Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
107.97 km 0.00 km teren
05:34 h 19.40 km/h:
Maks. pr.:41.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Szlakiem Parków północnej Lubelszczyzny, dzień 1

Czwartek, 12 lipca 2012 · dodano: 08.04.2013 | Komentarze 0

Zasiedziałem się trochę u babci :-) Planowany wcześniej dzień wyjazdu na środę postanowiłem przesunąć, aby jednak pobyć trochę dłużej wśród swoich. Wczoraj przejechałem się również na swoim starym składaku, który przetrwał - podobnie jak wiele innych przedmiotów - naruszony zębem czasu.




W dniu wyjazdu wahałem się jeszcze. Niemniej jednak na szybko nakreśliłem sobie trasę, mającą w założeniu zająć jakieś cztery, pięć dni i ruszyłem do babci po kuchenny komplet biwakowy ;-) Przed odjazdem zacząłem jeszcze kręcić przy manetce tylnego hamulca, ale szybko dałem sobie spokój :-)



Już za drugim zakrętem zobaczyłem pierwszego bociana :-) W pewnej chwili przeleciał mi dosłownie nad głową :-) Pogoda była lekko niepewna, a ja walczyłem z nawigacją, która wyłączała mi się aż do Trawnik, gdzie zatrzymałem się na moment aby popatrzeć na mapę. Wtedy zaczęło też kropić z szarego nieba i poniekąd dalszy wyjazd stanął pod znakiem zapytania. Zwinąłem się jednak szybko i popędziłem w stronę mostu na rzece Wieprz :-) Nawierzchnia drogi była mocno wyeksploatowana, dlatego tym chętniej skorzystałem ze skrótu zaproponowanego przez nawigację :-) Tam droga była również wyboista i momentami nawet niebezpieczna, ponieważ w jednym miejscu z betonowych płyt wystawały pręty. Niemniej jednak gdy pokonałem ostatni, piaszczysty odcinek, znalazłem się już w Dorohuczy :-) Zajechałem na przystanek i znów spojrzałem na mapę. Wychodziło na to, że muszę wrócić kilkadziesiąt metrów. Dojechałem do pierwszego lasu, gdzie nabrałem prędkości, fajnie gnając między drzewami. Na jego skraju tylko mój refleks, uratował mnie przed wywrotką na piaszczystej drodze. Korzystając z okazji rozejrzałem się po okolicy i wszedłem w wyjazdowy tryb. Powoli starałem się zapomnieć o niespełnionej wyprawie i zaczęła wlewać się we mnie radość z jazdy :-) Mijając pierwszy zakręt, zauważyłem bociana, już nawet chwyciłem do ręki aparat, ale wykonałem zbyt gwałtowny ruch i ptak odleciał.





Na skrzyżowaniu w Białce po raz kolejny wyciągnąłem mapę i przycisnąłem nieco, mijając po kilkuset metrach niewielką grupę drogowców, łatających dziury. Zauważyłem też, że na nawierzchni położony jest płynny jeszcze lepik, ale obniżona prędkość nie była niska na tyle, aby uchronić mnie przed stratami. Koła naniosły troszkę czarnej mazi na Antka, wór, a nawet bidony. Trochę się tym przejąłem, ale nie zepsuło mi to radości z jazdy :-)
Za torami postanowiłem skręcić w las tak, aby zachować odpowiedni kierunek jazdy. Początkowo droga była w porządku, ale ostatecznie i tak wylądowałem w polu, z którego nie mogłem się wygrzebać przez dłuższy czas. Pozostawiłem nawet Antka, aby na piechotę obejść teren i sprawdzić możliwe drogi wyjścia. A to zboże, a to las kończący się chaszczami... A niby widziałem zabudowania o bliskich kilkaset metrów ode mnie :-) W końcu przedarłem się na odpowiednią leśną drogę dojazdową i rozpocząłem właściwą jazdę. Na skraju tegoż lasu, dojechałem do pierwszego tego dnia pomnika powstańczego. Oczywiście zatrzymałem się, aby uwiecznić to miejsce i nawet nie bardzo zwracałem uwagę na komary, które praktycznie z miejsca mnie dopadły.





Pokonując krótki asfaltowy odcinek, ponownie wjechałem na leśny trakt, na którym nałapałem trochę pająków we włosy, oraz na Antka. Na postoju zauważyłem jednego z nich, stawiającego straszny opór przed zdjęciem go z kierownicy za pomocą patyka :-) Zatrzymałem się jednak nie z powodu pająków, a znajdującym się tuż przy drodze dużym, ruszającym się żywo mrowisku :-) Niemała ilość jego mieszkańców chodziła sobie też swobodnie po leśnej drodze :-)




Odbijając w kierunku drogi asfaltowej, wjechałem na odcinek leśnego duktu wyjeżdżonego przez traktory. Jechałem więc lejami momentami głębokimi na pół Antkowego koła :-) Było ciekawie i jednocześnie intrygująco :-) Po kilku chwilach takiego kołysania, zatrzymałem się przy jednym z niezliczonych zakoli Wieprza :-) Znajdowałem się na skraju Nadwieprzańskiego Parku Krajobrazowego :-)




Po przejechaniu kilku metrów asfaltową drogą zatrzymałem się na poboczu, aby zerkając na mapę ustalić dalszy przebieg trasy. Szybko się jednak stamtąd zawinąłem, ponieważ jakiś latający robal nie dawał mi spokoju :-) Odbiłem do miejscowości Łańcuchów i mijając okoliczne domostwa drogą nadającą się do remontu, pokonywałem kolejny dystans. Towarzyszyły mi pieski (na szczęście za ogrodzeniem), oraz ze dwa bociany :-) Po kilku kilometrach jazdy zatrzymałem się ponownie, aby spojrzeć na pasące się w oddali krówki :-) Pogoda znów zrobiła się mniej pewna, więc nie zabawiłem tam zbyt długo. Czekał mnie teraz odcinek w towarzystwie nieprzychylnego mi wiatru. Dałem jednak rady, odbijając przed Łęczną w kierunku Lubartowa. Znów pojawiło się słoneczko, a dobra nawierzchnia drogi pozwalała trochę zwiększyć tempo przejazdu. To był dobry moment, aby nabić trochę kilometrów. Po drodze minąłem stojący na polu ciągnik z urwanym tylnym kołem, oraz kolarza z którym wymieniliśmy pozdrowienia :-) Zatrzymałem się jednak dopiero na widok chmielu ;-)




Niebawem zjechałem z głównej, choć aż nie tak strasznie ruchliwej drogi na szosę o nieco gorszej nawierzchni. Podążałem nią krótko, odbijając na drogę z zerwanym asfaltem, przygotowaną do położenia nowego. Strasznie się na niej kurzyło :-) Po krótkiej chwili przeznaczonej na uzupełnienie płynów, wznowiłem jazdę ku nieznanemu, wjeżdżając na polny trakt, okrążony ze wszystkich stron zieleniną :-) Przez chwilę poczułem, że odkrywam nowe tereny i mijając dzikie jezioro, po raz kolejny dotarłem do asfaltowej drogi, która biegła przez ładny las.



Za wyboistym przejazdem kolejowym, ponownie zjechałem w teren, chcąc skrócić dystans i ominąć kolejną miejscowość. Trafiłem na podniszczoną leśno-parkową ścieżkę, którą pognałem z przyjemnością :-) Wyjeżdżając zza drzew, odczuwałem już głód. Postanowiłem więc zatrzymać się w najbliższym możliwym miejscu. Decyzja o postoju była o tyle łatwiejsza, że nad kierunkiem gdzie miałem dalej jechać ujrzałem szarą, przesuwającą się chmurę. Przydrożny bar napotkałem praktycznie z miejsca :-)
Czas przeznaczony na napełnianie baterii, posłużył nie tylko mnie. Również pogoda znacznie się poprawiła - nie było już niepewności :-) Wyraźne słońce dawało odmianę :-) Wjechałem na ruchliwą drogę, udając się w kierunku Kozłowieckiego Parku Krajobrazowego. Po kilku minutach jazdy zjechałem w stronę - jak się okazało - parkowych alejek, przeznaczonych dla rowerzystów. Tutaj już wyraźnie poczułem, że "odciąłem" się od miejsca startowego i wkraczam w etap poznawczy. Jechało się wybornie, mimo że momentami nawierzchnia była mniej komfortowa. To jednak nie liczyło się zanadto! Przy drugim załamaniu uliczki zatrzymałem się, słysząc dzięcioła, którego wypatrzyłem po krótkiej chwili obserwacji :-) Taaak... Rower, słońce, piękne okolice, a także sandały na nogach robiły swoje! Ale pięknie było tak jechać przed siebie! :-)






Po przestudiowaniu mapki, zacząłem zastanawiać się, jaką wersję trasy wybrać, przejeżdżając przez te tereny. Ostatecznie wybrałem wersję chyba najkrótszą, zmierzając w kierunku Dąbrówki. Podczas jazdy cieszyłem się dniem i swobodą :-) Tylko w jednym miejscu, musiałem zweryfikować kierunek jazdy i chcąc uniknąć kolejnego nieplanowanego postoju "w polu", wybrałem bezpieczniejszy wariant przejazdu. Tuż przed skrajem, kierując się kierunkowskazem, zjechałem w kierunku leśnego jeziora. Zostawiłem Antka i przeszedłem się po okolicy, wśród wysokiej trawy. Nie ma to jak relaks! :-) Wracając na trasę od razu znalazłem się na wylocie z lasu i wjechałem pomiędzy pojedyncze zabudowania, zatrzymując się przy kolejnym pomniku poświęconym naszej narodowej pamięci. Za zaroślami znajdowała się leśniczówka.











Jadąc ponownie leśnym duktem, dotarłem do Dąbrówki. Okazała się być ona bardzo ładną wsią, sprawiającą wręcz wrażenie wypoczynkowej osady. Jadąc początkowo piaszczystą drogą, mijałem ogrodzone domki. Czułem się jak na wczasach! :-) Wyjechałem stamtąd w bardzo pozytywnym nastroju, kierując się już bezpośrednio w kierunku Kozłówki. Wjeżdżając do miejscowości, zatrzymałem się na przystanku PKS - miejscu obskurnym, pomazanym. Tutaj widać było jak na dłoni status ekonomiczny okolic. Puste butelki po piwie, częściowo rozbite i leżące kapsle dopełniały całości.
Gdy dojechałem do Pałacu, aż zdziwiłem się panującą tu pustką. Będąc tu ostatnim razem (przeszło piętnaście lat temu!), wszystko było jakby bardziej radosne i kolorowe. To wielka szkoda, ale brak kasy czyni z naszego narodowego dziedzictwa średnio ciekawe dla przeciętnego turysty obiekty. Co prawda po chwili natknąłem się na trzyosobową rodzinę, ale przez resztę spędzonego czasu pozostawałem tam sam. Oczywiście nie przeszkadzało mi to wcale, bo mogłem swobodnie poruszać się po obiekcie, tak więc zajrzałem praktycznie w każdy kąt :-)
















Zbierając się już powoli do wyjazdu, dojrzałem spacerującego pawia. Postanowiłem mu się przyjrzeć nieco z bliska i chwytając aparat, zacząłem iść w jego kierunku. Nie uciekał w przestrachu, ale również nie chodził dumnie z rozłożonym ogonem. To czyste porównanie do kozłowieckiego muzeum... To perełka, której trochę brakuje świeżości... Wyjeżdżając ponownie zatrzymałem się na przystanku (tym razem nowszego typu, o przeszklonych ścianach ;-) ), ponieważ zaczął kropić deszcz. Powoli też docierała do mnie świadomość, że za Lubartowem będę musiał powoli rozglądać się za miejscem na nocleg.



Deszcz nie padał długo, tak więc depnąłem na pedały. Tak się jednak złożyło, że już po niecałym kilometrze musiałem ponownie przystanąć, bo deszcz powrócił ze zwielokrotnioną siłą. Padało naprawdę mocno, ale na szczęście niezbyt długo. Poza tym nagrzana nawierzchnia szybko oddała nadmiar wody i mogłem kontynuować podróż dosyć swobodnie. Pozytywnie natchnęła mnie tęcza, ukazująca się w całej okazałości na firmamencie :-)







Niebawem dotarłem do Lubartowa, który znałem do tej pory tylko przejazdem, gdy prawie dwadzieścia lat temu przejeżdżałem tędy z wujkiem. Chyba nawet odbiłem w uliczkę, w którą wtedy skręciliśmy przez pomyłkę :-) Było to całkiem prawdopodobne :-) Za miastem dopadła mnie mała refleksja. Znów podczas jazdy na rowerze. Jak to fajnie, że mogę tak jechać przez życie. To coś przepięknego! Pokonywałem kolejne kilometry, mijałem osady, spoglądając na życie ludzi, oraz zabudowania. Pomyślałem sobie, że cały ten nieprawdopodobny klimat zawdzięczamy ekonomicznemu statusowi tutejszej ludności. Czy stare stodoły i domy nie byłyby zastąpione nowymi, gdyby ludzi było na to stać? W jednej z miejscowości spostrzegłem siedzącą na ganku starą babuszkę. Jej młodość już dawno przeminęła. Jak przeżyła życie? Sekundę później po przeciwnej stronie drogi, zauważyłem zająca biegnącego polnym traktem. Tak. Dzięki Antkowi dane mi było to widzieć. I nie chcę siedzieć na ganku...
Mnogość okolicznych miejscowości, brak wyraźnych kierunkowskazów i wiele dróg (zarówno tych utwardzonych, jak i gruntowych), była przyczynkiem mojej uważniejszej jazdy. Ostatecznie w Zabieli zjechałem z asfaltu, kierując się w stronę następnego celu - Poleskiego Parku Krajobrazowego. To był bardzo przyjemny odcinek :-) Jechałem to na otwartym terenie, to przy lasku drogą z dużą ilością piachu :-) Koła nie zakopywały się znacznie, dlatego aż się za mną kurzyło :-) Pęd sprawiał mi dużą radość :-) Poza tym okolica była naprawdę urokliwa! Gdy dotarłem do końca tego traktu, postanowiłem nie zwlekać z szukaniem miejsca na nocleg i na przestrzał zjechałem w dół, dojeżdżając do polanki położonej przy stawach. Nie było sensu zmieniać miejscówki :-) Staw położony kilka metrów ode mnie, wprowadzał dodatkowe pozytywne doznania :-) Rozbiłem się przed godziną dwudziestą pierwszą, a niebawem miało okazać się, że oprócz kuchennego zestawu biwakowego, zapomniałem również zabrać czołówki, co oznaczało ni mniej, ni więcej jak brak światła w namiocie :-)
Kategoria Wyprawki ;-)



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.