Info
Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2010
Dystans całkowity: | 796.22 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 39:56 |
Średnia prędkość: | 19.94 km/h |
Maksymalna prędkość: | 50.80 km/h |
Liczba aktywności: | 24 |
Średnio na aktywność: | 33.18 km i 1h 39m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
114.32 km
0.00 km teren
05:47 h
19.77 km/h:
Maks. pr.:50.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Rajd na Głogówek
Sobota, 18 września 2010 · dodano: 18.09.2010 | Komentarze 0
O wyjeździe do Głogówka słuchałem już od jakiegoś czasu. W sumie to nigdy jakoś nie ciągnęło mnie, aby tam pojechać jakąś okrężną drogą (to tak można??? :-)) ), a rowerem byłem tam tylko raz - przejazdem w drodze do Nysy kilka lat temu. Niemniej jednak mapa wraz z wytyczoną trasą, którą dostałem wczoraj na maila nieco mnie zaciekawiła :-) Zresztą... nie ważne gdzie... ;-)Tym razem miejscem zbiórki było rondo przy Dębowej. Byliśmy umówieni na 8:30, a że przejazd przez park zajął mi jakoś dziwnie mało czasu, to postanowiłem wjechać na drogę prowadzącą bezpośrednio na Dębową i tam zaczekać na towarzyszkę podróży z zamiarem niezwłocznego wysłania jej SMS'a :-) Nie było to konieczne, gdyż po chwili pojawiła się na horyzoncie i od razu zostałem dostrzeżony. Gdy jechałem przez park na polanie obok porozstawiane były namioty: na dziś zaplanowana była inscenizacja bitwy o twierdzę Koźle. Nawet wczoraj, gdy jechałem na rowerze, widziałem przy kozielskiej promenadzie trzech przebranych za wojaków mężczyzn :-)
Poranek był dosyć mroźny (po powrocie będę musiał rozejrzeć się na necie za bandaną, oraz pomyśleć o jakieś kurtce), aczkolwiek "na oko" wyglądał tak jak wiosną, czy wczesnym latem, a wiec napawał nas pozytywnymi emocjami :-) Po kilkunastu minutach jazdy musieliśmy zatrzymać się i sprawdzić przez jakie miejscowości przyjdzie nam przejeżdżać. Oczywiście żadne z nas nie martwiło się o szczegółowy przebieg trasy :-) Gdy już znane nam były nazwy dwóch kolejnych miejscowości ruszyliśmy dalej, a po kilku minutach byliśmy już przy drodze krajowej prowadzącej do Raciborza. Pomyślałem sobie wtedy, że to fajna trasa, gdyż po dwudziestu minutach jazdy można znaleźć się stosunkowo daleko poza miastem. Jak okaże się później cała trasa biegła po spokojnych i mało uczęszczanych drogach. Co prawda przed Gościęcinem pogoniły nas dwa wiejskie pieski, ale na szczęście ich zapał nie był zbyt długi :-)
Pierwszą atrakcją na trasie był XVII wieczny kościół św. Brykcjusza. Przejeżdżałem tamtędy już dwa razy w tym sezonie, ale dopiero teraz zasięgnąłem informacji na temat tego miejsca. Zjedliśmy kupione przez Anię bułki i po zrobieniu kilku zdjęć ruszyliśmy dalej.
W miejscowości Klisino zatrzymaliśmy się na małą, trzyminutową przerwę, a następnie przez Racławice udaliśmy się w stronę Głogówka. Dosyć mocno oddaliłem się od Ani (nie po raz pierwszy tego dnia) i gdy przejechałem wiadukt kolejowy, postanowiłem ukryć się na drodze prowadzącej w pole, ale niestety mój niecny plan nie doszedł do skutku, gdyż zostałem niezwłocznie zauważony :-) Tuż przed Głogówkiem zboczyliśmy z drogi, aby zatrzymać się przy jakimś zakonie, którego nazwy nie pamiętam. Nieopodal zatrzymaliśmy się ponownie, aby znów cyknąć kilka fotek - tym razem wymagały one ode mnie pewnego rodzaju poświęcenia, gdyż praktycznie musiałem położyć się na ziemi, aby dobrze uchwycić kadr :-)
Gdy dotarliśmy do Głogówka pojeździliśmy chwilę na rynku w poszukiwaniu lokalu gastronomicznego, ale okazało się, że są tam same sklepy. Posiłek na schodach przed dyskontem raczej nie wchodził w grę ;-) Chciałem i tutaj zrobić kilka zdjęć (w końcu był to cel naszej wycieczki), ale niestety samochody zaparkowane na rynku psuły całą kompozycję, a miałem kilka ciekawych pomysłów na uwiecznienie tych chwil. W poszukiwaniu lokalu wjechaliśmy w drogę wyjazdową z rynku i po kilkuset metrach znaleźliśmy pizzerię. W ogródku siedział rowerzysta oczekujący na zamówienie, więc gdy usiedliśmy stolik obok doszło do wymiany zdań. Przed otrzymaniem zamówienia zerknęliśmy na mapę, aby sprawdzić ku jakiej miejscowości należy się kierować, aby wyjechać z Głogówka w odpowiednim kierunku.
Dalej udaliśmy się do parku, gdzie znów zrobiliśmy kilka zdjęć (także i tutaj gleba była konieczna ;-) ). Widać tu było także pierwsze symptomy jesieni. Następnie ruszyliśmy w kierunku z którego wjechaliśmy do Głogówka, aby po chwili pokonać zjazd i zatrzymać się przy parkowym jeziorku, gdzie oddałem się fotograficznej pasji :-) Zapomniałem się do tego stopnia, że przy okazji kadrowania przy brzegu, do wody wpadł mi pokrowiec z aparatu :-) Ja praktycznie z miejsca byłem gotowy go poświęcić, ale... nie byłem sam :-) Pomysłowa Ania podała mi długi kij, którym wyłowiłem (już za pierwszym razem :-) ) ów pokrowiec :-) W środku były baterie, które wytarłem i włożyłem w boczną kieszonkę plecaka, natomiast Ania wpadła na pomysł, aby sam pokrowiec umieścić w koszyku na bidon - dzięki temu w momencie gdy dotarłem do domu był on już całkiem suchy :-) Dalej wyruszyliśmy główną drogą ponownie w stronę centrum, aby wyjechać już w dalszą podróż. Pobyt w Głogówku jak i pierwszy etap po wyjeździe stamtąd, były najprzyjemniejszymi momentami tej wyprawy. Stało się tak na pewno za sprawą pogody, gdyż wciąż było ładnie, a ponadto zrobiło się w miarę ciepło. Swoją rolę odegrały także na pewno nasze pełne brzuszki, oraz pobyt w bardzo ładnym parku.
Droga za Głogówkiem była przyjemna, równa i prosta :-) Co prawda na kilka słów naszego negatywnego komentarza zasłużył sobie pirat w czarnym Mercedesie, ale to nie zepsuło oczywiście naszego dobrego samopoczucia :-) Gdy dotarliśmy do Walec okazało się, że mamy dwa odrębne zdania w temacie kierunku w jakim powinniśmy dalej podążyć, ale ja szybko zrezygnowałem z forsowania swojej wersji trasy. Efekt można "podziwiać" na umieszczonej na wpisie mapie :-) Ania twardo obstaje przy zdaniu, że tak to właśnie miało wyglądać :-) Może to i lepiej, że pojechaliśmy właśnie tą drogą - jesteśmy przecież rowerzystami, więc dodatkowe kilometry powinny być powodem do zadowolenia :-) Jechaliśmy nieco pod wiatr, ale to nie przeszkadzało tak, jak bolące dosyć mocno kolana. Ich ból odczuwałem już od kilkunastu kilometrów i był to najsilniejszy ból tych stawów w tym sezonie. Problem z nimi pojawił się, gdy wróciłem z Węgier - wcześniej w ogóle nie miałem problemów z kolanami. Po kilku kilometrach dotarliśmy do drogi, którą jechaliśmy tego lata do Mosznej i od tego momentu to ja prowadziłem, bo jak się okazało Ania zgubiła się nie wiedząc zupełnie gdzie jesteśmy :-)) Szybko jednak odnalazła swój zmysł orientacji, więc ja mogłem udać się na kolejny tego dnia sprint :-) Dalej z miejscowości Grocholub ruszyliśmy razem w stronę Straduni. Co prawda po raz kolejny zostawiłem Anię na pożarcie lwom i innym zwierzom, ale dzielna dziewucha dała radę i "czterdziestką piątką" jechaliśmy już w mniejszym odstępie od siebie. Zaraz za Mechnicą Ania rzuciła hasło, aby nieco zmienić przebieg trasy i przeprawić się do Zdzieszowic promem. To był jej kolejny dobry pomysł :-)
Godząc się na zmianę nie wiedziałem jeszcze, że na promie będę wykorzystany jako siła napędowa, niczym galernik :-) Ostatnim razem płynąłem promem będąc na zielonej szkole w Janowcu nad Wisłą, ale z tego co pamiętam, to tam nie byliśmy wykorzystywani w ten sposób :-) Niemniej jednak było to naprawdę udane urozmaicenie tej wyprawy, więc schodząc na ląd byłem naprawdę zadowolony :-) Ponadto na drodze dojazdowej do Odry zauważyłem szlak rowerowy, który będzie trzeba kiedyś wypróbować - oby jeszcze w tym sezonie :-)
Przed Januszkowicami podjęliśmy decyzję, że rezygnujemy z postoju przy jeziorku w Raszowej (niestety słońce nie było już tak intensywne) i udamy się drogą asfaltową prowadzącą czarnym szlakiem do stacji PKP w Raszowej, a następnie drogą polną i lasem wjedziemy na żółty szlak za Łąkami Kozielskimi. Po kilku minutach i ta koncepcja upadła ze względu na porę dnia, a więc ostatecznie udaliśmy się drogą asfaltową do Łąk Kozielskich, gdzie bezpośrednio wjechaliśmy do lasu na ów żółty szlak. Zaraz po tym, gdy wjechaliśmy do lasu dobiegły nas dziwne dźwięki, ale okazało się, że to wrzaski publiczności zgromadzonej na przyległym stadionie, gdzie odbywała się jakaś impreza plenerowa. Przed nami ostatni fragment prowadzący już do Kędzierzyna. To właśnie ta trasa tak bardzo zafascynowała mnie na początku sezonu :-) Gdy wyjechaliśmy z lasu zaproponowałem, abyśmy zboczyli jeszcze i pojechali obok jeziorka na Kuźniczkach. Chciałem w ten sposób jeszcze bardziej urozmaicić trasę, choć trzeba przyznać że i bez tego była ona bardzo ciekawa :-)
Niedługo potem dotarliśmy do obwodnicy, gdzie się rozstaliśmy. Tutaj mogłem bez wyrzutów sumienia nieco przyśpieszyć, ale... w zasadzie to zdałem sobie sprawę, że przez to moje poganianie (co prawda dla żartu) chyba nieco pozbawiłem ten wyjazd uroku... Obiecuję, że to był ostatni raz :-) Do domu dotarłem o 17:15 i gdy tylko przekroczyłem próg mieszkania zacząłem odczuwać zmęczenie. Dwugodzinny sen rozwiązał tą kwestię, ale niestety po przebudzeniu poczułem się, jakbym był nieco osłabiony... Mam nadzieję, że żadne choróbsko się mnie nie przyczepi, choć tak to trochę wygląda... Chyba spotkała mnie kara za te dzisiejsze samotne sprinty ;-)
To był najpewniej ostatni tak długi wyjazd w tym sezonie. Temperatura nie jest już do końca optymalna na rower, a i pogoda robi się niepewna. Chyba muszę podziękować towarzyszce podróży, za ułożenie tak ciekawej i dobrze rozplanowanej trasy :-) To był bardzo udany wypad, który uświadomił mi, że w okolicy jest jeszcze trochę dróg, które trzeba zrowerować :-)
Dane wyjazdu:
32.58 km
0.00 km teren
01:42 h
19.16 km/h:
Maks. pr.:43.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Raszowa na raz i dwa! :-))
Piątek, 17 września 2010 · dodano: 17.09.2010 | Komentarze 0
Dzisiejszy dzień przypominał ten wczorajszy, choć chyba było nieco chłodniej. Z pracy wracałem dziś autobusem, ale mimo to wyrobiłem się w czasie i po około pół godzinie po dotarciu do domu wyruszyłem do Kłodnicy, skąd mieliśmy jechać do Raszowej.Ruszyliśmy w kierunku Januszkowic, a na skrzyżowaniu za Kanałem Gliwickim odbiliśmy w prawo, aby za moment zjechać z drogi i wjechać do lasu na niebieski szlak. Po chwili napotkaliśmy pierwszą przeszkodę do ominięcia - o dziwo był to patrol policji. Czyżby interwencja wśród grzybiarzy? Ciekawa sprawa... :-) Mknęliśmy dalej i nieco się zapędziwszy przeoczyliśmy miejcie w którym szlak odbijał w prawo. Jadąc więc prosto dojechaliśmy do końca lasu, gdzie znajdował się czarny szlak prowadzący drogą do stacji PKP w Raszowej. Wcześniej jednak musieliśmy ominąć usypaną na drodze górę kamyczków. Niestety posłużą pewnie do utwardzenia leśnej drogi, więc jazda tutaj nie będzie już niestety tak bardzo przyjemna jak dotychczas...
Nad jeziorkiem w Raszowej spędziliśmy nieco czasu, a następnie udaliśmy się w stronę Januszkowic. Robiło się już nieco późno, więc za przejazdem kolejowym zaproponowałem, aby tym razem zrezygnować z nie utwardzonej drogi wzdłuż jeziora, tylko udać się prosto do biegnącej nieopodal drogi asfaltowej i tak też uczyniliśmy.
Droga z Januszkowic minęła spokojnie, a gdy byliśmy już w Kłodnicy, po mojej sugestii skierowaliśmy się ku Żabieńcowi, ale ostatecznie ze względu na fakt, iż było już ciemno zrezygnowaliśmy z przejazdu przez ten leśny skrót. Oświetlonymi drogami udaliśmy się więc na Pogorzelec, po czym ja wracając w stronę Kłodnicy udałem się do domu.
Dane wyjazdu:
43.17 km
0.00 km teren
02:18 h
18.77 km/h:
Maks. pr.:44.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Cisek na spontana :-)
Czwartek, 16 września 2010 · dodano: 16.09.2010 | Komentarze 0
Dziś rano wstałem minimalnie niewyraźny. Wychodzi moja szybsza jazda wczorajszej nocy. Gdy się już porządnie obudziłem, to uczucie przeszło, ale powróciło gdy wszedłem do pracy (zapewne za sprawą różnicy temperatur na zewnątrz i w budynku), a także jeszcze raz przed południem. Później było już OK :-) To nie te czasy, gdy często chorowałem - teraz nie poddam się tak łatwo o nie!Jeszcze będąc w domu pomyślałem, że może mógłbym pojechać dziś do pracy rowerem, ale od razu pomysł upadł - musiałbym przykręcić bagażnik, a nie miałem na to czasu... i chyba jednak ochoty także :-) Dzień zapowiadał się pięknie: zniknęła chmurna zasłona, która odcinała niebo od dłuższego czasu, a i temperatura była nawet niczego sobie jak na tą porę dnia i roku. Także słońce świeciło od samego rana. Czekając w pracy na uruchomienie się komputera spojrzałem za okno. Widok przywołał wiosenne skojarzenia. Tego było już za wiele! Taka pogoda musi utrzymać się po południu! W ciągu dnia zanotowałem trzy małe załamania. W trakcie pracy (czyt. podczas nawału pracy ;-) ) nie zwracałem uwagi na to co dzieje się za oknem, więc nie było mi aż tak bardzo tęskno za świeżym powietrzem, ale po szesnastej wręcz dostałem skrzydeł: szykowało się naprawdę piękne popołudnie :-) Chciałem być jak najszybciej w domu, nawet obiadu nie zjeść - byle na rower! :-) Liczyła się każda minuta :-)
Pierwszy cel, to Pogorzelec i ustalenie na miejscu celu wspólnej podróży. Gdy dotarłem na miejsce moja średnia prędkość wyniosła 27,7 km. Byłem za tym, aby pojechać po raz drugi do Starej Kuźni, ale po kilkuset metrach doszliśmy jednak do wniosku, że jest jednak trochę za późno. Po krótkich konsultacjach wybór padł na Cisek, więc wyruszyliśmy w stronę nowej obwodnicy. Gdy pokonaliśmy ten odcinek zdecydowaliśmy się na to, aby dla urozmaicenia znanej nam już przecież trasy objechać jezioro na Dębowej. Następnie pokonaliśmy polną drogę i byliśmy już w Kobylicach, gdzie przecięliśmy jedynie asfalt i ponownie jadąc polną drogą zmierzaliśmy w kierunku Landzmierza jadąc wzdłuż Odry, oddzielonej od nas wałem i pasem zieleni.
Gdy tam dojechaliśmy wjechaliśmy na mniej uczęszczaną drogę, a ja miałem okazję zaprezentować odcinek, którym niedawno jechałem kręcąc się tu samotnie. Gdy zjechaliśmy z tej drogi, trzeba było jeszcze pokonać kilkaset metrów, aby znaleźć się na głównym (i chyba jedynym ;-) ) skrzyżowaniu Landzmierza. Zrobiliśmy tam małą sesyję naszym rowerkom, na co trzeba było poświęcić kilka minut postoju :-) Oczywiście niegrzeczna Anucha chciała wepchnąć mnie do wody, ale się nie dałem ;-) Ze mną tak łatwo nie ma, o nie! ;-)
Z uwagi na powyższe czym prędzej zarządziłem wznowienie jazdy i udaliśmy się w stronę Cisku, zatrzymując się jeszcze na drewnianym moście (brawa dla odważnej Ani ;-) ) i znów pstryknęliśmy kilka zdjęć. W trakcie ich robienia zatrzymał się przy nas czarny Mercedes (piękne W211) i z uchylonego po chwili okna głos ostrzegł nas przed niebezpieczeństwem jakie czyha na przebywających na tym moście. Tyczyło się to przede wszystkim mnie, gdyż stałem zaraz przy barierce, a jak się później faktycznie okazało ten fragment mostu umocowany był na deskach, których widok faktycznie nieco pobudzał wyobraźnię... (najwyżej A... by mnie wyławiała ;-) ) Niemniej jednak podjęte ryzyko opłaciło się - wystarczy spojrzeć na zdjęcia poniżej.
Po kilkuset metrach zjechaliśmy z asfaltu, wjeżdżając na polną drogę, którą dotarliśmy do Brzeziec. Z uwagi na późną porę zdecydowaliśmy się dojechać do drogi prowadzącej już bezpośrednio do Kędzierzyna, a następnie już po ciemku przecięliśmy lasek na Pogorzelcu i po kilku minutach byliśmy przy Ani domostwie. Po chwili i ja udałem się w stronę domu.
Dane wyjazdu:
5.25 km
0.00 km teren
00:14 h
22.50 km/h:
Maks. pr.:36.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Siła determinacji... :-)
Środa, 15 września 2010 · dodano: 15.09.2010 | Komentarze 0
Dziś od południa siąpił deszcz, ale mimo to miałem nadzieję na wyjście na rower po pracy - wszak dopiero dwa dni temu postanowiłem, że będę starał się jeździć we wrześniu codziennie. Co prawda brutalny los przeważnie nie dopuszcza do realizacji moich planów, ale tym razem nie poddam się tak łatwo. Po południu kilka razy wychodziłem na balkon, aby sprawdzić czy deszcz nie ustał, ale za każdym razem wracałem zawiedziony. Dopiero gdy wyszedłem na wieczorny spacer z Benkiem zorientowałem się, że deszcz już nie pada. Decyzja zapadła :-)Wyjechałem o 21:55, natomiast wróciłem o 22:10. Te 15 minut wystarczyło :-) Zanim wsiadłem na rower sprawdziłem stan tylnego oświetlenia - na następny nocny wyjazd będę już musiał zmienić baterie przynajmniej w tylnej lampce, bo już ledwo co świeci. Trasa wiodła przez Rynek i jego okolice, a gdyby nie późna pora, to pewnie zjeździłbym trochę więcej. Szkoda, że lato powoli odchodzi - właśnie uświadamiam sobie jak daleko zabrnąłem w rowerową pasję... :-)
Dane wyjazdu:
51.51 km
0.00 km teren
02:58 h
17.36 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Stara Kuźnia nocą ;-)
Wtorek, 14 września 2010 · dodano: 14.09.2010 | Komentarze 0
Propozycję trasy dostałem jeszcze będąc w pracy. Od razu przypadła mi do gustu, gdyż już kiedyś próbowałem ją pokonać - niestety wtedy z marnym skutkiem ;-) Pogoda do godziny 15:30 była w sam raz na rower, ale niestety wyglądało na to, że reszta dnia będzie deszczowa.Umówieni byliśmy na 17:30 w Kędzierzynie przed Castoramą ;-) (noo dobra - Carrefour'em :-) ) Gdy wyjeżdżałem z domu spadło na mnie kilka kropel deszczu. Nieco obawiałem się tego jak rozwinie się sytuacja pogodowa, ale do Kędzierzyna i tak musiałem pojechać, aby wyjaśnić pewną kwestię z operatorem telefonii komórkowej. Poza tym byłem już przecież umówiony ;-) Na towarzyszkę podróży musiałem czekać aż ( :P ) 10 minut. To już drugi raz pod rząd! ( :P ) Wcześniej się to jej nie zdarzało. Dziwne... ;-) Gdy załatwiłem swoją sprawę wyruszyliśmy :-)
Deszcz nieco się wzmógł (ot takie sporadyczne kropelki), ale mojej rowerowej połowicy to nie przeszkadzało. Mój zapał nieco przygasł, ale nie dawałem poznać tego po sobie :-) Przedarliśmy się w stronę niebieskiego szlaku, a przed Brzeźcami zdecydowaliśmy się jechać - mimo zagadkowej pogody - ciekawszą drogą, czyli dalej szlakiem aż do Starego Koźla. Zamysł był taki, aby później tylko przeciąć główną drogę Kędzierzyn-Gliwice i drogą osiedlową dostać się na Azoty. Gdy już tam byliśmy stanęliśmy przed tym samym dylematem, który musiałem pokonać, gdy byłem tu na samotnej wycieczce latem. Ostatecznie jednak zaryzykowaliśmy i niestety dla mnie, ale dotarliśmy do miejsca, które przypomniało mi moje traumatyczne letnie przeżycia. Ani nawet się spodobało, bo bardzo duże wykopy kojarzyły się jej z Wielkim Kanionem (tak... szkoda, że tu latem ze mną nie była... pewnie by uciekała stamtąd gdzie pieprz rośnie ;-) ). Może było w tym trochę racji, ale moje wspomnienia, gdy byłem tu poprzednim razem o tumanach kurzu smolącym buty przy każdym kroku i błocie, którym rower śmierdział jeszcze przez tydzień nie dawały mi spokoju (więc żadnych zdjęć nie będzie! :P ). Warto dodać, że owa góra, to po prostu składowisko jakiegoś miału węgla, czy czegoś podobnego. Na szczęście nie przebywaliśmy tam długo.
Zabawa zaczęła się, gdy wjechaliśmy na czerwony szlak. To była naprawdę przyjemna droga - mimo deszczu, kałuż i kamyczków. Nasze wspólne gadulstwo umilało nam pokonywanie kolejnych kilometrów zwłaszcza, że i temat rozmowy był bardzo ciekawy i - miejmy nadzieję, że przyszłość tak pokaże - rozwojowy :-) W ostatniej fazie leśnego przejazdu pojawiły się nieco większe kałuże na drodze i błoto, a także zaczynało się ściemniać. Gdy dotarliśmy do celu było już praktycznie ciemno.
Na miejscu okazało się, że to kolejne potencjalnie ciekawe miejsce w okolicach Kędzierzyna. Potencjalnie, gdyż także i tutaj jest leśna ścieżka edukacyjna, ale niestety z uwagi na porę dnia i pogodę nie było nam dane się z nią zapoznać. Ponadto mieliśmy wrażenie jakby deszcz znów nieco się wzmógł. Nic straconego! :-) Zrobiliśmy kilka zdjęć i niestety trzeba było już wracać.
W drogę powrotną udaliśmy się asfaltówką prowadzącą w stronę Sławięcic. Deszcz wciąż kropił, ale jechało się całkiem przyjemnie, choć zrobiło się już dosyć chłodno - było około w pół do ósmej. Ten odcinek uświadomił mi, że koniecznie muszę wymienić lampkę w rowerze, lub chociaż baterie w dotychczasowej :-) Ani sprzęt świecił mocniej, a różnicę widać było zdecydowanie. Zauważyłem także, że zaświeciła się dioda sygnalizująca słabe baterie w tylnej lampce. Kierując się w stronę Blachowni doszliśmy do wspólnego wniosku, że jazda nocą jest bardzo przyjemna. Niestety jadąc jako drugi musiałem co chwila potwierdzać swoją obecność i zacząłem obawiać się o kondycję swojego gardła następnego dnia, gdyż powietrze było dosyć chłodne. Zdecydowaliśmy się zrezygnować z jazdy obwodnicą i pojechać przez miasto, co było dosyć oczywistym posunięciem - bliżej i jaśniej :-) Gdy zapaliło się zielone światło na skrzyżowaniu z obwodnicą wydarłem, że aż miło - to było piękne! (MXS point :-) ) Dalej udaliśmy się w stronę domostwa Ani jadąc chodnikiem, a następnie skierowałem się w stronę domu - tym razem rezygnując z jazdy drogą rowerową. Nieco też przycisnąłem i zacząłem odczuwać skutki jazdy w niższej niż optymalna temperaturze - były one zresztą odczuwalne już między Sławięcicami, a Kędzierzynem.
Gdy dotarłem do domu od razu wszedłem do wanny, a kolejnym krokiem było wypicie ciepłego mleczka. Jestem raczej pozytywnie nastawiony i mam na dzieję, że obudzę się rano w pełni formy :-) To był kolejny udany wyjazd, ale będzie trzeba jeszcze raz odwiedzić tamto miejsce - tym razem w lepszych warunkach :-)
Drugie zdjęcie nie jest mojego autorstwa :-) (żeby nie było... :P ) Ale pomysł, to wiadomo czyj ;-)
Dane wyjazdu:
7.12 km
0.00 km teren
00:18 h
23.75 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Nocna przebieżka ku chwale statystyki ;-)
Poniedziałek, 13 września 2010 · dodano: 13.09.2010 | Komentarze 0
Wersja oficjalna: do domu PO PRACY przyszedłem przed godziną 21. Były chęci i dobre nastawienie, więc postanowiłem wyruszyć na nocną przejażdżkę po mieście :-)Jednym z powodów, który także był czynnikiem mobilizującym było to, że dziś uznałem, że fajnie by było jeździć w miesiącu wrześniu codziennie - nawet choćby te dwadzieścia minut.
Temperatura powietrza była minimalnie poniżej optimum. Wyruszyłem ulicą Archimedesa w stronę Chrobrego, gdzie rozwinąłem skrzydła :-) Tak - jazda rowerem nocą po mieście, to naprawdę fajna sprawa :-) Gdy jechałem w stronę Rynku dało się poczuć, że pęd powietrza nieco schładza organizm - zwłaszcza silnie działa na głowę. Może warto zastanowić się nad czapką? Gdy dotarłem do wylotówki z Koźla postanowiłem wracać. Wtedy też osiągnąłem najwyższą prędkość tego wieczoru, a pęd powietrza także dał znać o sobie. Trasa była nieco zmodyfikowana na wysokości Rynku. Będąc już przy wjeździe na osiedle stwierdziłem jednak, że jeszcze nie mam dosyć i ruszyłem w stronę stacji PKP skąd pognałem w drogę powrotną do domu, gdzie po powrocie natychmiast wypiłem ciepłe mleczko :-)
Dane wyjazdu:
47.54 km
0.00 km teren
02:28 h
19.27 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Stumilowy las, czyli... dzieciakiem być! :-)
Niedziela, 12 września 2010 · dodano: 12.09.2010 | Komentarze 0
Dziś wstałem nieco później niż to wczoraj sobie zaplanowałem, a dodatkowo musiałem jeszcze wyjść z psami na spacer. Po powrocie co nieco podjadłem i począłem się zbierać do wyjścia. Już i tak byłem spóźniony...Wyjazd zaplanowany był na godzinę 11, a ja dziesięć po byłem jeszcze w domu... U Ani (i będzie foch :P ) byłem około 11:30 i z miejsca zabrałem się za wymianę zerwanej wczoraj linki hamulcowej. Niebawem wyruszyliśmy w drogę narzucając raczej średnie tempo - jechaliśmy z prędkością około 21 km/h. Ja ubrany byłem podobnie jak wczoraj, natomiast moja towarzyszka nieco cieplej, więc po niedługim czasie trochę się bidula zgrzała ;-) Wjeżdżając do Łąk Kozielskich znacznie przyśpieszyłem i jeśli moja pamięć nie szwankuje (zapewne tak właśnie jest), to pobiłem tegoroczny rekord prędkości na prostej - 48 km/h (poprzedni wynosił 45 km/h). Chwilę poczekałem na towarzyszkę podróży i dalej pomknęliśmy już razem w stronę jeziorka w Raszowej, a następnie przejechaliśmy tory kolejowe. Podczas próby pokonania nierównego przejazdu tylne koło mojego roweru złapało dosyć silny poślizg na szynie i wylądowałem prawie na kierownicy :-) Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło, ale to także moja wina, gdyż pokonywałem przejazd pod złym kątem. Na polnej drodze nieopodal, Ani (teraz, to mam już przerypane...) zaczęło coś trzeć w rowerze, ale okazało się, że to tylko (lub aż - w zależności od podejścia do tematu ;-) ) ocierający o przednią felgę klocek hamulcowy - wystarczyło więc ręką delikatnie przesunąć całego V-brake'a i było po sprawie :-) Przed powrotem na asfalt w Januszkowicach musieliśmy jeszcze objechać jezioro drogą, na której znajdowało się nieco kałuż. Tym oto sposobem znalazł się kolejny temat do rozmowy - technika omijania kałuż rowerem :-) Prawda, że nasze wyjazdy są pożyteczne? ;-) Dalej drogą i chodnikiem rowerowym ( ;-) ) pomknęliśmy w stronę Zdzieszowic, gdzie wraz z peletonem innych rowerzystów ustawiliśmy się na starcie wyścigu. Gdy szlaban kolejowy podniósł się wszyscy ruszyli z miejsca i niestety zostałem tak wykołowany, że znalazłem się na samym końcu stawki ;-) Spiąłem się jednak i po kilkunastu metrach wyprzedziłem lidera - tak, mogłem triumfować! ;-) Przejechanie przez Zdzichy było ostatnim etapem przed dotarciem do celu.
Gdy dotarliśmy do Stumilowego Lasu wybraliśmy domek dla siebie. Chwilę tam posiedzieliśmy, po czym rowery zostawiliśmy przy "naszej" posesji i udaliśmy się na zwiady ;-) Oczywiście musieliśmy powchodzić do wszystkich miniaturowych domków :-) Mnie najbardziej spodobał się domek sowy - aby się do niego dostać trzeba było pokonać kilkanaście drewnianych schodków :-) Pod koniec zwiedzania okazało się, że Pszczoła zmęczyła się jeszcze bardziej niż jej właścicielka, po czym przewróciła się na ziemię, więc trzeba było wrócić się do domku i ją pozbierać ;-) Warto także wspomnieć o zwierzątkach: koniku, króliku i żółwiku :-) Chwilę potem zamówiliśmy cosik do jedzenia i zaczęliśmy się zbierać w drogę powrotną. Tym razem to mnie gonił czas - czekały na mnie psiaki, a ponadto zaczęli zbierać się ludzie, gdyż tego dnia w Lasku było pożegnanie lata.
Dane wyjazdu:
76.59 km
0.00 km teren
03:18 h
23.21 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Rudy - leśna ścieżka dydaktyczna :-)
Sobota, 11 września 2010 · dodano: 11.09.2010 | Komentarze 0
Słuchy o tym, że weekend ma być ciepły i słoneczny dochodziły do mnie już od kilku dni. Oczywiście nie były to głosy z telewizji, czy radia lub internetu :-) Wiadomości przekazywali mi "moi" ludzie ;-) Do Rud chciałem pojechać jeszcze w tym roku, więc miałem też świadomość tego, że dzisiejszy dzień może być ostatnią okazją ku temu. Z lekkim niepokojem związanym z faktem, iż będę musiał zostawić pieski na kilka godzin ruszyłem w drogę, ubrany jedynie w spodenki 3/4 i koszulkę.Z domu wyjechałem o godzinie 13 i skierowałem się w stronę parku, a następnie do Kobylic. Będąc tam zastanawiałem się, czy jechać asfaltem, czy też zboczyć na polną drogę. Liczyłem się z tym, że po ostatnich deszczowych i chłodnych dniach może być nieco nieprzejezdna, ale zdecydowałem się jednak na ten wariant - jakoś nie przepadam za asfaltowym odcinkiem z Kobylic do Landzmierza. Okazało się też, że na tej polnej drodze nie jest wcale tak źle - przejechałem ledwie przez kilka kałuż. W samym Landzimierzu także postanowiłem zrezygnować z głównej drogi i jechałem wśród domków usytuowanych nieopodal. W Lubieszowie musiałem przystanąć na półtora-minutówkę. Nie wiem czemu, ale chciałem zebrać się w sobie, aby pokonać niewielki podjazd (a raczej ledwie widoczne wzniesienie). Coś chyba ostatnio jazda asfaltem poza miastem mnie nuży. Następne dotarłem do przejazdu kolejowego w Dziergowicach, gdzie musiałem odstać kilka minut z powodu przejazdu dwóch składów z "wynglem". Byłem jednak bardzo rad, gdyż zbliżałem się do najlepszego odcinka trasy :-) Szkoda, że znajduje się on aż godzinę drogi ode mnie...
Zjeżdżając z głównej drogi trafia się do innego świata... Świata wszechobecnej ciszy i spokoju, z dala od zgiełku ludzkich osad - tylko przy jednym z ostatnich domostw przy głównej drodze mieszka dosyć wścibski i głośny kundel. To nie stanowi jednak żadnej przeszkody :-) Jadąc tą drogą zrobiłem kilka zdjęć (także z lampą) i niestety aparat pokazał, że baterie są już na wyczerpaniu. No tak... zapomniałem... znów o czymś zapomniałem :-) Nie mam zapasowych baterii... No ale cóż :-) Podczas wyjazdu na Węgry radziłem sobie z większymi problemami, więc brak baterii nie jest dla mnie żadnym wyzwaniem - zawsze mogę podjechać do Rud i kupić dodatkowe paluszki :-) Finalnie okazało się jednak, że baterie dały radę :-) Droga którą jechałem na początku była szutrowa, a po jednym ze skrzyżowań zamieniała się na asfaltową - prostą jak strzała i równą jak A4 :-) Dodatkowym bodźcem motywującym było to, że prowadziła ona do magicznego lasku, który odwiedziliśmy w drodze do Rybnika.
Kilka kilometrów dalej znajdował się cel mojej podróży, czyli leśna ścieżka edukacyjna która powstała z inicjatywy Nadleśnictwa Rudy Raciborskie. Aż dziw bierze (i irytacja przy okazji), że w Kędzierzynie-Koźlu nie powstało nic podobnego. Może jednak lepiej nie rozwijać tego wątku, a skupić się na opisie wyprawy - tak będzie zdecydowanie lepiej.
Wjeżdżając na leśną ścieżkę edukacyjną skręciłem w lewo i jechałem drogą asfaltową, lecz po około kilometrze odbiłem w prawo skręcając na leśną drogę, na której musiałem pokonać dość stromy, choć krótki podjazd. Gdy już osiągnąłem szczyt i zacząłem zjeżdżać, około 30 metrów przede mną ujrzałem jakieś duże zwierzę biegnące w poprzek drogi, więc stanąłem aby mu się lepiej przyjrzeć. W sumie to oczywiście mogłem tam spodziewać się jelenia, ale ten był tak duży, że w pewnej chwili mózg zaczął podsyłać mi myśli, że to być może koń - a nuż nieopodal jest jakaś stadnina i może jeden z nich wydostał się z zagrody? Po obserwacji, która trwała krótką chwilę, gdyż zwierz zniknął mi za krzewami okazało się, że to jednak faktycznie jeleń, w dodatku z okazałym porożem. Kilkaset metrów dalej dotarłem do skrzyżowania leśnych dróg za którym znajdowało się palenisko i duża wiata z ławkami.
Pomysł, aby tu przyjechać okazał się być świetny. Sama idea i organizacja tejże ścieżki zasługują na uściśnięcie ręki i poklepanie po plecach pomysłodawcy. W dodatku aura tego miejsca jest niesamowita - tu czuje się prawdziwy las! Te odczucia potęgowała także dzisiejsza pogoda, gdyż nie było za ciepło, aczkolwiek jak na rower optymalnie. Trzeba także dodać, że na całym terenie zauważyłem jedynie kilka różnego rodzaju papierków przy głównej drodze, a poza tym wszędzie jest czysto i pięknie. Nawet przy wyżej wspomnianej wiacie było tak jak powinno być. Jak na polskie warunki i mentalność, to bardzo duży sukces. Z przyjemnością będę wracał do tego miejsca w przyszłości.
W drogę powrotną postanowiłem wybrać się drogą leśną, rezygnując z alternatywnej niż ta którą wcześniej jechałem drogi asfaltowej. Gdy tylko skierowałem się w kierunku Solarni zaczęła padać intensywna mżawka. Po kilku chwilach nieco ustała, ale ja i tak byłem już cały mokry. Oczywiście nie był to powód do zmartwień zwłaszcza, że na horyzoncie widać było jasne niebo. Deszcz ustał mniej więcej w połowie drogi do Solarni, choć tuż przed tą miejscowością spadło na mnie jeszcze kilka malutkich kropelek. Także w połowie drogi do Solarni miałem szczęście zauważyć kolejną leśną zwierzynę - tym razem sarnę :-)
Wjeżdżając w obszar zabudowany postanowiłem zatrzymać się przy jakimś sklepie, aby uzupełnić wydatek energetyczny, oraz czegoś się napić (mleka! dajcie mleka! :-) ), wszak nie wziąłem ze sobą nawet bidonu. Gdy hamowałem, aby zatrzymać się na zakupy zerwała się linka z tylnego hamulca. Konsumowanie zakupowych zdobyczy zajęło mi jakieś 20 minut, po czym wyruszyłem w dalszą drogę. W Lubieszowie zboczyłem z głównej i skierowałem się na - jak się później okazało - niebieski szlak. Była to bardzo trafna decyzja, gdyż jechałem bez samochodów, choć maluśkim minusem był fakt, iż ta droga nie do końca przeschła i kilka razy poczułem krople na plecach. Oczywiście, to żaden problem dla zaprawionego w bojach ;-) Między Bierawą, a Ciskiem skręciłem w polną drogę, która wiodła do Starego Koźla, a następnie do Brzeziec, gdzie ponownie wjechałem na niebieski szlak, wyjeżdżając przed Rondem Milenijnym. Dalej omijając ścieżkę rowerową (ponownie o zgrozo! ;-) ) skierowałem się ku domkowi, gdzie czekały na mnie stęsknione dworu psiaki :-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
20.32 km
0.00 km teren
00:52 h
23.45 km/h:
Maks. pr.:36.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Policja - rozstrzygniecie
Sobota, 11 września 2010 · dodano: 11.09.2010 | Komentarze 0
Tej nocy słabo spałem, dlatego już z samego rana miałem małe opóźnienie. Musiałem jeszcze iść na spacer z dwoma psami (także Piksel sąsiadów), po czym wyruszyłem w drogę.Wyjechałem lekko po godzinie 8:30 i tym razem zdecydowałem się jechać drogą rowerową - było znośnie. Na miejsce dotarłem dwie minuty po godzinie 9. Po formalnościach, które trwały pół godziny i których nie warto tutaj opisywać udałem się w drogę powrotną. Jadąc jeszcze na komendę ułożyłem sobie drogę przez lasek na Kuźniczkach do Portu. Droga przebiegała bardzo spokojnie - tylko babcia, która niespodziewanie wyszła na pętli "trójki" zza autobusu zmusiła mnie do ostrego hamowania. Oj byłaby moja wina... Z drugiej jednak strony babcia zachowała się tak, jakby tylko ona była użytkownikiem drogi. Dalej pomknąłem ścieżką w stronę przejazdu kolejowego, gdzie z powodu zamkniętego szlabanu musiałem poczekać około pół minuty. W domciu byłem o godzinie 10.
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
18.10 km
0.00 km teren
00:40 h
27.15 km/h:
Maks. pr.:38.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Policja - wizyta druga
Piątek, 10 września 2010 · dodano: 10.09.2010 | Komentarze 0
Obowiązek wzywał, więc trzeba było wychodzić. Szybko zebrałem swoje szpargały (także nawigację: uznałem, że na potrzeby niniejszych zapisków będę zawsze zabierał ją ze sobą) i wyruszyłem w nocny przejazd.Wyjechałem coś około 20:30 - było już całkowicie ciemno. Niedługo potem pomyślałem sobie, że to w sumie normalne nie jest, aby sprawy urzędowe były załatwiane o takiej porze. Gdy wjechałem na obwodnicę pierwsze o czym pomyślałem, to żeby kupić porządną lampkę do roweru - na wiosnę w pierwszej kolejności. Teraz i tak już niestety za dużo jeździł nie będę, a gdy zrobi się ciepło z dziką chęcią wybiorę się gdzieś nocą :-) (tak nawiasem, to kolejne o czym właśnie pomyślałem, to namiot na weekend ;-) )
Do komendy dotarłem o godzinie 20:55 i okazało się, że policjant z którym miałem rozmawiać jeszcze nie dotarł. Musiałem więc poczekać 15 minut i choć gdy wychodziłem z domu wydawało mi się, że wszystko wziąłem, to na miejscu okazało się, że nie mam telefonu komórkowego. Przydałby mi się - SMS'y ukróciły by oczekiwanie :-)
Z komendy wyszedłem o 21:45 i w drogę powrotną do domu udałem się inną trasą, aby nieco urozmaicić wyjazd, oraz dobrać lepiej oświetloną drogę. Momentami wiatr nieco smagał mnie po plecach i przez myśl przeszło mi, że rano mogę odczuwać nieco skutki jego działania, ale sądzę że jednak powinno być OK :-)
Weekend zapowiada się ciepły i słoneczny. Co prawda zostaję sam w domu z psiakowymi obowiązkami, ale nie odpuszczę tak łatwo, o nie! :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)