Info
Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Wpisy archiwalne w miesiącu
Styczeń, 2011
Dystans całkowity: | 145.21 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 07:54 |
Średnia prędkość: | 18.38 km/h |
Maksymalna prędkość: | 47.60 km/h |
Liczba aktywności: | 7 |
Średnio na aktywność: | 20.74 km i 1h 07m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
17.87 km
0.00 km teren
00:58 h
18.49 km/h:
Maks. pr.:36.30 km/h
Temperatura:-1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Zimowe zauroczenie...
Niedziela, 30 stycznia 2011 · dodano: 30.01.2011 | Komentarze 0
Jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że dawno nie byłem na rowerze. Może to brak czasu, a może podświadomy efekt wcześniejszych przemyśleń na temat zimy i jej wpływu na sprzęt? Przed dwoma dniami pomyślałem, że warto by było jeszcze pojeździć zimą. Szukałem dobrego momentu do wyjścia, mimo że nie zachęcała do tego mroźna pogoda. Niemniej jednak od czasu ostatniego wyjazdu nie zapomniałem o rowerze. Niemal od razu testując stojak, porządnie umyłem ramę, a wczoraj ustawiłem tylną przerzutkę, która na ostatnich pokonanych wcześniej kilometrach, zaczęła nieźle świrować. Dziś natomiast zacząłem poważnie myśleć o wyjściu, a takim niepisanym celem była Dębowa. Jeszcze przed moim wyjściem zadzwonił Piotrek, nieco zmieniając mi plany, ale co tam - pojadę i do Większyc :-) Po kilku minutach byłem przebrany i gotowy do jazdy. Wcześniej wymieniłem na wszelki wypadek baterie w nawigacji. Z domu wyjechałem około 12:20.Kierując się wcześniejszymi założeniami, przeciąłem osiedle i niemal od razu znalazłem się na domkach, między którymi dotarłem do wylotu z Koźla. Powietrze było mroźne i rześkie. Nieco obawiałem się o stan swojego gardła, gdyż wcześniej nie planowałem tak długiego przejazdu. Po kilku minutach jazdy, dotarłem do Większyc. Czekał mnie jeszcze podjazd, który pokonałem przerzucając kilka przerzutek w dół - bez zbędnego spinania się :-) Jednocześnie wypatrywałem Piotra, którego - jak się okazało - jeszcze nie było. Zjawił się po pięciu minutach i zaczęliśmy gadać, co (oczywiście) zajęło nam trochę czasu. Rozstaliśmy się przy rondzie. Spojrzałem na zegarek - gadaliśmy ponad 40 minut! No ładnie... :-)
Skręciłem w boczną drogę, prowadzącą do Radziejowa, jadąc niecałe 2 kilometry między domkami, po czym odbiłem w polną, lecz utwardzoną drobnymi kamyczkami drogę. Widok rozpościerający się przede mną, wlał we mnie pewną dozę entuzjazmu :-) Jechałem pośród białych pól, a droga przede mną wydawała się prowadzić hen gdzieś przed siebie. Jak fajnie, że mogę czuć się szczęśliwym człowiekiem :-) Jechałem po utwardzonej nawierzchni, co jakiś czas przecinanej zlodowaciałym pozostałościami śniegu. Było naprawdę fajnie :-)
Niebawem dojechałem do Reńskiej Wsi i zjeżdżając skrótem, bardzo szybko znalazłem się na głównej drodze. Nawierzchnia przy poboczu, była nieco podziurawiona i wyjeżdżając z miejscowości, zaliczyłem dół tylnym kołem tak, że aż rama uciekła w bok. Ech... I tak mam bicie na tyle... Nawet obserwowałem oponę na pierwszych metrach jazdy, jeszcze na osiedlu - o dziwo nie zauważyłem żadnych odchyleń, a na stojaku koło tańczy... Nie ma się co jednak przejmować - jadę dalej :-)
Skręciłem w Dębową i od razu zauważyłem wędkarzy na środku zamarzniętego jeziora. Piotrek wspominał o nich, podczas naszej rozmowy. Oparłem rower o drzewo i zszedłem do pomostu z aparatem.
Niebawem znów jechałem alejką, po raz pierwszy od wyjazdu łapiąc śnieg na oponę. Ten leżący na ziemi był jak proszek, natomiast gdy złapał się opony, zaczynał świecić w promieniach słońca, przypominając zlepek malutkich igiełek. Dodatkowo pęd powodował, iż część śniegu odczepiała się od opony, tworząc swego rodzaju śniegową otoczkę wokół niej. Było pięknie. Zimowo, a jednocześnie ciepło i bardzo przyjemnie. Dzień rozświetlało słońce, dając motywację do pokonywania kolejnych metrów. Rozglądałem się na boki, kilka razy chcąc nawet przystanąć z aparatem, aby uchwycić piękno chwili, ale ostatecznie nie zdecydowałem się na kolejny postój. W pewnej chwili zauważyłem wśród ludzi na tafli lodu na jeziorze, leżący rower. No ładnie :-) To dla mnie naprawdę pozytywny widok :-) Kilkadziesiąt metrów dalej, powtórzył się ponownie :-)
Na kolejnym boku zbiornika, począłem rozglądać się za odpowiednim pomostem, aby zrobić zdjęcia jakże pięknej, zimowej okolicy, ale ostatecznie dojechałem do końca alejki, nie zatrzymując się. Przystanek zrobiłem już na ostatnim odcinku, przed zjazdem na asfalt.
Po kilku minutach ruszyłem dalej, skręcając z asfaltu na polną drogę. Ciekawe czy latem wróci do swojego poprzedniego stanu, bo teraz jest dosyć mocno poorana i przejazd wymaga pewnej koordynacji. Oczywiście daliśmy z Kosią rady - jak zawsze :-) Kilkaset metrów dalej, znów jechałem po asfalcie i po kilku minutach byłem już w Koźlu. Skierowałem się w stronę parku, jadąc się w stronę domu niezbyt pośpiesznie. Na skraju pomyślałem sobie, że to był jednak zbyt krótki wyjazd. Co prawda mogłem jeszcze gdzieś pokluczyć, ale nie chciałem popsuć sobie wyjazdu miejskimi widokami, które właśnie pojawiały się przede mną. Zdecydowałem się więc wrócić do domu, a na duchu podnosił mnie krajobraz Dębowej, który miałem przed oczami... Chyba już nie tęsknię do wiosny... :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
46.37 km
0.00 km teren
02:28 h
18.80 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:9.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
- Może do Zakrzowa? (nś)
Niedziela, 16 stycznia 2011 · dodano: 16.01.2011 | Komentarze 0
Dzisiejszy dzień zapowiadał się słonecznie. Odpaliłem google maps, aby rozważyć opcje wyjazdu i w międzyczasie wymieniałem też pomysły z Anią przy pomocy SMS'ów. W pewnej chwili pomyślałem o Zakrzowie i w moment później, jak na zawołanie przyszedł SMS z taką też oto propozycją. Nuuda... ;-) Zaliczyłem jeszcze spacer z Benkiem, w drodze powrotnej zauważając, iż grupka dzieci jeździła po osiedlu na rowerach. Nie można było nie wykorzystać nadarzającej się tego dnia okazji :-) Z domu wyszedłem około 13:30.Jadąc parkiem, dotarłem do domków na Dębowej, a niebawem byłem już w Kobylicach. Cały czas jechałem w miarę szybko. Dzisiejszy dzień był o niebo lepszy od wczorajszego: było jasno i pogodnie. Będąc za Kobylicami, zerknąłem w stronę "działki", gdzie testowany był namiot. Uśmiechnąłem się w duchu i pomyślałem o nadchodzącej wiośnie. W Landzmierzu skręciłem w boczną drogę i znalazłem się już bezpośrednio w Cisku. Skorzystałem jednak z oddalonego od głównej drogi skrótu i wyjechałem już przy ostatnich zabudowaniach na drogę w kierunku Zakrzowa. Jadąc owym skrótem napotkałem dwie kury. Jedna z nich wystraszyła się i zaczęła uciekać przed jadącym wolno rowerem. Patrzyłem na nią z lekkim rozbawieniem - trochę sportu jej nie zaszkodzi, prawda? ;-)
Jechałem główną drogą, a w pewnym momencie słońce zaczęło odbijać się od asfaltu tak intensywnie, że aż raziło mocno w oczy. Na szczęście trwało to tylko moment i pokonując spokojnie kilka następnych kilometrów, znalazłem się w Zakrzowie. Przejeżdżając między zabudowaniami, zacząłem zastanawiać się, co ciekawego widzą w tym miejscu te wszystkie "gwiazdy" i "gwiazdeczki", przyjeżdżające tutaj co roku do stadniny koni. Może jestem ignorantem? Choć patrząc inaczej, to odległość do stadniny jest niewielka, gdy wjeżdża się do miejscowości z drugiej strony, więc pewnie te wszystkie "WIPY" nie widzą wszystkiego. Mknąłem przed siebie i niebawem znalazłem się przy drodze krajowej, prowadzącej do Raciborza. Co prawda początkowe plany zakładały, aby udać się do Polskiej Cerekwi, ale zauważyłem też, że po drugiej stronie "krajówki" biegnie nieutwardzona, prosta droga. Postanowiłem zaryzykować i nieco skrócić trasę.
Droga była co prawda prosta, ale za to cała upstrzona kałużami i małymi koleinami. Prędkość znacznie spadła, podobnie jak wynosząca wcześniej ponad 20 km/h średnia. Oceniłem długość tej drogi, spoglądając na nawigację - po 1/5 dystansu obejrzałem się przez ramię, pytając siebie samego, czy jednak nie wrócić. Postanowiłem jechać przed siebie. Po chwili przypomniało mi się, iż od Polskiej Cerekwi, dzielił mnie jedynie zjazd z góry (pewnie doturlałbym się tam bez używania siły mięśni), a tu miałem małą przeprawę. No tak - kto drogi prostuje... Po kolejnych kilkudziesięciu metrach, dotarłem do kilku zabudowań i przystając na chwilę zauważyłem, że droga prowadząca dalej, jest nieco bardziej wyboista i porośnięta trawą. Znalazłem też plus sytuacji, w której się znalazłem :-) Stałem bowiem na skrzyżowaniu, skąd w każdą stronę odchodziły polne drogi. Może na wiosnę je sprawdzę ;-) Gdy ruszyłem dalej, spomiędzy zabudowań odezwał się pies. Dobrze, że był uwiązany. Przede mną dalsza część przeprawy i przewrócona na środku drogi gałąź. Nie było sensu brodzić po polu i się brudzić, więc wziąłem rower na plecy i heja! Po pokonaniu przeszkody wsiadłem na siodełko i ostrożnie począłem jechać brzegiem drogi po nieco śliskim błocie, gdyż po jej środku biegły sobie dwie strużki wody ;-) Niestety nie był to koniec przygód. Przede mną znajdowało się wzniesienie, które oczywiście samo w sobie nie stanowiło problemu. Gorzej, że droga kończyła się w śnieżnej zaspie. Zszedłem z siodełka i ostrożnie, aby przede wszystkim nie ubrudzić roweru, począłem prowadzić go idąc polem.
Po drugiej stronie zaspy, droga wydała się być dużo prostsza. Znów tylko do czasu :-) Na zjeździe z wzniesienia, który prowadził już do asfaltu znów napotkałem na śnieg i znów musiałem jechać polem. Tym razem nie było sensu, abym prowadził rower, gdyż było dosyć grząsko. Po kilku chwilach ubłocone koła roweru dotknęły asfaltu.
Spojrzałem na nawigację i mimo to obrałem zły kierunek. Co prawda zorientowałem się po kilkunastu metrach jazdy, ale mimo to postanowiłem zatoczyć półkole po drodze, którą było widać na jej ekranie. Pierwszy fragment drogi starałem się pokonywać powoli, jadąc po kałużach, aby nieco oczyścić opony. Następnie pokonałem małe wzniesienie, by po kilkunastu kolejnych metrach znów zamienić asfalt na nie utwardzoną, polną drogę. Prędkość znów spadła, pojawiły się kałuże i wyboje, a także zalegający śnieg. Mimo to podobało mi się, gdyż miejsce wydało się być urokliwe. Faktycznie tak też było: po pokonaniu zjazdu, znalazłem się przy ładnie położonym, zamarzniętym stawie rybnym. Na pewno przyjadę tu wiosną :-)
Ruszyłem dalej i o ile pierwszych kilkanaście metrów było całkiem OK, to po wjechaniu na polną drogę, znów zostałem zatrzymany przez śnieżną zaspę. Tym razem jednak położenie zaspy, umożliwiło mi obranie innej taktyki, a mianowicie przejście po jej brzegu ;-) Plusem był oczywiście zyskany czas i praktycznie żadne prawdopodobieństwo ubrudzenia roweru i siebie. Przechodząc usłyszałem głuchy huk. Spojrzałem w górę i ujrzałem nisko przelatujący samolot. Był na tyle nisko, że zacząłem szukać w głowie potencjalnych lotnisk, które mogłyby znajdować się w okolicy. Rozmyślanie nie trwało jednak długo, gdyż przede mną stało kolejne wyzwanie. Droga na której się znalazłem, była bowiem pełna głębokich kałuż. Na szczęście była też lepiej utwardzona, więc ostatecznie bez większych problemów dotarłem do cywilizacji i upragnionego asfaltu :-) Byłem w Ostrożnicy. Wcześniejsze skrócenie drogi i dodatkowy dystans przy stawie, kosztowały mnie naprawdę dużo czasu, a jeszcze więcej strat na średniej.
Jadąc dalej przegapiłem skrzyżowanie, prowadzące do Przedborowic. Co prawda planując trasę nie wiedziałem o istnieniu tej drogi, ale skoro mogłem ominąć krajówkę i nadrobić trochę czasu... Ech... Nieważne ;-) Na ostatniej prostej przed drogą krajową wykonałem krótki postój. Gdy wjechałem na główną, zacząłem odczuwać małe zmęczenie, ale jechało mi się całkiem przyjemnie. Nadrobiłem nieco straty czasowej, a i licznik zaczął wreszcie wskazywać lepsze wartości :-) Po dwóch kilometrach, zjechałem na drogę prowadzącą do Przedborowic. Asfalt był tu mokry, pokryty momentami małymi warstwami śniegu. To był przyjemny odcinek. Dojechałem do zabudowań, przy których mnie i Anię pogoniły swego czasu dwa dziarskie psy. Miałem nadzieję na uniknięcie tym razem takiego scenariusza, ale niestety w jednym z wcześniejszych gospodarstw odezwał się inny pies (konfident, czy jak?!?) i po chwili z bramy, znajdującej się kilkanaście metrów przede mną, wybiegły dwie małe bestie - jedna za drugą! Zrobiły to w taki sposób, jakby tylko czekały na nieproszonego gościa. Raptownie przyśpieszyłem i udało mi się przed nimi uciec, nie ponosząc większych obrażeń ;-) Rozpędzony wpadłem w zakręt i natychmiast musiałem zjechać do pobocza, gdyż znad przeciwka zbliżał się samochód. Właściciel psów, chyba nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie stwarzają jego "pupile".
Dalsza droga była już spokojniejsza. Jechałem trasą pokonywaną wczoraj, lecz w odwrotnym kierunku i podobnie jak wczoraj, znów zatrzymałem się na przystanku w Długomiłowicach. Krótka chwila, Halls i kolejne metry miałem za sobą :-) Słońce powoli zaczęło zachodzić, ale byłem już w miejscowości Dębowa, więc całkiem niedaleko od domu. Odczuwałem minimalne zmęczenie. W okolicach zbiornika wodnego na Dębowej, dosyć mocno wzrósł brak precyzji zmiany biegów tylnej przerzutki, z którą zmagałem się mniej więcej od połowy wyjazdu. Teraz było jednak już na tyle źle, że bieg nie wskakiwał na wyższy, gdy zmieniałem położenie manetki. Konieczna będzie kąpiel Kosi i mały serwis. W lasku przed główną ulicą, znów zatrzymałem się na pół minutowy postój, ale po kolejnych kilku minutach byłem już w kozielskim parku. Niebawem i Kosia i ja zawitaliśmy do domku :-) Gdy po chwili zerknąłem za okno, na zewnątrz było już całkiem ciemno...
To był ładny dzień i udany wyjazd. Zarówno dzisiejsza, jak i wczorajsza trasa, będą dobre na krótkie wypady w sezonie :-) I pomyśleć, że obydwie dopasowane zimą...
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
31.77 km
0.00 km teren
01:30 h
21.18 km/h:
Maks. pr.:47.60 km/h
Temperatura:9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Szaro i wietrznie...
Sobota, 15 stycznia 2011 · dodano: 15.01.2011 | Komentarze 0
Dziś w nocy poszedłem spać o 3:30... Niemal od razu, gdy o 11 otworzyłem powieki, zrodziła się myśl, czy iść dziś na rower. Temperatura dosyć wysoka, tylko ciemne chmury przewijały się od czasu do czasu. Obszedłem wszystkie okna w domu, aby ocenić sytuację i dopiero, gdy zza chmur pojawiła się mocna wiązka promieni słonecznych wiedziałem, że pogodowe ryzyko nie będzie aż tak duże. To był decydujący moment. Już wczoraj patrzyłem na mapę, aby być przygotowanym i dziś wyruszyć, nie tracąc czasu na zastanawianie się, w którą stronę jechać. Gdy już miałem wychodzić, do moich rąk trafiło awizo z poczty - pewnie stojak serwisowy do roweru przyszedł :-) No nic... Będzie mała korekta planów :-)Wyruszyłem w stronę parku i po kilkunastu minutach jazdy, byłem na poczcie. Okazało się jednak, iż przesyłki nie było w głównej siedzibie, a będę ją mógł odebrać dopiero w poniedziałek w oddziale przy moim osiedlu. Trochę szkoda, bo po powrocie mogłem od razu go wypróbować.
Wyszedłem z budynku poczty nieco zgrzany i udałem się w stronę Skarbowej, aby dostać się ponownie do parku. Na skraju osiedla było trochę rozkopane, ale zdołałem objechać teren prac i przecinając łączkę, dojechałem do parkowej alejki, pokonując wcześniej mały podjazd. Ziemia na tym podjeździe była wilgotna i nieco obawiałem się o to, czy opony wytrzymają, ale ostatecznie obeszło się bez żadnych problemów.
Skierowałem się na Dębową, lecz musiałem jeszcze pokonać tylko mniej przyjemny odcinek głównej drogi. Na miejscu nieco zwolniłem, a po chwili zatrzymałem się na krótki postój.
Po kilku minutach znów jechałem przed siebie, a będąc już przy końcu Dębowej, zacząłem zastanawiać się, czy aby na pewno dobrym pomysłem będzie większe oddalenie się od domu. Pogoda była jednak niepewna i dodatkowo co jakiś czas zrywał się dosyć porywisty wiatr. Rozważania nie trwały długo :-) "A co mi tam!" - pomyślałem i zacząłem połykać kilometry, jadąc w kierunku Długomiłowic :-) Droga była całkiem przyjemna (nie licząc sporadycznych podmuchów wiatru), a pierwszy postój wykonałem na przystanku, przy ostatnich zabudowaniach. Co prawda miał to być w założeniu krótki postój, ale (na moje nieszczęście ;-) ) zacząłem rozmawiać przez telefon z Anią :-) Gadaliśmy tak około dziesięciu minut i nawet pod koniec rozmowy pomyślałem sobie, że to nie jest dobre posunięcie z mojej strony. Niestety odbiło się to na moim położeniu, gdyż chwilę po tym gdy ruszyłem, spadło na mnie klika kropel deszczu. Pogoda stała się nieco bardziej niepewna i zaczęło też mocniej zawiewać.
Po pewnym czasie dotarłem do Gierałtowic, gdzie znalazłem fajny skrót, ale z uwagi na to, iż był w obecnych warunkach słabo przejezdny, postanowiłem pojechać dłuższą, asfaltową drogą. Niemniej jednak ów skrót przyda się na wiosnę, gdyż pozwoli ominąć znaczną część ruchliwej drogi krajowej. Przed kontynuowaniem jazdy, zatrzymałem się jeszcze na moment, aby nieco odsapnąć. Na ostatnich kilku kilometrach, nałapałem się nieco zimnego powietrza i potrzebowałem chwili na spokojniejszy oddech. Ruszyłem dalej i gdy byłem już przy drodze krajowej zauważyłem, iż zrobiło się szaro, zaczęło lekko mżyć, a wiatr stawał się nieprzyjemny. Oj... Nie trzeba było tyle gadać... Po dwóch kilometrach jazdy ruchliwą szosą, zjechałem w stronę Łężec. Od razu poczułem ulgę: brak samochodów i życie rowerzysty jest o niebo lepsze :-)
Gdy dotarłem do zabudowań, przestało padać, ale wciąż wiał wiatr i było nieprzyjemnie. Spokojnie mijałem zabudowania, oceniając stan i poniekąd status wioski. To były spokojnie pokonane metry. Za Łężcami znów zatrzymałem się na moment łykając kolejnego Halls'a, po czym ruszyłem już nieco energiczniej, przejeżdżając następną miejscowość - Bytków - na małym sprincie. Zdecydowałem się też pojechać na kolejnym skrzyżowaniu pod górę, którą udało mi się pokonać bardzo dynamicznie. Praktycznie nie odczułem znacznego bądź co bądź wzniesienia. Po kolejnych kilku minutach, skręciłem w kierunku Radziejowa i w tym momencie zerwał się tak silny wiatr, że aż nieco rzucało rowerem. Między szprychami świszczało... Było naprawdę nieprzyjemnie, a dodatkowo zaczynała dokuczać wilgoć. Na duchu podniosła mnie myśl, że do domu miałem już niedaleko, to i hartować się mogłem bez większej obawy ;-)
Niebawem dotarłem do Większyc i żwawo mijając rondo, puściłem się w dół po głównej ulicy. Po dwóch kolejnych zakrętach minąłem zabudowania i przycisnąłem, korzystając z chwili bez wiatru, osiągając MXS wyjazdu. Od domu dzieliło mnie jedynie osiedle domków. Na jednej z początkowych ulic, wzbudziłem lekkie zdziwienie u przechodnia - jedynego, jakiego napotkałem w tą pogodę w ostatniej fazie drogi do domu... :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
6.37 km
0.00 km teren
00:18 h
21.23 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:2.2
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Sprintem?
Środa, 12 stycznia 2011 · dodano: 12.01.2011 | Komentarze 0
Po wieczornym spacerze z Benkiem, nabrałem ochoty na wyjście. Wczoraj co prawda jeździło mi się tak sobie, ale dziś na zewnątrz jest dużo lepiej. Wyruszyłem o godzinie dwudziestej.Szybkim tempem dojechałem do skrzyżowania z Gazową, którą także jechałem w miarę szybko aż do momentu, gdy wpadłem w dziurę przy moście na Limetce. Zwolniłem więc, ponieważ droga była trochę podziurawiona i połatana aż do samego skrzyżowania. Przyspieszyłem ponownie, gdy nawierzchnia się poprawiła i już po chwili byłem przy stacji PKS. Termometr na wiacie pokazywał 2.2 st C. Sprintem dojechałem do Rynku, a na Targowej przyśpieszyłem jeszcze bardziej - jechałem niedawno co wyremontowaną nawierzchnią. Zwolniłem dopiero na osiedlu przy ulicy Skarbowej.
Będąc znów na głównej, zdecydowałem się objechać park. Chciałem ominąć ten odcinek głównej ulicy - jakoś nie lubię tędy jeździć. W parku jechałem spokojniej, co było spowodowane nieco gorszą nawierzchnią, oraz tym, że po prostu było ciemniej :-) Po kilku chwilach ponownie znalazłem się na głównej i skierowałem się do ulicy Chrobrego. Na skrzyżowaniu z podporządkowanej Piastowskiej wyjechało przede mnie BMW, zmuszając mnie do hamowania. Było ono co prawda spokojne, ale BMW zaczęło oddalać się ode mnie w momencie, gdy dzielił mnie jedynie metr od jego tylnego zderzaka. Szkoda słów na debila... Pojechałem dalej przed siebie. Pod koniec Chrobrego byłem już nieco zgrzany. Skręciłem na osiedle domków jednorodzinnych, gdzie wciąż zalegał śnieg i trzeba było bardziej uważać. Niewątpliwie wpłynęło to na moją średnią ;-) Kierowałem się już w stronę domu, od którego dzieliło mnie kilka osiedlowych skrzyżowań.
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
4.61 km
0.00 km teren
00:14 h
19.76 km/h:
Maks. pr.:35.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Jadę się przejechać
Wtorek, 11 stycznia 2011 · dodano: 11.01.2011 | Komentarze 0
Jedną z popołudniowych godzin spędziłem przy komputerze - ot tak... Co prawda chciałem już bezpośrednio po pracy iść na rower, ale jakoś się zasiedziałem. Do działania zmusiła mnie myśl, że muszę znów odwiedzić bankomat. Zresztą... Jaki był sens tracić czas?Główną skierowałem się w stronę Rynku. Gdy zbliżałem się do skrzyżowania z Gazową wyjechał z niej samochód z wyłączonymi światłami. Przyśpieszyłem, aby przy Chrobrego uświadomić o tym kierowcę. Jadące znad przeciwka samochody mrugały, ale pirat niewiele sobie z tego robił. Gdy doszedłem go na krzyżówce nawet mnie nie zauważył i pomknął dalej, włączając światła kilkadziesiąt metrów dalej, po kilkukrotnych upomnieniach innych zmotoryzowanych użytkowników drogi. Spokojnie dotarłem do bankomatu, a następnie wjechałem do Rynku, który objechałem, po czym skierowałem się na ulicę Skarbową. Będąc tam podjąłem decyzję, o powrocie do domu. Nie służyła mi wilgoć, która sprawiała że mimo dodatniej temperatury, miałem zimne powietrze w gardle, oraz to że w związku z ogólnym przemęczeniem, czułem się osłabiony. Gdy tylko znalazłem się na głównej ulicy, pomknąłem niczym strzała w kierunku domu :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
32.10 km
0.00 km teren
02:06 h
15.29 km/h:
Maks. pr.:45.20 km/h
Temperatura:5.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Zimowa przeprawa
Niedziela, 9 stycznia 2011 · dodano: 09.01.2011 | Komentarze 0
Pierwszym, co dziś ujrzałem, były przebijające się zza żaluzji promyki słońca. Musiałem oczywiście zaliczyć obowiązkowy, weekendowy spacer z Benkiem :-) Nieco wiało, ale mimo to zaczęło mnie nosić... :-) Po powrocie do domu czułem już pod skórą, że ruszę dziś w trasę, choć nieco jeszcze się wahałem. Mimo to ułożyłem trasę w oparciu o szlak, którym jechałem z Piotrkiem w listopadzie. Kilka razy przemknęło mi też przez myśl, aby po niego zadzwonić, ale uznałem że pojadę jednak sam - w tych warunkach chciałem czuć się niezależnie. Podjąłem ostatecznie decyzję o wyjściu, wcześniej sprawdzając jeszcze pogodę na resztę dnia. Znów ogarnęła mnie rowerowa euforia...Wyjechałem z osiedla na główną, aby za chwilę wjechać w jedną z bocznych uliczek. Jechałem w koleinie pomiędzy warstwami wyjeżdżonego lodu, a po chwili minąłem ostatnie bloki i dopiero wtedy zaczęła się prawdziwa jazda. Droga pokryta była lodem, przykrytym cienką warstwą wody. Po kilkunastu metrach zaliczyłem pierwszą podpórkę, która jednak niewiele dała, gdyż przednie koło wciąż uciekało, a rama prawie się położyła. Wsiadłem na rower i ruszyłem dalej. W zakręcie znów zaliczyłem uślizg. Tak wyglądała droga aż do ulicy położonej przy torach kolejowych i dopiero gdy się tam znalazłem, mogłem nieco przycisnąć. Z prędkością powyżej 20 km/h dotarłem do Rogów, gdzie musiałem zwolnić - znów zaczęła się zabawa na lodzie. Zaliczyłem kilka podpórek (raz tylko bliska obecność krawężnika uratowała mnie od upadku), ale też kilka razy udało mi się opanować sytuację. Musiałem jechać mocno skoncentrowany, obserwując podłoże na jakie trafia koło, a także wcześniej planować tor jazdy. Zdradzić mnie mógł najmniejszy uskok, czy pochylenie.
Gdy wyjechałem zza zabudowań sytuacja o dziwo nieco się polepszyła, więc znów przycisnąłem. To był fajny kawałek asfaltu - na pewno będę tędy śmigał wiosną :-) Niebawem dotarłem do najtrudniejszego etapu dzisiejszego wyjazdu. Droga zamieniła się w błotnisty polny trakt. Starałem się kluczyć pomiędzy kałużami i wyrwami, ale i tak po kilkunastu metrach musiałem skapitulować. Zszedłem z roweru. Chcąc obrać lepszy tor wszedłem na minę: śnieg okazał się być zbyt miękki i moja noga wtapiając się w niego, znalazła się w kałuży do połowy zanurzona. Zaczynały się schody. Już po kilku metrach miałem ubłocone całe buty. Podobnie wyglądały opony w rowerze. Jedynym plusem sytuacji był fakt, iż napęd wciąż był czysty, a także to że wciąż nie opuszczał mnie dobry nastrój. Po kilku minutach zygzakowatego marszu dotarłem do fragmentu drogi, gdzie leżał lód. Oczywiście nie poprawiło to znacząco mojego położenia :-) Jechałem po lodzie, wydającym dźwięki łamania. Przyczepność nie istniała. W pewnym momencie najechałem na zamarzniętą kałużę - lód załamał się pod naporem opon, ale na szczęście udało mi się wyjechać z tej pułapki. Po kilku chwilach uważnej jazdy, dotarłem do drogi prowadzącej do Odry i po raz kolejny tego dnia przegrałem bitwę - musiałem zejść z roweru, mając za sobą przejechanych kilkadziesiąt metrów. Nie było jednak sensu ryzykować - nawet gdy szedłem, rower ślizgał się na obu osiach. Wywrotka na takim podłożu, oznaczałaby najpewniej większą kontuzję... Chwilę później doszedłem do odcinka pozbawionego zdradzieckiego lodu i w mgnieniu oka znalazłem się przy Odrze.
Widok jaki ujrzałem nie napawał optymizmem. Droga do połowy zasypana była śniegiem z pól, natomiast jej drugą połowę pokrywał lód i kałuże. Nie zawracam - nie ma mowy. Na przemian jechałem, to prowadziłem rower. Po kilkudziesięciu metrach miałem już przemoczonego lewego buta. Spojrzałem przed siebie - żadnych perspektyw na poprawę tułaczego losu (no przynajmniej do zakrętu, do którego sięgał mój wzrok ;-) ). Zerknąłem za siebie... Nie wracam. Wszedłem na miedzę i szedłem po mokrej trawie prowadząc rower, który w pewnym momencie trafił na moje ramię. Tego jeszcze nie było. Miedzą mogłem iść tylko kilkanaście metrów. Gdy wracałem na drogę, znów natrafiłem na grząski śnieg, w którym zatopiła się moja noga, kolejny raz lądując w kałuży. Na szczęście droga stawała się przystępniejsza, choć cały czas trzeba było uważać. Idąc moczyłem buty i choć na pewnych odcinkach mogłem już także jechać rowerem, to wciąż jednak poruszałem się po lodzie. W pewnym momencie najechałem na lód, który pod moim ciężarem wydał z siebie skrzypienie. Widziałem pęcherze powietrza pod spodem i to, że wody pod lodową pokrywą było pod dostatkiem! Na szczęście udało się przejechać ten fragment bez szwanku.
W końcu dotarłem do lasu. Mogłoby się wydawać, że tutaj będzie jeszcze gorzej, ale o dziwo droga zbudowana ze starych, sześciokątnych płytek chodnikowych, była całkowicie przejezdna i tylko w niektórych miejscach zalegał lód przykryty wodą. Można było go jednak swobodnie objechać. Pod koniec leśnego traktu, postanowiłem zatrzymać się na krótki postój. Na poboczu zalegał śnieg. Zdjąłem buty - skarpetki były całkowicie przemoczone. Teraz na pewno nie wrócę. Po zrobieniu kilku zdjęć ruszyłem dalej.
Wzdłuż lasu droga była już bardzo fajna. Jechałem więc szybciej, ale czułem też, że mam wilgotne plecy. Przez Poborszów przemknąłem szybko, starając się omijać co większe kałuże. Wjechanie w którąkolwiek z nich skutkowało tym, że rozpryskiwana o ramę woda trafiała bezpośrednio na napęd i moje buty. Każdą kolejną kroplę odczuwałem bardzo mocno. Zjechałem z głównej drogi i w skupieniu jechałem wyjeżdżonymi między lodem koleinami, zmierzając w kierunku lasu. Na miejscu znów zaczęła się lodowa zabawa, ale mimo to bezpiecznie i bez większych problemów dotarłem do bardziej przyczepnego odcinka. Lodowy fragment który minąłem, był raczej przyjemny :-)
Gdy pokonałem ostatni zakręt leśnego asfaltu, obejrzałem się za siebie. Widok przywoływał skojarzenia: ośnieżona i oblodzona droga, skręcająca do lasu, którego wygląd z mojej perspektywy sugerował, iż zima między drzewami trwa w najlepsze. Oczywiście wiedziałem, że to nieprawda, ale ten widok sprawił, że następnych kilkanaście sekund było jeszcze bardziej przyjemnych :-)
Dotarłem do drogi prowadzącej do promu. Sądziłem, że tu będzie już OK, a było najgorzej biorąc pod uwagę nawierzchnie asfaltowe dzisiejszego dnia. Zaczęło też wiać. Mimo to dynamicznie podjeżdżałem pod wzniesienie, które wyrosło przede mną po kilkunastu minutach jazdy. Śniegowe zaspy będące blisko mnie z dwóch stron sprawiły, że miałem wrażenie, iż jadę gdzieś w górach. To tym bardziej pchało mnie do przodu i włączało jeszcze bardziej pozytywne myślenie. Na szczycie ogarnęło mnie małe zdziwienie. Droga poprzecinana była poprzecznymi zaspami, wyjeżdżonymi tylko przez ciągniki. Niektóre z nich miały nawet powyżej 1 metra! Przejechałem przez nie bardzo pewnie, gdyż śnieg był twardy i zaraz potem zatrzymałem się, aby je uwiecznić.
Ruszyłem dalej i niemal od razu spostrzegłem, że przede mną znajduje się kilkusetmetrowy odcinek drogi, z takimi oto zaspami. Był to bardzo techniczny fragment, który bardzo mi się podobał :-) Pod koniec drogi, gdy zbliżałem się już do krajowej "czterdziestki piątki", dostrzegłem przechodnia - zapewne mieszkańca pobliskich domostw. Jednocześnie na drodze pojawiło się więcej lodu i kałuż. Jechałem koleiną i nagle dotarłem do miejsca, gdzie woda zaczęła sięgać praktycznie do widelca. Zszedłem więc i zacząłem prowadzić rower pośrodku drogi na śniegu. Gdy mijałem owego przechodnia, zauważyłem jego spojrzenie. Nie, nie spadłem z księżyca :-) Ponownie wszedłem na rower i praktycznie od razu zaliczyłem mocny uślizg, który jednak udało mi się opanować. Po sekundzie byłem już przy krajówce, którą niezwłocznie minąłem.
Droga do Kamionki była bardzo wietrzna (później okaże się, że wiatr nie opuści mnie aż do Koźla) i odczuwałem na stopach przemoczone buty i skarpetki. Postanowiłem dojechać do zabudowań i zrobić sobie przerwę na znanym mi rozdrożu, jednak dotarłem tam dopiero po kilku kilometrach, zmagając się z silnym wiatrem i zastanawiając się, czy przypadkiem owej krzyżówki już nie ominąłem. Taka oto moja znajomość terenu ;-) Choć nawierzchnia po której jechałem była dużo lepsza, to jednak musiałem mocno angażować mięśnie, jadąc cały czas pod wiatr. To niezła próba charakteru, a zresztą... i tak nie miałem jak wrócić - musiałem jechać. Przerwa na przystanku w Dobieszowicach trwała około 10 minut.
Poczułem przypływ energii - jak po każdym, nawet małym postoju tego dnia. Za krzyżówką przycisnąłem ostro. Jadąc pomiędzy zabudowaniami, minąłem wiejską młodzież stojącą przy sklepie - można było zauważyć, że wzbudziłem pewne zainteresowanie. Czekał mnie kilkudziesięciometrowy podjazd, ale nie stanowił on żadnego problemu. Niestety na szczycie znów pojawił się silny wiatr, który towarzyszył mi aż do krajowej "czterdziestki" i bywało, że prędkość spadała poniżej 15 km/h. Nieco zawiany i z zimnym powietrzem w gardle, zbliżałem się do głównej drogi, obmyślając powoli przebieg dalszej trasy. Tak zamyślony wjechałem w śnieżną zaspę, którą jednak udało mi się sforsować bez problemu.
Do Pokrzywnicy dojechałem sprintem, korzystając z chwilowego braku wiatru. Nieco przeszkadzał mi ruch samochodowy, ale jechało się całkiem przyjemnie. Na podjazdach starałem się cisnąć jeszcze bardziej, a szło mi na tyle dobrze, że na jednym z nich, w pierwszej fazie podjazdu licznik wskazał 38 km/h. Gdy wjechałem do Większyc, zatrzymałem się na mały postój, gdyż musiałem nieco odsapnąć, nałapawszy się wcześniej zimnego powietrza. Ruszyłem po dwóch minutkach i szybkim tempem dotarłem do ronda. Na zjeździe nie starałem się nawet cisnąć - wiatr i kałuże nie sprzyjały takiej jeździe. Gdy wyjechałem zza zabudowań, skorzystałem z tego, iż wiatr nieco ustał i wycisnąłem MXS wyjazdu. Po kilku kilometrach byłem już w Koźlu. Przy stadionie skręciłem na osiedle domków i mijając kolejne skrzyżowania, dotarłem do domu.
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
6.12 km
0.00 km teren
00:20 h
18.36 km/h:
Maks. pr.:37.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Noworocznie :-)
Sobota, 1 stycznia 2011 · dodano: 01.01.2011 | Komentarze 0
Wczoraj zakończył się wspaniały, jakże pełny sezon rowerowy. Obudziłem się mając w głowie jego wspomnienie, które nastrajało mnie bardzo pozytywnie. Spać poszedłem późno w nocy (wiadoma sprawa), a od samego rana myślałem o wyjeździe na Górę św. Anny. Co prawda chciałem pojechać tam jeszcze w starym roku, ale z różnych względów się to nie udało. Wyszedłem na spacer z Benkiem. Na dworze było zimno i podjąłem decyzję, że jednak dalszy wyjazd nie będzie wskazany. Brałem także pod uwagę względy rodzinne. Tak jakby też ogarnął mnie mały stan podgorączkowy. Po powrocie do domu walnąłem się znów w kimę i wstałem dopiero po południu, nie odczuwając już żadnych negatywnych objawów. Wieczorem podjąłem decyzję o wyjściu na spokojną przebieżkę, inaugurującą Nowy Rok :-)Gdy czekałem przed klatką na nawigację, minęła mnie sąsiadka u której zauważyłem skrywany uśmiech. Pozytywnie :-) No to ruszamy :-) Cisnąłem Piastowską, aż do skrzyżowania z Chrobrego, za którym nieco zwolniłem. Następnie przemknąłem przez Rynek, a przy stacji PKS chciałem przyuważyć ile jest stopni, ale wyświetlacz akurat pokazywał nasz lokalny czas ;-) Niemniej jednak było dosyć ciepło - na pewno na plusie :-) Szybko wjechałem na asfalt głównej drogi, dojeżdżając do domków. Uliczki między domkami były zaśnieżone i zaczęło też trochę wiać. Po kilku skrzyżowaniach znów byłem na głównej, gdzie znów mogłem jechać szybciej. Minąłem wjazd do parku i zdecydowałem się zawrócić i wjechać do alejki. Między drzewami jechało się spokojnie, ale też w miarę szybko. Następnie asfaltem dojechałem do Gazowej, gdzie znów zaczęło wiać - tym razem dużo mocniej. Jednak dobrze, że nie pojechałem w stronę Rogów, jak pierwotnie zamierzałem uczynić.
Na klatce spojrzałem na napęd. Jeszcze na Gazowej zarejestrowałem jakieś zgrzyty - jak się okazało, coś dostało się między tarczę, a klocki hamulcowe. Ponadto zauważyłem też rdzawy nalot na łańcuchu. Trzeba poważnie zastanowić się nad tym, czy nie odstawić roweru do wiosny... Bardzo tego nie chcę, ale szkoda sprzętu... bardzo mi go szkoda... Bez nuty przesady muszę stwierdzić: tak - jestem rozdarty...
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)