Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2018

Dystans całkowity:395.32 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:14:48
Średnia prędkość:26.71 km/h
Maksymalna prędkość:62.10 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:32.94 km i 1h 14m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
189.09 km 0.00 km teren
07:29 h 25.27 km/h:
Maks. pr.:62.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Wypad dla odmiany ;-)

Sobota, 30 czerwca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

W związku z moimi planami na czterysetkę w tym roku i związanym z tym opóźnieniem, musiałem zacząć zwiększać dystanse. Czasu i tak miałem już bardzo mało! Wczorajszego wieczoru ułożyłem sobie trasę na dwieście pięćdziesiąt kilometrów, lecz o poranku całkiem słusznie uznałem, że w związku z tym iż z powrotem mam być na siedemnastą, skróciłem ją do stu dziewięćdziesięciu. Niebo spowijała warstwa szarych chmur, które bardzo szybko się przesuwały. To nie wróżyło niczego dobrego i nawet przez moment nie bardzo chciało mi się wychodzić. Szybko przełamałem jednak ten opór i po doborze stroju, ruszyłem w bój ;-)



Zaczęło się już od startu. Przeciwny, lekko boczny wiatr czuć było bardzo mocno. Starałem się nieco wykorzystywać ukształtowanie terenu i tam starać się nabierać jakiegoś sensownego tempa. Trasa szła mozolnie, ale jakoś poruszałem się do przodu. W Prudniku natrafiłem na remont mostu i na żywca musiałem zjechać w inną stronę z ronda, ale pamiętałem też o małym mostku na wylocie z miasta, z którego udało mi się skorzystać i tym samym w miarę szybko wróciłem na trasę :-) Do Głuchołaz również ciężko się jechało, a ponadto coraz to bardziej zacząłem odczuwać prawe kolano, które "pykało" praktycznie od samego początku wyjazdu. W samych Głuchołazach minąłem tłum gapiów, zgromadzonych przy nieprzyjemnym zdarzeniu. Na lewym pasie stał samochód z otwartą maską, a przed nim przewrócony motocykl. Jakiś człowiek leżał na asfalcie i zajmowało się nim kilku ratowników. Był świadomy i na całe szczęście nie wyglądało to jakoś ekstremalnie tragicznie. Chwilę później rozpocząłem wspinaczkę i mijając zjazd, znalazłem się w Czechach. Na samym zjeździe nie przycisnąłem za bardzo, bo cały czas odzywało się to kolano... Zaczynało mnie to martwić.
Kolejne czeskie miejscowości mijałem ze średnim zaangażowaniem. Prawa noga odczuwalnie odstawała od lewej, a poza tym wiatr też odbierał chęci do jazdy. Nieopodal swojego zjazdu dostrzegłem innego kolarza, który kilka chwil przede mną zjechał w tą samą ulicę. Gdy już pojawił się przede mną wyżej na podjeździe dość szybko okazało się, że poruszam się od niego minimalnie aczkolwiek zauważalnie szybciej. Gdy dystans zmniejszył się już znacznie, postanowiłem go wyprzedzić. I tak się zaczęło... ;-) Od razu zauważyłem, że siadł mi na koło, a po pierwszym nawrocie zrównał się ze mną i już po drugim zdaniu dowiedziałem się, że jest pijany ;-) Faktycznie, gdy wysuwał się na metr, czy dwa do przodu, czuć było jakąś czeską śliwowicę ;-) Chwilę razem pojechaliśmy, ale ja dziś zdecydowanie nie paliłem się do jazdy z towarzystwem. W końcu jednak, gdy trochę celowo, a trochę przez ból kolana zostałem odstawiony, ów czeski kolarz pomachał mi na pożegnanie i ruszył przed siebie. Korzystając z tego faktu i z tego, że największy podjazd miałem już za sobą, postanowiłem zatrzymać się na krótki posiłek. Po starcie było już jednak bardzo nieprzyjemnie. Wiał wręcz mroźny wiatr, zrobiło się bardzo chłodno i naprawdę źle się jechało... Miałem w myśli fakt, iż przecież teraz czekał mnie zjazd do Zlatych Hor, ale na całe szczęście za Rejvizem sytuacja się ustabilizowała. Zjazd zaliczyłem całkiem fajny, ale nie taki jak mógłby być. Prawe kolano naprawdę nie pracowało tak jak powinno. Gdy zjechałem na podjazd pod Biskupią Kopę, zatrzymałem się ponownie. Trochę z powodu kolana, trochę z powodu zmęczenia dystansem i wiatrem, a trochę aby po prostu cieszyć się chwilą :-) Gdy ruszając zdążyłem dwa razy machnąć nogami, zostałem wyprzedzony przez jakiegoś młodzika, pozdrawiającego mnie po czesku "ahoj". Szybko zwróciłem uwagę, że miał strój kolarski CCC i rower również z pomarańczowymi wstawkami, ale jeszcze szybciej ów kolarz oddalał się ode mnie! Jechał w stójce skacząc po pedałach jak żabka z wręcz niesamowitą lekkością! Gdy ja dojechałem do pierwszego nawrotu, on był już na wysokości lekkiego zakrętu na kolejnej prostej biegnącej w kierunku szczytu! Rożnica naszych prędkości naprawdę mnie zdumiała, a jego lekkość poruszania się była niesamowita! Nie pamiętałem też, czy kiedykolwiek podjazd na Biskupią Kopę robiłem na raty, jak tym razem... Wiadomo, że niekiedy zatrzymywałem się na fotkę, ale spokojnie byłem w stanie zrobić ten - co by nie pisać - całkiem łatwy podjazd na raz. Dziś to chyba nie był mój dzień... Zaczynało mnie to mocno martwić pod kątem własnego zdrowia, oraz zaplanowanej już na za dwa tygodnie czterysetki! W końcu dobiłem do przełęczy, gdzie przystanąłem na moment. Co się dzieje?!? Zaraz po tym gdy rozpocząłem zjazd, minąłem się z pomarańczowym kolarzem po raz kolejny. Ciekawe w którym miejscu zrobił sobie nawrót...
Na prostej jechało mi się już trochę lepiej. Kolano trochę odpuściło, ale już po tym jak zwróciłem się w kierunku Prudnika, dopadł mnie mocny przeciwny wiatr i ponownie zacząłem się bardzo z nim męczyć. Powoli zbliżałem się do granicy, a gdzie jeszcze do domu? W Prudniku zaliczyłem kolejny postój licząc na to, że wiatr będzie w końcu moim sprzymierzeńcem, gdy zjadę na drogę w kierunku Kędzierzyna. Można powiedzieć, że stało się tak tylko częściowo, bo rzucały mną bardzo mocno również boczne jego podmuchy. Znów postój i to aż kilkuminutowy. Co jest grane?!? Byłem pewien, że gdyby nie niedyspozycja prawego kolana, byłbym w stanie raźnie jechać mimo wiatru, a tymczasem miałem dość jazdy! To zresztą nie był jedyny postój na tym odcinku drogi. Za Mochowem wyjechał przede mnie kombajn, którego postanowiłem nie wyprzedzać, chcąc nieco odsapnąć. Jechał tylko około dwudziestu na godzinę i po czasie trochę uśpiło to moją czujność. Jechałem w górnym chwycie z niewielką dostępnością do klamek. Chwilowy brak wyobraźni mogłem zakończyć kolizją, gdy kombajn raptownie przyhamował będąc już w zakręcie, prawdopodobnie w obawie przed nadjeżdżającym z przeciwka samochodem. Hamowanie awaryjne zrobiłem w ułamku sekundy! ;-) W końcu doturlaliśmy się do ronda, a jako że ów maruder cały czas jechał w tym samym kierunku co i ja, postanowiłem zawrócić nieco z trasy na jakieś małe zakupy. Nie chciałem wrzucać na żołądek niczego słodkiego, ale i tak kupiłem drożdżówkę i pączka! Niestety żywieniowo nie miało to na mnie dobrego wpływu, ale energetycznie nieco mi pomogło, bo tempo i żwawość nóg zauważalnie się polepszyły. Za Twardawą dogoniłem kombajn, ale trzy próby wyprzedzania spełzły na niczym, bo gdy tylko rozpoczynałem manewr, na horyzoncie pojawiał się jakiś samochód. W końcu gabaryt zjechał w prawo w ostatnią ulicę przed lasem. Ja tymczasem ostatni odcinek do Kędzierzyna już sobie nieco odpuściłem. Kolano dawało o sobie znać coraz bardziej. I coraz bardziej zaczynałem się martwić o jego stan, swoją dalszą jazdę i plany. Cieszyła za to tylna przerzutka, która przez cały wyjazd zmieniała przełożenia dosłownie tak, jakby dopiero co opuściła fabrykę :-)
I taki był to wyjazd dla odmiany... Wcześniej hurraoptymizm, a teraz miałem dość. Nie spodziewałem się tego i na pewno muszę konkretnie zrobić coś z tym moim kolanem. Mocniejsza jazda na szosie ukazała znane mi, lecz wygodnie ukryte mankamenty. Jeśli tego nie pokonam, dalsze szosowe śmiganie może nie być już tak proste...

Biskupia Kopa za Prudnikiem. Słoneczny skowronek dzisiejszego dnia. Cały czas tylko szarość na niebie...


Już po czeskiej stronie. Sekundę przed uruchomieniem aparatu, zza chmur wyjrzało słońce :-) Przy okazji wypatrzyłem kapliczkę gdzieś między drzewami.



Krótki postój przed Rejvizem - już samotnie ;-)


Biskupia Kopa widoczna z przedmieść Zlatych Hor.


Choć raz inne zdjęcie z tej trasy ;-)


To wyraźnie nie mój dzień. Żeby podjazd na Kopę robić na raty?!?


Zlate Hory u podnóża :-)


Nowy Browiniec. Mam dość.


Swojskie widoki przed Głogówkiem :-)


Rzutem na taśmę, zawracając już z trasy, wstąpiłem do jednego z punktów pocztowych na zakupy ;-) To był dobry ruch, bo wracając na trasę czułem się dużo lepiej.


Home Sweet Home ;-)



Dane wyjazdu:
50.51 km 0.00 km teren
01:47 h 28.32 km/h:
Maks. pr.:61.55 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Powrót na szoskę!

Piątek, 29 czerwca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Od wczoraj przeżywałem ciężkie godziny w związku z moim aktualnym głównym zajęciem. Trochę się sypnęło i dzisiejszy dzień był najcichszy, odkąd rzuciłem robotę... Dosłownie - przez cały dzień słyszałem cykanie zegara na ścianie... Po południu chciałem wyjść. Może nawet nie w związku z owymi godzinami, ale po prostu - chciałem iść na rower! :-) Poza tym wisi nade mną zaplanowana czterysetka. MUSZĘ w końcu zacząć więcej jeździć!



W związku z tym, że było już dość późno, nie miałem czasu na "toszecką". Postanowiłem więc wybrać podobny, lecz krótszy wariant. Miastem świadomie jechałem powoli - prawe kolano... W okolicach starej hali sportowej usłyszałem głośny gwizd. Pierwszy podświadomie zignorowałem, ale już drugi zwrócił moją uwagę. To Łukasz na szosie po drugiej stronie ulicy! :-) Chwilę pogadaliśmy :-) Od razu podpytałem o jakiś objazd bo oczywiście zapomniałem, że tu rozkopali w związku z remontem drogi! :-) Poradziłem sobie dość sprawnie, a przy tym jeszcze raz przekonałem się ile małych szczęść daje mi szosa, podczas już trochę technicznej jazdy. Zaczynam czuć ten rower! Zżyłem się z nim i strasznie mnie to cieszy! :-)
Dalszy wyjazd z Kędzierzyna był trochę uciążliwy z powodu silnego wiatru w twarz, który towarzyszył mi od samego początku. W sumie, to jednak mi nie przeszkadzał ;-) Gorzej było z tym cholernym kolanem! Ciągle pyka pod stawem i jak tak dalej pójdzie, to do dupki pojadę, a nie na czterysetkę... Ech... Zaczyna mnie to martwić. Pewnie pomógłby powrót do poprzedniego ustawienia siodełka, ale przecież to nie o to chodzi, by tracić na efektywności z jazdy! Nie teraz, gdy wrastam wręcz w szosę! Nie! Muszę coś z tym zrobić. Tymczasem dotarłem do Ujazdu, za którym zacząłem przystawać na korekcję tylnej przerzutki. Wystarczyły chyba trzy postoje i już chodziła jak nowa! Dosłownie :-) Wraz z upływającymi kilometrami byłem z siebie coraz bardziej zadowolony, obserwując jej pracę :-) Jeszcze nigdy samodzielnie nie udało mi się tak dobrze ustawić tego elementu roweru :-) Pracował jakbym wziął go z fabryki! :-) Super! :-) To mnie cieszyło :-) Starałem się trzymać jakieś w miarę przyzwoite tempo i tak dojechałem do Dolnej, za którą czekały mnie pozytywne serpentyny w Porębie :-) Bardzo fajnie mi się tam jeździ! :-) Gdy już rozwinąłem skrzydła na prostej, wiatr, inne spojrzenie z uwagi na okulary i szybko uciekająca droga sprawiły, że czułem się dosłownie, jakbym przesiadł się do jakieś maszyny! Rzeczywistość uciekała! Szybko zostawiałem ją za plecami...! Chyba wykręciłem MXS wyjazdu. I już wielokrotnie przebijałem taką barierę na rowerku, ale tym razem było jakoś inaczej. Dosłownie czułem jakbym był w jakieś maszynie czasu! Jakby rzeczywistość obok mnie się zakrzywiała. Fascynujące to było i jednak mimo wszystko trochę dziwne :-) Do samej Leśnicy prułem. Nawet ostatni odcinek przed Rynkiem pokonałem na ostatniej zębatce! To chyba jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło! Czułem się mocny! I tylko to kolano, które co prawda po takiej rozgrzewce przestało narzekać, ale w głowie jakaś myśl o nim pozostała... Odcinek przed Raszową zwolniłem, ale już we wsi - mijając spacerkiem prace drogowe na jednym ze skrzyżowań - zacząłem ponownie cisnąć. Na mostku tuż za restauracją napawałem się dźwiękiem odbijanym od niskich filarów poręczy... Rowerek chodził jak marzenie... Chwilę później minąłem jadącą rowerem znad przeciwka znajomą :-) W moim odczuciu machałem do niej dość długo, choć chyba i tak mówiła "cześć" do - w jej mniemaniu - bliżej nieokreślonego osobnika ;-) Tak zapierniczałem ;-) Miałem mega frajdę! Musiały minąć ponad dwa lata, abym mógł tak naprawdę odkryć szosę, a pewnie to jeszcze nie wszystko! Kocham ją!
Za światłami w Kłodnicy pociąłem równo. Cztery dychy nie schodziły z blatu, a mnie jakoś za bardzo to nie przeszkadzało. Zwolniłem dopiero przy drodze rowerowej, mając w świadomości fakt, że jeszcze chyba w ubiegłym roku na taki wysiłek mogłem sobie pozwolić tylko w sprzyjających warunkach. A przecież naturalny progres zrobi swoje i będę mógł cisnąć jeszcze mocniej! - o ile nie nabawię się jakieś kontuzji związanej z tym cholernym kolanem. Ta perspektywa ogromnie mnie cieszy bo czuję, że szosa wkręca mnie na maksa! Chyba nawet nie do końca potrafię to opisać. Raz - ogólne pozytywy z jazdy, to znaczy opory, lekkość, wygoda i tak dalej. Dwa - przekraczanie limitów, deptanie w pedały i poczucie mocy w kole! Ekstremalnie zarąbiste! Mogę tylko żałować, że takiego podejścia nie miałem dziesięć, czy piętnaście lat temu. Życie... Życie uczy. Niestety płacimy czasem. Najcenniejszą walutą na tym świecie. Rondo Milenijne przejechałem z kopyta, będąc nieco hamowany przez poprzedzający mnie samochód. Lubię ten odcinek. Zawsze można między jednym a drugim rondem fajnie się rozpędzić i optymalnym okręgiem pokonać zwykle puste małe rondo na Kozielskiej. Później dohamowanie przed drogą rowerową i koniec zwykle cudownego przejazdu... A później na Starej będąc pozytywnie pobudzonym jeszcze chce się przycisnąć... Dziś również tak miałem... :-) Cóż mam począć? Kocham szosę... I mimo, że podczas pisania tego tekstu jest już noc, to chętnie wyjechałbym na trasę jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz... I jeszcze raz...
_
Uwielbiam.

Ujazd. Na drugim planie ruiny pałacu biskupów wrocławskich, a po prawej Kościół Rzymskokatolicki pw. św. Andrzeja Apostoła.


Swojskie widoczki przed Żużelą :-)


Fajny widoczek za Jaryszowem :-)



Dane wyjazdu:
11.26 km 0.00 km teren
00:23 h 29.37 km/h:
Maks. pr.:46.68 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Kontrolny przejazd późnym wieczorem

Środa, 27 czerwca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Po ostatnim wyjeździe zepsuła się nam trochę pogoda. Było deszczowo, a ponadto w końcu zabrałem się za temat związany z prawą manetką. Bardzo szybko okazało się, że mam po prostu pękniętych kilka żył linki, które blokowały mechanizm. Przy okazji dowiedziałem się też, że mam w środku ramy węzeł gordyjski z dwóch linek od przerzutek. I oni to tak zamontowali fabrycznie??? Kwestia tegoż oto węzła zajęła mi ostatnie dwa dni - zależało mi na tym by rozgryźć temat i poprowadzić linki zgodnie ze sztuką. W końcu jednak postanowiłem przepleść linkę z pominięciem węzła gordyjskiego ;-) Ileż to można dni nie jeździć na rowerze?!? ;-)



Mimo stosunkowo późnej pory i dość chłodnej temperatury w ciągu dnia, gdy opuszczałem budynek, uderzyło mnie ciepłe powietrze :-) Miłe zaskoczenie :-) Szarość na niebie zupełnie mi nie przeszkadzała i począłem przygotowania do startu. Minutę później zaczęło padać - dosłownie gdy zacząłem toczyć koło, jeszcze będąc na chodniku :-) W pierwszym ułamku sekundy trochę mnie to zdeprymowało - wiadomo: rower tuż po serwisie ;-) Niemniej jednak uznałem, że najwyżej zjadę z drogi rowerowej na wysokości Starej i po prostu wrócę dużo szybciej do domu. Gdy już tam byłem po prostu... pojechałem prosto :-) Na trasie nie czułem się jednak w stu procentach pewnie z powodu mokrej nawierzchni. Przypomniała mi się Francja, gdzie przecież śmigałem w pełnym deszczu :-) Chyba po prostu dawno nie jeździłem w takich warunkach i stąd ta lekka niepewność :-) W drodze powrotnej przeszkadzał wiatr, ale mimo tego jechało się przyjemnie. Zgodnie z przewidywaniami, będę musiał jeszcze poprawić ustawienie tylnej przerzutki. Nie mam w tym jeszcze pełnej wprawy, a nie chciałem spędzić całego wieczoru na grzebaniu przy rowerze. Gdy wjechałem na Kościuszki, nagle ponownie zaczęło padać... :-) I fajnie! :-)

Trochę kozielskiego parku, widzianego z obwodnicy - ot dla odmiany ;-)



Dane wyjazdu:
11.15 km 0.00 km teren
00:21 h 31.86 km/h:
Maks. pr.:51.32 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Lekko treningowo? ;-) 210618

Czwartek, 21 czerwca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Wczoraj mimo bardzo fajnej pogody ominęło mnie wyjście na rower. W ciągu dnia odłożyłem je na popołudnie, a zaś po południu składaliśmy półki do pokoju dzieci i czas gdzieś się ulotnił. Dziś po południu dopadła mnie za to ogromna chęć nie tyle na samo wyjście na rower, co na dosłowne przegonienie organizmu. Było już po siedemnastej, więc trasa która wpadła mi do głowy w pierwszej kolejności (Sławięcice, Zalesie, Dolna, Poręba, Leśnica) nie miała szans realizacji. Dodatkowo w międzyczasie wpadła do mnie informacja o zapowiadanym gwałtownym załamaniu pogody. Postanowiłem więc wyjść choć na kilkanaście minut - na trasę przez Koźle.



Schodząc z rowerem troszkę rozmyślałem. Znów do głowy wpadła mi myśl, że rower to jest ta aktywność co do której jestem pewien na dwieście procent, że powinienem w życiu ją wykonywać :-) Ruszyłem standardowo, ale już pod koniec Kozielskiej musiałem się zatrzymać z powodu niedomagającej manetki tylnej przerzutki. Znowu... Kolejny postój miałem na pierwszym przystanku na Wyspiańskiego. Moja wina i to po całości. Już dawno miałem tam zajrzeć! Na całe szczęście drugi postój częściowo rozwiązał problem. Przerzutka nie działała w pełni prawidłowo w swoim zakresie i nie mogłem wbić najcięższej zębatki, ale dało radę w miarę normalnie jechać :-) Przy "wielobranżówce" wyprzedził mnie TIR, którego doszedłem na światłach przy komendzie Policji. Po starcie miałem zatem fajnego "zająca" i od razu wiedziałem, że w razie czego za nic nie wjadę na drogę rowerową na wylocie z Koźla :-) Trzeba przyznać, że to właśnie ten pojazd "zrobił" mi dzisiejszą średnią :-) Jechało się bez praktycznie żadnych oporów z przodu, ale jeszcze pomiędzy miejską zabudową trzeba było bardzo uważać na studzienki i inne asfaltowe przeszkody, zaś w okolicach parku aż do samego ronda, mocno smagał boczny wiatr. Rower nie miał pełnej sterowności i było to czuć bardzo wyraźnie. Mimo tych niedogodności czułem się na nim całkiem pewnie. Ciężarówka odjechała na rondzie w kierunku Reńskiej Wsi, natomiast ja pognałem obwodnicą w kierunku domu. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że miałem wdepnąć na Dębową, aby cyknąć jakąś fotkę z wyjazdu. Wcale się tym nie przejąłem, ale po czasie doszedłem jednak do wniosku, że to będzie lekka lipa, jeśli wyjazd będzie bez zdjęcia. Co by nie było, to właśnie dzięki zdjęciom każdy wyjazd lepiej zapada w pamięci. Póki co gnałem przed siebie. O dziwo jechałem jakoś lepiej niż w ostatnim czasie. Kadencja raczej z tych bardzo fajnych, prędkość też bo stałe okolice "czterdziestki"... Co jest grane?!? ;-) Minimalnie zwolniłem przed i na moście, ale już za nim ponownie zacząłem deptać. I to jeszcze mocniej! (pewnie też dzięki lekkiemu spadkowi wysokości). Pasy oddzielające pas awaryjny którym się poruszałem uciekały jeden za drugim! Ciąłem! Dopadła mnie kolka - chyba po raz pierwszy na rowerze! :-) Mimo tego wyznaczyłem sobie znak drogowy w nieodległym dystansie przed sobą, aby do tego miejsca osiągnąć zadaną, jeszcze większą prędkość i... minąłem go, a dosłownie w pół sekundy później na wyświetlaczu licznika pojawiła się owa wartość tak, jakby dosłownie wyskoczyła z mojej głowy! Byłem ekstremalnie nakręcony! Czułem, że kocham, dosłownie KOCHAM szosę! Nieziemskie uczucie...! Na drodze rowerowej standardowo zwolniłem, ale wjeżdżając na Starą już w kierunku domu nagle znów zapragnąłem prędkości! But! Podobnie na Kościuszki, gdzie na średniej kasecie leciałem prawie pięć dych! Prędkość to było jednak tylko jedno! Obroty korby i sztywność ramy również robiły swoją robotę! W momencie gdy jeszcze bardziej depnąłem na pedały, rower momentalnie zwiększył prędkość! Bez żadnego ale! Bez żadnego marudzenia! Bez żadnego opóźnienia! Bez pytań i wątpliwości! Ogień! Genialne... Po prostu genialne... Przed klatką czułem wpływ wysiłku, ale od środka rozrywała mnie euforia! Gdybym był gdzieś na trasie, być może zacząłbym krzyczeć z radości! Chciało mi się pić, było gorąco, parno w otoczeniu i gorąco w moim ciele. Głowa parowała...! Wziąłem bidon do ręki, pociągnąłem łyk, po czym chlusnąłem sobie na głowę uważając, by nie ochlapać roweru. I znów łyk, tym razem mniejszy... Ogarniała mnie euforia...

Zapasowe zdjęcie ;-) Załamanie przyszło w kilka minut po moim powrocie i wieczór zrobił się bardzo szary... :-) U mnie jednak świeciło słońce! :-) Mocno... :-)



Dane wyjazdu:
41.46 km 0.00 km teren
01:25 h 29.27 km/h:
Maks. pr.:61.28 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Nie wytrzymam. Muszę iść na rower! :D

Wtorek, 19 czerwca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Po wczorajszej przebieżce czułem się fajnie rowerowo nakręcony :-) Było pozytywnie :-) Zrobiłem w domu co miałem do zrobienia i wtem do głowy wpadła mi myśl, by wyjść na rower. Po południu mecz na Mundialu, więc z wieczornym wyjściem mogło być różnie, a poza tym... z każdą chwilą czułem, że JA MUSZĘ wyjść! Ot po prostu! Muszę. Raz za razem ta myśl świdrowała mi w głowie. Tuż przed wyjściem wywiązała się jeszcze SMSowa rozmowa z Aneczką, zakończona po jej stronie zwrotem "trzymaj się". Jakie trzymaj się?!? Ja zaraz odlatuję! ;-)



Z wyjazdem z miasta było nieco cyrku. Trochę ruchu, światła w Kłodnicy i mały korek przed wiaduktem. Chciałem być uprzejmy i zjechałem na zatoczkę, aby zatrzymać się i przepuścić stojące za mną samochody, ale szybko zorientowałem się, że ów postój spowodowany de facto sznurkiem jadących pojazdów z przeciwka, spowodowany jest na pewno zorganizowanym na remontowanej za wiaduktem ulicy ruchem wahadłowym. Wykorzystując okazję włączyłem się do ruchu, aby po krótkiej chwili zaś zatrzymać się przed sygnalizatorem świetlnym :-) W końcu jednak przejechaliśmy przez Kanał i gdy odbiłem w kierunku Raszowej, zrobiło się wyraźnie swobodniej :-) Jechałem dobrym tempem i nawet wiatr zbytnio mnie nie hamował. Zwolniłem dopiero na obrzeżach Leśnicy, rozpoczynając wspinaczkę na Górę św. Anny :-) Przejechany na wysokiej kadencji dystans spowodował, że byłem dobrze rozgrzany. Sam podjazd pokonałem bardzo sprawnie, choć przez narzucone tempo, zaczynałem delikatnie odczuwać lekkie zmęczenie. Nie był to jednak problem :-) Na samym szczycie musiałem poczekać kilka chwil - chciałem zrobić zdjęcie z Karolem, a krótko przed moim przyjazdem podeszła tam mała grupka ludzi. W końcu się udało i po fotograficznym postoju, rozpocząłem zjazd w dół. Niestety powrócił problem z tylną przerzutką. Środek kasety, to był maks - dalej linka robiła się luźna. Kilka postojów na zjeździe nieco pomogło, ale wciąż problem nie został rozwiązany. Musiałbym w końcu sprawdzić manetkę i trzeba będzie to zrobić przed następnym dalszym wyjazdem. Tymczasem zostałem przyhamowany praktycznie do zera, przez parkujący przy kościele w Wysokiej samochód i zatrzymującą się za nim ciężarówką. Dalej na zjeździe doskwierał brak szybkich przełożeń, ale na szczęście w Porębie problem minął. Nie mogłem co prawda wbić ostatniego przełożenia i radość z tutejszych serpentyn była niepełna, ale i tak nie narzekałem :-) Od Leśnicy znów ciąłem :-) Moje mięśnie pracowały ochoczo, więc do samego Kędzierzyna starałem się trzymać tempo :-) Prostą w Kłodnicy przejechałem na fajnej prędkości, choć od drogi rowerowej brakowało już sił. Do domku wróciłem spełniony :-)

Cześć! :-)



Dane wyjazdu:
13.00 km 0.00 km teren
00:27 h 28.89 km/h:
Maks. pr.:50.48 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Czy pół centymetra ma znaczenie? ;-)

Poniedziałek, 18 czerwca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Popołudnie miałem strasznie zamulające... Zamulanie dopadło mnie jeszcze w ciągu dnia. W końcu zebrałem się i nie bardzo mając zacięcia, aby wziąć się za jakąś grubszą robotę, postanowiłem podnieść siodełko w Cabo, zgodnie z niedawnymi założeniami. Wyjścia co prawda nie planowałem, bo dziś jak po każdym przestoju odczuwałem ból nóg po weekendzie :-) Skoro jednak siodełko już podniosłem, a przewijające się w ciągu dnia pojedyncze ciemne chmurki odeszły gdzieś w dal, to dlaczego nie miałbym pójść choćby na kilkanaście minut na szoskę? ;-)



To miał być kontrolny przejazd, ale dość szybko narzuciłem sobie kadencję wyższą niż spacerową :-) Wiało od strony Reńskiej Wsi, ale mimo to jechało się bardzo przyjemnie i sprawnie :-) Siodełko wydawało się być OK, a ja zwracałem szczególną uwagę na swoje prawe kolano, strzelające już od kilku dobrych lat. Wysoka kadencja, wiatr i chyba brak realnego skupienia na kolanie, a bardziej na radości z jazdy spowodowały, że nie byłem pewien, czy cokolwiek tam pyka, czy też nie :-) Do Dębowej dojechałem całkiem szybko, wcześniej na trasie zmuszając mięśnie do szybszej rozgrzewki. Zakręciłem pętelkę na parkingu, zatrzymałem się na zdjęcie i ruszyłem w drogę powrotną, nieco mocniej niż zwykle depcząc na pedały przy nabieraniu prędkości. Ponownie czułem tą fajną pewność na rowerze :-) Prawie jedność. Z ronda zjeżdżałem z czterdziestką na blacie. Zaraz potem na prostej jeszcze mocniej depnąłem, trzymając tempo aż do ekranów dźwiękoszczelnych pod drogą na Kobylice. Całkiem nieźle jak na mnie... Wiatr wcale nie pomagał, czego spodziewałem się jadąc w przeciwną stronę jeszcze kilkanaście minut wcześniej. Odcinek przed mostem na Odrze pojechałem swobodniej, a gdy minąłem rzekę, postanowiłem ponownie depnąć. Wrzuciłem najmocniejszą przerzutkę, aby chwilę potem zrzucić o dwie lżejsze. Rozpędzałem się, a w finałowej scenie łańcuch był już mniej więcej pośrodku kasety. Tymczasem ja prułem pięć dych, dodatkowo pod niezbyt mocny wiatr, z super fajną kadencją! Czułem pod stopami oraz w mięśniach, że każde zwiększenie obrotów będzie miało przełożenie na moc na tylnym kole. Wstałem i z piekącymi po chwili mięśniami trzymałem tempo! Odpuściłem po kilku chwilach, bardzo pozytywnie pobudzony! To było piękne...! Szybki powrót pamięcią do czwartej lub piątej klasy podstawówki, do swoich chyba pierwszych poważniejszych kilometrów na rowerze... Wtedy ostro dawałem w palnik. Raz nawet tak, że mięśnie nóg omdlały i gdybym nie trzymał się mocno kierownicy, to spadłbym z roweru... Tymczasem dosłownie wewnętrznie uradowany wjechałem na drogę rowerową. Na Starej ponownie docisnąłem na średniej kasecie. Tym razem korba kręciła się jeszcze bardziej, a ja mimo wcześniejszego założenia aby schładzać nogi przed końcem przejazdu, starałem się jeszcze bardziej podkręcać tempo. Przez krótką chwilę poczułem krwiste gorąco w mięśniach. Cudowne uczucie! Ulicę Kościuszki również przejechałem bardziej kolarsko, niż turystycznie, wieńcząc przejazd wykonałem piękny (w mojej skromnej ocenie ;-) ) skręt w Moniuszki. Prawie jak rasowy kolarz ;-)
_
Coraz bardziej mi się podoba. Coraz bardziej widzę u siebie techniczne postępy. I coraz bardziej mnie to wciąga!

Dębowa ;-)



Dane wyjazdu:
12.65 km 0.00 km teren
00:25 h 30.36 km/h:
Maks. pr.:40.74 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Dla odmiany Dębowa ;-)

Niedziela, 17 czerwca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Ale nie dla odmiany rowerowej, a odmiany dyscypliny ;-) Wszak w sobotę i w niedzielę przerzuciłem się nieco na bieganie po surowińskim lesie :-) Najpewniej okaże się, że takie oto bieganie sprawdzi się jako uzupełnienie rowerowego treningu :-) Po powrocie do domku szczerze zapragnąłem jednak wyjścia na ten "mój rower"... :-)



Pomimo obolałych nóg, na rower wsiadłem zupełnie bez problemu :-) Również jazda nie sprawiała mi absolutnie żadnych problemów :-) Leciałem jak wiaterek :-) Może nie jestem jeszcze kimś w pokroju osób które na rowerze trzaskają dziesiątki tysięcy kilometrów rocznie, ale z całkowitą pewnością mogę stwierdzić, że rower jest już w moim DNA. I to chyba wręcz dosłownie! ;-) Dodatkowo w tym roku coraz śmielej poczynam też sobie na szosie. Coraz bardziej czuję, że zrastam się z rowerem i stanowimy poniekąd jedność. Tak mogę określić pewność prowadzenia i manewrowania nim.
Na obwodnicy narzuciłem sobie szybką kadencję i bardzo mi się to spodobało :-) Te dwa dni biegania sprawiły, że czułem się bardzo, ale to bardzo świeżo wydolnościowo i choć ból mięśni nóg utrudniał choćby chodzenie, to na rowerze absolutnie tego nie czułem! Dosłownie jakby odjęło mi wszelkie dolegliwości! To było na swój sposób niesamowite :-) Leciałem jak gazela :-) Ba! Przy Hula-Guli na Dębowej po raz pierwszy zaliczyłem pełną jazdę bez trzymanki! Jak rasowy szosowiec ;-) Było to dość przyjemne uczucie nie przez sam fakt jego wystąpienia, a przez wykonanie tego na szosie, gdzie jeszcze całkiem niedawno deklarowałem, że niczego takiego nie będę robił. Moja pewność siebie na Cabo rośnie w tym roku bardzo wyraźnie. I to jest chyba taki krok w przód po teoretycznie "bezowocnym" pedałowaniu. Jak w życiu. Wiele razy wykonujemy daną czynność, nie widzimy postępów, aż tu nagle po kolejnym już razie okazuje się, że nagle nasz postęp jest olbrzymi.
Wracając już do domu, będąc jeszcze na drodze dojazdowej z Dębowej, starałem się trzymać dobre tempo. Na rowerze czułem się bardzo świeży! Zmiana aktywności przez weekend przyniosła mi jak widać sporo korzyści :-) Czułem dynamikę i energię w nogach :-) Na obwodnicy również trzymałem tempo, choć już nie tak wysokie jak wcześniej - brakowało jednak wytrzymałości. W tym przypadku nie kondycji, a właśnie wytrzymałości. Jest nad czym pracować.

Relaksio... :-) Na szczęście nie mój! Ja oczywiście WOLĘ ROWER! :-)



Dane wyjazdu:
25.99 km 0.00 km teren
00:51 h 30.58 km/h:
Maks. pr.:54.42 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Treningowo 150618 ;-)

Piątek, 15 czerwca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Wiedząc, że dziś dzień wyjazdowy (niestety samochodowy), już wczoraj wieczorem gdzieś w myślach rozpychałem czas na wyjście na rower :-) Co tu dużo pisać - to jest ta aktywność o której wiem, że na pewno chcę to robić!



Dziś miało być minimalnie mocniej niż wczoraj i nabierać średniej zacząłem zaraz na wylocie z Kędzierzyna. Cholera! Świetnie się jechało! Niby wręcz pierwsze metry, a już serducho tak pozytywnie pobudzone...! :-) Za Bierawą zaś ściana wiatru, ale nie dałem się tak łatwo, jadąc nieznacznie poniżej dotychczasowej średniej. Między wioskami było już gorzej, a ponadto zaczął mi doskwierać ból ścięgna od wewnętrznej strony lewego uda. Szybko zorientowałem się, że to kwestia siodełka, które po ostatniej jeździe miałem podnieść nieco do góry. Zmiana techniki jazdy i pójście o duży krok do przodu w tej kwestii w tym roku spowodowały, że uprzednie - bardziej turystyczne ustawienie - przestało być dla mojej biomechaniki optymalne. Krótki postój w Biadaczowie załatwił sprawę, a ponadto odtąd byłem w stanie wrócić do szybszego kręcenia :-) Toczyła się walka o utrzymanie średniej na okrągłym poziomie :-) Na obwodnicy podkręciłem nieco tempo, ale oczywiście później trzeba było zwolnić za sprawą drogi rowerowej, skrzyżowań i tak dalej. Poza tym od pewnego czasu staram się jednak obniżać tempo na ostatnim etapie, zgodnie ze sztuką ;-) U celu zerknąłem na licznik... ;-)
_
Mega zarąbiście! :-) Kocham rower! ;-)

Pit stop ;-)


Idealnie! ;-)



Dane wyjazdu:
25.56 km 0.00 km teren
00:56 h 27.39 km/h:
Maks. pr.:50.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Treningowo 140618 ;-)

Czwartek, 14 czerwca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Moje przygotowania do czterysetki gdzieś się rozmyły w czasie. Nagle zostały tylko dwa tygodnie do pierwszego umownego terminu wyjazdu. Za nic nie zdążę jakkolwiek się przygotować. Dziś wyszedłem mimo słabego samopoczucia. Dość szybko - póki mi się chciało.



A cała ta słaba sytuacja z samopoczuciem wzięła się od tego, że mnie przewiało w nocy kilka dni temu. Jakoś mam wrażenie, że moja odporność leży... Ruszyłem bardzo powoli i w zasadzie taki miał być też ten wyjazd. Do Bierawy co prawda jednak bardzo cieszyłem się jazdą :-) W drodze powrotnej walczyłem z wiatrem, a moja - nawet całkiem fajna średnia - zaczęła dramatycznie spadać. Mimo wszystko w końcówce postanowiłem o nią trochę powalczyć i faktycznie na obwodnicy odbiłem sobie wcześniejsze prędkościowe braki :-) Przed klatką zamieniłem jeszcze kilka zdań z wciąż przyczepkowymi sąsiadami i myk na górę :-)
_
A nasza przyczepka już nad Bałtykiem...

Zjazd do Bierawy i chusteczka w ruch ;-)


Bociek na horyzoncie! Dreptał sobie dużo bliżej, ale chyba dość strasznie wyglądałem, bo odfrunął gdy tylko się zatrzymałem, by zrobić mu zdjęcie ;-)




Dane wyjazdu:
11.18 km 0.00 km teren
00:26 h 25.80 km/h:
Maks. pr.:34.82 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Spokojniutko wieczorkiem...

Czwartek, 7 czerwca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Zdecydowaną większość dnia spędziłem w domowych murach. Chyba zaczyna mi to doskwierać, bo już drugi dzień z rzędu wieczorami mnie nosi na wyjście. Wczoraj przeszedłem ponad pięć kilometrów, więc dziś pora na rower :-)



Od samego początku zakładałem spokojne tempo i takie też było. Na drodze rowerowej chyba nawet nie przekroczyłem dwudziestki. Lekko przyśpieszyłem w Kłodnicy. Powietrze pachniało, jakby gdzieś w oddali padał deszcz i niosło tutaj wilgoć... Pięknie. Na drodze rowerowej na obrzeżach Koźla ponownie zwolniłem i dopiero na obwodnicy miałem zamiar trochę przyśpieszyć, a może nawet mocniej depnąć. Dodatkowo zmotywował mnie jakiś rowerzysta jadący przede mną w oddali. Zbliżyłem się do niego bardzo szybko, ale ostatecznie od wyprzedzania odwiódł mnie zamiar zrobienia zdjęć na moście na Odrze :-) Do domku pomknąłem później również spokojnym tempem :-)

Góra św. Anny o zachodzie słońca :-)