Info
Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Wpisy archiwalne w miesiącu
Listopad, 2010
Dystans całkowity: | 122.34 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 07:19 |
Średnia prędkość: | 16.72 km/h |
Maksymalna prędkość: | 45.80 km/h |
Liczba aktywności: | 9 |
Średnio na aktywność: | 13.59 km i 0h 48m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
3.31 km
0.00 km teren
00:10 h
19.86 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:0.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Zimno... brrr!
Piątek, 26 listopada 2010 · dodano: 26.11.2010 | Komentarze 0
Dziś naszły mnie myśli o końcu sezonu... Co prawda mamy już koniec listopada i tak na dobrą sprawę powinienem cieszyć się z tego, że pogoda tak długo się utrzymywała, ale jednak to załamanie było jakoś bardzo gwałtowne z rowerowego punktu widzenia ;-) Wczesną nocą wyszedłem jeszcze z Benkiem na spacer, a będąc na Niemcewicza, pomyślało mi się o Piotrku - a nuż trafimy na siebie znów? Chyba przywołałem go myślami, gdyż po pięciu minutach moim oczom ukazał się oparty o stopkę rower, stojący na chodniku i jakiś ktoś, podciągający się na bramce - to mógł być tylko Piotr! :-) Pogadaliśmy chwilę na tematy ogólne i rowerowe (mimo że pewnie zionęło ode mnie czosnkiem po zupie), po czym zacząłem zastanawiać się, czy może jednak nie zmienić zdania i nie wybrać się dziś na krótką przejażdżkę. Pozytywna energia Piotrka dała zaczątek moim rozważaniom...Stojąc z rowerem przed klatką stwierdziłem, że jest jednak zimno. O ile dobrze zapamiętałem, to termometr pokazywał chyba -7 stopni Celsjusza. No nic, jedziemy - jak będę stał, to cieplej na pewno nie będzie ;-) Ruszyłem więc w nieznane, niczym samotny, nocny biker ;-)
Wyjechałem na główną i nieco zygzakowatą trasą skierowałem się do ulicy Chrobrego, skąd już po linii prostej dostałem się na osiedle domków. Pokręciłem się tam trochę i tamże zacząłem łapać nieco zimnego powietrza do gardła. Postanowiłem jednak podjechać jeszcze pod stadion, po czym znów wjechałem między domki. Nieco też byłem już zgrzany, więc następną decyzją był powrót do domu, ponieważ nie chciałem ryzykować tego, że dnia następnego odczuję jakiś spadek formy, czy dobrego samopoczucia i niebawem byłem już na miejscu. Decyzja o wyjeździe była (jak zwykle) trafiona :-) Po szybkiej wizycie w łazience wykończyłem zupkę czosnkową, która bardzo dobrze mnie rozgrzała - tak, tego mi było trzeba! :-)
Dane wyjazdu:
5.12 km
0.00 km teren
00:19 h
16.17 km/h:
Maks. pr.:30.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Wyjazd po czosnek ;-)
Sobota, 20 listopada 2010 · dodano: 20.11.2010 | Komentarze 0
Chwilę po tym, jak otworzyłem oczy, począłem liczyć godziny jakie będę miał do dyspozycji dzisiejszego dnia. Plany były konkretne, a wśród nich był też zamiar sporządzenia czeskiej zupy czosnkowej :-) Chciałem więc udać się na bazar i zakupić polski czosnek - ot tak, aby sprawdzić czy zupka wyjdzie inna niż ta, którą robiłem ostatnio z ogólno dostępnego na rynku czosnku. Aura co prawda była nie za ciekawa, ale choć tyle dobrze że deszcz nie padał. Przed wyjściem zrobiłem jeszcze mały wywiad sytuacyjny u Łukasza, który to dziś wspaniałomyślnie zlitował się nad Benkiem ;-)Do ulicy Chrobrego postanowiłem dojechać osiedlem, a następnie wjechałem do parku. Na całym odcinku trasy było mokro. Jesień już na dobre zaczyna się zadamawiać...
Przed zakupami na bazarku wypytałem właściciela o pochodzenie towaru, a następnie udałem się do bankomatu. Wracając przejechałem ulicą pod prąd, aby było szybciej. Chwilę później czosnek był już w moim rowerowym plecaczku, a ja udałem się w stronę schodków, aby zjeżdżając po nich, pojechać chodnikiem w drogę powrotną.
Przed pierwszym parkowym skrzyżowaniem zdecydowałem, że jeszcze przejadę rundkę alejkami w parku. Dzień nie był sprzyjający dla spacerowiczów, więc było bardzo spokojnie. Pozwoliłem sobie nieco przyśpieszyć, ale po chwil zdałem sobie sprawę z tego, że chyba ubrudziłem spodnie. Oczywiście nie był to problem :-) Zwolniłem jednak, po czym do głowy wpadła mi myśl, że rower działa na mnie jak narkotyk. Czułem się wręcz euforycznie... Te kilka kilometrów jazdy dało mi naprawdę dużo :-)
Popędziłem w kierunku domu normalną trasą. Na miejscu okazało się, że co prawda siodełko i spodnie faktycznie są ubrudzone, ale na szczęście kurtka czysta :-) Tym krótkim wyjazdem zebrałem siły na cały dzień :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
4.83 km
0.00 km teren
00:12 h
24.15 km/h:
Maks. pr.:39.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Jesienny sprint
Czwartek, 18 listopada 2010 · dodano: 18.11.2010 | Komentarze 0
Wczoraj mimo rowerowych chęci, jakoś zabrakło mi minut aby wyjść. Za oknem jest mokro, gdyż w dzień padało, ale jakoś mimo to mnie nosi... Chyba trzeba się zbierać :-) Założyłem ścięty golf pod kurtkę (nałożony na nią jednak nie spełnia swej funkcji do końca, gdyż wiatr nieco zawiewa) i począłem wychodzić. Oczywiście nie obeszło się bez przypomnienia sobie o własnej sklerozie (zapomniałem czepka), więc w międzyczasie zdążyłem się już nieco zgrzać. Przed klatką byłem o 21:05.Udałem się w kierunku osiedla domków, gdzie pozwoliłem sobie nieco ostrzej pokonywać zakręty. Następnie między garażami zwróciłem się w kierunku Chrobrego. Gdy byłem już prawie na miejscu, wyjeżdżający z podporządkowanej ulicy bus, prawie wymusił mi pierwszeństwo. Puściłem go w nadziei, że będzie chciał jak najszybciej wydostać się z osiedla, ale okazało się, że skręcił w tą samą uliczkę, którą i ja miałem zamiar jechać. Nie przeszkadzał mi jednak w jeździe ani trochę, gdyż dochodziłem go jedynie na skrzyżowaniach, a przez resztę drogi jechał w pewnej odległości przede mną. Gdy już wyjechałem na Chrobrego, pozwoliłem sobie na mały sprint - przez kilkadziesiąt metrów dynamicznie pedałowałem i osiągnąłem MXS wyjazdu. Postanowiłem też zahaczyć o gwiazdę (ostatnio było mi tam nie po drodze), gdzie znów nieco ostrzej brałem zakręty. Po powrocie na ulicę, skierowałem się na Gazową i udałem w drogę powrotną do domu, utrzymując fajne tempo podobne do tego, jakie było podczas całego tego wyjazdu.
Po powrocie zaliczyłem jeszcze łazienkę i poczułem się jak mini młody bóg ;-)
Dane wyjazdu:
9.79 km
0.00 km teren
00:32 h
18.36 km/h:
Maks. pr.:31.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
No to jadę do Większyc... :-)
Wtorek, 16 listopada 2010 · dodano: 16.11.2010 | Komentarze 0
Do godziny dwudziestej siedziałem w pracy. Byłem wymęczony, ale na rower i tak miałem zamiar iść - trzeba się odprężyć. Gdy wracałem do domu, z okna miejskiego autobusu wypatrzyłem wyświetlacz elektronicznego termometru na wiacie stacji PKS, który pokazywał temperaturę 9,8 stopnia Celsjusza. Nie było więc źle :-) Jeszcze muszę tylko coś zjeść i chwilę odsapnąć... Z domu wyszedłem o 21:45.Ledwie ujechałem kilkanaście metrów, natknąłem się na Piotrka :-) Postanowiłem więc go podprowadzić - i tak miałem zamiar jechać właśnie w tamtą stronę. Rozmowa oczywiście zeszła po chwili na tematy rowerowe. Gdy zatrzymaliśmy się u Piotra celu, dowiedziałem się od niego już na odchodne, że w Większycach znajduje się przy drodze tablica z rozrysowanymi drogami, które spokojnie można pokonać na rowerze. Sprawdzę ją pewnie którymś razem. Pożegnaliśmy się i udałem się w stronę domków, a następnie wróciłem na Piastowską. Żwawo jechałem do ulicy Chrobrego, a następnie znów odbiłem na osiedle domków, gdzie podjąłem decyzję, że jednak przejadę się już dziś sprawdzić tą tablicę...
Na drodze poza miastem było bardzo spokojnie i po kilku dłuższych chwilach byłem już w Większycach. Jadąc pomiędzy pierwszymi zabudowaniami zacząłem rozglądać się na boki w poszukiwaniu celu podróży ;-) Po chwili ujrzałem rzeczoną tablicę, oparłem rower o słup i rozpocząłem jej analizę. Mapka jest raczej mała i widać też, że cała tablica ma spokojnie kilka lat. Z drugiej strony to dobrze, że w ogóle jest, choć moim zdaniem takich obiektów powinno być dużo, dużo więcej. Chwilę później siedziałem na siodełku, podjąwszy wcześniej decyzję, że wjadę do końca na wzniesienie i objadę rondo.
W drodze powrotnej do Koźla było równie spokojnie. Gdy wjechałem już na oświetloną ulicę Chrobrego, postanowiłem odbić jeszcze w kierunku parku, a po kilkunastu zakrętach i kilku minutach, wszedłem do domu odprężony, ale też jednak zmęczony ciężkim dniem.
Dane wyjazdu:
6.54 km
0.00 km teren
00:18 h
21.80 km/h:
Maks. pr.:36.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Nocny sprint ze słuchawkami :-)
Poniedziałek, 15 listopada 2010 · dodano: 15.11.2010 | Komentarze 0
O rowerku pomyślałem sobie już w pracy. Dla odprężenia byłem gotów pojechać późnym wieczorem, lub nawet w nocy. Do domu wróciłem późnym wieczorem, będąc jeszcze w międzyczasie na spotkaniu. Mimo to zachowałem chęci na wyjście, choć po przekroczeniu progu rozdzwoniły się moje obydwa telefony. Dobrze, że chociaż służbowy milczał ;-) Po kilkudziesięciu minutach zacząłem się zbierać i wtedy też pojawiła się myśl o słuchawkach. Jakoś wcześniej nie jeździłem nigdy ze słuchawkami, a że teraz miałem zaplanowany jedynie mały przejazd, więc okazja do wypróbowania takiej jazdy może być w sam raz. Nie miałem zamiaru wyjeżdżać poza obszar zabudowany, ani wjeżdżać do parku i mogłem też cały czas jeździć chodnikiem, więc muzyczna opcja zwyciężyła bez żadnego głosu sprzeciwu :-) Postanowiłem także nie ubierać czepka, gdyż było całkiem ciepło :-)Do ulicy Chrobrego dotarłem tym razem przejeżdżając przez osiedle. Mogłem jednak wciąć ścięty golf, bo wiatr wieje mi za kołnierz. Wszystko jednak rekompensowała mi muzyka :-) Ale odpał jest nieziemski! :-) Jazda ekstra! :-) Doprawdy niesamowicie dodaje skrzydeł! :-)
Na Piastowskiej przystanąłem na chwilę, aby poprawić słuchawki, a następnie skierowałem się w kierunku gwiazdy, gdzie nieco ostrzej pozwoliłem sobie powchodzić w zakręty :-) Na początku placu minąłem jakąś parę siedzącą na ławcę, aby po króciutkiej chwili zniknąć im z widoku, pokonując wcześniej kilka alejek. Ciekawy jestem co sobie pomyśleli, bo przejechałem ten odcinek dosyć dynamicznie :-) Przejechawszy kolejnych kilkadziesiąt metrów zatrzymałem się na moment, aby wybrać gotówkę z bankomatu, a następnie chodnikiem pojechałem w stronę stacji PKS. Za aresztem odbiłem w stronę rynku, a za kościołem skręciłem w stronę Tunelu. Przed osiedlem przy "budowlance" trafiłem na ruszającego z pobocza malucha, a jechałem bez włączonej lampki. Na szczęście pan kierownik w porę mnie zauważył, choć margines zachowałem także i ja. Szybciutko objechałem osiedle i skierowałem się chodnikiem w kierunku domu. Przy restauracji włoskiej ponownie przystanąłem, aby poprawić słuchawki, a następnie już wolniej pojechałem w stronę stadionu. Gdy tam dotarłem wjechałem na osiedle domków. To był już chyba ostatni punkt dzisiejszego wyjazdu. Nieco też się zgrzałem, ale to akurat było mało ważne :-) Ważniejsze było to, że w stronę domu popędziłem będąc w bardzo dobrym nastroju :-)
Dane wyjazdu:
39.76 km
0.00 km teren
02:19 h
17.16 km/h:
Maks. pr.:45.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Gdy jesienią jest lato :-)
Niedziela, 14 listopada 2010 · dodano: 14.11.2010 | Komentarze 0
I znów Benek i pobudka... :-) Ledwie jednak otworzyłem oczy, ogarnęło mnie małe zdziwko - między żaluzjami bardzo mocno przebijało się słońce. Po obowiązkowym spacerze z uznałem, że takiego dnia zmarnować nie mogę! Ta pogoodaaa! Dzień szykował się przepiękny! Pomyślałem także o Piotrku - już na początku spaceru z Benkiem wysłałem mu SMS'a. Chyba czas zmazać tą plamę w postaci kilkukrotnej odmowy na rowerowe zaproszenie... W oczekiwaniu na odpowiedź począłem kombinować, gdzie w taki dzień mógłbym się wybrać. Oczywiście brałem pod uwagę dłuższe trasy. W międzyczasie odezwał się Piotrek, ale po krótkiej wymianie zdań pomyślałem, że wspólny wyjazd może nie dojść do skutku - musiałbym dosyć długo (z mojego punktu widzenia) na niego poczekać. Ostatecznie umówiliśmy się, że jak będę wychodził, to zadzwonię. Na planowaniu trasy zeszło mi jednak trochę czasu, a końcowym efektem był zamiar udania się do Czarnocina. Trasa bardzo podobna do jednego z pierwszych dłuższych wyjazdów w tym sezonie. Czyżby szykował się kolejny sentymentalny wyjazd? ;-) Przed wyjściem zadzwoniłem jednak do Piotrka i okazało się, że za około dwadzieścia minut byłby gotowy do wyjścia. No cóż... Skoro czekałem tyle, to mogę poczekać jeszcze trochę... Umówiliśmy się, że podjadę pod jego klatkę. Zanim opuściłem mieszkanie, pomyślałem o aparacie, ale od razu przypomniało mi się, że mam słabe akumulatorki, a zapasowe są nie naładowane.W trzy minuty później byłem na Niemcewicza, gdzie oczekiwałem na Piotra, który nie nadchodził nawet kilka minut po tym jak otrzymałem do niego SMS o treści "Idę". Gdy się zdzwoniliśmy okazało się, że mieszka on gdzie indziej, a ja kojarzyłem go z Niemcewicza, gdyż w dużej mierze właśnie tutaj go spotykałem :-) Umówiliśmy się więc przy garażach, obok szkoły "dwudziestki", gdzie niezwłocznie ruszyłem. Piotr dojechał po około dwóch minutach, po czym ustaliliśmy, że to on będzie przewodnikiem tej wycieczki. Nalegałem na to nieco, gdyż byłem bardzo ciekaw, czy ewentualnie poznam jakieś nowe trasy. Niezwłocznie po tym ruszyliśmy, gdyż już zaczęło mi być nieco szkoda zmarnowanego już czasu, no i też przecież po co mielibyśmy stać w miejscu? :-) Od samego początku zawiązała się nam rozmowa. Nie dziwota wcale, gdyż wielokrotnie zdarzało się, że nasze wpadki na chodniku kończyły się rozstaniem dopiero po dłuższej wymianie zdań. Zmierzaliśmy w kierunku Rogów, a podczas jazdy kilka razy zdarzyło się, że nasze kierownice znalazły się zbyt blisko siebie. Oj... Trzeba będzie wziąć poprawkę na nowego rowerowego towarzysza :-) Gdy dojechaliśmy do wiaduktu Piotrek rzucił hasło, abyśmy przejechali pod nim. Ojejku... Co prawda podążyłem śmiało za nim, ale pod tym wiaduktem, to przechodziłem, czy przejeżdżałem na rowerze ostatni raz chyba w podstawówce! :-) No ale co tam :-) Głowę kładziemy na kierownicy i heja do przodu! :-) Aby dostać się do lasku poborszowskiego, przejechaliśmy nieznanym mi wcześniej skrótem, który mniej więcej w połowie dystansu zmusił Piotra do zejścia z roweru, gdyż polna droga po której jechaliśmy, była dosyć mocno ubłocona. Pewien odcinek pokonaliśmy więc polem, które bardziej nadawało się do jazdy - ot taka charakterystyka naszych rodzimych dróg ;-) Aby dostać się do lasku musieliśmy ominąć lub przejechać jeszcze przez kilkanaście kałuż na drodze biegnącej wzdłuż Odry. Mnie osobiście taka jazda całkowicie nie przeszkadzała, a nawet nieco rozbawiało mnie gadanie Piotrka, który obawiał się trochę o to, aby zbytnio nie zabrudzić swojego roweru. Gdy w końcu minęliśmy pierwsze drzewa, mój kompan zaproponował postój, po czym z plecaka wyciągnął aparat. No rzesz kurczę! To i ja mogłem wziąć jednak swój! :-) Okazało się więc, że trafili na siebie dwaj fotograficzni amatorzy-amatorzy :-) Ruszyliśmy dalej do Poborszowa, a z uwagi na zły stan starych (jeszcze sześciokątnych) płyt chodnikowych jechaliśmy wolno. Tempo znacznie wzrosło, gdy znaleźliśmy się na asfaltowej drodze. Jechało się bardzo przyjemnie, gdyż temperatura była dosyć wysoka, a dzień był naprawdę piękny :-) Przejechaliśmy przez część Poborszowa i po dłuższej chwili znów skręciliśmy w boczną uliczkę. Jeszcze na tym etapie wycieczka nie miała przede mną żadnych tajemnic, gdyż znałem te okolice. Gdy tylko ujechaliśmy kilkanaście metrów w oddali ujrzeliśmy jeźdźców na koniach. Było ich pięciu, a każdy koń był czarny, a przy tym bardzo dorodny. Ja pomknąłem przed siebie, natomiast Piotrek zatrzymał się, aby zrobić kilka fotek. Gdy był mijany usłyszałem też, że zagaduje do ostatniego jeźdźca. Pozytywny z niego facet :-) Kolejno wjechaliśmy do lasu, aby tym krótkim odcinkiem przedostać się do drogi, która prowadzi do promu. My oczywiście skierowaliśmy się jednak w kierunku czterdziestki piątki, a następnie jedynie ją przecięliśmy, kierując się w stronę Walec.
Gdy dotarliśmy do Dobieszowa, Piotr zapytał mnie o wersję dalszej trasy - oczywiście skierowaliśmy się tam, gdzie jeszcze nie jechałem. Dla mnie to właśnie od tego momentu zaczął się wyjazd... Już na pierwszym wzniesieniu mieliśmy powód do małej przerwy: było na nim widać praktycznie cały Kędzierzyn (a przynajmniej jego skrajne, najbardziej oddalone i najbliższe dzielnice), a ponadto w odległości kilkuset metrów, na polach pasło się kilka saren. Po kilku chwilach ruszyliśmy dalej tylko po to, aby za kolejnych kilkaset metrów znów się zatrzymać :-) Piotrek znów wyciągnął aparat, a jedno ze zdjęć wyszło mu takie, że... chętnie bym skopiował je sobie na swój dysk... Tak tak, trzeba się do tego przyznać ;-) Po kilku zakrętach i przejechaniu przejazdu kolejowego, dotarliśmy do drogi, która prowadziła w kierunku Prudnika, po czym minęło nas kilku motocyklistów na motorach przypominających Harley'e. Żeby jeszcze człowiek wiedział jak się owe motory nazywają, to byłoby fajnie... No cóż. Nie można być specem od wszystkiego ;-) Po kilku chwilach skręciliśmy w leśną, nieco ubłoconą drogę. Było bardzo spokojnie, a my dyskutowaliśmy na temat ewentualnych wariacji dla tych leśnych traktów. Może kiedyś wiosną? :-) Niebawem dojechaliśmy do drewnianej wiaty, która ku naszemu zdziwieniu obstawiona była samochodami. Nic, tylko pewnie myśliwi poszaleć przyjechali. Czas na kolejny postój i kilka zdjęć. Oczywiście też się rozgadaliśmy, a w międzyczasie jeszcze jedna osobówka dowiozła w to miejsce starszego jegomościa, z którym Piotr zamienił kilka zdań. Okazało się, że był to pomysłodawca i budowniczy wiaty. Niebawem ocknęliśmy się i ruszyliśmy dalej, gdyż okazało się, że spędziliśmy tam naprawdę dużo czasu. Zacząłem jeszcze bardziej doceniać ten dzień... Był naprawdę piękny, a ponadto na postoju w myślach dopiąłem ostatni guzik dotyczący pewnego pomysłu, który mam zamiar zrealizować wiosną, lub wczesnym latem - w zależności od pogody. Na kolejnym skrzyżowani natknęliśmy się na myśliwych w pełnym umundurowaniu: czapeczki i te sprawy, że o broni nie wspomnę! :-) Uciekliśmy im szybko i po przejechaniu kamienistego odcinka drogi, wyjechaliśmy na skraj lasu, skąd dało się zauważyć stojącą na uboczu myśliwską ambonkę. No i oczywiście kolejny postój... :-) Piotrek od razu wgramolił się na górę, natomiast ja wolałem pozostać na dole. Długo tam nie byłem, gdyż udzielił mi się entuzjazm towarzysza, związany z podziwianymi na górze widokami. Oczywiście nie obyło się bez zdjęć, a gdy zeszliśmy na dół, niezwłocznie ruszyliśmy dalej. Droga znów była nieco gorszej jakości, więc omijając kałuże i błoto jechaliśmy brzegiem pola do czasu, aż minęliśmy najgorszy odcinek. Po pewnym czasie dotarliśmy do asfaltowej drogi i skrzyżowania. To kolejne miejsce, które będę musiał sprawdzić wiosną, choć akurat ta droga jest zaznaczona na nawigacji, więc zagadki raczej nie będzie ;-) Po kilkuset metrach znaleźliśmy się w Pokrzywnicy, a gdy tylko wyjechaliśmy na główną drogę, wyprzedziły nas trzy smrodzące skutery. Na szczęście nie jechaliśmy za nimi, tylko skręciliśmy w boczną uliczkę.
Gdy ponownie opuściliśmy zabudowania, znów znaleźliśmy się między polami, a Piotr wskazał mi, jak to określił - górę echa. Ponoć z tego miejsca twardawski las bardzo ładnie zwraca echo i zostało to przetestowane przez mojego towarzysza jeszcze w czasach młodzieńczych. No cóż :-) Wypróbuję i ja wiosną :-) Jechaliśmy dalej, a ja miałem okazję przedwcześnie dowiedzieć się, dokąd prowadzi droga z Pokrzwnicy :-) Na jednym ze zjazdów nieco przyszaleliśmy z Piotrkiem i popędziliśmy przed siebie niczym wicher :-) Przez pewnien moment jechałem bez trzymanki i o dziwo zauważyłem, że kierownica mojego roweru nabiera drgań. Dobrze, że zauważyłem to w porę, bo przy tej prędkości mogła być gleba, że aż strach... Ciekawe tylko co było tego przyczyną... Najpewniej jakiś podmuch wiatru i tej wersji się trzymajmy ;-) Niemniej jednak po opanowaniu zagrożenia okazało się, że wykręciłem MXS wycieczki :-) Skierowaliśmy się w stronę stacji PKP i chwilę później z pobliskiego gospodarstwa wybiegł pies. Piotrek popędził przed siebie, a ja (nieco znając już charakter wiejskich psów) ugłaskałem go za pomocą delikatnie wypowiadanych słów ;-) Pojechaliśmy więc dalej w spokoju, aby następnie skręcić w ledwie co widoczną polną drogę. Przejeżdżałem obok już ze dwa razy, ale tej drogi nie zauważyłbym chyba i za setnym przejazdem :-) Wiodła ona nieco pod górkę, a w pewnym momencie zrobiło się nieco brudno i wyboiście, więc znów jechaliśmy polem. Po krótkiej chwili dotarliśmy na szczyt, a następnie przecięliśmy czterdziestkę piątkę - tuż przy przejeździe kolejowym w Większycach. Znów jechaliśmy polną drogą i znów było nieco bardziej terenowo :-) Z uwagi na większą ilość błota jechałem polem. Na wzniesieniu nieopodal zrobiliśmy kilkuminutową przerwę, po której ostro ruszyliśmy przed siebie, gdyż mój czas już się zbliżał. Piotrek zdecydował, że będzie lepiej, gdy odbijemy w stronę Większyc, więc tak zrobiliśmy. Po kilkunastu metrach minęliśmy moją koleżankę z pracy, której rzuciłem tylko krótkie "cześć". Przed nami była średniej wielkości górka, więc postanowiłem zrobić z niej użytek nieco przyciskając. Dzień nadawał się do tego, aby zmusić organizm do większego wysiłku. Za rondem postanowiłem puścić się w sprint, ale ku mojemu zaskoczeniu, już na zjeździe u podnóża pagórka, zostałem wyprzedzony przez Piotra! O rzesz! :-) Gdy wyjechaliśmy z zabudowań poczułem nieco większy opór i wiatr i przez moment jechało mi się nieco ciężej. Mojego kompana jakby nowe warunki jazdy nie bardzo interesowały, gdyż mknął śmiało przed siebie :-) W Koźlu rzuciłem pomysł, aby skręcić w kierunku byłej jednostki, omijając główną ulicę, a także nieco skracając drogę do naszych domów. To były ostatnie minuty wycieczki. Szybko mijaliśmy kolejne zabudowania, aby po dosłownie kilku minutach znaleźć się na osiedlu. Szybkie pożegnanie (oby do następnego razu!) i pędzę do domu, bo wyścig zaraz! :-)
To był bardzo... BARDZO udany wyjazd :-) Dzień przepiękny, charakterystyką bardziej przypominający lato, towarzystwo wyborowe, poznane nowe, jakże ciekawe trasy, które na pewno będą świetną bazą do przyszłorocznych wypadów :-) Dobrze się złożyło, że pojechaliśmy właśnie tam, bo od pewnego czasu doskwierała mi świadomość tego, że tamte rejony są przeze mnie praktycznie w ogóle nieodkryte. Trochę szkoda mi też reszty dnia - gdyby nie wyścig, to na pewno śmigałbym dalej. Dzień wciąż jest śliczny...
A licznik wskazuje przebieg 3509 km :-) Co prawda w ciągu sezonu sam wyzerował się ze dwa, czy trzy razy, ale fajnie było pokonać kolejną granicę... i to w takim towarzystwie :-)
Dane wyjazdu:
18.27 km
0.00 km teren
01:11 h
15.44 km/h:
Maks. pr.:30.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
W kozielskim labiryncie :-)
Sobota, 13 listopada 2010 · dodano: 13.11.2010 | Komentarze 0
Scenariusz podobny do dnia wczorajszego... Cóż z tego, że wyłączam budzik na weekend, skoro psiak i tak nie daje mi spokoju? :-) Tym razem postanowiłem jednak stawić większy opór jego uporowi ;-) Na nic się to jednak zdało, bo w pewnym momencie tak mnie rozśmieszył, że wstałem z radością :-) Po powrocie zacząłem obmyślać wyjazd. Niedługi, gdyż plany na cały dzień były dosyć złożone (może w końcu się uda?), a dotlenić się trzeba. Widok za oknem zachęca i zobowiązuje :-)Pierwszym przystankiem był sklep elektroniczny, gdzie musiałem oddać "piwną" kasę za zakupione przed piętnastoma minutami akumulatorki. O mały włos nie pomyliłbym się i nie wszedłem do położonej obok apteki :-) Powstrzymały mnie tylko i wyłącznie otwierające się w drugą stronę drzwi. Fakt ten spowodował małe otrzeźwienie. No tak - byłem co prawda wczoraj wieczorem z kumplem na piwie, ale przecież wypiłem tylko dwa... ;-) Skierowałem się w stronę PKP, a następnie do Rogów. Było całkiem spokojnie, aż do czasu gdy przy jednym z domków już na końcu osiedla, dosyć ostro zaszczekał na mnie pies. Kolejno zawróciłem w stronę Koźla, a następnie wjechałem na wał na Odrze. Na jego końcu ojciec z córką (jak można domniemywać) starali się puścić latawiec. Dzień nadawał się do tego doskonale, gdyż wiatr czasem wiał dosyć mocno. Pomyślałem także, że całkiem dawno nie jechałem promenadą, a gdy byłem na jej początku wpadło mi jeszcze do głowy, aby zjechać z wału do brzegu i tak też uczyniłem, wracając na chodnik po chwili. Następnym przystankiem był bankomat, a po wizycie tamże udałem się w stronę Rynku, objeżdżając go dosyć pokrętną trasą.
Kolejno udałem się do parku. Nie chciałem na tym etapie kończyć wyjazdu, więc postanowiłem podjechać do Kobylic i tam zawrócić w stronę Koźla. Cały czas kombinowałem też jak i gdzie mógłbym jeszcze pokluczyć. Wracając wpadło mi do głowy, że mógłbym jeszcze przeciąć osiedle na Dębowej i tak też uczyniłem. Gdy tylko wjechałem w pierwszą uliczkę zauważyłem, że przed domem stoi samochód kolegi, więc zwolniłem spoglądając na otwarty garaż. Właściciel samochodu był w środku i zamieniliśmy kilka zdań, po czym udałem się w dalszą drogę. Niebawem byłem już w kolejnej części parku. Gdy doturlałem się do kozielskich zabudowań, począłem układać sobie w głowie mapkę okolicznych uliczek tak, aby podkręcić jeszcze nieco licznik. Podjechałem także do stadionu, a następnie skręciłem na osiedle domków jednorodzinnych, skąd udałem się w stronę domu. Na ostatnim skrzyżowaniu odbiłem jednak w przeciwnym kierunku i przed odstawieniem roweru, pokonałem jeszcze nieco ponad kilometr :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
26.88 km
0.00 km teren
01:54 h
14.15 km/h:
Maks. pr.:34.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Terenowo nowymi ścieżkami ;-)
Czwartek, 11 listopada 2010 · dodano: 13.11.2010 | Komentarze 0
Benek egoista ( ;-) ) obudził mnie po godzinie dziewiątej choć myślałem, że jest co najwyżej ósma... Po spacerze zacząłem zastanawiać się, gdzie dziś wyruszyć. Po kilku minutach rozmyślania, swoje myśli podpięła Ania. Mimo kilku dobrych pomysłów, burzy mózgów raczej nie było i w ostateczności ustaliliśmy tylko kierunek podróży :-) Przed wyjazdem pożyczyłem jeszcze paluszki od brata, gdyż istniało pewne prawdopodobieństwo, iż nawigacja padnie w czasie jazdy, a jakoś do tej pory nie zaopatrzyłem się w dodatkowe akumulatorki.Do miejsca zbiórki przy ulicy prowadzącej do schroniska dla psiaków dotarłem standardową trasą, jadąc drogą rowerową. Było słonecznie, ale temperatura nie była za wysoka, więc chwilę po tym gdy razem ruszyliśmy, założyłem ścięty golf na szyję. Przed wjechaniem między pola minęliśmy jeszcze jakiś ludzi, a później było już spokojnie. Do czasu... W pewnym momencie kierownice naszych rowerów znalazły się niebezpiecznie blisko siebie, po czym kierownica Kośki wylądowała na dłoni Ani powodując zakleszczenie. Niestety nie obyło się bez bólu... Ania twarda jest, to jedziemy dalej ;-) Cały czas także nie wiedzieliśmy jeszcze, gdzie tak na dobrą sprawę chcemy pojechać - wciąż w naszych głowach tkwiła myśl, aby dostać się przez Azoty do Starej Kuźni, gdyż to miał być cel naszej podróży, ale w Brzeźcach stwierdziliśmy, że jednak ten dzień nie będzie sprzyjał realizacji tego pomysłu. Skierowaliśmy się więc na szlak do Starego Koźla tym razem wybierając jazdę po ścieżce, która biegła obok asfaltowej drogi. Po kilkuset metrach Ania zauważyła hopki usypane w lesie po lewej stronie. Zjechaliśmy więc na dół, aby się im bliżej przyjrzeć, a także pokręciliśmy się tam chwilę. Niestety dane mi było także zauważyć wyciętą w korze jednego z drzew swastykę... A dziś 11 listopada...
Gdy ruszyliśmy dalej, ze strony Ani padł pomysł, abyśmy pojechali nad jezioro w Bierawie. OK - no problemo. Dalej i tak dziś raczej nie zajedziemy. Po dotarciu na miejsce rzuciłem hasło, abyśmy pojechali drogą wzdłuż jeziora jeszcze dalej, dotarli do drogi asfaltowej prowadzącej do Bierawy i dopiero stamtąd zawrócili w stronę naszych domów. Tak też zrobiliśmy, choć już aby dostać się do miejsca, gdzie podjęliśmy tą decyzję, musieliśmy ominąć kilka - czasem pokaźnych rozmiarów kałuż. Po drugie, to rzucając ten pomysł nie wiedziałem nawet, czy aby na pewno dotrzemy do drogi w kierunku Bierawy, ale... co szkodziło spróbować? :-) Ania dzielnie prowadziła, ale po jakimś czasie nieco zwątpiła, więc samotnie udałem się dalej, aby sprawdzić, gdzie (o ile w ogóle :-)) ) ta droga nas doprowadzi :-) Po kilku minutach jazdy między chaszczami dotarłem do skrzyżowania. Oparłem rower o ścięty pień i zadzwoniłem po Anię. W tej chwili zacząłem żałować, że nie zabrałem ze sobą także aparatu: kilkadziesiąt metrów dalej na wprost było jeziorko, a ponadto całe to miejsce sprzyjało zdjęciom. Korzystając z chwili swobody udałem się nad brzeg, przy którym leżały dwa zwalone drzewa. Wspiąłem się na jedno z nich, aby przejść dalej od brzegu. Okazało się, też że to chyba nie jeziorko, a raczej bardzo okazała pozostałość po obfitych deszczach. Zszedłem na ląd, gdy towarzyszka podróży dotarła na miejsce. Niebawem zauważyliśmy, że na całych spodniach poprzyczepiały mi się jakieś botaniczne cosie... No i jak ja teraz wyglądam? :-) Nieistotne - przed nami kolejna ważna decyzja: w którą stronę jechać na skrzyżowaniu. Korzystając ze swojej nieomylnej wręcz orientacji w terenie zaproponowałem rozwiązanie. Co prawda po króciutkiej chwili zauważyliśmy na środku drogi wykopaną głęboką dziurę, ale co z tego? ;-) Z narażeniem życia (a przynajmniej na pewno zdrowia) przeniosłem Kośkę idąc po brzegu owego dołu, tymczasem pozostawiając Anię na pastwę losu :-)) Po chwili wróciłem po Pszczołę, natomiast Ani na ręce już nie brałem - jeszcze tego by brakowało! ;-) Zauważyłem, też że w międzyczasie w nawigacji wyczerpały się baterię, więc począłem je zmieniać. Cholera... Na tych od brata nawet się nie zaświeciła... Jedziemy dalej :-)
Droga prowadziła między polami, a na jej brzegach rosły dęby. Co jakiś czas musieliśmy też omijać leżące gałęzie, a to był dopiero początek przeprawy. Gdy skręciliśmy w stronę Starego Koźla zauważyliśmy na drodze trzy, usypane z cegieł hałdy, które zapewne w niedalekiej przyszłości posłużą do utwardzenia drogi. Na kilkanaście następnych metrów wycieczka zamieniła się więc z rowerowej w pieszą :-) Dziarsko pokonaliśmy jednak owe wzniesienia i znaleźliśmy się na asfaltowej (aczkolwiek polnej ;-) ) drodze prowadzącej do Starego Koźla. Jako że dzień nie był już całkiem świeży, ruszyliśmy niezwłocznie w drogę powrotną. Trasa wiodła tymi samymi szlakami. Gadając doturlaliśmy się do ulicy Gliwickiej, skąd każde z nas pojechało w swoją stronę...
Dane wyjazdu:
7.84 km
0.00 km teren
00:24 h
19.60 km/h:
Maks. pr.:28.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Wieczorkiem po parku
Czwartek, 4 listopada 2010 · dodano: 04.11.2010 | Komentarze 0
Dziś byłem nieco wymęczony po pracy, ale dzień był ciepły i przemogłem się do wyjścia. W sumie, to doszedłem do wniosku, że przecież prędzej mi to pomoże, niż zaszkodzi :-) Gdy wyszedłem było już ciemno...Skierowałem się w stronę PKP, a gdy tylko wyjechałem na ulicę Piastowską, zaczęło lekko kropić. Wciąż odczuwałem zmęczenie, ale jednak zdecydowałem się jechać dalej - byłoby mi szkoda ewentualnego, tak wczesnego powrotu. Na końcu ulicy Kochanowskiego dopadły mnie dwa psy, które "towarzyszyły" mi przez kilkanaście metrów. Zmierzałem spokojnie w stronę śluzy, a następnie zatrzymałem się przy bankomacie. W międzyczasie deszcz przestał padać. Dalej skierowałem się w stronę Rynku, a następnie objechałem kościół i wróciłem ponownie na Rynek, aby dojechać do parku za szpitalem dziecięcym, przy którym stał ciągnik rolniczy z przyczepą, zatrzymany przez patrol policji. Jak mniemam przyczyną był brak świateł.
Po chwili byłem już w parku. Początkowo jechałem w nieoświetlonej części, gdzie było naprawdę bardzo ciemno. Trochę się także zgrzałem - niestety koszulka termoaktywna którą kupiłem nie do końca spełnia swoją rolę. Spokój duszy i odprężenie pojawiło się dopiero, gdy wjechałem do drugiej części parku. Dopiero tutaj zacząłem odczuwać pozytywne efekty jazdy, a dodatkowo relaksująco działał na mnie szelest bardzo dużej ilości liści pod kołami.
Ostatnim przystankiem był przystanek :-) Musiałem sprawdzić rozkład, gdyż od jutra będę jeździł do pracy autobusem... W chwilę później udałem się do domu.
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)