Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:718.38 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:31:13
Średnia prędkość:22.57 km/h
Maksymalna prędkość:49.60 km/h
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:26.61 km i 1h 14m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
5.43 km 0.00 km teren
00:14 h 23.27 km/h:
Maks. pr.:30.40 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Lekko bez cisnienia ;-)

Poniedziałek, 9 maja 2011 · dodano: 09.05.2011 | Komentarze 0

Kolejny ładny i bardzo ciepły dzień. Do domu dotarłem wieczorkiem i od razu udałem się z Benkiem na spacer. Powietrze było rześkie... Oj, chyba rower mnie dziś i tak nie ominie :-) Po powrocie zerknąłem na forum rowerowe, bo przymierzam się do zakupu drugiego roweru - stricte pod wyprawy. Z domu wyszedłem po dwudziestej drugiej.



Krótki, aczkolwiek bardzo udany wyjazd :-) Jechałem zgodnie z wcześniejszym założeniem, czyli nieśpiesznie, nie patrząc na licznik (tylko trochę zerkałem ;-) ). Nocka bezwietrzna, a sama jazda bardzo lekka i przyjemna :-) Muszę przyznać, że jestem zadowolony :-) Bez presji, bez średniej ;-) Czysta rekreacja :-)

Dane wyjazdu:
70.48 km 0.00 km teren
02:57 h 23.89 km/h:
Maks. pr.:48.80 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wracam do żywych :-)

Niedziela, 8 maja 2011 · dodano: 08.05.2011 | Komentarze 0

Rano wychodząc z Benkiem zauważyłem, że chodniki są mokre, a niebo pokrywa warstwa szarych chmur. Od razu jednak pomyślałem sobie, że wyjdę dziś po południu na godzinę, lub dwie. Odczuwałem jeszcze skutki wczorajszego wyjazdu. Już jednak po godzinie zrobił się ładny dzień. Postanowiłem więc wyjść wcześniej z zamiarem przejechania jakiś 50 km. Trasa? Jak najbardziej zielono :-)



Na naszej pożal się drodze rowerowej, dopadł mnie przeciwny wiatr. Minąłem dwóch rowerzystów jadących sobie lekko jak motylki. Czy tylko ja zawsze muszę mieć wiatr w twarz? :-) Na polnej drodze na Żabieniec, przestraszony bażant poderwał się z przydrożnych krzaków i uciekł w popłochu dobre kilkadziesiąt metrów w głąb pola. Heh... :-) Ja wystraszyłem jego, a on mnie :-) Kolejny napotkany zwierzak był już spokojniejszy - był to martwy wąż, leżący na drodze do kłodnickiego lasu. Zatrzymałem się na chwilę, aby na niego popatrzeć i za moment usłyszałem szelest - tym razem sprawcą zamieszania, była przebiegająca jaszczurka :-)





Szybko dostałem się na Kuźniczki i - jak to już mam w zwyczaju - obrałem drogę ku tamtejszemu jeziorku. Czmychnąłem tamtędy szybko, wyjeżdżając na główną i kierując się w stronę Cisowej. Gdy przejeżdżałem przez most na kanale, uderzyła mnie ilość przebywającego tam ptactwa.




Do Azot jechałem sprintem. Lecz się tym, czym się zatrułeś - zdaje się, że ta recepta wszelkiej maści pijaków ma zastosowanie i tutaj ;-) Z racji zmiany nawierzchni, minimalnie zwolniłem w lesie. Wykonałem też dwa postoje, podczas których zrobiłem kilka fotek.





Na rudzkich traktach także nie ściągałem buta z pedałów :-) Na tym odcinku towarzyszyły mi bzykające świerszcze i śpiewające ptaki :-) Tutaj, to chyba zawsze jest pięknie :-) Na drogę do dziergowickiego jeziora wpadłem tak rozpędzony, że o mały włos nie potrąciłem cytrynka ;-) Tak :-) Wracam do życia! :-)





Po jakimś czasie minąłem Bierawę, a do mostu w Cisku dojeżdżałem czterdziestką :-) Zostałem jednak wyprzedzony przez jakiś samochód ;-) za którym puściłem się po przejechaniu przez most (MXS). Na polnym skrócie w Cisku wykonałem krotki postój z batonem w ręku (tak, tak, uczymy się na błędach ;-) ), a następnie dojechałem do Landzmierza, gdzie przy drodze napotkałem, siedzącego na wyprostowanych łapach psa. Grzeczny piesek, czy niegrzeczny piesek? Popatrzył jedynie na moją stopę, gdy go mijałem. Grzeczny piesek ;-) Czekał mnie teraz trochę nielubiany przeze mnie odcinek, ale jednak musiałem go pokonać. O dziwo jechało mi się na nim bardzo lekko i przemierzyłem go praktycznie niezauważalnie :-) Na Dębowej spotkałem black dog'a (że niby na jezdnię wybiegł ;-) - ot taki, czarny, wiejski kundelek, a następnie ładnie jadąc parkiem, dojechałem do domu :-)

Dane wyjazdu:
137.50 km 0.00 km teren
05:46 h 23.84 km/h:
Maks. pr.:39.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

W (nie powiem co ;-) )

Sobota, 7 maja 2011 · dodano: 07.05.2011 | Komentarze 0

Benek zrobił mi dziś pobudkę :-) Był już na dworze z Łukaszem, ale widać i ze mną przejść się chciał ;-) Słońce zaczynało lekko przypiekać...



Niebo było czyste, ale za to wiał silny wiatr. Dawał mi się we znaki do tego stopnia, że na obwodnicy kilka razy przemknęło mi przez myśl, aby nie pchać się dziś w tak długi wyjazd i wrócić do domu. Kolejne ciosy spadały na mnie na drodze do Sławięcic. Jej fatalna nawierzchnia doprowadziła do tego, że nawet raz zakląłem bardzo głośno. Gdy w końcu dotarłem do Niezdrowic, mogłem cieszyć się widokami i ciszą, jaką zapewniał tutejszy piękny las. Zwróciłem też uwagę na to, iż do tej pory jechałem bez żadnego przystanku. Postanowiłem więc, że pokonam cały dystans do Pławniowic bez żadnego stopu i choć na miejscu dopadł mnie mały kryzys, to i tak byłem z siebie zadowolony :-)
Nie chciałem spędzać za dużo czasu nad jeziorem i potraktowałem je tylko i wyłącznie w charakterze mety pierwszego etapu dzisiejszego wyjazdu. Po krótkiej chwili ruszyłem więc przed siebie, znów walcząc nieco z wiatrem. W Niewieszach napotkałem bociana, który poderwał się do lotu, akurat wtedy, gdy przejeżdżałem pod gniazdem. To był bardzo fajny widok :-) Po chwili zatrzymałem się na przystanku, aby nieco odsapnąć. Swojego rodzaju ciszę, urozmaicili mi motocykliści, jadący w dużej grupie chyba na jakiś zlot. Robiło się naprawdę ciepło. Począłem się zbierać i wtedy nadjechał jeszcze jeden motocyklista, prowadząc naprawdę pięknie odrestaurowany, stary kremowo-beżowy motocykl, wyróżniającym się z ogółu motorów jakie widziałem w życiu na tyle, że zapadł mi w pamięć.
Droga po której teraz jechałem, to była istna tragedia. Równie dobrze asfaltu mogłoby nie być. Jeden z motywów wyglądał tak: samochody omijające szerokim slalomem wyboje i wykopy w drodze, a obok znak informujący o obszarze zabudowanym miejscowości Toszek, z odręcznym dopiskiem "Uwaga droga rozje***a". W ogóle panował tam istny rozpizdziel (tak niestety trzeba to nazwać). Na pierwszej prostej minęły mnie trzy straże pożarne, jadące pewnie na dogaszanie zgliszczy, które były widoczne w pewnej odległości od drogi, następnie przede mnie dosłownie wrył się jakiś debil w Peugeot'cie Partner'ze, kurząc na mnie z owych wybojów (na szczęście rowerem byłem w stanie jechać szybciej, więc niezwłocznie go wyprzedziłem), a jeszcze później przy jeziorze stała kolejna straż i ruch odbywał się wahadłowo. Gdy już zjechałem z głównej i myślałem, że jakoś odetchnę, moim oczom ukazał się pies, którego o dziwo się jakoś wystraszyłem. Na szczęście schował się w rowie.




W końcu mogłem odetchnąć i zacząć cieszyć się jazdą. Niebawem dotarłem do ładnej miejscowości o nazwie Świble, gdzie... dostałem owadem w ucho! Uderzenie było na tyle silne, że wyraźnie odczułem ból. Wyjeżdżając z zabudowań, wjechałem na polną, średnio wyboistą drogę. Zrobiło się też trochę chłodno. Po jakimś czasie minąłem trzy młodociane rowerzystki i zauważyłem, że wjeżdżam na szlak. Tutaj! Jakoś nie chciało mi się wierzyć :-)




W końcu jechałem nieco lepszym odcinkiem drogi. Było spokojniej, ciszej, a pośród zieleni śpiewały ptaki. Minąłem leśne bagienko, z lewej strony stykające się z drogą, a z prawej bardzo ładnie porośnięte. Obydwa zbiorniki były połączone cieniutką nitką, biegnącą w poprzek drogi.




Przez Zawadzkie przemknąłem sobie spokojnie, ale już zaczynałem odczuwać lekkiego dołka w żołądku. Nie za bardzo było się gdzie zatrzymać na jakieś zakupy (a i mnie nie bardzo się chciało), więc postanowiłem jechać dalej, z zamiarem zatrzymania się w jednej z następnych wiosek. Niestety zapomniałem o tym, że w sobotę na wioskach sklepy są raczej otwarte krótko i niestety - czarny scenariusz się ziścił. Wszystkie sklepy po drodze były pozamykane! Mnie dopadł kryzys taki, że ledwie toczyłem się po równej drodze 15-20 km/h. Było źle. Jeszcze nigdy na rowerze nie miałem takiego kryzysu. W końcu doturlałem się do Dobrodzienia. Czekolada, dwa batony... Lepiej... Dostałem zastrzyk energii.




Ruszyłem dalej, ale już do końca wyjazdu nie odzyskałem optymalnej sprawności. W jednej z wiosek, przez które przejeżdżałem, pozdrowił mnie jakiś chłopak, siedzący w BMW z serii wiejskiego tuningu. +10 do respektu ;-) Później przejechałem coś wcześniej przejechanego, ale nie wiem co to było ;-) Jednolitym tempem jechałem aż do Kosic, które od razu skojarzyły mi się ze słowackimi Koszycami, co poniekąd wprawiło mnie w dobry nastrój :-) Zacząłem cisnąć.
To był decydujący moment wyjazdu. Od tego jak przejadę ten odcinek do Opola zależało to, czy zdążę na wybrany przez siebie pociąg, czy też będę musiał spędzić dwie godziny na oczekiwaniu na kolejny. Opcja "michałowa" też była średnio prawdopodobna, bo mój telefon był na wyczerpaniu. Przy Jeziorze Turawskim, minąłem jakiś pomnik przyrody, wyhamowując nawet aby wrócić do niego z aparatem, ale od razu przypomniało mi się o ograniczającym mnie czasie. Po ilości samochodów doszedłem do wniosku, że nad akwenem spędza czas duża liczba ludzi. Znów zacząłem cisnąć, z czasem coraz to lepiej oceniając swoje szanse na powodzenie. Na stację wpadłem na 10 minut przed odjazdem pociągu, poniekąd zadowolony z tego, że pomimo takiego kryzysu i niepełnej formy, udało mi się pokonać przecież niemały dystans trzydziestu kilometrów na ładnym sprincie.
Gdy wszedłem do pociągu wiedziałem, że mój organizm jest zmęczony, ale świadomość tego gdzie i po co się znajduję, trzymała mnie w pionie. Co prawda o tym, że "jakoś lekko mam na plecach" zorientowałem się dopiero, gdy wszedłem na rower, będąc na stacji w Kędzierzynie już poza peronem, ale chyba mimo wszystko nie był to efekt zmęczenia, tylko ogólnego roztargnienia :-) Po plecak wróciłem sprintem :-) Dobrze, że pociąg kończył bieg i nikt już do niego nie wsiadał. Co prawda konduktorzy chcieli ode mnie łapówkę za ponowne wejście do pociągu, ale łatwo się nie dałem ;-)

Dane wyjazdu:
15.72 km 0.00 km teren
00:35 h 26.95 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Objeżdżanie zaległości ;-)

Piątek, 6 maja 2011 · dodano: 06.05.2011 | Komentarze 0

W końcu nastał cieplejszy dzień! :-) Na wiacie PKS AŻ 19 stopni :-) Chwile pokręciłem się po domu, zadając sobie pytanie, gdzie by tu pojechać ;-) Początkowo patrzyłem na południe, ale doszedłem do wniosku, że chyba nie mam dziś ochoty na dłuższy wyjazd. Ostatecznie postanowiłem sprawdzić drogę na Żabieńcu i zahaczyć o Rogi wczorajszą trasą.



Na Gazowej napotkałem pierwszą przeszkodę - TIR w poprzek drogi, ruszający po rozładunku jakiegoś sypkiego towaru na tutejszą budowę. Chcąc go ominąć, wjechałem na parking dwóch dyskontów, ale dwaj weekendowi (zakupowi) kierowcy, skutecznie uniemożliwili mi szybkie przemknięcie i ostatecznie wyjechałem na drogę już za TIR'em. Trzymałem się go aż do świateł, a gdy się zatrzymał, stanąłem przed nim, spotykając przy okazji znajomego. Ruszyłem dosyć dynamicznie i już po sekundzie byłem już na Wyspie. Aż do zjazdu na polną drogę, jechałem sobie spokojnie pod 30 km/h. Gdy na nią wjechałem, momentalnie poczułem się lepiej :-) Auta już nie śmigały obok mnie i choć co prawda tempo spadło, to było naprawdę fajnie :-) Z mijanych drzew, dochodził do mnie świergot ptaków. Kolejne - stojące samotnie w polu - natchnęło mnie, aby kiedyś przyjechać tu z aparatem. Nieopodal z iglastego lasku, czuć było zapach igieł :-) Przystanąłem i położyłem rower, wgłębiając się na kilkanaście metrów pomiędzy drzewa. Obejrzałem się przez ramię na Kosię. Jest piękna! :-)
Ruszając, czułem się trochę jakbym był gdzieś w lesie nad morzem. Niebawem dotarłem do Żabieńca i skierowałem się ku Kłodnicy. Pozytywnie pobudzony, cieszyłem się jazdą :-) Gdy dotarłem do Koźla, wjechałem na promenadę, a następnie na skrzyżowaniu z Gazową, pokonałem zakręt z prędkością 40 km/h :-) Rogi przejechałem jadąc wczorajszą trasą, rozmyślając jak to fajnie jest jeździć na rowerze. Uświadomiłem sobie, że naprawdę wręcz to uwielbiam :-) Nawet odcinek drogi, zbudowany ze starych płytek chodnikowych, cieszył mnie na swój sposób :-)
Za domkami dostrzegłem kobietę na rowerze. Fajnie! Będzie kogo wyprzedzać! :-) Niestety nie dane mi było tego uczynić, gdyż jakiś owad wpadł mi do oka tak, że aż musiałem się zatrzymać. Przez kilkaset metrów jechałem z łzawiącym okiem, ale później było już OK :-) Lekko mrugając, dotarłem do domu :-)

Dane wyjazdu:
5.62 km 0.00 km teren
00:14 h 24.09 km/h:
Maks. pr.:34.40 km/h
Temperatura:9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Zimne Rogi ;-)

Czwartek, 5 maja 2011 · dodano: 05.05.2011 | Komentarze 0

Początkowo nie planowałem wyjścia na rower, ale z biegiem czasu ta chęć rosła. Nie było sensu siedzieć w domu dla samego siedzenia. Postanowiłem wyjść ot tak - po prostu się przejechać i dotlenić.



Po przejechaniu pierwszych kilkunastu metrów, wróciłem po kurtkę, bo wiatr ciągnął przez bluzę. Ledwie wszedłem, odezwał się telefon - to znajoma z Anglii dzwoniła, ale niestety nie mogłem z nią rozmawiać, bo zostawiłem rower na klatce, a w raz z nim licznik i nawigację. A szkoda...
Fajnym tempem skierowałem się na Rogi. Ptaki śpiewały, a aura była jak wczesnojesienna. Było chłodno. Za wiaduktem zauważyłem, że navi padła. Nie miałem baterii na wymianę, ale to nic. Dobrze choć tyle, że nie jechałem gdzieś dalej, choć z drugiej strony, na dziś zaplanowałem inną wersję trasy, ale zapewne powtórzę ją, skoro wyszło jak wyszło ;-)
Radośnie pedałując przemknąłem przez Rogi :-) Jadąc już za zabudowaniami, zerkałem na krwisto czerwone, zachodzące słońce. W kilka chwil później, będąc na osiedlu domków poczułem, że jest jeszcze zimniej. Mimo wszystko fajnie było się tak dotlenić :-)

Dane wyjazdu:
6.33 km 0.00 km teren
00:15 h 25.32 km/h:
Maks. pr.:40.20 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Zima wróciła!

Środa, 4 maja 2011 · dodano: 04.05.2011 | Komentarze 0

Zima wróciła! Wczoraj padał śnieg! No niezłe jaja... Przecież maj mamy! :-) Dziś co prawda było pogodnie, ale rano wciąż trzymało zimno. Byłem też dłużej w pracy, ale jakoś nie czułem się zmęczony. Jeszcze dziś zaliczę rower! :-)
Początkowo plan zakładał udać się na Żabieniec, ale przecież padało, więc nie było za bardzo sensu się tam pchać. Minęło też trochę czasu, odkąd wróciłem do domu, więc przejadę się jedynie parkiem... Zawsze to coś :-)



Ujć! Chłodno... Jak zwykłem to robić ostatnio, od samego początku narzuciłem szybkie tempo. Niebawem dotarłem do parku, gdzie było bardzo zielono. Gałęzie tworzyły wręcz ściany, między którymi się poruszałem :-) Gdy z niego wyjechałem, na osiedlu domków natknąłem się na bardzo miłą i sympatyczną koleżankę z pracy - oczywiście pomachałem jej na powitanie :-) Na początku drugiej części parku, aż pachniało zielenią :-) Słyszałem także dzięcioła :-) Do domciu wróciłem jadąc promenadą :-)

Dane wyjazdu:
22.33 km 0.00 km teren
00:57 h 23.51 km/h:
Maks. pr.:42.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Stobrawski Park Krajobrazowy, dzień 3

Niedziela, 1 maja 2011 · dodano: 01.05.2011 | Komentarze 0

Dziś troszkę wcześniej wstałem ;-) Byli z nami Michał i Ania, a wiec nigdzie nie pojechaliśmy na rowerach, tak jak to wstępnie zakładaliśmy przed przyjazdem tutaj. Mimo to i tak bardzo fajnie spędziliśmy czas :-) Dodatkowo pogoda była niepewna, trochę padało, więc całkiem dobrze się złożyło :-) Zaraz po wyjeździe Ani i Michała, i my zaczęliśmy szykować się do powrotu.


Po południu na szczęście świeciło już słońce, więc gdy wyruszaliśmy w drogę, mieliśmy bardzo ładną pogodę :-) Muszę przyznać, że jakoś i mnie było trudno rozstać się z tym miejscem. W drodze do Opola znów jechaliśmy ładnym lasem, co jakiś czas mijając zabudowania. Ania nawet pokazała mi bociana, który ją przyniósł ;-) W Czarnowąsach zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę przy zabytkowym kościele. Był bardzo ładny, pachnący drewnem. Ów piękny moment, dopełniany był przez bardzo ładne popołudnie.







Nieopatrznie zeszło nam jednak trochę czasu i dlatego też przez dłuższą chwilę jechaliśmy na trasie szybciej, ale i tak dostępny zapas czasu nie pozwalał nam się stresować. Z Opola wyjechaliśmy z małym opóźnieniem. Jak na nasze warunki, podróż pociągiem mijała nam w ciszy ;-) Dopadła nas także swego rodzaju zaduma. Ależ to był fajny weekend! Gdy dotarliśmy do Kędzierzyna, musiałem jeszcze się przepakować i z dwoma plecakami (rowerowy robił za brzuch, szkolny za garba ;-) ), wyruszyłem do domu.