Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
30.09 km 0.00 km teren
01:35 h 19.00 km/h:
Maks. pr.:33.90 km/h
Temperatura:7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Liście, liście...

Niedziela, 27 listopada 2011 · dodano: 27.11.2011 | Komentarze 0

Od samego rana było widać, że na zewnątrz jest ciepło. Faktycznie termometr wskazywał siedem stopni, ale cóż z tego, jak w uszach świszczało... Doszło nawet do tego, że przeleciało mi przez głowę, aby zrezygnować z wyjścia. Musiałem jednak podjechać do domu, aby dopakować się na poniedziałek i to też stanowiło dla mnie pewnego typu rozterkę, gdyż bardzo chciałem wyrwać Kośkę na luźny wyjazd. Ostatecznie zebrałem się, gdy za oknem pojawiło się słońce, tworząc bardzo ładną aurę dnia :-)



Jeszcze przed wyjściem, spoglądając za okno, ułożyłem sobie nieasfaltową trasę do Koźla. Żywiołowo dojechałem do Kuźniczek, ciesząc się wysoką temperaturą i jasnym dniem. Na miejscu w ostatniej chwili wykręciłem w stronę lasku, rezygnując z ustalonej wcześniej, prostej trasy do Kłodnicy. Pędziłem radośnie :-) Przeciąłem tutejsze ścieżki ze dwa, trzy razy, czując się momentami wręcz utopiony w liściach. Już w Kłodnicy dorwał mnie wiatr, ale bardzo szybko schowałem się przed nim na polnym skrócie do Portu, na końcu którego jakiś cieć pozostawił Mercedesa. Musiałem zejść z roweru i ostrożnie przecisnąć się między samochodem, a krzakami. Zero szacunku do marki... Gdy wyjechałem znów na asfalt poczułem, że było mi wyraźnie ciepło. Na postoju wypatrzyłem też motel, którego w życiu nie spodziewałbym się w tym miejscu :-)
Po napełnieniu sakw, wyruszyłem w drogę powrotną. Trasa zakładała wizytę w Raszowej i Łąkach Kozielskich, ale już na Gazowej zrezygnowałem z tego pomysłu. Raz, że dął wiatr, a dwa, że czasu miałem już bardzo mało. Jak się później okazało, u celu byłem na piętnaście minut przed zakładanym czasem końcowym i czterdzieści pięć minut po czasie optymalnym :-) Postanowiłem udać się na Kuźniczki, jadąc pod wiaduktem kolejowym, aby następnie przez Lenartowice i Piasty dojechać na Pogorzelec. Postanowiłem też nieco urozmaicić polny etap i zjechałem z asfaltu jeszcze przed rzeczką, której nazwy zapomniałem ;-) Pedałowałem tak, jakbym miał przed sobą wyraźny cel, który jednak w międzyczasie nieco mi się rozmył :-) Nie wiedzieć czemu źle skręciłem i wylądowałem w polu :-) Mimo, że chyba nigdy takie sytuacje nie kończyły się dobrze postanowiłem, że nie będę zawracał. Tym razem się opłaciło :-) Mijając po drodze niezliczoną ilość krecich kopców, przedarłem się przez chaszcze i wyjechałem w odpowiednim miejscu przy wodospadzie. A był to dopiero początek :-) Kilkanaście metrów dalej przeniosłem Antka przez rzeczkę po ułożonej z kamieni niby tamie i znów ochoczo ruszyłem przed siebie :-) Przez chwilę jechałem twardą ścieżką, a gdy wjeżdżałem między drzewa, przednie koło na moment uciekło, nie napotykając oporu na piasku, ukrytym pod liśćmi. W ułamek sekundy później, to samo stało się z tylnym kołem, co wręcz odruchowo wywołało uśmiech na mojej twarzy :-) Śmigając pomiędzy drzewami, dojechałem do wiaduktu, wzbudzając małe zamieszanie pośród rodzinki z psem, a także dwóch dzieciaczków, które mijałem już w ciemnych czeluściach :-) A kurka nie wziąłem lampki... ;-)
Znów budził się we mnie rowerowy świrek i szybko dotarłem uliczkami do miejsca, gdzie ponownie zniknąłem pomiędzy drzewami. Przede mną znajdował się nieznany mi jeszcze fragment, zaplanowanej na dziś trasy. Od razu jednak wydał mi się przyjemny, bo choć na drodze minąłem dwoje ludzi, a następni już na ową drogę wchodzili, to widać było, że nie jest on wyeksploatowany. Potwierdzeniem tych słów była duża polana, usłana wysokimi, uschniętymi już paprociami. Byłem nad brzegiem Kanału.





Ścieżka biegła tuż przy urwisku. Przemknęło mi nawet przez myśl, co by się stało, gdybym zrobił małe "plum" ;-) Wymagała ona momentami dobrej koordynacji i zgrania z rowerem, a niekiedy musiałem wręcz zejść na ziemię, gdyż gałązki stawiały zbyt duży opór, który mógł doprowadzić do niebezpiecznego przechylenia się na bok. Na końcu tej przeprawy zatrzymałem się jeszcze raz, aby spokojnie popatrzeć na wodę, po czym zwróciłem się w kierunku jeziorka, mijając po drodze starszą parę ze strachliwym pieskiem, który momentami na mnie szczekał :-) Miał ku temu okazję, gdyż ponownie jak i ja, zatrzymał się na moment przy brzegu jeziora. Ja pstrykałem fotki, natomiast on pił wodę ;-) Gdy ruszałem, żegnając się ze spacerowiczami nie przypuszczałem jeszcze, jak fajny fragment trasy znajdował się przede mną. Drugi raz w ciągu tego wyjazdu, obrałem nieodpowiednią ścieżkę i... Po chwili mogłem cieszyć się z krótkiego, aczkolwiek stromego zjazdu ze skarpy i takiego też wjazdu. Kolejną chwilę później pokonywałem kolejne przeszkody w postaci wystających wysoko korzeni drzew :-) Rozweselony popędziłem dalej w kierunku Lenartowic, które przemknąłem z racji asfaltowej nawierzchni dużo szybciej, niż poprzednie etapy. Tuż przed Piastami, ponownie dopadł mnie wiatr i muszę przyznać, że w połączeniu z dosyć wysoką odczuwalną temperaturą, było to wyraźnie odczuwalne negatywne zjawisko. Niebawem jednak znów zjechałem między drzewa, obserwując powoli chylące się już ku dołowi słońce i patrząc jeszcze wcześniej na drugi koniec Kanału, gdzie byłem przed kilkunastoma minutami.



Przez Biały Ług przemknąłem szybko, podobnie jak przez leśny skrót na Azotach. Gdy z niego wyjechałem, prawdopodobnie minął mnie samochodem kolega z pracy - sprawdzę to jutro ;-) Wiedziałem, że nie mam już dużo czasu, a więc niezwłocznie i ochoczo, popędziłem odkrytym całkiem niedawno traktem na Pogorzelec. To był żywy etap, choć mniej więcej w połowie, podobnie i jak na początku Białego Ługu, dorwał mnie wiatr na nieosłoniętej przez drzewa części drogi.
To był bardzo ładny dzień i wychodząc w południe na rower żałowałem nawet, że wyjście nastąpiło tak późno. Mimo prawie czwartej na zegarku, wciąż było jasno, a dodatkowo bardzo ciepło, jak na tą porę roku. Dzisiejszy wyjazd, upłynął pod znakiem wszechobecnych liści. Co oczywiste, były one atrybutem całej trasy. Leżały wszędzie w dużych ilościach, ale też dodatkowo miałem z nimi bezpośrednią styczność. A to jeden przyczepił się do buta, później gdzieś tam drugi do kurtki na przedzie, by jeszcze na ścieżce nad Kanałem kolejny wpadł między sakwę, a szprychy, wydając z siebie ostrzegawcze dźwięki, zmuszające do przystanku i sprawdzenia co jest grane :-) Jeszcze jednego wywiozłem stamtąd "trzymając" go przy piaście przedniego koła :-) Ciekawe, gdzie porwał go wiatr...


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.