Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2012

Dystans całkowity:191.58 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:08:47
Średnia prędkość:21.81 km/h
Maksymalna prędkość:40.90 km/h
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:17.42 km i 0h 47m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
38.57 km 0.00 km teren
02:04 h 18.66 km/h:
Maks. pr.:38.80 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

W końcu!

Sobota, 7 stycznia 2012 · dodano: 07.01.2012 | Komentarze 0

Rano obudził mnie telefon. Nie to żebym wstał, aby go odebrać ;-) Od razu jednak spojrzałem za okno i ujrzałem blade słońce, przedzierające się przez grubą warstwę chmur. Chyba faktycznie sobota mi się pięknie wstrzeliła! :-) Zarówno kilka wcześniejszych dni było średniej urody (padało nawet), a i następne do najładniejszych należeć prawdopodobnie nie będą... Gdy dotarłem do domu, do swoich dwóch rowerków, zastanawiałem się jeszcze, którego wyciągnę dziś na przejażdżkę. Z jednej strony chciałem pojechać na Kośce, aby nabić jak najwięcej kilometrów, a z drugiej, coś pchało mnie do Antka... Wcześniej wyszedłem jeszcze z Benkiem, a gdy wróciliśmy, za oknem pojawiło się ładne słoneczko...



Ostatecznie zdecydowałem się na Antka, aby nie targać niewygodnie kilku dodatkowych drobiazgów, pakując je do sakwy. Zabrałem ze sobą też jeden bidon, aby tym razem nie zahaczać już nogawką o koszyk ;-) Przed zanurzeniem się w trasę, musiałem jeszcze odwiedzić stację, bo powietrza w obydwu kołach była ledwie połowa... No tak. Antek ostatni raz był używany chyba jeszcze w październiku... Opony dobiłem (chyba nawet za bardzo) z niewielkimi problemami, bo kompresor wywalał jakieś błędy, ale później było już OK :-) Od razu dało się spostrzec różnicę w jeździe. Antoś jechał zdecydowanie żwawiej! Na prostej do Kłodnicy, rozwinąłem bez problemu prędkość, którą przed wyjściem przypisywałem jedynie Kosi - problem tempa przejazdu zniknął więc bezpowrotnie :-) Po kilku chwilach dotarłem do Żabieńca, a że nie chciałem za bardzo pakować się w las, to pomknąłem fajnym tempem aż do końca osiedla i tam zjechałem z asfaltu na nieco bardziej wymagającą piaszczystą drogę. Po chwili wyjechałem pod torami już na Kuźniczkach.
Jechało mi się bardzo fajnie :-) Co prawda temperatura sprzyjała nadmiernemu wzrostowi ciepłoty ciała, ale za to nie wiało i było całkiem przyjaźnie :-) Z drugiej strony głównej ulicy, musiałem zwolnić z uwagi na rozległe kałuże na drodze, prowadzącej w kierunku Odry, ale był to przecież pryszcz ;-) Niebawem dotarłem do końca owego traktu, gdzie zatrzymałem się na moment, sprawdzając coś przy amortyzatorze. Gdy ruszałem, nad moją głową pojawił się duży klucz, przelatujących z głośnym kwakaniem kaczek. W Lenartowicach, po raz pierwszy mocniej zawiało i tak jakby przez chwilę zrobiło się mniej przyjemnie. Nic to! Za chwilę znów byłem między drzewami, gdzie postanowiłem po raz pierwszy użyć aparatu :-)



To był ten sam piękny las, co ostatnim razem. Na szczęście nie miałem żadnych problemów, aby zjechać w odpowiednią drogę z asfaltu :-) Ba! Wjazd zauważyłem już kilkadziesiąt porządnych metrów wcześniej ;-) Bardzo fajnie jest znać takie właśnie skróty :-) Można ułożyć sobie świetną trasę, nie ruszając się zbyt daleko od miejsca zamieszkania, a jednocześnie śmignąć ileś tam fajnych kilometrów :-) Mowa oczywiście o jeździe rekreacyjnej ;-) Na dwóch ostatnich prostych do Miejsca Kłodnickiego, znów pojawiły się rozległe kałuże, które jednak omijałem bez większego problemu, jadąc wąskim poboczem leśnej drogi. Na asfaltowej dojazdówce do głównej, rozpędziłem się ochoczo i tak na dobrą sprawę, opuściłem miejscowość po jakiś maksymalnie dwóch minutach jazdy :-) Na pożegnanie zostałem jeszcze obszczekany przez jakiegoś psa, gospodarującego w jednym z ostatnich zabudowań :-)
Przystanąłem na tym samym miejscu postojowym, z którego korzystałem gdy ostatnim razem jechałem tym szlakiem. Tym razem zaintrygowała mnie droga, biegnąca w prawą stronę kierunku mojej jazdy. Przebiegłem się tam dla sprawdzenia, co kryje się za pierwszym zakrętem, oraz dla zapoczątkowania pracy nad kondycją ;-) Tak, tak :-) Krótko przed końcem roku pomyślałem sobie, że należałoby zacząć przygotowania do naciągania dystansów. Co prawda powyżej setki będę jeździł, gdy zrobi się cieplej, ale chciałbym budować formę odpowiednio wcześniej.



Dalsza droga zrobiła się trochę brudna (nawieźli czegoś do późniejszego utwardzania) i błotnista. Niemniej jednak bez problemów wyjechałem na asfalt do Zalesia i momentalnie nabrałem prędkości. Wjeżdżając w pierwsze zabudowania, usłyszałem nawet za sobą krzyki trzech chłopaków "Szybciej! Szybciej!", traktując je bardziej pozytywnie, niż mógłby być ich wydźwięk. Gdy doleciałem do skrzyżowania, w ostatniej chwili postanowiłem zatrzymać się tu na moment, zauważając słup z rozrysowanymi szlakami. Pokręciłem się tam chwilkę. Dzień zrobił się minimalnie bardziej szary i w międzyczasie skrzyżowanie zrobiło się dużo bardziej ruchliwe. Gdy jechałem do tego miejsca, nie minął mnie żaden samochód, aż tu nagle przejechało ich co najmniej kilka. Po tym, jak rozjechały się każdy w swoją stronę, zapanowała zupełna cisza i tylko szklane pozostałości po niedawnej Nocy Sylwestrowej świadczyły o tym, że czasem bywa tu głośno :-)




Kolejna mila nie była najciekawszym fragmentem dzisiejszej trasy. Już nieco wcześniej podjąłem decyzję o tym, że nie odwiedzę zaplanowanych na dziś obydwu rezerwatów i była to słuszna decyzja. Dzień powolutku tracił na świeżości, zaczął wiać boczny wiatr, a poza tym nie chciałem przesadzać z jazdą. Mniej więcej w połowie odcinka, minął mnie TIR z naczepą tworząc tak duży podmuch wiatru, że momentalnie prawie się zatrzymałem :-) Gdy dojeżdżałem do miejsca, gdzie miałem wjeżdżać w boczną uliczkę zauważyłem, że za mną pędzi kolejny. Ucieszyłem się więc z faktu, iż bezproblemowo zdążę przed nim czmychnąć :-) Do czasu. Umknąłem co prawda kolosowi za plecami, ale w ułamku sekundy później, moim oczom ukazał się ten sam wredny pies, który pogonił mnie tu, gdy jechałem tędy po raz pierwszy! Jego spokojne spojrzenie, na mój widok zmieniło się w ułamku sekundy, a wzrok rzucił się na mnie niczym bestia! Niemalże w tym samym momencie w moim kierunku podążać zaczął jego właściciel. Przyspieszyłem i niestety zacząłem zjeżdżać w kierunku psa wcześniej, niż powinienem. Pozwoliłem mu tym samym na to, aby mógł mnie swobodnie gonić przy moim boku. Dodatkowo wiedziałem, że niebawem asfalt się skończy i psiak zdobędzie kolejny punkt przewagi. Na szczęście odstąpił wcześniej... Pewnie i tak nie byłoby tak źle, ale agresja, wręcz wylewała się z jego oczu, tworząc podstawę do wzrostu adrenaliny.
Na polnej drodze przystanąłem na chwilę. Nie to, żebym musiał odsapnąć po ucieczce, bo tego że uda mi się spokojnie pozbyć intruza byłem raczej pewien, ale ot tak - dla "zasady" :-) Rozejrzałem się wokoło i ujrzałem sylwetkę przed sobą w oddali. Ciekawe, czy to również jakiś rowerzysta. W razie czego ostrzegę go przed bestią. Ruszyłem dalej, jadąc rozmoczoną polną drogą. Ową sylwetką okazała się pani z psem rasy "Lassie" ;-) Wymieniliśmy kilka zdań, przekazałem jej informację dla właściciela nazbyt ruchliwego pieska i pojechałem dalej przed siebie.
Wiatr wzmógł się nieco bardziej, a na domiar złego źle skręciłem za mostkiem. Wjechałem w pole i byłem zmuszony wracać po nim, omijając co głębsze kałuże, których było co nie miara! Niestety na drodze nie było lepiej. W tym miejscu była ona mocno rozmoczona i niestety Antek porządnie się ubrudził. W miejscu mocowań hamulców, porobiły się gniazda jak w Pszczole - na szczęście dużo mniejsze. Wziąłem go na plecy i przeniosłem w nieco bardziej bezpieczny teren, brudząc sobie przy tym buty całkiem mocno. To nie był dobry pomysł, aby tu wjeżdżać. Gdzie podziała się moja wyobraźnia? Przecież na początku wyjazdu celowo zrezygnowałem z jazdy polną drogą, aby nie ubrudzić się za bardzo a tu masz! Wjechałem w jeszcze gorsze bagno mimo, że mogłem się tego spodziewać. W dalszej części drogi starałem się jak najwięcej jechać po trawie, aby choć trochę wyczyścić opony, a gdy już wyjechałem z pól, zabrałem się za pobieżne czyszczenie całego roweru. Nie byłem zadowolony z takiego obrotu spraw. Co prawda Antek swoje w Czechach już przeżył, ale co innego woda, a co innego błoto. Mimo to, w dalszą drogę ruszyłem w dobrym nastroju :-)
W Łąkach Kozielskich znów wjechałem na szlak. Była to przyjemniejsza część wyjazdu, gdyż mogłem uniknąć wiejącego coraz silniej wiatru. Już na samym początku, zauważyłem na skrzyżowaniu z czerwonym szlakiem dwoje biegaczy. Takich to dopiero można chwalić za hart ducha :-) Wyprzedziłem ich po naprawdę sporym kawałku dystansu, chcąc na kolejnym leśnym skrzyżowaniu pojechać prosto, zjeżdżając tym samym ze szlaku, który był dużo bardziej mokry. Przejeżdżając przez skrzyżowanie, zauważyłem jednak znak informujący o znajdującym się nieopodal pomniku Powstańców Śląskich. No nieźle! Tyle razy tędy jechałem! Mało tego! Po mojej lewej zauważyłem, że szlak z którego zrezygnowałem miał inny kolor. Czyżby się ich tu namnożyło?



Po krótkim czasie dotarłem do skraju lasu, gdzie znajdował się pomnik. Przystanąłem przed nim na chwilę tak, jak przystało, a następnie - korzystając z okazji - przeczyściłem jeszcze dolną zębatkę wózka, aby wyeliminować przeskakiwanie łańcucha. Udało się :-) Nie wiem jak to zrobię, ale chciałbym jeszcze dziś wyczyścić Antka. Naprawdę dało mu się w kość. Nawet zdjęć nie zrobiłem wcześniej, aby nie uwieczniać złych wspomnień ;-) Detale pstryknąłem jedynie do archiwum ;-)











Ruszając dalej nie wiedziałem, czy chcę jechać drogą prowadzącą z powrotem w las, czy też z niego wyjechać. Ostatecznie postanowiłem udać się na otwartą przestrzeń i chyba była to dobra decyzja :-) Polną drogą przy skraju, jechało mi się bardzo dobrze, a i widoki były fajne :-) Po prawej stronie miałem Górę św. Anny i - nie śmiejcie się proszę - ale zastanawiałem się, gdzie jestem dokładnie i gdzie zaprowadzi mnie ów polny trakt :-)




Po kilku długich minutach jazdy, wyjechałem w dobrze znanym mi miejscu, którym dane mi było jechać co najmniej kilka razy jeszcze za wczesnych czasów Kośki :-) Chciałem przedostać się na stację PKP w Cisowej, aby do Kłodnicy dojechać leśnym szlakiem, ale ostatecznie podjąłem decyzję o jeździe asfaltem. Był to słuszny wybór, gdyż zaczynało dopadać mnie zmęczenie, a poza tym spadająca temperatura, wyraźnie uwidoczniła skutki utrzymywania minimalnie zawyżonej ciepłoty ciała. Znów zaczęło też mocno wiać i nawet gdy jechałem lasem wiatr nie ustał, mimo moich nadziei. To były gorsze momenty jazdy, a czekał mnie jeszcze dojazd do Koźla. Przez te kilka kilometrów co prawda podniosłem średnią, zdołowaną po błotnych przygodach, ale wiedziałem też, że pogoda daje mi w kość. Chyba niepotrzebnie zapuściłem się tak daleko o tej porze dnia... Wiatr dawał do wiwatu, a ja czułem, że oblepia mnie zimnymi mackami ze wszystkich stron. Na szczęście do kozielskich zabudowań dojechałem w miarę szybko i puszczając się za skrzyżowaniem szybszym tempem jedynie na moment, dotarłem do domu. Odstawiłem rower z nadzieją, że jeszcze dziś wieczorem go wyczyszczę i od razu wskoczyłem do wanny. Bywało już gorzej, ale nie chciałbym jednak, aby coś się z tego wykluło...