Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
31.70 km 0.00 km teren
01:51 h 17.14 km/h:
Maks. pr.:32.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Rocznicowo :-)

Niedziela, 23 czerwca 2013 · dodano: 08.07.2013 | Komentarze 0

W sobotę tydzień temu rowerowy bagażnik przeszedł pierwsze testy :-) Nadszedł więc czas, abyśmy wybrali się całą rodzinką rowerowo poza miasto :-) Miejsce było już od dawna ustalone, pogoda dopisywała znakomicie, tak więc prawie z samego rana zszedłem na dół, aby jakieś piętnaście, czy dwadzieścia minut popracować przy zakładaniu rowerów :-) Przed odjazdem popatrzyliśmy jeszcze z Aneczką na światła i ruszyliśmy w drogę, zatrzymując się za osiedlem przy sklepie. Ja w tym czasie jeszcze raz sprawdziłem stan mocowań i wypróbowałem odchylanie bagażnika z zamontowanymi dwoma rowerami :-)


Autkiem jechało się normalnie (zaliczyłem nawet jakieś wyprzedzanie), a gdy dobiliśmy na miejsce, zacząłem rozpakowywanie ekwipunku :-) Na pewno będziemy musieli pomyśleć o jakiś dodatkowych zabezpieczeniach na ramy, oraz osprzęt, ale to na spokojnie i z czasem :-)
Gdy w końcu ruszyliśmy w las, poczułem mega relaks :-) Piękny słoneczny i ciepły dzień, rowerowo poza miastem... Było cudnie! :-) Na pierwszych metrach naprawdę poczułem, być tu i teraz w tym miejscu, daje mi dużo radości :-) Bąbel spał, a ja dosyć szybko zacząłem jechać swoim tempem. Z czasem stało się to koniecznością, bo wysoko uniesione słońce grzało prosto na nas, więc chciałem jak najszybciej dojechać do lasu. Oczywiście zapomnieliśmy o zasłonce (o jej istnieniu przypomnieliśmy sobie dopiero w drodze powrotnej z Rud), ale na całe szczęście maluszek słodko spał, osłonięty czapeczką :-) My natomiast dosyć szybko opróżniliśmy nasze bidony, zatrzymując się na odcinku do pierwszego dużego skrzyżowania kilka razy. Oczywiście również na postojach podziwialiśmy okolice naprawdę mocno :-) Gdzie nie spojrzeć, było pięknie :-) Mijaliśmy też ładne, małe kwiatki, których nie zauważyłem nigdzie indziej. Na pierwszym fotograficznym postoju okazało się też, że wszystkie moje baterie są padnięte :-) Nawet pierwszy komplet baterii w nowej nawigacji, padł akurat podczas tego wyjazdu :-) Zdjęcia są więc częściowo mojego, a częściowo Aneczki autorstwa :-)



Po kilku kilometrach dalszej jazdy, przejechaliśmy przez krzywy przejazd kolejowym, minęliśmy obok polanę, na której pewnie jeszcze niedawno rosły drzewa, a gdzie teraz cudownie czuć było żywiczny las i popędziliśmy dalej :-) Na szczęście jechaliśmy już wśród drzew, tak więc nie byliśmy narażeni bezpośrednio na słoneczne promienie :-) Krótko przed dużym skrzyżowaniem, minęliśmy starszego profi rowerzystę, z którym oczywiście nie omieszkaliśmy się pozdrowić :-) Na rozstaju zatrzymaliśmy się, a ja zaczepiłem na moment innego cyklistę, gdyż nie byłem pewien kierunku do kapliczki św. Magdaleny. Ów rowerzysta był na szczęście zorientowany w terenie i już po krótkiej chwili pędziliśmy równą jak strzała i stół, szutrową drogą :-) To był etap, gdzie jechało mi się chyba najlepiej :-)
Na miejscu zastaliśmy kilku rowerzystów, a po chwili dojechała tam grupa starszych panów, będąca zrowerowaną grupą z Pyskowic :-) Dwaj z nich odwiedzili Nordkapp, co jeszcze nadało całej grupie większego statusu w moich oczach :-) Pogadaliśmy sobie kilka ładnych minut, a i w międzyczasie obudził się nasz Bąbel, który do tej pory spał jak suseł :-) Rozmowa przeniosła się zatem na tematy przyczepkowo-dziecięce :-) Atmosfera ogólnie była też przyjazna, a połączeni wspólną pasją wzajemnie podnosiliśmy sobie poziom endorfinek :-) Okazało się też, że nie tylko dla mnie świat z perspektywy siodełka wygląda dużo piękniej... :-) To werbalne potwierdzenie z ich ust, chyba najbardziej wpłynęło na moje aktualne rowerowe ześwirowanie :-) Odjeżdżaliśmy stamtąd w jeszcze lepszych nastrojach, dodatkowo mega pozytywnie zrowerowani :-) Dla mnie to było kolejne potwierdzenie, że rower i ja, to ekstremalnie pożądane połączenie :-)




Droga w kierunku Rud dalej była co prawda prosta i równa, ale tym razem było leciutko pod górkę. Mimo to szybko oddaliłem się od Aneczki na znaczną odległość, czekając na nią przy ściętych pniach drzew, chłonąc otoczenie niczym długo nie nawilżana gąbka. Cóż to był za piękny dzień!




Zaliczając kilka krótkich przystanków, dojechaliśmy do Rud, gdzie najpierw podjechaliśmy pod mostek, a następnie trochę lawirując, rozbiliśmy się na trawie przy stawie :-) Początkowo trochę towarzyszyły nam komary, ale szybko znaleźliśmy sobie inną miejscówkę :-) Mieliśmy przyczepkowe pierwsze doświadczenia na dłuższy wyjazd, oraz karmienie w trasie :-) Nie siedzieliśmy jednak zbyt długo, bo zza klasztoru wyłoniła się nieco ciemna chmurka. Zdecydowaliśmy się zatem wyruszyć w drogę powrotną w kierunku autka, a gdy opuszczaliśmy to miejsce, spadła na mnie jedna kropla :-)





Niestety tak krótki odpoczynek przed dalszą drogą nie spodobał się naszemu malcowi, co skutkowało tym, że co rusz musiałem się zatrzymywać. Kombinacji smoczkowo-przyczepkowo-naręcowych było co nie miara :-) W końcu zjechaliśmy na drogę w kierunku Solarni, a trochę komicznym było to, że dosyć szybko po tym fakcie mały znacznie się uspokoił, a z czasem w ogóle wyciszył :-) Wyszło więc na to, że największy alarm mieliśmy na odcinku, gdzie było najwięcej ludzi :-) Ech, ci niedobrzy rodzice! :-) Niestety na nasze nieszczęście musieliśmy wykonać postój i tak zaczęła się mordęga z naszym małym rowerowym turystą :-) Nie było jazdy :-) Postój co kilkadziesiąt, kilkaset metrów. Starałem się jechać poboczem, lub miałkim żwirkiem nie wyjeżdżonym na drodze przez opony tak, aby małemu coś szumiało, ale tym razem nic a nic to nie dawało. Miał dosyć i tyle :-)



Jakoś jednak posuwaliśmy się do przodu, napotykając na swojej drodze inną rowerową rodzinę, która przyjechała tu aż z Rudy Śląskiej (wcale mnie to nie dziwi :-) ). Ich już trochę było :-) Tata z doczepką, mama z przyczepką i jeszcze jedna mała, samodzielna rowerzystka :-) A co tam! Chwali się! :-) Po cóż siedzieć w domu? :-) Trochę porozmawialiśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę, testując wcześniej zmianę pampersa w warunkach polowych :-) Operacja nie doszła do skutku w całości, bo było czysto i sucho ;-) Staraliśmy się pokonywać dystans, ale nie było łatwo i jeszcze na odcinku przed dużym skrzyżowaniem, zostaliśmy wyminięci przez świeżo poznanych rowerowych świrków :-) Ich przyczepkowy malec był tak malutki, że chyba cały dzień na rowerze nie byłby w stanie wyprowadzić go ze stanu błogiego spokoju ;-) Nasz Bąbelek niestety dawał jasno do zrozumienia, że czerwony mu się opatrzył ;-) Już za skrzyżowaniem zrobiliśmy kilkunastominutowy postój i ostatni etap, zdawał się być znacznie łatwiejszy, aczkolwiek wciąż z tyłu dochodziły jakieś odgłosy :-)



W końcu dotarliśmy do pierwszych zabudowań, a ja baczyłem tylko na ogrodzenie po lewej stronie, gdzie niegdyś wyskoczył z hałasem mały pies. Oby tym razem korzystał z letniej sjesty :-) Na szczęście przez ulicę przejechaliśmy w ciszy. Zupełnej ciszy, bo nasz mały rowerowy towarzysz, postanowił uciąć sobie drzemkę, gdy mieliśmy już praktycznie pakować się do samochodu :-)
Mimo szarpanego ostatniego etapu, wyjazd był bardzo udany :-) Zostawiliśmy wśród drzew nagromadzone w ciągu tygodnia złe emocje, związane miejskim życiem, naładowaliśmy baterie, nacieszyliśmy oczy i uszy, oraz - chyba przede wszystkim - byliśmy wręcz odmienieni. Dzień, przyroda, ludzie, rower.
Zapakowaliśmy się w drogę powrotną, co również było następnym doświadczeniem na (mam nadzieję) zbliżającą się wyprawę. Tak, ten pierwszy tak długi wyjazd był dla nas również pierwszym zbiorem doświadczeń :-) Gdy dotarliśmy na miejsce i wtargaliśmy się na górę, poczuliśmy trudy wyjazdu, padając prawie jak muchy :-) A to przecież było tylko trzydzieści kilometrów... :-)


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.