Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2013

Dystans całkowity:36.69 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:02:05
Średnia prędkość:17.61 km/h
Maksymalna prędkość:29.30 km/h
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:18.34 km i 1h 02m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
21.08 km 0.00 km teren
01:15 h 16.86 km/h:
Maks. pr.:29.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Jesienna przejażdżka z lekkim błotkiem :-)

Sobota, 30 listopada 2013 · dodano: 02.12.2013 | Komentarze 0

Końcówka listopada nie przyniosła jeszcze śniegu (minimalny zeszłoweekendowy nalot szybko stopniał), także korzystając ze sposobności, postanowiłem wybrać się na przejażdżkę :-) Słońce ładnie oświetlało dzień i wydawało się, że po długiej przerwie w jeździe, aura nie będzie dla mnie zbyt surowa :-)


Aż do wjazdu do Azot jechałem sobie ot tak po prostu, szukając od czasu do czasu jakiegoś kadru do zdjęcia. Bezskutecznie :-) Przystanek zrobiłem sobie w lesie już za przejazdem kolejowym, cykając fotki przy akompaniamencie odjeżdżającej ciufci.




Zanim dojechałem do ulicy, przystanąłem jeszcze dwa razy: przy młodniku który pamiętam z zimowego wyjazdu z Kosią, oraz podziwiając błękit nieba, oświetlony słońcem :-)








Na asfalcie rozpędziłem się trochę, ale tempo szybko spadło, gdy ponownie zjechałem w las. Biały Ług w swej pierwszej połowie pokryty był warstwą błota. Szklanka była jednak od połowy pełna i w końcu mogłem wrócić do odpowiedniego tempa jazdy na drugiej połowie drogi :-) Zaraz za skrzyżowaniem zatrzymałem się na kolejny postój.



Dalsza trasa przebiegała przez Lenartowice, a mniej więcej od tego momentu słońce schowało się za chmurki i aura nieco odmieniła się na bardziej szaro-jesienną. Tymczasem zdjęcia z moich postojów, zaczęły wyglądać bliźniaczo ;-)



Przycisnąłem nieco i już po kilku chwilach byłem przy Kanale Gliwickim. Ponownie nie ujechałem za długo, przystając przy ściętych pniach drzew. Zbliżałem się do nieznanego etapu wyjazdu :-)




Niestety po zmianie kierunku ponownie trafiłem na grząski grunt. Początkowo jazda szła mi mozolnie, ale z czasem zaczęło się trochę poprawiać. Po drodze natrafiłem na ekipę wycinkową, a niedługo potem na okoliczne małe smaczki.





Podjazd okazał się być początkiem ładniejszych, leśnych widoczków. Niby nic, ale przy codzienności i szarości otoczenia, aktualne widoki były godne zatrzymania się. I zatrzymywałem się co kilkadziesiąt metrów :-) Przy dwóch postojach w mej zadumie towarzyszył mi dzięcioł :-)










Czas biegł swoim nieustannym tempem i gdy wyjechałem na asfaltową drogę prowadzącą do Kłodnicy stało się jasne, że kierunek dom będzie moim priorytetem. Na Kanale zauważyłem jeszcze dwóch kajakarzy, a po cyknięciu fotek na Antka wsiadałem w lekkim humorystycznym pośpiechu, aby uniknąć podmuchu z nadjeżdżającego TIRa.




Droga powrotna była spokojna jak większość dzisiejszej trasy. Jedynie przy ogródkach działkowych urozmaiceniem były wystraszone przeze mnie dwa żółte, małe ptaszki, zrywające się z gałęzi zupełnie bezszelestnie. Dla równowagi na obwodnicy dorwał mnie szeleszczący wiatr ;-)

Dane wyjazdu:
15.61 km 0.00 km teren
00:50 h 18.73 km/h:
Maks. pr.:27.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wypad po listopadowe zdjęcie ;-)

Niedziela, 17 listopada 2013 · dodano: 17.11.2013 | Komentarze 0

Listopadowy długi weekend nie udał mi się rowerowo. Cała trójka naszej rodzinki była jakaś osłabiona i z roweru wyszły nici, mimo że w tygodniu liczyłem na choćby jeden rowerowy dzień. Szkoda było tym bardziej, że sobota była ładna i słoneczna, a kolejny weekend wcale nie musiał być tak pogodny. Listopad nie jest już przecież tak pogodowo pewny, a w tygodniu po pracy panuje już ciemnica (nie wspominając o codziennych obowiązkach). Przed kolejnym weekendem Aneczka zabrała się za tworzenie przyszłorocznych kalendarzy, w tym - już tradycyjnie - znajdował się w tej grupie również mój rowerowy. W piątek chodziło mi więc po głowie, aby wybrać się na rower i cyknąć jakąś fotkę, aby zachować zasadę umieszczania kalendarzowych zdjęć, ale pogoda i czas na to nie pozwoliły. W sobotę przeszło mi już, aby jechać na rower tylko po zdjęcie, ale w to miejsce zapragnąłem po prostu się przejechać :-) Co prawda prognoza pogody nie sprawdziła się, gdyż miało być słonecznie, a firmament był cały spowity w chmurach. Niemniej jednak około godziny jedenastej na moment pokazało się słoneczko i była nadzieja na to, że mój kompakt nie zacznie świrować od nadmiaru zachmurzonej bieli ;-)


Zebrałem się dosyć szybko, ruszając w trasę wymyśloną już przed kilkoma dniami. Temperatura była już jesienna i odczuwalnie niższa, niż przy poprzednim wyjeździe, który bądź co bądź był jednak całkiem dawno. Niebawem dojechałem do drogi prowadzącej w kierunku schroniska dla zwierząt, gdzie dojrzałem pierwszy całkiem ładny jesienny akcent. Niestety praktycznie od razu zostałem spostrzeżony przez dużego psa pilnującego budynku obok drogi. Poczułem dyskomfort i nawet przeszło mi przez myśl, aby oddalić się z tego miejsca bez cykania fotek, ale ostatecznie nie poddałem się. Psiak przestawał nawet szczekać, gdy patrzyłem mu w oczy, niczym zaklinacz psów ;-)




Pomknąłem dalej, oddalając się od miasta z każdym przejechanym metrem. Czuć było wilgotną jesień, a otaczająca mnie aura była nawet poniekąd mroczna za sprawą widocznej w oddali mgiełki :-) Klimatycznie znikały w tej mgiełce drzewa rosnąc przy drodze :-)






Prosty odcinek niebieskiego szlaku do Brzeziec, przejechałem w ciszy i lekkiej zadumie. Już jednak na samym początku zauważyłem jednak, że wycięto krzaki po prawej stronie, co spowodowało, że trakt zmienił trochę swój charakter. Po nawrocie zatrzymałem się ponownie, aby znów podjąć próbę uchwycenia jesiennego akcentu :-) Jechało mi się fajnie, a widok Antka dodatkowo mnie pobudził. Znów stało się jasne, że nie mogę pozwolić sobie na rezygnację z rowerowych wypadów.





Jadąc dalej, tak jak się tego spodziewałem, zacząłem zatapiać się w polną ciszę. W zasadzie to po kilku minutach jazdy, przy okazji kolejnego postoju, poczułem się nawet trochę jak na jakieś pustyni. Sporadycznie gdzieś w oddali słychać było szczekanie psa, lub szum samochodowych opon. Prócz tego wiatr, przemieszczające się nisko zawieszone chmury i kompletna cisza. Gdzieś odfrunęły ptaszki świergające tu przy wyższych temperaturach. Spoglądając na słońce świecące za chmurami, poczułem się też trochę kosmicznie :-) Nieco ożywienia wprowadziła kępka trawy, na której rosło kilka kwiatów rumianku.






Przy pierwszym gospodarstwie Brzeziec zauważyłem przy ogrodzeniu zadbanego owczarka niemieckiego, który na szczęście nawet nie bardzo się mną zainteresował. Na szczęście, gdyż po ułamku sekundy okazało się, że brama wychodząca prosto na drogę, była otwarta na oścież. Niedziela. Dzień w którym na spacery i rowery wybierają się rodziny z dziećmi. Szkoda, że niektórym brak wyobraźni.
Dalszy etap niebieskiego szlaku przemknąłem kręcąc nogami i nie angażując się w żadne inne czynności :-) Nawet kwestię zdjęć pominąłem :-) Przed Starym Koźlem dwa razy postanowiłem przedłużyć trasę. Raz, jadąc asfaltem na obrzeżu miejscowości, a dwa, kręcąc pętelkę przy kościele. Oczywiście realizacja nastąpiła w odwrotnej kolejności, gdyż na kopmletne zaplanowanie trasy w ten sposób nie pozwoliła mi moja skleroza ;-) Zatrzymałem się dopiero przy początku pętelki, aby sfotografować trzy bażanty, które jednak poczęły uciekać, nim zdążyłem na dobre wyciągnąć aparat :-) Jednego, czy dwa z nich udało mi się "ustrzelić" :-)



Udałem się w kierunku pierwszej, drugiej pętelki szybko tocząc koła po asfalcie. Po przekroczeni głównej drogi, ponownie dało się zauważyć jesienno-wilgotną aurę. Tym razem w lesie w oddali. Ja natomiast na ostatniej prostej zatrzymałem się jeszcze na moment, by złapać jeszcze trochę zużytej jesiennej żółci.



Warunki do jazdy zaczynały się lekko pogarszać, ponieważ zaczął wiać przeciwny wiatr. Na początku azotowego skrótu natknąłem się na rodzinę z dzieckiem i psiakiem. Niestety w miejscu, gdzie nie chciałem nikogo spotkać. Porzuciłem więc robienie zdjęć i szybko przemknąłem prostą, nie martwiąc się wcale stratą. Nadrobiłem sobie później, ustawiając Antka niczym modela na środku drogi :-) Asfaltowy dojazd do domu wśród dwóch biegaczy i chłopaków grających w piłkę pozwolił mi poczuć satysfakcję z wyjazdu :-) No i zdjęcia są ;-)