Info
Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2010
Dystans całkowity: | 796.22 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 39:56 |
Średnia prędkość: | 19.94 km/h |
Maksymalna prędkość: | 50.80 km/h |
Liczba aktywności: | 24 |
Średnio na aktywność: | 33.18 km i 1h 39m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
5.40 km
0.00 km teren
00:12 h
27.00 km/h:
Maks. pr.:34.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Wieczorna przebieżka przed meczem
Czwartek, 30 września 2010 · dodano: 30.09.2010 | Komentarze 0
Dziś z pracy wyszedłem po godzinie dziewiętnastej... Jest już ciemna noc. Siatkarze grają dziś z Brazylią na Mistrzostwach Świata, więc ten mecz (zaczynający się o dwudziestej pierwszej) pasowało by obejrzeć. Przed wyjściem zgraliśmy się z Anią, która samotnie wybrała się na Dębową i tuż przed celem zakopała się w błocie... Nie ma biduli kto pilnować :-) Tak w ogóle, to ma chyba dziś dosyć wymagający dzień i należy się jej rozmowa. Zostałem więc przez nią odprowadzony na przystanek, skąd udałem się do domu...Dotarłem około godziny dwudziestej. Przebrałem się, coś zjadłem i mimo, że było już jednak dosyć późno, to postanowiłem jednak zaliczyć małą przejażdżkę.
Wyruszyłem o dwudziestej czterdzieści i skierowałem się w stronę PKP. Na ulicy Łukasiewicza, gdzie oświetlenie drogi było niedostateczne, moja słaba lampka zmusiła mnie do zdjęcia nogi z pedału :-) Przed skrzyżowaniem ulicy Sądowej zauważyłem biegnącą po prawej stronie na chodniku wiewiórkę, czy łasicę. Widok dosyć niecodzienny :-) Gdy odwróciłem od niej wzrok zauważyłem, że ze skrzyżowania z ulicy podporządkowanej rusza bus, zmuszając mnie do gwałtownego i mocnego hamowania. Niestety ale trzeba przywyknąć... Raczej tylko pokiwałbym głową sam do siebie, gdyby nie fakt, iż kierowca po dosłownie dwóch metrach(!) skręcił w bramę sądu! W przypływie złości popukałem się w czoło patrząc w jego kierunku, ale zauważyłem że ów kierownik (bo raczej na pewno nie kierowca) patrzy w bramę i nawet mnie nie widzi - chyba faktycznie klapki na oczach ma... Kurczę... A tak nawiasem, to człowiek kiedyś jakiś spokojniejszy był... ;-) Nieważne. Nie mam zamiaru przejmować się idiotami i jadę dalej :-) Nawiasem mówiąc, to nasi "kierownicy" mogli by się uczyć od kierowców czeskich, czy słowackich...
Skręciłem na Rynek, a następnie pojechałem w stronę domu, ale oczywiście nie miałem zamiaru obierać prostej drogi. Na ulicy Chrobrego dojrzałem przed sobą innego rowerzystę, więc nieco przyśpieszyłem, aby go wyprzedzić :-) I kto tu jest miszcz? ;-) Skręciłem w stronę osiedla tak, aby przejechać przez mój ulubiony odcinek dojazdowy. Na tej ulicy chyba nigdy nie wieje wiatr :-) Coś mi mówi, że z całego tego wyjazdu będzie wysoka średnia :-)
Przez całą drogę po głowie skakała mi myśl o Krakowie. Chciałbym jeszcze w tym roku zaliczyć wyjazd powyżej 200 km jednego dnia. Plan na jutro, to zaopatrzyć się w jesienny strój, a później się zobaczy... :-) Do domu wszedłem za trzy dziewiąta - w TV przygotowania do meczu... :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
6.50 km
0.00 km teren
00:16 h
24.38 km/h:
Maks. pr.:39.70 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Test rajtuzów (jakkolwiek to brzmi ;-) )
Wtorek, 28 września 2010 · dodano: 28.09.2010 | Komentarze 0
Wczoraj zaopatrzyłem się w rajtuzy windstopper'y (chwała... no wiadomo komu ;-) ), ale niestety nie miałem okazji ich od razu wypróbować, gdyż przez cały dzień padał deszcz. Z tego też powodu nie udało mi się dotrzymać postanowienia jazdy na rowerze w każdy wrześniowy dzień, ale... i tak jestem z siebie zadowolony :-) Dla mnie sezon jeszcze się nie kończy :-)Wieczorem, gdy wracałem z pracy deszcz ustał, więc postanowiłem wyrwać się na przejażdżkę choć na chwilę. Trzeba ubrudzić trochę Kośkę, bo jak przywyknę do niej takiej wypucowanej, to już w ogóle jeździł na niej nie będę... ;-)
Plan zakładał pokonanie dystansu na dwie raty, a pierwszą z nich miał być przejazd bez rajtuzów. Na rower wsiadłem o 20:35 i udałem się w stronę PKP. Czuć było, że wiatr smaga po nogach. Zawróciłem do domu - teraz pora na przejazd z rajtuzami.
Już na drodze dojazdowej z osiedla do głównej było czuć różnicę. Nie dziwota - wszak jakby nie było, to dodatkowa warstwa ubrania. Postanowiłem skręcić w stronę centrum, a następnie z ulicy Chrobrego wjechałem na osiedle domków. Po powrocie na ulicę zatrzymałem się na przystanku i wpuściłem nogawki w skarpetki. Model który kupiłem nie ma zakładek na stopy, a ten który je miał nie bardzo mi podpasował. Pojechałem jeszcze objechać Rynek i wróciłem do domu.
Muszę przyznać, że rajtuzy raczej spełniają swoje zadanie. Raczej, bo to pierwszy i w dodatku bardzo krótki wyjazd, więc czas na prawdziwe testy jeszcze przede mną. Czułem jednak wyraźną różnicę między nogami, a resztą ciała i na pewno czym prędzej uzupełnię ubiór o jakąś bluzę, a następnie o pozostałe części garderoby. Sezon będzie trwał :-)
I na koniec: oczywiście roweru starałem się nie ubrudzić i omijałem kałuże ;-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
82.73 km
0.00 km teren
03:33 h
23.30 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Ku niezbadanym szlakom...
Niedziela, 26 września 2010 · dodano: 26.09.2010 | Komentarze 0
Dziś wstałem nieco później niż zwykle, bo po godzinie dziewiątej. Minęło też trochę czasu, zanim się pozbierałem - wyszedłem przed godziną dziesiątą z zamiarem powrotu do domu na wyścig. Zdziwiłem się widząc przesychający chodnik. Czyżby w nocy padało? :-) To by tłumaczyło mój dzisiejszy głęboki sen... Cel na dziś, to sprawdzenie gdzie i jak biegną odkryte niedawno w pobliżu dwa szlaki.Wyruszyłem w stronę Chrobrego jadąc Piastowską. Dzień był ciepły, co uśpiło także moją czujność. Co prawda niebo było zachmurzone, ale dosyć często przez te chmury przebijało się światło. Jeszcze przed wyjazdem nastawiałem się na powrót przed deszczem (tak jakbym wiedział kiedy spadnie ;-) ), więc ubrałem się jedynie w dyżurne spodenki 3/4 i krótką koszulkę. Gdy byłem przed Większycami, spojrzałem w dół w okolice ramy i moją uwagę zwrócił fakt, iż nie widzę tam czegoś czerwonego, co powinno tam być. Ech... Znów czegoś zapomniałem - tym razem bidonu. No cóż - albo przeżyję, albo w drodze powrotnej wstąpię po niego do domu. Zaraz za Większycami nieco przycisnąłem. Na obwodnicy Poborszowa wyświetlacz pokazał 17,6 st. C i była to temperatura w sam raz do jazdy. Gdy wjechałem na drogę prowadzącą do promu minęło mnie dwóch kierowców bez świateł (którym oczywiście trzeba było zwrócić uwagę :-) ), oraz wariat w Audi ścinający zakręt bez widoczności. Ech... Szkoda gadać. Wróćmy lepiej do rowerka :-) Przed wjazdem do lasu średnia prędkość wynosiła 28 hm/h, ale oczywistym było, że niedługo będę cieszył się takim wynikiem.
Las wydawał bardzo pożądane w niedzielny poranek dźwięki. Słychać było tylko ptaki, a momenty ich milczenia wypełniały dźwięk spadających z liści kropel. Tak... No to bierzemy się do relaksowania :-) Gdy zatrzymałem się, aby zrobić zdjęcie drogi po której jechałem, niespodziewanie odezwał się dzięcioł. Był tutaj - nie gdzieś tam, jak to dotychczas bywało. Podczas wielokrotnych tegorocznych przejazdów słonecznym szlakiem, wiele razy słyszałem dzięcioła w oddali, ale nigdy nie miałem okazji obcować z nim tak blisko. Udało mi się jednak jedynie zlokalizować drzewo na którym siedział, ale nie dojrzałem go niestety. Droga którą zmierzałem do skraju lasu po bokach była nieco zarośnięta pokrzywami, więc trzeba było jechać jej środkiem po trawie. Gdy minąłem osiedle mieszkalne w Poborszowie ponownie skierowałem się w stronę lasu, a jeszcze przed tym jak zniknąłem między drzewami miałem okazję zaobserwować parowanie wody z pobliskich pól. Dosyć sympatyczny widok :-)
Wyjechałem przy kozielskiej stoczni i zmierzając w stronę Koźla zastanawiałem się, jaką wersję trasy obrać. Ostatecznie zdecydowałem się pojechać główną drogą tak, aby zaoszczędzić nieco czasu. Przed przejazdem kolejowym rozwikłałem kolejny dylemat - postanowiłem jednak wrócić się do domu po bidon. Daleko nie mam, a może się przydać.
W dalszą podróż wyruszyłem dosłownie po minucie. Za mostem na Odrze zaczął kropić deszcz i mimo, że nie miałem nic grubszego na sobie, postanowiłem kontynuować podróż. Gdy wjechałem na ulicę Portową deszcz znacznie się wzmógł i pojawiły się wtedy myśli o tym, że zaplanowana trasa może nie zostać zrealizowana. No cóż - najwyżej objadę Kłodnicę i wrócę do domu. Gdy dotarłem do skrzyżowania na którym trzeba było podjąć decyzję o dalszych losach wyjazdu, postanowiłem jechać dalej. A co tam! Plan zakładał przejazd lasem na Kuźniczki, a następnie do Lenartowic. Jak szaleć, to szaleć :-) Jazda w lesie przed Kuźniczkami dostarczyła mi dużej frajdy :-) To coś pięknego śmigać tak na rowerku z dala od szumu, zgiełku i problemów dnia codziennego. Śmiało mogę powiedzieć, że była to chwila radosnej rowerowej euforii :-) Dalej pomknąłem ku jeziorku, gdzie za sprawą niepewnej pogody znajdowało się tym razem niewielu ludzi - zauważyłem jedynie dwóch wędkarzy. Po krótkiej chwili udałem się w drogę do Lenartowic, gdzie spotkałem grupę grzybiarzy. W międzyczasie deszcz ustał. Gdy dojechałem do drogi między Piastami, a Blachownią zdecydowałem, że jednak nie pojadę do Sławięcic. Młody podsunął mi wczoraj pomysł, aby pojechać do znajdującego się tam obozu koncentracyjnego (a raczej jego pozostałości), ale w sumie po co? Taki plan byłby do zrealizowania, gdybym miał do dyspozycji sobotnią pogodę i więcej czasu. Jedziemy zatem przez Piasty do Bierawy, ku końcowemu celowi czyli na czerwony szlak. Następnie plan zakładał przeprawienie się przez Odrę i powrót do domu. W głowie ułożyłem sobie trasę: przebiegała ona przez Brzeźce, ale za przejazdem kolejowym na Azotach widok bocznej drogi przypomniał mi, że przecież mogę w nią skręcić i po kilkuset metrach znaleźć się już w Starym Koźlu. Skleroza... :-)
Droga do i przez Stare Koźle przebiegała spokojnie do czasu, gdy zacząłem zbliżać się do ostatniego gospodarstwa. Właściciel trzymał na podwórku kilka średniej wielkości psów, a tym razem jeden z nich siedział na środku jezdni. Nasze oczy się spotkały... W miarę gdy zbliżałem się do niego on zaczynał się zbierać do gonitwy. No cóż... Kto tu ma rozum? :-) Pies z goniącego stał się gonionym :-)) Z agresora stał się bezbronnym stworzeniem, uciekającym przed rowerem z podkulonym ogonem. Tuż przed gospodarstwem swojego pana odbił w lewo do rowu i tyle go widziałem :-) Moje zachowanie miało na celu jedynie wyjście z opresji, choć sama sytuacja dosyć mocno mnie rozbawiła :-)
W okolicach Bierawy znów zaczęło padać. Po kilkuset metrach jazdy po czerwonym szlaku, który był celem podróży, stanąłem pod dylematem (i jednocześnie stojąc na skrzyżowaniu :-) ) w którą stronę mam skręcić. Wybrałem kierunek w prawo (jak się później okazało szlak prowadził w lewo) i po jakimś czasie dotarłem do punktu widokowego w Lubieszowie. Platforma wzniesiona na betonowych płytach była już tak zaniedbana, że nie przyszło mi nawet do głowy, aby się na nią wdrapać. Swoją uwagę skupiłem za to na Odrze. Zostawiłem rower oparty o drzewo i schodząc po stromym zboczu znalazłem się nad brzegiem, gdzie zrobiłem kilka zdjęć. W tym miejscu rzeka zdawała się być nieokiełznana. Po dłuższej chwili wróciłem na górę i począłem się zastanawiać jak ową Odrę mogę przekroczyć. Jechałem dalej i w pewnym momencie droga po prostu skończyła się w polu. Jechałem więc po zaoranej ziemi, która po kilkuset metrach znacznie ubrudziła napęd i rower. Okazało się także, że nie ma możliwości, aby w pobliżu przeprawić się przez rzekę. Po kolejnych kilkuset metrach dotarłem do drogi polnej, która doprowadziła mnie do asfaltu. Zatrzymałem się na chwilę, aby choć trochę oczyścić napęd i ruszyłem dalej. Postanowiłem także, że jednak wrócę się główną drogą w kierunku Bierawy i tak samo pojadę do Koźla. Na tym etapie starałem się utrzymywać równe tempo - zależało mi na tym, aby zdążyć do domu na wyścig. Przez kilkaset metrów jechałem także w koleinie drogi gdzie stała woda, starając się zmyć brud z napędu i był to całkiem dobry pomysł. Nieco zaczęło doskwierać mi także pragnienie. Bidon się przydał, a i tak przed wyjazdem napełniłem go tylko w 3/4 pojemności sądząc, że tyle na pewno mi wystarczy.
Za Bierawą zaczęły pojawiać się myśli, że jednak chyba nie mam szans na to, aby zdążyć przed rozpoczęciem wyścigu. Nie ma jednak sensu za dużo myśleć - trzeba jechać. Nie poddajemy się! Cały czas starałem się utrzymać równe tempo, ale mimo to wydawało mi się, że mam jeszcze sporo dystansu do pokonania. Przed Kobylicami pojawiły się już myśli w odcieniu czerni (eee tam... ;-) ) - nie zdążę... ale jadę! :-) Po kilku chwilach równej jazdy spostrzegłem, że jestem już jednak praktycznie w Koźlu :-) Jest więc nadzieja! :-) Przez miasto przemknąłem głównymi drogami i wpadłem do domu za trzy czternasta :-) Nawet rower zdążyłem schować i obmyć się z błota :-)
Po wyścigu trzeba było podziękować Kośce za współpracę :-) Mimo, że nigdy w niedzielę nie biorę się za tego typu prace, to jednak innej opcji w dniu dzisiejszym nie widziałem. Żal było patrzeć na tak ubrudzony rower, wiedząc dodatkowo że jest on bardzo czuły na wszelki syf. Po kilkunastu minutach Kosia wyglądała nawet lepiej, niż wtedy gdy ujrzałem ją po raz pierwszy... :-)
Mam nadzieję, że jutro dam radę zaopatrzyć się w jesienne ubranka i zdążę je wypróbować. Sezon musi trwać :-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
91.13 km
0.00 km teren
05:15 h
17.36 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Szlakiem leśnych ścieżek
Sobota, 25 września 2010 · dodano: 25.09.2010 | Komentarze 0
Rano (jak co weekend) psiak nie dał mi pospać za długo i już o wpół do ósmej byłem z nim na spacerze. Dzionek zapowiadał się prześliczny i od razu nabrałem ochoty na wyjazd :-) Umówiliśmy się na godzinę dziewiątą na Pogorzelcu. Oczywiście nie dane mi było zdążyć :-) Gdy wsiadłem na rower i pokonałem dosłownie kilka metrów przypomniało mi się, że nie wziąłem swojego multitoola. Musiałem więc wrócić się do domu i wszcząć poszukiwania, w czasie których zdążyłem się już zgrzać, gdyż byłem w bluzie. Okazało się, że ów przedmiot znajduje się w plecaku, który cały czas miałem na sobie... No cóż - już jestem spóźniony - jest dziewiąta...Gdy tylko wyruszyłem, z powodu opóźnienia zacząłem cisnąć i niestety od razu się zgrzałem. Zależało mi jednak na tym, aby być na Pogorzelcu jak najwcześniej. Gdy zjechałem z drogi rowerowej, postanowiłem pojechać ulicą Kozielską, więc nieco inaczej niż dotychczas. Za tym wyborem przemawiała lepsza nawierzchnia i mniej skrzyżowań na których musiałbym skręcać. O mały włos na tym etapie mogłem zakończyć swoją podróż: na wysokości Kauflanda starszy pan jadący znad przeciwka skręcał na skrzyżowaniu w lewo i zauważył mnie w ostatniej chwili. Awaryjne hamowanie z mojej strony (Pan z racji niewielkiej prędkości nie musiał zbytnio używać hamulców) i skończyło się na ominięciu Poloneza w odległości 1 metra od maski. Uff... To mogłoby skończyć się dużo gorzej. Na szczęście zostałem jednak dostrzeżony. Gdy dotarłem pod dom Ani zauważyłem zamkniętą furtkę. Hm... Dziwna sprawa. Chwytam za telefon i dzwonię na pierwszy numer. Odzywa się poczta. Tak samo jest, gdy kręcę na drugą komórkę. Poziom dobrego samopoczucia nieco mi spadł - mimo dosyć wysokiej temperatury (wrzesień) i założonej bluzy jechałem dosyć szybko przez całą drogę i dosyć mocno się zgrzałem, a tu taki klops... No co jest grane?!? Dojechała po chwili... Ech... Nastąpiła szybka wymiana barterowa (CD ze zdjęciami za linki ;-) ) i ruszamy RAZ! RAZ! bo czasu szkoda! Jako cel obraliśmy sobie leśny szlak edukacyjny w Starej Kuźni. Ostatnio gdy tam byliśmy zostaliśmy szybko przegonieni przez noc i deszcz, ale dziś nic nie zapowiadało takiego scenariusza :-) Dzień zapowiadał się przepięknie! :-)
Wyruszyliśmy w stronę dobrze nam znanego niebieskiego szlaku z zamiarem dotarcia nim do Starego Koźla. No i oczywiście zaczęło się gadanie :-) W pewnym momencie tak się zagadaliśmy, że w Starym Koźlu obydwoje zamiast w lewo, skręciliśmy w prawo w stronę szlaku do Bierawy. Przed rozjazdem naszą uwagę odwrócił też pies, który na nasz widok przeszedł między prętami w furtce gospodarstwa i trochę na nas poszczekał :-) Całe to zamieszanie wyszło nam jednak nawet na dobre, bo cofając się po około trzystu metrach zauważyliśmy ładną, nieutwardzoną drogę między drzewami, więc po chwili byliśmy już na odpowiedniej trasie i udaliśmy się nią w stronę Azot. Gdy minęliśmy wiadukt kolejowy, spotkaliśmy koleżankę z pracy i po krótkiej konwersacji ruszyliśmy dalej. Następnie zjechaliśmy z drogi, aby wjechać na leśny trakt prowadzący do celu naszej podróży.
Gdy dotarliśmy na miejsce od razu wjechaliśmy na ścieżkę edukacyjną, by po krótkiej chwili z niej zjechać i udać się w stronę budynków nadleśnictwa, gdzie zrobiliśmy małą sesję zdjęciową :-) Następnie wróciliśmy na ścieżkę i poczęliśmy nią zmierzać zgodnie z wytyczonymi znakami. Co prawda zaczynała się ona fajnym zjazdem, ale już na pierwszy rzut oka widać było, że ścieżka która znajduje się w Rudach ma w sobie więcej uroku. Zgodnie uznaliśmy, że tutejsza jest też trochę zaniedbana, o czym świadczyła na przykład polanka z ławkami do siedzenia wokół których rosły pokrzywy. Wydawało się, że nawet las którym jechaliśmy tutaj z Azot był bardziej przyjazny. Niemniej jednak z ostateczną oceną postanowiłem wstrzymać się do momentu przejechania całego dystansu, który wynosił ledwie półtora kilometra. Po kilkudziesięciu metrach jadąc drogą, wpadłem w jakąś pajęczynę. Po chwili poczułem coś w okolicach szyi z prawej strony, więc szybkim ruchem ręką zrzuciłem to z siebie. Widziałem tylko, że coś spadło w trawę - czyżby pająk? Kolejna przeszkoda znajdowała się nieopodal. Dobrze, że nie jechałem sam, bo pewnie znów miałbym towarzysza na głowie, albo twarzy. To kolejny pająk powił sobie pajęczynę nad drogą, używając do tego krzewów rosnących obok niej. No cóż... Las lasem, ale w Rudach tego jednak nie było... Ruszyliśmy dalej i ku naszemu zdziwieniu po chwili ukazał się nam skraj lasu. Cały przejazd zajął nam nie więcej niż piętnaście minut, z czego pięć poświęciliśmy na fotografowanie pająków. Postanowiliśmy jeszcze raz wjechać na ścieżkę i udać się tym razem w inną stronę, aby dojechać do wieżyczki, którą wcześniej zauważyliśmy. Oczywiście pozostawiliśmy rowery na dole i wdrapaliśmy się na sam szczyt :-) Po kilku minutach, które tam spędziliśmy, po wspólnej naradzie i sprawdzeniu odległości na nawigacji, postanowiliśmy udać się jeszcze na ścieżkę edukacyjną w Rudach. Pogoda dopisywała: niebo błękitne, temperatura wynosiła nie mniej jak dwadzieścia stopni. Gdy tylko klamka zapadła od razu się ucieszyłem nie uzewnętrzniając jednak tego uczucia. Byłem bardzo rad, gdyż przypomniało mi się, że droga do Rud będzie prowadziła w dużej mierze przez las, co oznaczało ciszę i spokój. Ponadto szykowała się kolejna w tym sezonie nieco dłuższa wyprawa, a dzień sprzyjał bardzo takim wyjazdom :-)
Po kilku kilometrach dotarliśmy do Kotlarni, gdzie wjechaliśmy na drogę prowadzącą w kierunku Gliwic. Jechaliśmy nią kilkaset metrów, by następnie zjechać na mniej uczęszczaną drogę (jak dobrze, że jest nawigacja :-) ). Po chwili zauważyłem na ekranie ikonkę budynku, która wskazywała że nieopodal znajduje się jakiś zabytek. Jako że minęliśmy przejazd kolejowy wystrzeliłem z tekstem, że to pewnie chodzi o jakąś lokomotywę - tyle ich PKP ma w użytku i w tym momencie zza drzew, które minęliśmy ukazały się nam trzy zabytkowe, ogromne lokomotywy! Wow! Ale widok! Od razu zjechaliśmy na plac obok. Oczywiście w ruch poszedł aparat :-) Przebywaliśmy tam jakieś kilkanaście minut obchodząc je od każdej strony - były ogromne... Decyzja o wyjeździe do Rud już zaczynała się zwracać :-) Gdy wyruszyliśmy dalej, zaczęliśmy rozglądać się za tym prawidłowym zabytkiem zaznaczonym na mapie, ale okazało się, że aby tam się dostać z miejsca gdzie się znajdowaliśmy, trzeba prawdopodobnie przejechać przez jakiś zakład, na terenie którego nie bylibyśmy zapewne mile widziani :-) Ruszyliśmy więc w głąb lasu zmierzając do celu wycieczki i po chwili przystanęliśmy na krótką przerwę. Gdy wyjechaliśmy na teren, gdzie było mniej drzew zdjąłem bluzę, gdyż było naprawdę ciepło. Jadąc dalej dotarliśmy do drogi którą wracałem, gdy byłem tu sam. Teren wręcz stworzony do jazdy rowerem crossowym :-) Pięknie! :-) Zauważyliśmy także tabliczkę informującą, że znajdujemy się na terenie Parku Krajobrazowego "Cysterskie Kompozycje Krajobrazowe Rud Wielkich". No cóż... Ja tabliczki wcześniej nie widziałem, bo tekst odwrócony był w kierunku jazdy... no i chyba jednak jechałem trochę szybciej ;-) Niedługo potem dotarliśmy do celu :-)
Początkowo jechaliśmy nieutwardzoną drogą, aby następnie wjechać na asfalt. Zacząłem porównywać to miejsce z wpisami w pamięci i muszę w tym miejscu przyznać, że ostatnim razem gdy tu byłem było bardziej urokliwie za sprawą niższej temperatury, oraz większej wilgotności, że nie wspomnę już o mniejszej ilości zwiedzających :-) Po chwili wjechaliśmy na fragment ścieżki edukacyjnej przeznaczonej dla rowerów. Razem pokonaliśmy całą ścieżkę, a następnie udaliśmy się do Rud, gdyż byliśmy już nieco głodni. Tym razem nie jechaliśmy drogą asfaltową, a ścieżką wzdłuż rzeki Rudy, gdzie napotkaliśmy pana na spływie pontonowym ;-) Następnie jadąc alejkami nieopodal Sanktuarium Matki Bożej Pokornej udaliśmy się na posiłek. Musieliśmy jednak oczekiwać na niego dosyć długo i część jednego z najlepszych etapów dnia niestety nam uciekła.
W drogę powrotną udaliśmy się mijając ruiny dworku, a następnie wjechaliśmy do lasu przejeżdżając przez mostek. Na następnym skrzyżowaniu nie pojechaliśmy w lewo (jak powinniśmy), tylko prosto dojeżdżając do drogi prowadzącej do Sośnicowic. Po chwili odbiliśmy w lewo i znaleźliśmy się mniej więcej w połowie rowerowej ścieżki dydaktycznej. Postanowiliśmy też wracać do Solarni znaną nam już trasą. Po drodze przystanęliśmy przy punkcie czerpania wody. W zbiorniku pływał dziwny krab, który uciekł od brzegu, gdy wstałem aby udać się po aparat. Po chwili podpłynął mniejszy, który był bardziej śmiały, ale zdjęcia nie udało się już zrobić. Zaraz po naszym przyjeździe podleciała do nas ważka i przez chwilę zawisła przed nami w odległości około metra, czasem nieco się do nas zbliżając. Przez cały nasz pobyt wracała kilka razy :-) Niebawem ruszyliśmy dalej.
W Dziergowicach nieco skróciliśmy trasę (chwała nawigacji :-) ), ścinając główną drogę. Następnie w Lubieszowie skręciliśmy na boczną drogę, prowadzącą bezpośrednio do Bierawy. Na jej początku stał znak, informujący o czerwonym szlaku, który odbijał w lewo. Trzeba będzie go sprawdzić - najlepiej niebawem :-) Do Kędzierzyna dostaliśmy się często przez nas uczęszczaną drogą do Starego Koźla, a następnie niebieskim szlakiem przez Brzeźce. Rozstaliśmy się na końcu tej drogi.
Dalej jechałem więc sam, tym razem jadąc przez Kłodnicę. Na remontowanym moście Długosza puściłem przed siebie motocyklistę (co prawda nie wolno tam jeździć...) sądząc, że będzie jechał szybciej ode mnie, ale niestety nieco się przeliczyłem, gdyż to on mnie hamował. Zaraz za mostem skręciłem w prawo w stonę domu i przy banku PKO uzyskałem MXS tej wycieczki. Łańcuch wciąż ociera o obejmę, gdy znajduje się on na ostatniej zębatce z tyłu, więc nie była ona przeze mnie używana.
To był bardzo udany dzień, a decyzja o wyjeździe do Rud uratowała wycieczkę. Sądzę, że będę tam przyjeżdżał przy każdej okazji, bo tereny do jazdy są wręcz wyśmienite. A propos, to koniecznie będę chciał pojechać tam jesienią :-) Mam nadzieję, że jednak nie przyjdzie ona szybko :-) Dzisiejszy dzień podarował nam nutkę optymizmu, choć pogodnynki mówią co innego (ale ja ich nie słucham :P ) - od jutra pogoda ma się zepsuć. Mam jednak nadzieję, że jutro także będzie tak słonecznie i ciepło. Rower obowiązkowy! :-)
Dane wyjazdu:
7.40 km
0.00 km teren
00:22 h
20.18 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Zdążyć przed zachodem...
Piątek, 24 września 2010 · dodano: 24.09.2010 | Komentarze 0
Dzisiejszy dzień był naprawdę ciepły, ale niestety nie było mi dane tego wykorzystać, gdyż wyszedłem z pracy o 17:25... Chciałem po przyjściu do domu szybko wyjść na rower, aby jeszcze nieco złapać popołudniowego słońca i nawet już pomyślałem sobie, że dziś mógłbym może sprawdzić tą trasę którą zauważyłem, gdy jechaliśmy na prom, ale tuż przed domem spotkałem znajomego i ucięliśmy sobie dłuższą pogawędkę. Ten czas zaważył na tym, że moje powyższe plany nieco się zdeaktualizowały :-) Niemniej jednak bardzo fajnie się z nim rozmawiało. To właśnie jego skradziony rower znalazłem kiedyś u siebie na klatce. Traf chciał, że kilka dni wcześniej wymieniliśmy się telefonami, więc mogłem go zaalarmować. Ale ja nie o tym chciałem przecież... :-) Gdy dotarłem do domu tylko się przebrałem, zjadając w międzyczasie trzy paski czekolady i byłem już gotów do drogi :-)Gdy wychodziłem słońce już chyliło się ku zachodowi. Wyruszyłem w stronę działek (ale ja dawno nie jechałem tą drogą), by następnie udać się w stronę parku przy liceum. Następnie wjechałem do parku przy Odrze (tym razem wiewiórek już nie było ;-) ) i także parkiem pomknąłem dalej w drogę powrotną w kierunku ulicy Chrobrego. Przed powrotem postanowiłem jeszcze poprzecinać nieco uliczki na osiedlu domków jednorodzinnych, a na przedostatniej prostej (gdzie nigdy nie wieje wiatr) zaliczyłem mały sprint :-)
Przede mną weekend i mam nadzieję, że pogoda się jednak utrzyma. Po jednym z najcięższych tygodni w pracy przyda mi się aktywny wypoczynek i naprawdę chciałbym jeszcze pojeździć. Po weekendzie zamierzam zaopatrzyć się w rowerkowe ubranka :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
19.50 km
0.00 km teren
01:08 h
17.21 km/h:
Maks. pr.:43.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Przebieżka na spokojnie :-)
Czwartek, 23 września 2010 · dodano: 23.09.2010 | Komentarze 0
Poranek był mroźny, ale w ciągu dnia temperatura znacznie wzrosła - mogło być nawet dwadzieścia stopni. Nie było wątpliwości co do wyjścia na rower, ale dziś byłem już przekonany, że tym razem pojadę na pewno sam. Do domu dotarłem z opóźnieniem spowodowanym obowiązkami w pracy, ale nie miało to większego znaczenia. Wcale mi się nie śpieszyło. Dzisiejszy wyjazd miał być pozbawiony jakiegokolwiek nacisku: żadnego gadania, zastanawiania się którędy jechać, żadnego pośpiechu przed wyjściem - to miał być pełen luz.Wyruszyłem około 17:20 i skierowałem się ku stacji PKP. Gdy znajdowałem się w pobliżu wiaduktu przed Rogami pomyślałem sobie, że tym razem pewnie nie będzie o czym pisać, gdyż jadę sam, ale po kilku kilometrach, gdy dotarłem do parku okazało się, że aż tak nudno nie będzie :-) Wcześniej jednak leniwie (porównując z moją dotychczasową jazdą) przejechałem Rogi, aby następnie przed budynkiem elektrowni w Koźlu wjechać na wał przy Odrze. Następne kilkadziesiąt metrów prowadziło przez park przy liceum, skąd udałem się w stronę Rynku jadąc jedną z bocznych ulic. Wtedy też przypomniało mi się, że miałem wstąpić do bankomatu, więc musiałem się nieco wrócić.
Kolejno skierowałem się w stronę parku przy Odrze i na jednym z zakrętów zauważyłem na drzewie wiewiórkę - była ciemnobrązowa, a nawet rzekłbym że czarna. Trzymała się pnia na wysokości mniej więcej dwóch metrów, a w pyszczku miała żołędzia. Znajdowała się nie dalej jak półtora metra ode mnie! :-) Gdy zacząłem gramolić się z roweru zaczęła biec w górę drzewa, aby po chwili znaleźć się na betonowym ogrodzeniu pobliskiego szpitala. Przebiegła nim około 2-3 metry w moją stronę, po czym skoczyła na gałąź drzewa znajdującego się już za ogrodzeniem i zniknęła mi z oczu. Uszczęśliwiony widokiem ruszyłem z miejsca i wtedy z kierunku gdzie straciłem z oczu ową wiewiórkę dobiegł mnie dźwięk: niby szmer, niby cichy zgrzyt. Zatrzymałem się oczom moim ukazała się druga wiewiórka - tym razem taka bardziej pospolita, czyli ruda ;-) Znajdowała się drzewo dalej niż miejsce, gdzie zniknęła mi z oczu poprzednia. Wykonała kilka skoków po gałęziach po czym patrząc na mnie wydawała wyżej opisane dźwięki machając przy tym do rytmu ogonem, a czyniła to bardzo energicznie. Jej ogon zmieniał pozycje niczym jakaś wajcha! :-) W życiu nie widziałem tak pozytywnie zakręconych wiewiórek - w dodatku dwóch na raz! :-) Gdy ów rudzielec zniknął mi z oczu ruszyłem w dalszą drogę.
Znów wjechałem na wał przy Odrze, aby następnie udać się na Dębową. Na tym etapie zacząłem zastanawiać się, czy nie spotkam na drodze Ani, ale rozminęliśmy się, o czym dowiedziałem się już po powrocie do domu podczas rozmowy z nią. Droga przy jeziorze minęła mi bardzo spokojnie i mogłem tam zagłębić się w swoje myśli jeszcze bardziej niż dotychczas. Przez dłuższą chwilę jechałem nieco oderwany od rzeczywistości, a rozmyślanie ułatwiał mi szum opon, który niwelował pozostałe dźwięki, które i tak praktycznie nie występowały. Tego mi było trzeba: spokój, spokój, spokój...
Do domu wróciłem parkiem zatrzymując się jeszcze na przystanku: chciałem sprawdzić autobus, gdyż jutro do pracy pojadę pewnie dużo wcześniej. Gdy już odjeżdżałem w zatoczce zatrzymał się samochód i miałem okazję poinstruować panią jak dojechać do Carrefour'a - jej nawigacja nie pokazywała dobrze drogi. To był chyba pierwszy raz, kiedy jasno i rzeczowo wytłumaczyłem podróżnemu drogę do celu i tym razem nie będę miał wyrzutów sumienia, że biedak nie dotrze do celu ;-) O dziwo nie pomyliłem nawet Carrefour'a z Castoramą! :-)) Może dlatego, że są obok siebie? ;-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
14.88 km
0.00 km teren
01:01 h
14.64 km/h:
Maks. pr.:34.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Dębowy serwis :-)
Środa, 22 września 2010 · dodano: 22.09.2010 | Komentarze 0
Dzisiejszy dzień w pracy dosyć mocno dał mi w kość. Wychodząc stamtąd byłem nieźle wymęczony, ale i tak wiedziałem, że dla relaksu pójdę na rower :-) Tym razem chciałem jednak pojeździć samemu w ciszy i spokoju. Powiedziałem to Ani, gdy rozmawialiśmy przez telefon po pracy. Gdy już byłem gotowy do wyjścia przypomniałem sobie o skrzypiącym łańcuchu w jej rowerze. Może jednak pojadę na tą Dębową z olejkiem do łańcucha? Gdy miałem już wychodzić z domu zadzwonił telefon - ktoś zepsuł moją serwisową niespodziankę. Miejsce zbiórki zostało ustalone... :-)Gdy dotarłem na wyznaczone miejsce zabrałem się za podciągnięcie przedniej przerzutki, która od poniedziałkowego postoju na moście nie pracowała tak jak powinna. Po krótkiej chwili zjawiła się Ania i po kilku nieudanych(!) próbach ustawienia przerzutki zabrałem się za łańcuch w jej rowerze. Do przerzutki postanowiłem wrócić, gdy będziemy już na miejscu. Musieliśmy odstać dłuższą chwilę, aby wyjechać na główną, gdyż wciąż - jak nie z jednej, to z drugiej strony jechały samochody.
Gdy ruszyliśmy oddaliłem się nieco aby sprawdzić, co udało mi się zrobić z przerzutką. Było do bani... to znaczy źle jak wcześniej. Po chwili jechaliśmy już razem i wtedy dało się odczuć moje zmęczenie tego dnia. W ogóle nie chciało mi się rozmawiać i myślałem wtedy, że chyba lepszym pomysłem byłby samotny wyjazd.
Gdy dotarliśmy na miejsce znów zacząłem grzebać przy przerzutce. Jej ustawienie zajęło mi chyba dobre kilkanaście minut. W tym czasie nieco wzrósł poziom mojej irytacji. Przecież ustawienie przedniej przerzutki, to żadna sztuka! Na Węgrzech, gdy puściła mi linka spiąłem ją żyłką wędkarską i ustawiłem już za pierwszym razem! CO JEST GRANE??? W końcu udało mi się ustawić tą przerzutkę prawie odpowiednio - niestety na ostatniej tylnej zębatce łańcuch wciąż minimalnie ociera o obejmę... Chyba za niedługo oddam rowerek do serwisu, aby to sprawdzić i być może wymienić także klocki z tyłu.
Po dłuższej chwili ruszyliśmy w drogę powrotną, gdyż komary nie dawały spokoju. Gdy jechaliśmy na polnej drodze łączącej Dębową z Kobylicami przeleciał nad nami paralotniarz - dosłownie kilka metrów nad ziemią. To już któraś sytuacja, gdzie można było uwiecznić aparatem fajną chwilę... gdyby był pod ręką... :-)
Przy moście nad Odrą każde z nas pojechało w swoją stronę :-)
Dane wyjazdu:
30.48 km
0.00 km teren
01:43 h
17.76 km/h:
Maks. pr.:36.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Nad Odrą... i szlakiem... bezcelowo :-)
Wtorek, 21 września 2010 · dodano: 21.09.2010 | Komentarze 0
Scenariusz wciąż ten sam :-) Po pracy szybciutko tylko wpaść do domu, aby za chwilę z niego wyjść :-) Tym razem umówieni byliśmy przy Rondzie Milenijnym - chcieliśmy sprawdzić drogę biegnącą wzdłuż nowej obwodnicy.Z domu wyjechałem około godziny 17. Było ciepło, ale ja niestety odczuwałem wciąż efekty sobotnich sprintów. Prawda jest taka, że nie czuję się optymalnie. Gdy dotarłem na umówione miejsce od razu zostało to zauważone przez Anię. No tak - po oczach wszystko widać :-)
Ruszyliśmy wzdłuż obwodnicy i po około kilometrze dotarliśmy do brzegu Odry. Planując ten wyjazd liczyliśmy na to, że uda nam się przedostać jakoś z rowerami na drugi brzeg, ale okazało się to niemożliwe. Jedyną opcją było wejście po schodach na obwodnicę i przeprawienie się tą drogą, ale nawet nie braliśmy tego pod uwagę. Po krótkiej naradzie postanowiliśmy wrócić się kilkaset metrów do mijanego wcześniej jeziorka. Ja jechałem mniej więcej tak samo jak do brzegu, natomiast Ania postanowiła skrócić sobie drogę - skończyło się na ubrudzonych w błocie felgach i butach :-))
Na miejscu okazało się, że aby dostać się do brzegu, trzeba przejść przez ledwo wydeptaną ścieżkę, która biegła między krzakami i rosnącymi gdzieniegdzie pokrzywami. Byliśmy tam chyba nie dłużej niż 10 minut - miejsce aczkolwiek spokojne, nie do końca nam pasowało, a ponadto było tam dosyć dużo komarów. Gdy stamtąd odchodziliśmy oboje z nas poparzyły pokrzywy :-)
Postanowiliśmy udać się na niebieski szlak do Starego Koźla. Gdy tylko ruszyliśmy w drogę nad nami przeleciała para łabędzi. Widok był o tyle niesamowity, ponieważ leciały one nie wyżej jak 5 metrów nad nami! Jeszcze kilkakrotnie zatrzymywaliśmy się, aby podziwiać ich lot, a ja natomiast po raz kolejny zacząłem myśleć o jakimś rozwiązaniu, które pozwoliłoby mi momentalnie wydobyć aparat na wypadek podobnych sytuacji. Trzeba będzie coś wykombinować :-)
Niebieskim szlakiem jechało się bardzo sympatycznie i spokojnie :-) Zaraz za Brzeźcami zostaliśmy ostrzeżeni przez jadących znad przeciwka rowerzystów: na drodze znajdował się jeż. Oczywiście zatrzymaliśmy się, aby go zobaczyć. Mi zajęło dłuższą chwilę zanim go dostrzegłem - i to po tym jak pokazano mi go palcem! :-) Z drugiej strony nie ma się czemu dziwić, gdyż to był bardzo mały jeżyk - prawdziwy słodziak! :-) Oczywiście nie obyło się bez zdjęć :-) Po dłuższej chwili podziwiania malucha, odstawiliśmy go na trawę w pewnej odległości od drogi tak, aby ryzyko że coś mu się na niej stanie było jak najmniejsze. Jeszcze przed odjazdem stamtąd sprawdziliśmy, czy jeżyk jest jeszcze na miejscu, ale już zdążył nam uciec :-) Pomknęliśmy więc dalej :-)
Obraliśmy kurs na Azoty, a następnie przez park, gdzie zaliczyłem najgorszą "glebę" w karierze, dostaliśmy się na Piasty. Tym razem wjeżdżałem tam dużo wolniej, a i tak było czuć zmianę nawierzchni. Czuć było także, że robi się chłodno. Mam nadzieję, że nie dalej jak za tydzień będę miał okazję zaopatrzyć się w strój na niższe temperatury. Jechaliśmy chodnikiem rowerowym aż do głównej drogi, aby następnie parkiem przedostać się na obwodnicę Kędzierzyna. Odeskortowałem jeszcze Anię do bankomatu, po czym się pożegnaliśmy. Gdy wracałem nieco doskwierał mi brak dwóch tylnych przerzutek: wczoraj po tym jak ruszyłem na moście zauważyłem, że na tych przerzutkach łańcuch ociera z przodu o obejmę. Ciekawy jestem co takiego stało się podczas postoju - wcześniej wszystko chodziło jak w zegarku... Trzeba będzie doraźnie podciągnąć linkę i obserwować. Z drugiej strony może to i lepiej, bo dzięki temu nie pędziłem aż tak bardzo, więc zbytnio się nie zgrzałem. Mimo to i tak odczuwałem na sobie ten chłodny wieczór. Dziś w nocy muszę się wygrzać - sezon musi trwać dalej! :-)
Dane wyjazdu:
25.92 km
0.00 km teren
01:18 h
19.94 km/h:
Maks. pr.:43.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Raszowa z niespodzianką
Poniedziałek, 20 września 2010 · dodano: 20.09.2010 | Komentarze 0
Sygnał do wyjazdu dostałem - jak to ostatnimi czasy bywa - jeszcze w pracy. Po powrocie do domu dosłownie wsunąłem obiad i wyszedłem czym prędzej :-) Miejscem zbiórki znów była Kłodnica...Gdy już miałem wychodzić, zadzwonił brat z prośbą, która zatrzymała mnie w domu na kilka minut, ale tragedii nie było :-) Następna przeszkoda zatrzymała mnie już na nieco dłużej - gdy dojechałem do remontowanego mostu na Odrze okazało się, że przewrócił się pojazd kujący asfalt. Trzeba było odstać tam kilka minut, ale w międzyczasie zrobiłem kilka zdjęć. Gdy już chowałem aparat, czekający ludzie zaczęli ponownie przechodzić po moście, a ja nie zorientowałem się w porę co poskutkowało tym, że wszyscy mnie ominęli i wyprzedzili :-) Ech... nieważne :-) Gdy byłem na moście otrzymałem SMS'a od Ani czekającej już na miejscu. A tak chciałem być o czasie... Mi to zawsze coś musi wyskoczyć :-)
Gdy dotarłem do Kłodnicy od razu zauważyłem nowy strój Ani (facet! :-)) ). Też muszę sobie sprawić taką bluzę rowerową na jesień :-) Niezwłocznie wyruszyliśmy dalej, a gdy mijaliśmy ostatnie zabudowania przed Kanałem Gliwickim pojechałem jako pierwszy z zamysłem obrania jak najkrótszej trasy. Na skrzyżowaniu skręciliśmy na Raszową, aby przed przejazdem kolejowym odbić do lasu z którego wyjechaliśmy przy stacji PKP w Raszowej, cały czas jadąc prostą drogą. Dotarcie do jeziora było już kwestią kilkunastu minut.
Na miejscu dostałem od Ani nowe pałeczki perkusyjne, które od razu (dzięki Anusiakowej wspaniałomyślności) mogłem wypróbować. W drogę powrotną wyruszyliśmy, gdy na niebie już dosyć wyraźnie zarysowany był księżyc.
Chcieliśmy wracać drogą asfaltową wzdłuż czarnego szlaku, ale nieopatrznie skierowaliśmy się ku drodze polnej w kierunku Januszkowic. Gdy po chwili dotarliśmy do zamkniętego przejazdu kolejowego postanowiliśmy zawrócić. Pani lub pan dróżnik zajęty był oglądaniem monitorka, więc szykował się dłuższy postój. W momencie, gdy zjeżdżaliśmy z czarnego szlaku na główną drogę było już ciemno i mroźno. Trzeba tutaj wspomnieć, że Ania zadowolona z dzisiejszych zakupów odzieżowych jechała w pełni komfortowo, natomiast ja odczuwałem niską temperaturę, a ponadto nieco smagał mnie wiatr. Trzeba czym prędzej zaopatrzyć się na jesień... :-) Gdy przejeżdżaliśmy przez las, naszym oczom ukazał się świecący nad drogą i czubkami drzew księżyc. Widok był wręcz magiczny :-) Ja poczułem się jakbym jechał na jakimś odludziu gdzieś w górach :-) To właśnie między innymi dla takich chwil warto jeździć rowerem :-)
Rozstaliśmy się na skrzyżowaniu w Kłodnicy, wcześniej na postoju zamieniając jeszcze kilka zdań. Oczywiście nie zabrakło słów o następnym wyjeździe :-)
Dane wyjazdu:
12.80 km
0.00 km teren
00:32 h
24.00 km/h:
Maks. pr.:41.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Wieczorna przejażdżka na zielono ;-)
Niedziela, 19 września 2010 · dodano: 19.09.2010 | Komentarze 0
Dzisiejszy wpis w kalendarzu przypominał o wyjeździe ze znajomymi do Nysy. Dzień zapowiadał się pogodny, ale z uwagi na powyższe nie mogłem w całości poświęcić go na rowerowy wypad. Do południa czułem się jeszcze trochę niewyraźnie po wczorajszej jeździe, ale później było już lepiej, choć nie optymalnie. Do domu wróciłem po godzinie 18, ale już pół godziny później siedziałem na rowerze :-)Trasę obmyśliłem sobie pod kątem koloru zielonego :-) Ruszyłem więc najpierw w stronę parku, aby następnie drogą udać się na Dębową. Objechałem jezioro i drogą polną wróciłem do Koźla, aby znów wjechać do parku. Dalej jechałem wzdłuż Odry, a na skrzyżowaniu z ulicą Gazową stwierdziłem, że jeszcze przejadę kawałek i skręciłem w kierunku Rogów. Następnie odbiłem na Kochanowskiego, a na skrzyżowaniu przed ostatnią prostą depnąłem na pedał i wycisnąłem MXS tego wyjazdu, co dało mi trochę satysfakcji i zadowolenia z celowości podjętego wysiłku :-)
Do domu wszedłem o 19:10. Na dworze było już ciemno...
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)