Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
31.96 km 0.00 km teren
01:31 h 21.07 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:-2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Powoli wiosna idzie! :-)

Sobota, 28 stycznia 2012 · dodano: 28.01.2012 | Komentarze 0

Gdy otworzyłem oczy, zauważyłem że zasłony okienne biją od światła słonecznego. Od razu pomyślałem sobie pół żartem, że na dworze jest dodatnia temperatura :-) Wstając poszedłem sprawdzić, ile faktycznie wskazuje termometr. Był ledwie -1 stopień! :-) Od razu ożyłem wiedząc, że dziś będzie czekała mnie fajna przejażdżka :-) Cieszyłem się i skakałem jak dziecko! :-) Oczywiście mimo to ostatecznie wyszedłem i tak stosunkowo późno, biorąc pod uwagę fakt, iż wstałem półtorej godziny wcześniej :-)



Na zewnątrz było ciepło, jak na zimową porę roku i fakt, że od kilku dni nadworni meteorolodzy straszyli nas mega minusowymi temperaturami :-) Ba! Nieopodal śpiewały ptaszki i w sumie to było... wczesno wiosennie! :-) Ruszyłem będąc w pogodnym nastroju :-) Co prawda gdy się rozpędziłem, zacząłem lekko odczuwać minusową bądź co bądź temperaturę, ale... To był tylko nic nie znaczący szczegół :-) Bardzo szybko dojechałem do szlaku na Azoty, którym poruszała się całkiem duża ilość spacerujących ludzi. Za nawrotem zatrzymałem się, aby zdjąć aparat z szyi i włożyć go do sakwy podsiodłowej. To miała być chwila, a zeszło mi kilka minut :-)





Utrzymując wysokie tempo jazdy, dotarłem do lasu, prowadzącego do drogi ku Starej Kuźni. Oczywiście liczyłem się z utrudnieniami - tempo jazdy od razu spadło. Przejeżdżając przez most na Kanale Kędzierzyńskim chciałem pstryknąć fotkę zamarzniętej tafli wody, ale tym razem znów skończyło się na nieco dłuższej sesji fotograficznej, w której udział również brała Kosia :-) W międzyczasie nad moją głową przeleciał duży samolot pasażerski :-) Był to jednak tylko dodatek na granicy ciszy, którą właśnie przekraczałem...




Leśna droga była bardziej wymagająca, niż wydawało mi się to jeszcze przed wyjściem na rower. Początkowo było jeszcze spokojnie :-) Fajnie przejeżdżało się po lodowych łatach zamarzniętych kałuż, a jazdę dopełniały nierówności i zalegający śnieg :-) Zatrzymałem się przy skarpie nasłuchując ciszy... Na moment znów przerwał ją, kolejny samolot pasażerski (nawet zdziwiłem się, że przelatuje ich tak dużo), oraz krzyczący na mnie ptak, siedzący na drzewie na skraju :-) Po chwili znów jednak nastała cisza. Świszczało od niej w uszach... Wdrapałem się na skarpę, aby popatrzeć czy za ogrodzeniem, gdzie powinien być zasadzony nowy las, zaszły jakieś zmiany. Prawdę powiedziawszy nie zauważyłem ich, ale mam nadzieję, że kiedyś wyrosną tutaj fajne drzewka :-) Przypomniało mi się też, że i ja kiedyś - w czasach szkoły średniej - brałem kilka razy udział w sadzeniu drzewek :-) Stojąc tam zauważyłem też ślady jakiegoś zwierzęcia kopytnego, a także zajęcze :-) Wpadłem też na pomysł, aby znów wykorzystać Kośkę, jako element otoczenia na zdjęciu :-)




Gdy ruszyłem dalej, zaczęły się większe schody :-) Śnieg był przymarznięty i wyjeżdżony przez opony, tworząc wąskie koleiny, z których rower nie chciał wyjeżdżać. Raz nawet o mało nie strzeliłem gleby z tego powodu :-) Po kilku chwilach dalszej jazdy, zatrzymałem się na moment już przy drodze asfaltowej do Starej Kuźni. Odsapnąłem troszkę, po czym ruszyłem dalej licząc na to, że ten odcinek pokonam żwawo i szybko, niczym rasowy kolarz ;-) Tak też się stało :-) Obejrzałem się raptem ze dwa razy na las i byłem już przy zjeździe, prowadzącym do wybudowanej jeszcze w XIX wieku wieży obserwacyjnej. Chwilę wcześniej podjąłem też decyzję, iż nie pojadę dziś do Dziergowic. Nie było sensu szarpać się tak daleko.
Droga ku górze była częściowo pokryta wyjeżdżonym śniegiem. W przypływie poczucia zaznania komfortu, postanowiłem zrzucić przód na najmniejszą zębatkę ;-) O dziwo odmówiła ona posłuszeństwa. Gdy już zatrzymałem rower tuż przy wieży, rozejrzałem się dookoła, a następnie znów cyknąłem kilka zdjęć. Wyglądało na to, że raczej nikt nie stacjonował dziś w pobliskich budynkach. Cieszyło mnie to, że nie muszę na nikogo zwracać uwagi :-) Przed odjazdem, zerknąłem jeszcze na przednią przerzutkę. Prawdopodobnie małe czyszczenie pozwoliłoby jej znów działać poprawnie :-)




Nie chciałem wracać do Kędzierzyna, znaną mi już bardzo dobrze drogą do Azot, dlatego postanowiłem trochę zaryzykować i wjechać na trakt, który na początku wyglądał jak dojazdówka na posesję. Na szczęście tuż przy budynku, rozwidlenie pozwalało na to, aby wjechać do lasu :-) Od razu rzuciło mi się w oczy, że ta część jest mniej wyeksploatowana niż ta, z której korzystałem do tej pory. Leżało też więcej śniegu, w którym nawet już przed pierwszym zakrętem zacząłem się lekko kopać :-) Na szczęście był on już odleżany, więc opony napotykały większy opór i nie zagłębiały się zbytnio. Zauważyłem też na drodze ślady butów i w pierwszym odruchu pomyślałem sobie, że to jakiś miejscowy miłośnik czworonogów, wyszedł ze swoim pupilem na spacer. Okazało się, że był to jednak myśliwy, który ostrzegł mnie przed przypadkowym odstrzeleniem :-) Na szczęście nie wyglądałem jak sarna, więc bez obaw pomknąłem dalej, mijając jeszcze jednego po kilkunastu metrach.
Mijałem kolejne skrzyżowania, nie chcąc zbyt wcześnie zwrócić się w kierunku Kędzierzyna. Momentami między drzewami i na białym tle czułem się, jakbym znajdował się w serialu "Kompania Braci", odcinek w Ardenach ;-) Słońce ładnie wydłużało cienie, ale nie chciałem robić zdjęć. I tak nie potrafiłbym wykorzystać tych warunków. Ostatecznie wyjechałem na nieco bardziej wyjeżdżoną drogę i postanowiłem pojechać we wskazanym przez nią kierunku, widząc przy okazji, że alternatywny był już bardzo mocno nieprzejezdny. Straciłbym tam w tych warunkach bardzo dużo czasu.
Kolejne skrzyżowanie położone było nieopodal. Zatrzymałem się przy nim na moment, obok samochodu terenowego - prawdopodobnie należącego do jednego z myśliwych - po czym, skierowałem się w stronę Korzonka. Między drzewami zauważyłem też jakiś domek. Pewnie przyjadę tutaj wiosną, aby zobaczyć ten cud architektoniczny ;-) Korzystając z lepszych warunków na drodze, rozpędziłem się bardziej, mijając Cinquecento, zaparkowane przy następnym skrzyżowaniu. Nie spodziewałbym się tu wcześniej tylu samochodów :-) Na szczęście nikt nie zagłuszał ciszy... :-) Pokonałem kolejnych kilkadziesiąt metrów i na następnym skrzyżowaniu, znów zatrzymałem się na chwilkę. Po prawej stronie miałem całkiem szeroką drogę, prowadzącą w kierunku Azot. Widać było, że całe skrzyżowanie było wyjeżdżone. Po chwili poderwałem głowę do góry, słysząc krakanie ptaków. Brzmiały jak kruki, lecz były ze dwa razy większe. Co to było? Znawcą nie jestem ;-) Odprowadziłem wzrokiem dwie latające pary i zainteresowałem się dzięciołem, który stukał w drzewo położone kilka metrów od drogi. Podszedłem w jego kierunku, ale wtedy zdążył się on już schować ;-) Czas było ruszać w dalszą drogę :-)



Po kilkuset metrach, jechałem już prosto w kierunku Korzonka. Skądś kojarzyłem tą drogę... Myśl wpadła mi do głowy praktycznie od razu :-) Kiedyś byłem tu z Benusiem na spacerze! :-) Przyjechaliśmy kiedyś Mercem, aby sprawdzić położone tu jezioro :-) Pomyślałem sobie o nim i przypomniało mi się, ile tak naprawdę mu zawdzięczam... Kochana psina! :-) Jak na zawołanie, znalazłem się przy pierwszym zbiorniku :-) Zatrzymałem się i wszedłem na zamarzniętą taflę lodu, oczywiście nie dalej jak pięć centymetrów od brzegu :-) Słońce już powoli bledło. Po kilku minutach ruszyłem dalej, ale nie ujechałem dużo :-) Drugie jezioro postanowiłem objechać, podejmując decyzję wręcz odruchowo :-) Po strzeleniu kilku fotek, postanowiłem naokoło zbiornika pojechać trochę bardziej terenowo. Fajnie było :-) Wcześniej znów wróciły myśli, nasuwające z kolei wspomnienia. Przypomniało mi się, jak to jeździliśmy z Benkiem do Dziergowic :-) Czy dziś, w warunkach kompletnego świra rowerowego, też brałbym go na takie przejażdżki? Myślę, że mimo wszystko tak :-) Gdy już mknąłem po drodze, zdałem sobie sprawę, że już najwyższy czas na powrót.




Na chwilkę przystanąłem na placu przy drodze wojewódzkiej, po czym ruszyłem dynamicznie, włączając się do ruchu. Czuć było już niższą temperaturę, ale cisnąłem całkiem fajnie, podnosząc na nogi pobitą leśnymi przygodami średnią :-) Przy okazji podniosłem też niewielki mimo wszystko MXS i przystanąłem na sekundę już za przejazdem kolejowym na Azotach. Musiałem łyknąć Halls'a ;-)
Jadąc już przy ścisłych zabudowaniach przypomniałem sobie, że do drogi wylotowej, prowadził chyba jakiś skrót. Oczywiście znalazłem go, ale jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że wychodził on przy stacji kolejowej :-) Wyglądało na to, że pokręciłem coś, wykręcając tym samym fajnego rogala :-) Suma sumarum dotarłem jednak do wyznaczonego miejsca, więc było OK :-) Dalej znów mknąłem asfaltem, mając już w myślach ciepły domek :-) Ostatnim etapem był leśny skrót na Pogorzelec, który przemknąłem równie szybko, jak wcześniejszych kilka kilometrów :-) Tym razem ludzi-pachołków było już mniej ;-)


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.