Info
Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2011
Dystans całkowity: | 659.57 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 27:09 |
Średnia prędkość: | 24.29 km/h |
Maksymalna prędkość: | 58.20 km/h |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 41.22 km i 1h 41m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
7.56 km
0.00 km teren
00:18 h
25.20 km/h:
Maks. pr.:41.70 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Przerwany wyjazd
Sobota, 9 kwietnia 2011 · dodano: 09.04.2011 | Komentarze 0
Sobotni poranek był bardzo wietrzny i jednocześnie - za sprawą słońca - bardzo ładny. Decyzję już jakby podjąłem - co bym nie robił, to i tak podświadomie myślę o rowerze. Po przestudiowaniu google maps, zdecydowałem się pojechać do Głogówka. Spodenki 3/4, bluza na grzbiet i w drogę!Było ciepło, ale wiał chłodny wiatr. Na Chrobrego zatrzymałem się, aby sprawdzić pogodę w Opolu - Ania miała tego dnia zajęcia. Tymczasem po mojej prawej stronie pojawiła się granatowa chmura. Mimo wszystko postanowiłem jechać dalej, walcząc z bardzo dużym wiatrem. Minąłem ostatni zjazd, na którym mógłbym skierować się w drogę powrotną i... kilka metrów dalej, zdecydowałem się zawrócić. Nie było sensu podejmować zbędnego ryzyka i walczyć przez całą drogę z wiatrem. Mimo to nie chciałem już kończyć wyjazdu i postanowiłem objechać jeszcze Rogi. W drodze wiatr wzmógł się jednak tak bardzo, że podjąłem decyzję o tym, aby wrócić do domu najkrótszą drogą. Gdy zmieniłem kierunek jazdy, mogłem się nieco rozpędzić. Sunąłem szybko na ładnym asfalcie, a w międzyczasie zaczęły spadać z nieba duże krople deszczu. Teraz to już raczej muszę wrócić ;-)
Na głównej przycisnąłem, korzystając z przychylnego dla mnie kierunku jazdy, gdzie wiat nieco mniej wiał. Mimo, że jechałem pośród kropel deszczu, był to najprzyjemniejszy etap wyjazdu :-) Na Kochanowskiego znów miałem wiatr w oczy, ale starałem się cisnąć, gdyż na poprzednim etapie wypracowałem sobie ładną średnią, którą teraz z pozytywnym skutkiem starałem się utrzymać. Po kilku chwilach, nachapany powietrzem dotarłem do domu.
Byłem troszkę zawiedziony tym, że tak szybko musiałem wrócić. Za oknem wichura, ale mimo to i tak przemknęło mi przez myśl, że może jeszcze pojadę gdzieś po południu. Może na Dębową?
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
10.10 km
0.00 km teren
00:21 h
28.86 km/h:
Maks. pr.:36.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Cykloza jak nie wiem co! ;-)
Środa, 6 kwietnia 2011 · dodano: 06.04.2011 | Komentarze 0
Dziś po południu załapałem lenia. Próbowałem co prawda zabrać się za jakąś bardziej konkretną robotę ale czułem, że po prostu dziś mi się nie chce. Wieczorem jednak coś porobiłem, wybierając bardziej przyjemne i bliższe zainteresowaniom obowiązki ;-) Muszę też jednak stwierdzić, że od powrotu do domu, co jakiś czas myślałem o rowerze. Wiedziałem od początku, że wyjdę na pewno późnym wieczorem, ale gdy do świadomości doszła jeszcze myśl, że już nic konkretnego dziś w domu nie zrobię, nie było już na co czekać :-) Miałem zamiar znów przemierzyć trochę asfaltu.Do sprintu rozpędziłem się na Piastowskiej, przemykając przez skrzyżowanie z Chrobrego na pełnej prędkości. Do Rynku towarzyszył mi natomiast miły dla ucha szum opon, pracujących na asfalcie :-) Przed skrzyżowaniem do Kobylic, zaliczyłem kilka dziur w jezdni, klnąc pod nosem. Aby dostać się na obwodnicę, musiałem pokonać barierkę, ale był to dopiero pierwszy schodek, bo niestety dopadł mnie wiatr, wiejący od frontu i lewej strony. Mimo wszystko, starałem się utrzymać dobre tempo. Zostałem jednak zwolniony przez samochody przed rondem, więc za skrzyżowaniem, znów musiałem się rozpędzać. Niestety dynamikę w dużym stopniu osłabiał przeciwny wiatr. W połowie ulicy Wyspiańskiego, na której się znajdowałem, postanowiłem się zatrzymać. Ruszyłem ponownie, gdy minął mnie pierwszy samochód i z nowymi siłami, znów podjąłem walkę z wiatrem. Za światłami było nieco lepiej, ale mimo to wciąż spoglądałem na licznik, w obawie przed utrzymaniem średniej. W Koźlu moje tempo jednak spadło. To jeszcze nie mój czas na długie asfaltowe maratony, ale mam nadzieję że w tym roku osiągnę zadowalający mnie pułap. Wczoraj pomyślałem sobie, że fajnie byłoby odbudować power sprzed lat...
I znów pozytywnie zziajany ;-)
Dane wyjazdu:
10.15 km
0.00 km teren
00:22 h
27.68 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:9.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Night gale
Wtorek, 5 kwietnia 2011 · dodano: 05.04.2011 | Komentarze 0
Po pracy czekały mnie jeszcze korki z angielskiego, więc w domu byłem dopiero wieczorem. Jak zwykle w drodze powrotnej, sprawdziłem temperaturę przy PKS'ie. Termometr wskazywał dziewiątkę i coś tam jeszcze :-) Gdy wysiadłem z autobusu stwierdziłem, że mimo panującej już ciemności, było naprawdę ciepło. Oczywistym było więc, że moja pierwsza myśl, skierowana była w stronę roweru :-) Chyba czas pogryźć trochę asfaltu.Szybko wyjechałem poza granicę miasta. Z początku odczuwałem lekki chłód na głowie i końcówkach palców, ale szybko minął wraz z pokonywanymi przeze mnie kolejnymi metrami. Nieśpiesznie wkręcałem się na obroty, aby nie spalić się na początku, ale zwolniłem przed Większcami, mimo wszystko pokonując podjazd w miarę dynamicznie. Za rondem miałem trochę z górki, a więc utrzymywałem wysokie tempo. Niebawem też dotarłem do świateł, a gdy oczekiwałem na zielone światło, z prawej strony minął mnie TIR, w odległości około pół metra. Było to dosyć nieprzyjemne i aż poczułem lekkie zagrożenie. Sekundę później stanął za mną kolejny, na szczęście bardziej uważny. Z zielonego wydarłem kapcia, że aż miło :-) Na prostej wykręciłem MXS wyjazdu, ale niestety jechałem pod wiatr i nawet nie poczułem tunelu po tym, jak ów TIR mnie wyprzedził. Sytuacja poprawiła się za rondem, które pokonałem po łuku bardzo szybko :-) Nieco już zgrzany, pomykałem między zabudowaniami, aż dotarłem do kolejnych świateł, już przy Odrze. Złapałem tam nieco oddechu, ale na starcie znów wyrwałem aż miło! Taak! Chyba z całego dzisiejszego wyjazdu, to właśnie te starty podobają mi się najbardziej! Od wymiany części napędu czuć, że moc jest w dużo większym stopniu przekazywana na koła i STRASZNIE mi się to podoba! Pedałowanie jest dużo bardziej efektywne :-) Chwilę później wykonałem ostatni sprint na Gazowej i szybkim tempem popędziłem na osiedle, a po krótkim lawirowaniu między samochodami, dotarłem do domu pozytywnie zziajany :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
76.97 km
0.00 km teren
03:31 h
21.89 km/h:
Maks. pr.:49.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Letni sprint do Kamienia Śląskiego ;-)
Niedziela, 3 kwietnia 2011 · dodano: 03.04.2011 | Komentarze 0
Dzisiejszy dzień zapowiadał się bardzo pięknie. Umówiłem się z Anią na wyjazd do Kamienia Śląskiego i byłoby wszystko OK, ale jak zwykle miałem problemy z wyjściem. Bukłak po napełnieniu zapakowałem do plecaka w pełni, dopiero za piątym, czy szóstym razem! W dodatku zgubiłem też uszczelkę. W momencie wyjścia z domu, byłem już spóźniony.Od samego początku jechało mi się bardzo lekko. Byłem jeszcze naładowany po wczorajszej jeździe. Na światłach stanąłem obok kolarki, z fajnym uchwytem na dwa bidony, zawieszonym na sztycy siodełka :-) Zacząłem cisnąć do Kłodnicy. Szło mi naprawdę dobrze, bo na miejscu średnia wynosiła 28 km/h. Minąłem czekającą od piętnastu minut Anię nie zatrzymując się. Zrobiłem to dopiero przed wiaduktem, gdzie spadły na mnie gromy ;-) Ja po prostu nie chciałem hamować i zatrzymywać się :-) Jechało mi się tak lekko! :-)
W wyniku nieporozumienia, z asfaltu zjechaliśmy dopiero przed Januszkowicami, ale mnie nawierzchnia obojętna :-) Także i w lesie w drodze do Raszowej, rwało mnie do przodu :-)
Na miejscu sprawdziliśmy szlak rowerowy przy stawach i za chwilę jechaliśmy drogą, ułożoną z betonowych płyt - to był kilometr nieziemskiego telepania :-) Praktycznie cała droga do Kamienia wyglądała tak, że co chwilę urywałem się na sprint. Jechało mi się tak niebiańsko lekko! Dzień piękny! Słońce już letnie... Ach! :-) Temperatura w sam raz i brak wiatru - to po prostu wymarzony dzień na rower :-)
Niebawem dotarliśmy do znajomego nam skrzyżowania. Po bardzo krótkiej chwili grzebania w łepetynach stwierdziliśmy, że tędy jechaliśmy na Surowinę :-) Niestety w całym pakunkowym zamieszaniu zapomniałem mapy, ale pomocni okazali się dwaj chłopcy na podwórku pobliskiego domostwa. Po chwili mknęliśmy polną drogą, mijając innego cyklistę i pozdrawiając się wzajemnie :-) Chyba trzeba zacząć krzewić dobre maniery, wśród polskich rowerzystów... ;-) Po kilkuset metrach jazdy, zatrzymaliśmy się na moment w lasku, gdzie zauważyłem brak gumowej podkładki, pod uchwytem tylnej lampki. Trochę pech, bo nawet multitoola nie wziąłem ze sobą... O dziwo Ania ma! :-)
Za lasem okazało się, że byliśmy już prawie na miejscu :-) Minęliśmy lotnisko, a także wybieg dla koni w kolorze ecru ;-) Gdy dotarliśmy do celu, zdecydowaliśmy się objechać park. Ptaki pięknie świergoliły - podobnie zresztą jak i wcześniej na całym odcinku trasy. Widać, że przyroda już obudzona! :-) Następnie usiedliśmy sobie przy sadzawce, a po chwili dwie kaczki startując z wody, przeleciały tuż obok nas :-)
Po kilku minutach ruszyliśmy, w poszukiwaniu lokalu. Krążąc przy centrum, natrafiliśmy na dwa jorki. Jeden z nich był bardzo szczekaty, a przy tym bardzo śmieszny :-) Niestety ugryźć mnie nie chciał ;-) Dla równowagi wstąpiliśmy do mijanego przez nas właśnie kościoła pw. św. Jacka. Trzeba przyznać, że to miejsce naprawdę nas natchnęło, a dochodzące do nas pieśni chóralne w wyjątkowo pięknym wykonaniu, tworzyły dodatkowy klimat... Kościół jest też naprawdę bardzo ładny.
Niebawem siedzieliśmy już za stolikiem pobliskiej restauracji. Rowery mieliśmy na widoku, ale niestety Pszczoła dwa razy zaliczyła glebę, spowodowaną wiejącym wiatrem. Dosyć długo też czekaliśmy na posiłek, a że mnie już trochę się śpieszyło postanowiliśmy, iż wyruszymy już bezpośrednio w drogę powrotną.
Zrobiło się nieco bardziej wietrznie, ale mnie nie przeszkadzało to wcale. Było też czuć minimalne ochłodzenie, choć mimo wszystko było bardzo, bardzo ciepło. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że to pierwszy prawdziwie wiosenny, a może nawet i letni dzień.
Znów co chwilę puszczałem się sprintem - dosłownie czułem, że to mój dzień! Kompletnie nie przeszkadzał mi wiatr, a podjazdy nawet mnie cieszyły, bo mogłem jeszcze bardziej przyszpilić :-) Co jakiś czas czekałem na Anię i w ten sposób, dotarliśmy do bliższych nam okolic. Za sprawą mojej decyzji, pojechaliśmy prosto do Koźla - była już siedemnasta, a w domu miałem być o piętnastej. Jak zwykle puściłem się pod wiaduktem kolejowym w Kłodnicy, mijając następnie psy na chodniku i poczekałem na Anię wiedząc, że ona się ich boi - Benka nie licząc oczywiście ;-) Po wszystkim chciało mi się naprawdę śmiać - tak pozytywnie :-) Naprawdę fajnie było popatrzeć, jak obok nich przejeżdża :-)
Niedługo potem dotarliśmy do skrzyżowania, na którym się rozstaliśmy. Już nie żyłując się za bardzo, udałem się w drogę do domu.
Dane wyjazdu:
33.71 km
0.00 km teren
01:21 h
24.97 km/h:
Maks. pr.:42.70 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Szybki przejazd południowym szlakiem
Sobota, 2 kwietnia 2011 · dodano: 02.04.2011 | Komentarze 0
Przez cały tydzień, myślałem o tym weekendzie. Miała być ładna pogoda i miałem nadzieję pokonać trochę kilometrów. Wczoraj do późna w nocy siedziałem przed mapą i kombinowałem, gdzie pojechać. Chyba najbardziej ciągnęło mnie do Czech... Ostatecznie wybrałem dwa warianty trasy: okrążenie lasu, znajdującego się na południowy-wschód od Kędzierzyna-Koźla, lub wyjazd do Opawy. W przypadku drugiej opcji, wypatrzyłem nawet na papierowej mapie, zaznaczone trzy zabytki, tudzież ruiny zamków, które mógłbym zobaczyć po drodze.Rano, mimo że wstałem trochę później niż zamierzałem, wybrałem przejazd do naszych południowych sąsiadów, z dwoma różnymi wariantami powrotu w zależności od czasu, jakim będę dysponował. Na pół godziny przed wyjściem okazało się, że na dworze niebo nie tylko jest zachmurzone, ale też i pada deszcz. Ostatecznie na dziesięć minut przed planowanym wyjściem, zrezygnowałem z wyjazdu. Zająłem się innymi sprawami, a gdy je ukończyłem, zaczęło mnie trochę nosić. Praktycznie podświadomie, zacząłem szykować się do wyjścia zwłaszcza, że pogoda zrobiła się nieco bardziej przyjazna. Poszedłem więc do roweru i ściągnąłem bagażnik. Lewa górna śruba wyszła z ramy wraz z gwintem, ale ja o dziwo nie bardzo się tym przejąłem. Ot, będzie trzeba coś wykombinować na przyszłość, a to że gwint się wyrobi, było wiadomo od samego początku. Zresztą i tak chciałem już trochę wcześniej wynaleźć inny sposób mocowania bagażnika. Wróciłem tylko na moment do domu po najpotrzebniejsze rzeczy i po chwili mogłem już jechać.
Zdecydowałem się pokręcić jak najwięcej asfaltem, aby nie ubrudzić roweru i przede wszystkim świecącego się jeszcze, nowego napędu. Za miastem założyłem opaskę na uszy, ponieważ trochę czasem powiewało. Pokonałem podjazd w Większycach i zjechałem w kierunku stadniny. Jechało mi się nieśpiesznie, nawet nieco leniwie. Dobrze, że ściągnąłem sakwy - jakby odczuwałem zmęczenie w nogach. Po kilku kolejnych kilometrach jazdy, zatrzymałem się za Komornem, aby łyknąć nieco z kupionego w czwartek bidonu. To jego "chrzest" ;-) Chwilę później ruszyłem jadąc nieśpiesznie i dopiero w Pokrzywnicy obudziła się we mnie chęć do mocniejszego depnięcia - na wjeździe pod górę przed główną. Dalej droga prowadziła między polami w stronę Łężec, przed którymi już byłem mocno rozochocony. Chciałem skręcić w skrzyżowanie z dużą prędkością, ale w ułamku sekundy dostrzegłem na nawierzchni zanieczyszczenie w postaci piachu, ale też nadjeżdżające znad przeciwka samochody. W tym samym ułamku wyhamowałem, oddalając potencjalnie niebezpieczną sytuację. Między domami dojechała do mnie osobówka i była to okazja ku temu, a by znów przycisnąć i trochę pościgać się na krętej drodze:-)
Po pokonaniu podjazdu i minięciu Łęzec, zrobiłem sobie małą przerwę. Licznik wskazywał dystans siedemnastu kilometrów. W zeszłym roku przerwy robiłem średnio co dwadzieścia kilometrów, więc chyba nie jest tak źle ;-) Zresztą mógłbym jechać dalej bez stawania. Sunąłem główną z której zjechałem w ostatniej chwili, na nieco zarośniętą polną drogę, którą chciałem już kiedyś wypróbować. Wiedziałem, że prędkość podróżna spadnie, ale szybko wynagrodził mi to żółto-szary, bardzo ładnie śpiewający mały ptak, towarzyszący mi przez kilkanaście metrów. Mniej więcej w połowie tej drogi usłyszałem szelest, dobiegający z krzaków, które minąłem przed sekundą. Odwróciłem głowę i zobaczyłem zająca uciekającego w popłochu! :-)
Za Gierałtowicami znów pokonałem mały podjazd, a następnie praktycznie już równą drogą, dotarłem do Dębowej. Jechało mi się BARDZO swobodnie i szybko. Wiedziałem już, że to będzie szybki przejazd, a więc tym bardziej starałem się nie zjeżdżać poniżej średniej. Za główną rozpędziłem się ze wzniesienia, hamując gwałtownie u jego podnóża. Oto i wiosna zadamawia się na dobre :-)
Znów jechałem sobie lekko, choć wiatr trochę zaczął dokuczać. Zrezygnowałem więc z niedawno przetestowanego polnego traktu do Kobylic, kierując się ku jeziorze. Pedałowałem mocno i jechałem szybko. Tak! W końcu czułem, że moje nogi pracują! Szybko dotarłem do parku i także alejki pokonałem dynamicznie :-) Starałem się jeszcze trochę pocisnąć na Chrobrego, a później jeszcze na mojej ulubionej bezwietrznej ulicy, raz pierwszy dopadł mnie przeciwny wiatr. Po chwili byłem już w domu :-) Czułem się spełniony jazdą :-) Być może dołożę nową kategorię na blogu, dla szybkich przejazdów? :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
16.47 km
0.00 km teren
00:46 h
21.48 km/h:
Maks. pr.:36.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Serwis
Piątek, 1 kwietnia 2011 · dodano: 01.04.2011 | Komentarze 0
Wstałem dziś wcześniej, ale jak zwykle miałem opóźnienie na starcie. Na szczęście tym razem małe :-) Dziś byłem wręcz skazany na rower, a tu jak na złość chodniki były mokre po nocnych opadach deszczu. Jeden plus, że już raczej padać nie powinno ;-) Nieśpiesznie dotarłem do Kędzierzyna :-)W pracy urwałem się na godzinę, wykorzystując resztę urlopu i zaliczyłem wizytę w bankomacie i serwis, jadąc tam ze słuchawkami na uszach. Rowerek ma być gotowy na dziś - mam to obiecane ;-) A zresztą... Pan w tym serwisie jest naprawdę OK i nie mam żadnych wątpliwości, co do terminu odbioru. Wróciłem do pracy z buta, ciesząc się ze spaceru i faktu, iż było naprawdę ciepło :-) Gdy zaś wracałem po rower, byłem wręcz niesiony muzyką i perspektywą odbioru Kośki :-) Trzeba przyznać, że nowe bransoletki pięknie się prezentowały :-) Trochę porozmawiałem jeszcze z serwisantem i... ruszyłem! Na pierwszy rzut oka, wszystko chodziło bardzo dobrze. Znów byłem zadowolony z pracy tego serwisu. Gość zna się na robocie, a do tego jest bardzo konkretny. Po kilku chwilach dotarłem do Ani, skąd później wyruszyłem do domu.
Szykując się do drogi powrotnej, nastawiałem się na wysoką temperaturę, żartując jeszcze przy ubieraniu kurtki, że muszę ją taszczyć na sobie. Okazało się jednak, że na zewnątrz nie było już tak ciepło, a to za sprawą wieczornego ochłodzenia. Oczywiście to uczucie minęło, gdy ruszyłem już w trasę :-)
Kierowałem się w stronę obwodnicy i po chwili zostałem wyprzedzony przez patrol policji. Później zauważyłem go, jak stał w kilometrowej kolejce do McDrive. Trochę śmieszą mnie Ci wszyscy ludzie... :-) Jechałem nieśpiesznie obwodnicą, pilnując jednak średniej i zmagając się z wiatrem, który towarzyszył mi aż do ronda. Czułem też zmęczenie całym tygodniem, bo i nawet jadącej kobiety z dzieckiem na bagażniku nie dogoniłem. Jadąc nasłuchiwałem pracy napędu. Chyba jednak coś tam jeszcze nie trybi, gdyż na kasecie co jakiś czas słychać było ciche cykanie. Szkoda, że jeszcze nie znam się aż tak na sprzęcie... Mimo wszystko udało mi się dotrzeć do Koźla, zachowując fajne tempo i niebawem byłem już w domu.
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)