Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
21.29 km 0.00 km teren
01:03 h 20.28 km/h:
Maks. pr.:34.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Sarny!

Poniedziałek, 20 lutego 2012 · dodano: 20.02.2012 | Komentarze 0

Wczoraj cały dzień kapało. Bylem więc usatysfakcjonowany tym, że w sobotę udało mi się wykręcić dystans, zgodnie z przyjętym optymistycznym założeniem. Dzisiaj było za to pogodnie i choć początkowo o dziwo nie chciałem nawet wychodzić, to ostatecznie jednak skusiłem się na popołudniowy przejazd.



Gdy wjechałem w pierwszą boczną uliczkę, przez moment poczułem, że chyba jednak nie chcę nigdzie jechać. Oczywiście od razu skarciła mnie moja rowerowa duma i poczułem się nawet lekko zawstydzony ;-) Całkiem sprawnie dojechałem więc do ulicy Gliwickiej, skąd już tylko kawałek dzielił mnie od wjazdu na szlak. Minąłem jeszcze tylko milczące schronisko i byłem już pozbawiony miejskiego balastu :-)




Deptałem całkiem przyzwoicie, nie zważając na zamarznięty śnieg, czy na wpół stopione kałuże, po których przejechałem na początku drogi, wpadając z hukiem do wody. W zasadzie, to bawiłem się z zalegającym zlodowaciałym śniegiem :-) Z owej zabawy, wyrwały mnie cztery sarny, które żywo przebiegły mi drogę w odległości ledwie kilku metrów ode mnie. Przez chwilę mogłem obserwować ich zabawnie kicające bukiety. Niebawem znów na polu po prawej, natknąłem się na cztery sztuki już nieopodal zabudowań. Na mój widok oczywiście spłoszyły się i zaczęły uciekać. Trzy z nich przecięły drogę jakieś dwadzieścia metrów przede mną, natomiast czwarta - wystraszona chyba najbardziej - obiegła mnie półkolem, dołączając dopiero po dłuższej chwili do swoich towarzyszek i zapewniając mi tym samym okazję do dłuższej obserwacji.
Szlak za Brzeźcami był dużo bardziej wyjeżdżony. Mogłem więc rozpędzić się trochę mocniej, lecz nie zdążyłem nawet na dobre wdrożyć się w rytm jazdy. Sarna przebiegła mi po prostu przed oczami! Znowu! :-) Tym razem nie zatrzymywałem się nawet :-) Jakby tego było mało, jeszcze przed Starym Koźlem, znów napotkałem trzy przebiegające sarny. Były chyba bardziej spostrzegawcze od swoich pozostałych na polu czterech towarzyszek, które bieg rozpoczęły dopiero po tym jak rozpocząłem hamowanie, będąc już całkiem blisko stadka. Jedna z nich stała jak wryta, wiec momentalnie się zatrzymałem. Miałem wewnętrzne poczucie, że rozdzielenie ich byłoby moją zbrodnią. Po chwili również ta ostatnia sarenka zniknęła za drzewami, a ja pomyślałem sobie, że nawet nie było jak zrobić zdjęcia. Zszedłem z roweru i wspiąłem się na nasyp. Po sarnach nie było śladu :-)
Powoli zaczynało się już ściemniać. Spodziewałem się, że asfalt w Starym Koźlu będzie śliski i faktycznie tak było. Wjeżdżając na główną kilka razy uślizgnąłem tylne kolo :-) Szybko jednak dotarłem do Azot, gdzie nawierzchnia była praktycznie pozbawiona śniegu, więc od razu zwiększyłem tempo jazdy. Gdy zwróciłem się w kierunku centrum, zostałem wyprzedzony przez ciężarówkę i korzystając z okazji, bardzo wyraźnie zwiększyłem prędkość, utrzymując ja praktycznie aż do końca zabudowań. Dalej było nieco bardziej spokojnie, ale wcale nie wolno ;-) Przez moment myślałem o mniej przyjemnym odcinku przed Piastami, ale na szczęście udało mi się go ominąć, ponieważ praktycznie w ostatniej chwili, zdecydowałem się zjechać na ośnieżony leśny skrót. Stosunkowo szybko dojechałem nim do osiedla, cały czas bawiąc się na śliskiej nawierzchni. Gdy już jednak zostawiłem bloki za sobą i wjechałem na czarny asfalt, przyśpieszyłem bardzo dynamicznie. Nie oglądając się za siebie, dojechałem do Lenartowic. Tutejszy las miał być ostatnim etapem dzisiejszego wyjazdu. Przejechałem go względnie szybko, jadąc początkowo w śliskiej koleinie. Drogę oświetlał mi przez krotki czas samochód, który napatoczył się jeszcze przed lasem. Mniej więcej po jednej trzeciej drogi, zjechałem na nie rozjeżdżoną środkową część drogi. Jechało się co prawda mniej komfortowo, ale za to dużo pewniej, wiec również i szybciej :-) Tak oto śnieżnobiałą nitką pośród ciemnych drzew i otoczenia, dotarłem do drogi na Kuźniczki. Od razu depnąłem, ale po chwili zorientowałem się, że nie bylem w stanie zrzucić przedniej przerzutki na środkową zębatkę. Nie przejąłem się tym za bardzo - wszak warunki były bardzo dobre do tego, aby znów przycisnąć. Co prawda już miedzy domkami tylne koło uślizgnęło mi się na koleinie, ale po tych wszystkich dzisiejszych uślizgach, nie stanowiło to żadnego problemu :-) Korzystając z okazji do wypróbowania ostatnio poznanych możliwości aparatu, zatrzymałem się przy rondzie i zerknąłem na przerzutkę. Była zamarznięta! Tego jeszcze nie grali! :-) Ba! Linka również pokryta była warstwą przezroczystego lodu :-) Chwile później wziąłem aparat do ręki, próbując wykonać zdjęcia przejeżdżających na rondzie samochodów.




Zebrałem się stamtąd po kilku minutach. Mimo jazdy na największej zębatce, jechało mi się naprawdę bardzo lekko. Ewentualnych niewielkich korekt dokonywałem tylną przerzutką i przyznam, że w zupełności to wystarczało :-) Tymczasem zmierzałem już do końca wyjazdu. Powoli na ciele zaczynałem odczuwać spadek temperatury...


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.