Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2010

Dystans całkowity:467.57 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:24:40
Średnia prędkość:18.96 km/h
Maksymalna prędkość:40.60 km/h
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:27.50 km i 1h 27m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
22.05 km 0.00 km teren
01:26 h 15.38 km/h:
Maks. pr.:32.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Jesienne Promyki ;-)

Sobota, 30 października 2010 · dodano: 30.10.2010 | Komentarze 0

Złota jesień wciąż trwa :-) Ania podjechała około południa do Koźla i niedługo potem byliśmy już na drodze w kierunku Większyc...



Do Komorna jechaliśmy czterdziestką piątką, więc co jakiś czas byliśmy wyprzedzani przez samochody. Nie było źle, lecz - co oczywiste - odetchnęliśmy dopiero, gdy zjechaliśmy na boczną drogę prowadzącą do stacji PKP. Spokój (Ani ;-) ) trwał jednak niedługo, bo po kilkuset metrach na drodze stanął nam wiejski burek :-) Dalsza podróż minęła już bez większego szumu aż do czasu, gdy znaleźliśmy się pod drugiej stronie trasy do Prudnika, ponieważ wśród zabudowań, które mijaliśmy także dało się słyszeć szczekanie piesków. Ja nie wiem, co ta Ania taka strachliwa... ;-) Po kilkudziesięciu metrach zatrzymaliśmy się przy wybiegu dla koni.
Dalsza droga biegła przez niedawno odkryty przeze mnie polny skrót do Reńskiej Wsi. Ten fragment wycieczki minął bardzo spokojnie. Będąc już za Reńską Wsią zdecydowaliśmy się wstąpić jeszcze na Dębową. Zatrzymaliśmy się na jednym z pomostów. Było naprawdę ciepło i nie chciało się nam stamtąd ruszać w dalszą drogę. Nieco zdziwił nas także widok kilku windsurferów zapaleńców :-)




Niebawem zebraliśmy się jednak stamtąd, kierując się wytartym już szlakiem w stronę Koźla. Rozstaliśmy się przy moście Długosza, choć ja zatrzymałem się w tym miejscu na dłużej, gdyż spotkałem bardzo dawno nie widzianego kolegę ze szkolnych ław :-)

Dane wyjazdu:
33.28 km 0.00 km teren
02:02 h 16.37 km/h:
Maks. pr.:30.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Powrot do korzeni, czyli... na Słonecznym Szlaku :-)

Sobota, 23 października 2010 · dodano: 23.10.2010 | Komentarze 0

Jak na tą porę roku, dzień był naprawdę piękny :-) Temperatura około 17-18 stopni, praktycznie bezchmurne niebo, słońce... Nie będziemy siedzieli w domu, o nie! :-)


Aby nieco urozmaicić początek trasy, postanowiłem jej pierwszy etap pokonać drogą obok działek. Kolejno udałem się w stronę Portu, aby za wiaduktem w Kłodnicy skręcić do lasu. Pogoda i otoczenie dawały mega pozytywnego kopa! :-) Tuż przed wjazdem do lasu, moim oczom ukazały się złote drzewa, rosnące przy drodze a wiedziałem, że to dopiero początek tego, co miałem zobaczyć. Jechało się bardzo spokojnie, a pierwszy przystanek miałem dopiero nad jeziorkiem na Kuźniczkach.



Dziś chciałem zobaczyć, jak wygląda Słoneczny szlak jesienią. To miał być także taki mały powrót do korzeni - początków tegorocznego, jakże udanego sezonu :-) Po pokonaniu Kanału Gliwickiego i kilkuset metrów leśnego traktu, zatrzymałem się na skrzyżowaniu dróg. Mój postój nie trwał jednak długo, gdyż już po kilkuset sekundach zjawił się jakiś starszy rowerzysta, więc nie mając akurat tego dnia zbytnio ochoty na ucinanie pogawędek, udałem się w dalszą drogę. Mimo, że pełnia sezonu już za nami, to dopiero teraz miałem okazję doświadczyć na tej trasie, tak bezpośredniego kontaktu z innym rowerzystą. Po kilkunastu minutach jazdy zauważyłem, poukładane obok drogi pnie drzew. Postanowiłem więc rozprostować nogi w tym miejscu :-) Zauważyłem jednak, iż jest tutaj skrzyżowanie, którego nigdy wcześniej nie widziałem, więc postanowiłem go sprawdzić - zgubić się przecież nie zgubię ;-) Po kilkudziesięciu metrach dotarłem do małej polanki, gdzie leżały ścięte drzewa. Spędziłem tam kilkanaście minut i wyruszyłem dalej.





Minąłem kilka skrzyżowań i znalazłem się w miejscu, gdzie dojechałbym gdybym nie zbaczał z zaplanowanej wcześniej trasy. Jak zwykle postanowiłem nie jechać tutaj szlakiem, tylko odbić w las w kierunku Raszowej. W miejscu, gdzie po raz pierwszy trzeba było zmienić kierunek jazdy, na drodze znajdował się prawdziwy listny dywan :-) Oczywiście zatrzymałem się, aby zrobić kilka zdjęć - takiej okazji przepuścić nie mogłem :-)






Zbliżałem się do mniej przejezdnej części tej trasy. Ostatnim razem gdy tu byłem, musiałem przenosić rower nad przewróconym drzewem. Tym razem trzeba było całkowicie zejść z drogi, ponieważ była ona mocno przysłonięta zwisającymi gałęziami. Przez kilkanaście metrów prowadziłem więc rower obok drogi, lawirując pomiędzy drzewami :-)





Gdy już pokonałem ostatnie przeszkody, znalazłem się na polnej drodze, prowadzącej już bezpośrednio do Raszowej. Muszę przyznać, że ostatni fragment leśnej trasy był nieco dziwny: było aż za spokojnie i trochę nieswojo się czułem, więc ucieszyłem się widząc nad sobą nieco więcej słońca :-) Dzień wciąż był piękny mimo tego, że spędziłem w lesie dużo więcej czasu niż planowałem i było już popołudnie.
Gdy dotarłem do jeziora postanowiłem sprawdzić co znajduje się nieopodal przy drodze w miejscu, gdzie ostatnio widzieliśmy z Anią jakieś zawody, czy coś w tym rodzaju. Podjechałem bliżej i zauważyłem, że przy alejce którą jechałem znajdują się tablice informacyjne na temat okolicznej fauny i flory. Okazało się także, iż alejka prowadzi dalej. Nie omieszkałem oczywiście sprawdzić, gdzie mnie powiedzie i po chwili dotarłem do jeszcze jednego jeziora. O dziwo bywałem tutaj od kilku lat, a dopiero teraz sprawdziłem dokładnie okolicę. Nieco zamaskowany teren skrywał jeszcze kilka jezior, nad którymi stały małe domki letniskowe. Piękna miejscówka, aby zaznać nieco ciszy i spokoju. Na jednej z ławek spędziłem kilkanaście minut, aż przegoniła mnie stamtąd świadomość, iż dzień nie jest już tak pełny jak dotychczas. Odjeżdżając zauważyłem jeszcze, że droga prowadzi dalej oznaczonym szlakiem dla rowerów. No pięknie! :-) Kolejna trasa do sprawdzenia na wiosnę :-)




Ruszyłem w drogę powrotną, zatrzymując się jeszcze na chwilę przy naszej dyżurnej ławce przy jeziorze, aby zrobić zdjęcie kaczkom, które pływały przy brzegu, ale uciekły na mój widok z hałasem. Czy ja jestem taki straszny??? ;-) Począłem dalej objeżdżać jezioro, a pod koniec drogi moim oczom ukazał się widok, na jaki czekałem od początku tego wyjazdu - piękne, złociste, samotne drzewo. Oczywiście obowiązkowy, przymusowy postój ;-)




W drogę powrotną, udałem się dotychczas używanym traktem przez las, kierującym w stronę Kłodnicy. Przed ostatnią leśną prostą, natrafiłem na ognistą polanę i konieczny był kolejny fotograficzny postój :-)




Gdy dotarłem do domu, piękny dzień jeszcze trwał, choć słońce nie było już tak intensywne. To była bardzo dobra decyzja, aby pojechać właśnie taką trasę. Zdecydowanie naładowałem baterie - nie tylko samą jazdą na rowerze, ale także wspomnieniami minionego lata i przepięknym sezonem rowerowym :-)

Dane wyjazdu:
13.14 km 0.00 km teren
00:42 h 18.77 km/h:
Maks. pr.:30.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Oficjalne (a może i nie ;-) ) zakonczenie wspólnego sezonu

Piątek, 22 października 2010 · dodano: 22.10.2010 | Komentarze 0

Dziś w pracy dostałem sygnał, że czeka na mnie paczka, ale żebym jeszcze po nią musiał sam jechać, to już szczyt szczytów! ;-) Wyruszyłem po nią późnym popołudniem :-)



Gdy dotarłem na Pogorzelec zadzwoniłem do Ani i ustaliliśmy miejsce spotkania. Po chwili w moich łapkach znajdowała się opakowana w firmową kopertę paczuszka :-) Oczywiście zostałem zmuszony, do niezwłocznego otworzenia tejże koperty. Okazało się, że skrywa ona płytę CD. Po kilku minutach gadania, skierowaliśmy się ku garażowi Pszczoły, a następnie udałem się do domu, gdzie okazało się, że na owej płycie znajduje się bardzo ładnie skomponowane podsumowanie sezonu :-) To był naprawdę piękny czas...

Dane wyjazdu:
32.28 km 0.00 km teren
01:51 h 17.45 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Sprawdzamy most w Bierawie...

Czwartek, 21 października 2010 · dodano: 21.10.2010 | Komentarze 0

Już w pracy zastanawiałem się, czy dziś dojdzie paczka z zamówioną koszulką termoaktywną. Nawet gdyby nie, to i tak poszedłbym na rower, ale jednak koszulka dotarła zaraz po moim wejściu do domu. Niestety jednak dałem się wykołować, bo umawiając się z Anią dałem się namówić na podjazd aż do Kędzierzyna... ;-)



Gdy dojechałem na Gliwicką, słońce już zaczęło się chylić. Niemniej jednak - jak już zdążyliśmy się przyzwyczaić - wcale nam to nie przeszkadzało, więc jak zwykle zajęliśmy się gadaniem i jechało się bardzo przyjemnie :-) Jeszcze przed wyjazdem zastanawiałem się czy brać aparat, ale ostatecznie jednak zrezygnowałem z tego pomysłu. Co prawda kilka fajnych zdjęć być może udałoby się zrobić, ale jednak mimo to uznałem, że była to dobra decyzja.
Za Starym Koźlem nie mogliśmy zdecydować się w którą stronę pojechać na rozjeździe, więc pojechałem całkiem prosto, zatrzymując się na wzniesieniu poza drogą, tuż przed polem :-) Ostatecznie jednak pojechaliśmy szlakiem w kierunku Bierawy. Niestety pogoda zaczęła się mocno psuć: zaczęło kropić i mocno wiać, a nad Bierawą widać było czarną chmurę. Na moje oko była ona raczej nieruchoma, ale Ania orzekła, że paskudztwo oddala się od nas, więc ruszyliśmy dalej :-) Zresztą... byliśmy już bardzo blisko celu, więc szkoda byłoby teraz zawracać pomijając fakt, iż byłoby to bezcelowe - w Bierawie moglibyśmy chociaż przeczekać ewentualny deszcz pod jakimś zadaszeniem. Jechaliśmy cały czas rowerowym traktem, a w międzyczasie przestało nawet kropić, choć niestety zaczęło już robić się szaro. W Bierawie skierowaliśmy się na most, który ominąłem będąc tu ostatnim razem. Do głównej drogi wyjechaliśmy o jedną uliczkę dalej niż myślałem. Dodatkowo nieco wystraszył nas duży pies w jednym z ostatnich gospodarstw - bardzo szybko dobiegł do odgrodzenia przy drodze, a było ono na tyle niskie, że bez problemu mógłby je przeskoczyć. Dobrze, że nie był tego świadom... Szkoda tylko, że jego właściciel jest także tak samo mało domyślny... Gdy doturlaliśmy się do głównej drogi, zawróciliśmy w kierunku Kędzierzyna. Doszliśmy także do wniosku, że w tym sezonie już raczej sobie razem nie pojeździmy. Po pracy będzie to bardzo utrudnione ze względu na już nie zawsze odpowiednią pogodę i fakt, że szybciej robi się już ciemno.
W drodze powrotnej wiał wiatr i zrobiło się nieco chłodno Warunki te nieco ustały, gdy wjechaliśmy do Starego Koźla - ale to pewnie ze względu na to, iż znajdowaliśmy się między zabudowaniami, a nie w szczerym polu. Gdy dojechaliśmy do niebieskiego szlaku było już ciemno, a gdy go pokonaliśmy, rozstaliśmy się na miejscu zbiórki, wcześniej zamieniając jeszcze kilka zdań.
Ruszyłem dalej w stronę domu i niestety jazdy nie można było zaliczyć do przyjemnych. Wiał wiatr i zaczęło nieco mocniej padać. Coś mi mówi, że w tym roku będą już tylko krótkie wypady, w dodatku w środku dnia tak, aby złapać jak najwięcej słońca i maksymalnej temperatury. Na moście Długosza przemknąłem przez pustą kładkę i myślałem już tylko o tym, aby być już w domu. To był jednak nieco męczący wyjazd. Dotarłem nieco zgrzany - niestety koszulka nie jest tak wydajna jak rajtuzy, choć może to kwestia tego, iż musi obsłużyć dużo większą powierzchnię ciała. Mimo wszystko trzeba przyznać, że jednak spełnia swoją funkcję.

Dane wyjazdu:
6.27 km 0.00 km teren
00:18 h 20.90 km/h:
Maks. pr.:30.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wieczorem przy urzędzie miasta...

Wtorek, 19 października 2010 · dodano: 19.10.2010 | Komentarze 0

Do bankomatu miałem podjechać na rowerku już wczoraj, ale... jakoś nie wyszło :-) Gdy wracaliśmy dziś z pracy, zerknąłem tylko ile jest liści w parku - muszę w końcu wybrać się tam na jakiś mały przejazd. Pokręciłem się jeszcze nieco po domu i po jakimś czasie zdecydowałem się wyjść. Na zewnątrz było już ciemno, ale to akurat mi nie przeszkadzało, bo w planach była sesja przy odnowionym budynku urzędu miasta.



Ruszyłem w stronę rynku i choć miałem zamiar jechać główną, to jednak odruchowo skręciłem w Gazową. Było ciepło :-) Przy końcu ulicy zerknąłem na tyły urzędu miasta i zauważyłem, że kręcił się tam jakiś koleś. Ciekawe, czy uda się zrobić jakieś fotki... Jechałem dalej przed siebie w stronę bankomatu, przy którym miałem minutową przerwę :-) Dalej pojechałem w stronę dworca PKS, przy którym odbiłem w stronę Rynku. Następnie pokręciłem się tam kilkoma uliczkami i skierowałem się do urzędu miasta.
Gdy dojechałem na miejsce zacząłem starać się o to, aby znaleźć odpowiedni kadr, ale jakoś nie chciało mi to wyjść. Coś nie miałem wizji, a dodatkowo po kilku zdjęciach baterie padły w aparacie... :-) Na szczęście w futerale miałem zapasowe, więc po krótkiej chwili wróciłem do robienia zdjęć.




Po chwili postanowiłem pojechać na tyły budynku, ale kręcili się tam jacyś ludzie, a ponadto z bliska budynek nie prezentował się tak okazale jak z ulicy. Postanowiłem więc udać się parkiem w kierunku ulicy Piastowskiej, aby dostać się do jego bardziej rozległej części, gdzie panowała cisza i spokój. Czuć było także jesień w powietrzu. Jechałem dosyć żwawo (ale nie szybko) i zastanawiałem się gdzie mógłbym jeszcze się udać, aby nieco przedłużyć wyjazd. Gdy dojechałem do ulicy Chrobrego, skierowałem się w stronę stadionu, aby następnie wjechać w osiedle domków i pokręcić się tam trochę. Kolejno skierowałem się już ku domowi.
I znów fajny wyjazd :-) Krótki, ale zrobił swoje :-) Sezon będzie trwał - oby tylko pogoda się utrzymała.

Dane wyjazdu:
24.05 km 0.00 km teren
01:29 h 16.21 km/h:
Maks. pr.:36.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Po czeskie piwko do... Raszowej :-)

Sobota, 16 października 2010 · dodano: 16.10.2010 | Komentarze 0

Ledwie wróciłem, a już trzeba było się umawiać na kolejny wyjazd. Co prawda do wyjścia miałem ponad pół godziny i planowałem wykorzystać ten czas na małą regenerację sił, ale telefon zadzwonił już po dwóch minutach :-) Wiedziałem też, że nie wrócę do domu z pustymi rękami, ale zwrot "Tylko weź plecak" jednak wzbudził nieco moją ciekawość.



Jechałem sobie spokojnie, aby się nie zgrzać. Przed skrzyżowaniem z ulicą Gazową chciałem zjechać do osi, aby skręcić w lewo, ale za mną jechał samochód. W pewnym momencie musiałem zwolnić praktycznie do zera, a ten uparciuch wcale nie chciał mnie wyprzedzić... Pojechałem więc prosto. Do parku wjechałem jednak przy banku ING - to był odruch na widok wjazdu :-) Zaraz za mostem dostałem SMS'a - Ania była już na miejscu. Po kilku chwilach byłem już na miejscu i niezwłocznie ruszyliśmy w dalszą drogę.
Pierwszym wyzwaniem jakie przed nami stało, była decyzja o wariancie trasy. Żadne z nas nie chciało podjąć decyzji. W końcu skręciliśmy na niebieski szlak i spokojnie lasem dotarliśmy do przejazdu kolejowego w Raszowej. Szlaban był zamknięty, więc odczekaliśmy kilka chwil podczas których mogliśmy zaobserwować po drugiej stronie torów dwie dziewuchy na koniach. Gdy ruszyliśmy, byłem zmuszony zaprezentować swój kunszt przywódcy, gdyż Ania nie mogła zdecydować się na wyprzedzenie owych koni :-)
Niebawem usiedliśmy na naszej stałej ławce przy brzegu jeziora. Po chwili wręczono mi czeskie piwko i mniej więcej w tym samym czasie minęły nas wcześniej widziane koniki :-) Niestety dosyć szybko zaczęło się ściemniać i zdecydowaliśmy się ruszać w drogę powrotną. I teraz żadne z nas nie chciało decydować o przebiegu drogi powrotnej. Chyba muszę nieco wziąć się w garść, bo pewnego dnia zostanę zmuszony do abdykacji ;-) Ostatecznie jednak zdecydowaliśmy się pojechać dokładnie tą samą drogą, którą jechaliśmy do Raszowej. W lesie było już całkowicie ciemno. Gdy pokonaliśmy kilkaset metrów co jakiś czas w oddali dało się zauważyć światła samochodów. Na szczęście ten las nie jest zbyt rozległy, więc nie obawialiśmy się o to, że pożrą nas jacyś leśni drapieżcy ;-)
Jazda asfaltem była spokojna i tylko przed wiaduktem w Kłodnicy pozwoliłem sobie na mini przyśpieszenie (nawet nie mini sprint ;-) ), a gdy dojechaliśmy do skrzyżowania, każde z nas ruszyło w swoją stronę. Droga do domu była już bardzo spokojna :-)

Dane wyjazdu:
23.30 km 0.00 km teren
01:15 h 18.64 km/h:
Maks. pr.:30.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Koniki! Koniki! :-)

Sobota, 16 października 2010 · dodano: 16.10.2010 | Komentarze 0

Dziś o siódmej rano była już dziesiąta :-)) Wstałem, wyszedłem z Benkiem a gdy wróciłem, zająłem się swoimi nie załatwionymi jeszcze sprawami, a następnie wyszedłem na miasto. Po powrocie przyszedł czas na rower :-) Trasę miałem obmyśloną już od wczoraj, a dziś rano tylko myślałem nad szczegółami i ujęciami :-)



Z domu wyszedłem po trzynastej i skierowałem się ku ulicy Piastowskiej, aby za chwilę ulicą Chrobrego udać się do Większyc. Jechałem raczej spokojnie, aby się nie zgrzać. Trzeba przyznać, że tym razem odniosłem zamierzony skutek, bo przez cały wyjazd udało mi się utrzymać optymalną temperaturę ciała. Do Większyc zbliżałem się z zamysłem, aby przed wzniesieniem prowadzącym do ronda odbić w prawo - niegdyś dane mi było jechać tamtą drogą, stąd też wiedziałem, że tak można nieco urozmaicić sobie trasę. Gdy dojechałem do tego miejsca zauważyłem, że za ogrodzeniem stoi dosyć duży i stary dom, a na ogrodzeniu znajduje się informacja, iż teren jest prywatny, a także nazwa firmy ochroniarskiej. Hm... Dziwne, bo tyle razy przejeżdżałem obok i jakoś nie pamiętam tego budynku :-) Gdy byłem już obok bramy wjazdowej zauważyłem, że głębiej droga prowadzi dalej, ale dosyć mocno wznosiła się w górę, co ostatecznie spowodowało, że pojechałem przed siebie.
Na drodze z Raciborza do Opola panował względny ruch, więc co jakiś czas byłem wyprzedzany przez jakiś samochód. Za którymś razem gdy się obejrzałem zauważyłem, że zbliża się do mnie osobówka, a znad przeciwka jedzie TIR, więc zjechałem na wysepkę, którą akurat mijałem. A co mi tam... Na drodze prowadzącej do stacji PKP w Pokrzywnej było już znacznie spokojniej :-) Tutaj mogłem wreszcie odsapnąć :-) Za przejazdem kolejowym przystanąłem, aby zrobić użytek z aparatu, który wiozłem w sakwie podsiodłowej. Rozpoczęcie jesiennej części sezonu, stało się pretekstem do zaprezentowania nowej funkcjonalności na blogu :-) Chwilę po tym, gdy ruszyłem dalej, wyprzedziły mnie dwa samochody. Uff... Udało się więc zdążyć :-)



Następnym punktem była stadnina w Większycach, gdzie znów przystanąłem na małą sesję. Spędziłem tam około kilkunastu minut, w międzyczasie mając okazję pogłaskać dwa z przebywających tam zwierząt :-)





Kolejno skierowałem się ku polnej drodze, prowadzącej w stronę Reńskiej Wsi. Było spokojnie, temperatura odpowiednia i nawet się nie zgrzałem :-) Kolejną niespodzianką był fakt, iż asfalt nie był ubrudzony ziemią, czego się spodziewałem. Okazuje się więc, że znalazłem naprawdę fajną drogę! :-) Po przejechaniu tego odcinka znalazłem się na spokojnej osiedlowej dróżce w Reńskiej Wsi. Leniwie stoczyłem się z górki, aż do głównej drogi, którą pojechałem już w stronę Koźla. Oczywiście zamiar był taki, aby nadrobić ostatnie zaległości i tym razem objechać Dębową :-)
Alejka naokoło jeziora była bardzo cicha - nad brzegiem dało się zauważyć pojedynczych wędkarzy, ale i oni wydali mi się jacyś rozleniwieni :-) W połowie ostatniej prostej zauważyłem jednak kolegę morsa, który nieświadomie zburzył moje poczucie odosobnienia ;-) Zamieniłem z nim kilka zdań, po czym wznowiłem jazdę :-) Gdy mijałem pierwsze zabudowania w Kobylicach ciszę przerwały mi na moment dwa psiaki. Po kilku minutach ponownie znalazłem się na drodze w stronę Koźla, gdzie miałem okazję zaobserwować niecodzienne zjawisko, jakim była wystrojona kobieta, jadąca na rowerze w szpilkach :-) Hm... Zastanawiające :-) Gdy dojechałem do miejsca, gdzie droga przecinała park na dwie części, zerknąłem na prawo, aby ocenić stan w jakim znajduje się alejka. Tak jak się tego spodziewałem, była bardziej jesienna niż ta, którą zamierzałem jechać. Skręciłem w lewo, aby dłużej cieszyć się jazdą - ta część parku jest bardziej rozległa i także prowadzi w stronę domu ;-) Tą drugą część, którą ominąłem i tak pewnie niebawem odwiedzę z aparatem :-)
Cel wyjazdu osiągnięty :-) Nad umieszczeniem filmów na blogu zastanawiałem się już od pewnego czasu, ale jakoś nie miałem okazji, aby wstawić odpowiedni. No i ta moja skleroza... ;-)

Dane wyjazdu:
5.41 km 0.00 km teren
00:15 h 21.64 km/h:
Maks. pr.:31.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Nocny powrót na rower :-)

Piątek, 15 października 2010 · dodano: 15.10.2010 | Komentarze 0

Sobotni wyjazd jednak musiałem nieco odchorować. Dokuczało mi przede wszystkim gardło, ale też w niedzielę i w poniedziałek czułem się trochę niepewnie... Także dni zrobiły się dużo bardziej zimne i to złożyło się na fakt, iż odstawiłem rower. Co prawda temperatura nie byłaby w stanie powstrzymać mnie przed wyjazdem, ale nie chciałem ryzykować przeziębienia - prawdę powiedziawszy, to jeszcze minimalnie odczuwam gardło. Prawie w ogóle, ale jednak...
Dzisiejszy dzień był dużo cieplejszy i już rano przemknęła mi myśl o rowerku. W ciągu dnia zaczęło jednak nieco kropić i wyjazd stanął pod znakiem zapytania. Deszcz nie padał jednak długo, ale mimo to po południu jakoś nie mogłem się zebrać. Zmiana nastawienia nadeszła dopiero późnym wieczorem - wtedy to zacząłem zastanawiać się, czy w taki dzień jak dziś nie mógłbym przetestować sobie nocnej jazdy. W nowym sezonie planuję jeździć dosyć często także i o tej porze.



Do wyjścia - ku zaskoczeniu młodszego brata - zacząłem szykować się tuż przed dwudziestą trzecią, a równo o tej godzinie byłem już przed klatką czekając, aż nawigacja "podejmie trop" :-) Było ciepło :-)
Wyruszyłem w stronę kozielskiego PKP jadąc po pustej i jeszcze mokrej drodze. Na początku ulicy Kochanowskiego zatrzymałem się, aby porównać jazdę bez czepka przeciwwietrznego - różnica była ogromna, więc ucieszyłem się, gdyż zakup okazał się trafiony :-) Ruszyłem pewnie w kierunku Odry, a pewność wynikała z faktu, że lampka po wymianie baterii, zaczęła dużo lepiej spełniać swoje zadanie, więc na mniej oświetlonej części trasy, która była przede mną, nie musiałem się niczego obawiać :-)
Jechało się naprawdę świetnie :-) Nieco także przyśpieszyłem, a przed skrzyżowaniem z ulicą Gazową zdecydowałem, że zahaczę jeszcze o Rynek. Przejeżdżając koło urzędu miasta pomyślałem sobie, że trzeba będzie kiedyś wybrać się nocą i zrobić Kośce sesję na tle nowej elewacji ;-)
Do domu wróciłem zadowolony z decyzji o wyjeździe. Gdyby nie brak koszulki, to na pewno nie wróciłbym tak szybko! :-) Zostawiając Kośkę w "garażu" obiecałem jej (i sobie oczywiście ;-) ), że jutro także gdzieś razem pojedziemy :-) Już nawet chyba wiem gdzie... :-)

Dane wyjazdu:
60.26 km 0.00 km teren
03:16 h 18.45 km/h:
Maks. pr.:33.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Dziergowice - gdzie prowadzi leśny trakt?

Sobota, 9 października 2010 · dodano: 09.10.2010 | Komentarze 0

Rano jak co weekend Benek zrobił mi pobudkę przed ósmą. Ciekawe czy byłby taki wyrozumiały gdyby wiedział, że do drugiej w nocy oglądałem film... No nic... Wyszedłem z nim na spacer. Było bardzo zimno, więc po powrocie wgramoliłem się z powrotem do łóżka, biorąc przy okazji netbooka w łapę. Wstałem dopiero około godziny dziesiątej i po dokonaniu wszelkich niezbędnych porannych formalności, postanowiłem wyruszyć w trasę :-) Wyszedłem do osiedlowego sklepu, aby rozmienić grubą kasę ( :P ) - słońce grzało bardzo mocno i było dosyć ciepło. W sklepie drobnych nie mieli... Wyjechałem o godzinie jedenastej trzydzieści.



Na początku dosyć mocno wahałem się, czy jechać przez Rynek i zatrzymać się na zakupach w "Żabce", a następnie obrać kierunek na szlak w Starym Koźlu, czy też jechać w kierunku Cisku. Za ulicą Chrobrego przed parkiem zdecydowałem się pojechać przez Cisek, a ewentualne zakupy zrobić w Bierawie. Założyłem sobie także spokojną jazdę - jeśli średnia będzie oscylowała w granicach około 20 km/h, to nie będzie źle :-) Początkowo także rozważałem, czy nie zahaczyć o Dębową, ale jednak po przejechaniu przez park udałem się na osiedle domków, aby ominąć zabłoconą drogę do Kobylic. Zdecydowałem jednak, że zaryzykuję zjazd z głównej drogi i pojadę do Biadaczowa polną drogą wzdłuż Odry. Okazało się, że jest całkiem spoko, a ponadto na podjeździe na wał zauważyłem jakieś małe jeziorko, którego wcześniej chyba tam jednak nie było... Hm... Dziwna sprawa - trzeba się będzie Ani zapytać ;-)
Przed Ciskiem postanowiłem sprawdzić nowy odcinek jednej z dróg, podobnie jak przed Bierawą. Obydwa z nich bardzo dobrze nadają się do celów turystyki rowerowej - jest spokojnie i z dala od samochodów. Gdy dotarłem do Bierawy skierowałem się w stronę sklepu, ale jednocześnie dostrzegłem, że po drugiej stronie ulicy znajduje się wąski most - czyżby można było jeszcze dalej jechać prosto, omijając główną drogę? Do sprawdzenia :-)
W sklepie nie mieli Halls'ów, więc nie kupiłem też nic do picia. Zresztą nieco wcześniej spostrzegłem się, że zapomniałem bidonu... :-) Gdy ruszałem zauważyłem jeszcze, że po drugiej stronie ulicy znajduje się inny sklep, ale już nie chciało mi się do niego wchodzić. Tuż przed zjazdem z głównej drogi nieopodal, pasły się dwie kozy. Zatrzymałem się rozważając małą sesję, ale popatrzyły na mnie dosyć dziwnie, więc zdecydowałem się ruszyć dalej :-) Nieco żałowałem tego posunięcia na szlaku, gdyż okazało się, że mógł to być tematyczny wyjazd - na polu pasła się krowa :-) Może i pospolite zwierzę, ale jakoś mnie urzekła :-) Zrobiłem jej zdjęcie z małymi wyrzutami - bo w czym niby kozy gorsze??? Chyba po raz pierwszy także położyłem rower na ziemi... Ale bez obaw - rys na związku nie ma! :-)




W miejscu gdzie ostatnim razem Ania wystraszyła się pimpka pojechałem prosto i jak się okazało moja pamięć spłatała mi figla - widać jednak nie przypomniałem sobie tej trasy w całości, ponieważ na kolejnym skrzyżowaniu źle pojechałem :-) Na dobrą drogę wyprowadził mnie okoliczny mieszkaniec i dopiero wtedy przemierzona niedawno trasa przypomniała mi się w całości. Nieopodal minąłem małe stadko pasących się krów, ale tym razem już się nie zatrzymywałem i po krótkiej chwili dojechałem do brzegu Odry. W tym miejscu nieco się wystraszyłem, bo to właśnie tutaj skończyła mi się droga, gdy byłem tu ostatnim razem sam. Tym razem jednak inaczej pojechałem, skręcając w ledwie wyjeżdżony polny trakt. Jechałem przed siebie i po kilkudziesięciu metrach ujrzałem konia. Co prawda później okazało się, że jest to klacz, ale czy to ma większe znaczenie? ;-) Zdjęcie musi być :-) Ponownie położyłem rower i począłem zbliżać się z aparatem do zwierzęcia. Po serii kilku zdjęć moja modelka zaczęła zachowywać się jak prawdziwa gwiazda strojąc fochy :-) Oddaliłem się więc zostawiając ją parskającą i odwróconą do mnie tyłem :-)





Dalej jechałem drogą asfaltową wzdłuż Odry. To był przyjemny odcinek: słońce grzało, a temperatura momentami była dosyć wysoka. Postanowiłem nieco zboczyć z trasy z zamiarem zrobienia jakiś zdjęć, ale nie znalazłem odpowiedniego miejsca, więc po kilku minutach wróciłem na drogę, którą zamierzałem pierwotnie jechać. W Dziergowicach skierowałem się w stronę kościoła i gdy tam przejeżdżałem pomyślałem sobie, że być może fajnie by było cyknąć jakąś fotkę. No więc działamy: Kośka w odstawkę oparta o znak drogowy, a ja począłem przemierzać plac, aby znaleźć dobry kadr. Gdy już przykładałem aparat by zrobić zdjęcie, na miejscu parkingowym przede mną zatrzymał się samochód, z którego zaczęli gramolić się ludzie... No rzesz w mordę... To miało być bardzo ładne zdjęcie... Odjechałem niepocieszony. Szybko jednak zapomniałem o tej sytuacji, bo przecież cele są inne, a kościółek jeszcze pewnie będzie okazja sfotografować.
Niedługo potem byłem już w lesie, jadąc wzdłuż jeziora. Co prawda minąłem dwa stojące na poboczu samochody, a po kilkunastu metrach rowerzystę, ale mimo to było bardzo spokojnie i cicho... Może i to miejsce nie jest daleko od Kędzierzyna, ale trzeba jednak tutaj dojechać. Szkoda, bo pewnie codziennie bym tutaj przychodził - choćby na spacery z Benkiem :-) Po przejechaniu kolejnych kilkudziesięciu metrów zrobiłem sobie przystanek, a gdy stamtąd odchodziłem nasunęła mi się refleksja, że chyba rok temu jak tu byłem, to w miejscu gdzie teraz jest woda, chyba jeździłem rowerem po piasku... Całkiem prawdopodobne :-)



Następnie udałem się dalej w stronę miejsca, gdzie wydobywany jest piasek by i tam zrobić trochę zdjęć. Kośkę porzuciłem przy drodze, natomiast sam zszedłem kilka metrów niżej. Co prawda prawdopodobieństwo kradzieży roweru (lub sprzętu na kierownicy) było niewielkie, ale jednak dosyć szybko wróciłem na górę.



Aktualnie znajdowałem się na początku drogi, którą zamierzałem poznać. Była ona bardzo podobna do tych w Rudach (w końcu to tak na dobrą sprawę ten sam las), ale jednak - mimo podobieństw - zauroczenie tamtym szlakiem wpłynęło na ocenę bieżącego przejazdu. Po kilku przejechanych kilometrach, ku lekkiemu zaskoczeniu, wyjechałem nieopodal zabytkowych lokomotyw, które mieliśmy okazję podziwiać z Anią jeszcze nie tak dawno temu. Zdziwienie wywołał jednak fakt, że wyjechałem na terenie zakładu a wiem, że ta droga z Dziergowic jest nawet jak na leśne warunki dosyć często uczęszczana. Ominąłem szlaban, aby wydostać się z zakładu, a następnie przejeżdżając obok lokomotyw udałem się w kierunku głównej drogi przed którą odbiłem - zgodnie ze znakiem niebieskiego szlaku - w lewo w stronę działek. Po kilku chwilach znalazłem się przed główną drogą, a następnie wjechałem chodnikiem między drzewa po drugiej stronie, gdzie ponownie zauważyłem oznaczenie niebieskiego szlaku. Dziwne, bo znalazłem się tu tak na dobrą sprawę przypadkiem, a wcześniej żadnego znaku nie widziałem. Oznaczenie szlaków naprawdę kuleje...
Za Kotlarnią zacząłem odczuwać lekkie zmęczenie materiału, więc zatrzymałem się na małą przerwę. Gdy znalazłem się w Starej Kuźni, postanowiłem udać się na Azoty znaną mi już leśną drogą, bez zbędnego kombinowania. Niebawem zjechałem więc z asfaltu i mogłem cieszyć się jazdą w spokoju. Po zagłębieniu się w las przejechałem obok niskiej ambonki myśliwskiej, która stała zaraz przy drodze. Nieco wahałem się, czy sobie na nią nie wejść, więc zdążyłem ujechać kilkanaście metrów, zanim podjąłem ostateczną decyzję. Stanęło na tym, że Kośkę oparłem o drzewo, a sam wróciłem pieszo. Ambonka miała około dwóch metrów wysokości, więc była naprawdę mała i nie oferowała zbyt dużego pola widzenia. Co prawda wdrapałem się na nią, aby popatrzeć, ale wyszło tak, że zacząłem słuchać. A raczej wsłuchiwać się w ciszę... Spędziłem tam kilka minut, przy okazji robiąc kilka zdjęć. Gdy zszedłem na ziemię zauważyłem na drodze żuczka - jak się później okazało był to żuczek-alpinista :-) Bardzo sprawnie poradził sobie bowiem z wejściem na wyżej położoną trawę przy drodze. Ja oczywiście przykucnąłem przy nim i spoglądając na jego poczynania nieco mu kibicowałem :-) Po wejściu żuczek przystanął (może się zmęczył? ;-) ), a mnie zaczęły przeganiać stamtąd jakieś dziwne latające cosie... Ruszyłem więc dalej :-)




Jazda do Azot minęła bardzo spokojnie, choć momentami kamienista droga nieco dawała popalić felgom. Odniosłem także wrażenie, że wcześniej opony chyba lepiej tłumiły takie nierówności. Ale to jest może błędne spostrzeżenie. Gdy dotarłem do Azot, postanowiłem zrezygnować ze szlaku na odcinku ze Starego Koźla i skierowałem się do głównej drogi, skąd następnie odbiłem do Brzeziec, wjeżdżając tam na szlak. Przy sobocie ruch był nieco większy, bo zaraz na jego początku minąłem rowerzystę, zaś na końcu dwie dziewuchy z psem. Gdy przystanąłem na chwilę za schroniskiem dla zwierząt, pojawiły się także dwie młodociane rowerzystki. Kolejny przystanek uświadomił mi, że mogę odczuwać nieco ten wyjazd - nie byłem co prawda zmęczony ale czułem, że nie dysponuję pełnią sił. Główną drogą począłem zmierzać w stronę Koźla, a przed skrzyżowaniem z ulicą Kozielską zostałem wyprzedzony przez samochód, który o dziwo nie wrócił na swój pas, ale (jeszcze przed rondem) rozpoczął manewr wyprzedzania będących przed nim samochodów. Udało mu się "łyknąć" dwa auta, a następnie wcisnął się on tuż przed wysepką na swój pas. Przyjechał cwaniaczek z Krakowa...
Do Koźla postanowiłem dotrzeć, jadąc drogą rowerową. Na ulicy Gazowej zauważyłem, że znad przeciwka jedzie dziewczyna na rowerze i bus. Patrzyłem przed siebie, a gdy owa dziewczyna mnie mijała zerknąłem tylko na chwilę w jej kierunku i ułamek sekundy potem zauważyłem, że gość w busie zjeżdża przede mnie, aby wjechać na plac po mojej prawej stronie! Po gwałtownym hamowaniu, podniosłem rękę w jego kierunku, aby dać wyraz swojemu niezadowoleniu. Kierowca busa zrobił to samo w przepraszającym geście. I co z tego? Czyżby kolejny bez wyobraźni? A może jemu spodobał się rower owej dziewczyny i się biedak zapatrzył? NIE! To akurat niemożliwe :-) Z Kośką żaden rower szans nie ma! Ruszyłem dalej jeszcze przez chwilę poruszony sytuacją, a po kilku minutach znalazłem się w domu.
Po powrocie zacząłem odczuwać wyjazd. Pojawiło się zmęczenie, lekka senność, a także nieco odczuwałem gardło. Oj nałykałem się chyba zimnego powietrza, a w dodatku czasem także wiatr smagał mnie po plecach. Muszę jak najszybciej zdobyć koszulkę termoaktywną, bo bez tego ani rusz. Co prawda ten wyjazd był już raczej na pewno ostatnim tak długim w tym sezonie (tym razem już chyba na pewno), ale nie zamierzam przecież przestawać jeździć.

Dane wyjazdu:
15.58 km 0.00 km teren
00:36 h 25.97 km/h:
Maks. pr.:32.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Do Dębowej i z powrotem :-)

Piątek, 8 października 2010 · dodano: 08.10.2010 | Komentarze 0

Piąteczek... :-) Znów bez pośpiechu wybieram się na popołudniową przejażdżkę. W sumie, to chyba raczej powinienem określić ją mianem wieczornej, gdyż z domu wyszedłem po godzinie osiemnastej. Słońce chyliło się już ku zachodowi...



Tym razem z powodu jesiennej aury ubrałem się w czapkę i rękawiczki z membraną - po zachodzie słońca bardzo szybko robi się chłodno, a nawet zimno. Skierowałem się w stronę parku zwykłą trasą. Będąc na przedostatniej prostej dojechałem do wolno jadącego samochodu, którego kierowca po chwili włączył prawy kierunkowskaz, ponieważ zamierzał zaparkować swój wóz na poboczu. Jako że jechałem wąską osiedlową drogą, to aby go wyprzedzić musiałem zjechać aż pod lewy krawężnik. Gdy kończyłem manewr znad przeciwka nadjechał kolejny samochód - zrobiło się trochę niepewnie, ale nie zmieniałem toru jazdy i sytuacja była już opanowana. Jechałem dalej obok zaparkowanych na poboczu samochodów, aż nagle z przeciwka nadjechał szybko jadący Passat (obecnie bardzo często pojazd miejskich wsiurów), którego kierowca minął mnie na ścisk. Było nawet niebezpiecznie...
Przejazd przez park i na Dębowej był bardzo spokojny, a gdy już osiągnąłem najdalej wysunięty od domu punkt i począłem wracać, zaczęło się ściemniać. Na polnej drodze w kierunku Kobylic minąłem pakujących się pasjonatów paralotni. Niebawem spostrzegłem także, iż przede mnie na drogę wjechał ciągnik rolniczy i niemalże w tej chwili koła roweru zaczęły obracać się wolniej, gdyż nawierzchnia zmieniła się w płytkie błoto. Zbliżyłem się do traktora, szukając okazji do wyprzedzenia go. Natrafiła się dosyć szybko, ale niestety ścieżka po której musiałem pojechać była bardzo wyboista - dostałem nawet jakimś dużym kamieniem po stopie :-) Dalej asfaltem dojechałem do głównej drogi, z której odbiłem do ciemnego parku. Przejazd tym odcinkiem był bardzo nastrojowy: dookoła ciemno, oświetlona jedynie parkowa alejka, a pod kołami szeleszczące liście... Już od pewnego czasu wypatruję okazji do jakieś jesiennej sesji fotograficznej - mam nadzieję, że prognozy się nie sprawdzą i jednak będziemy mieli złotą jesień, a liści z parku nie sprzątną szybko służby porządkowe :-) Zapamiętałem także ślepy zakręt i pojechałem tam środkiem, omijając kałuże, aby następnie pokonując kolejnych kilkaset metrów wyjechać przy Moście Długosza. Po drodze do domu zatrzymałem się jeszcze przy bankomacie, a następnie zdecydowałem się jeszcze odbić do parku przy liceum.