogarnęło mnie po powrocie do domu, nie będzie w stanie wybić mi z głowy kolejnych - mam nadzieję, że równie wspaniałych i ciekawych - kilometrów, pokonanych na cudownych dwóch kółkach... :-)


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.