Info
Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
WYPRAWY
Dystans całkowity: | 4849.12 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 244:11 |
Średnia prędkość: | 19.86 km/h |
Maksymalna prędkość: | 66.82 km/h |
Liczba aktywności: | 34 |
Średnio na aktywność: | 142.62 km i 7h 10m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Czechy 2011, PODSUMOWANIE
Niedziela, 31 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0
Z pewnością Czechy mają dużo do zaoferowania turyście. Na pewno jednak brakuje tam dobrej pogody. Podczas całego siedmiodniowego pobytu, miałem tylko jeden w pełni słoneczny dzień. Z drugiej jednak strony - mimo finału - pod tym względem i tak było lepiej, niż się obawiałem. Muszę też jednak przyznać, że potwierdziło się to, o czym pomyślałem sobie na początku wyprawy. Przede wszystkim interesują mnie jednak twory naturalne, a nie te stworzone przez człowieka. I tak więc muszę uznać, że największe wrażenie, zrobiła na mnie absolutnie bezsprzecznie Szosa Stu Zakrętów. Polecam ją każdemu pasjonatowi dwóch kółek, a w myśli cicho liczę na to, że był to taki wstęp do przejazdu Szosą Transfogaraską w przyszłym roku. Na pewno też - mimo krótkiego pobytu i przejazdu - zebrałem sporo doświadczenia. Na pewno dużo więcej, niż rok temu. Utwierdziłem się też w przekonaniu, że - mimo tegorocznych, doprawdy świetnych miejscówek - od przyszłego roku, będę chciał praktycznie zrezygnować z noclegów na dziko.
Podsumowując, uważam że mimo oczywistego, negatywnego wpływu pogody, był to udany wyjazd. Ze względu jednak na krótkie ramy czasowe jak i dystans, wolałbym nazwać go rajdem, a nie wyprawą.
Słów jeszcze kilka o Antku, który bardzo dzielnie spisał się na trasie. Trzeba przyznać, że warunki do jazdy miał momentami naprawdę złe, a mimo wszystko przez cały czas w 100% perfekcyjnie spełniał swoją rolę. Rowerek do zadań specjalnych, jak się patrzy :-) No i ta aparycja! :-) Zżyliśmy się przez tych kilka dni... :-)
STATYSTYKA WYPRAWY:
Czas wyprawy: 8 dni (24-31 lipca)
Dystans pokonany rowerem: 765,2 km
Dystans ogółem: 1280 km
Najniższa dzienna średnia prędkość: 15.02 km/h
Najwyższa dzienna średnia prędkość: 17.80 km/h
Najniższy dzienny przebieg: 67.83 km
Najwyższy dzienny przebieg: 118.07 km
Prędkość maksymalna: 57.20 km/h
Kategoria WYPRAWY
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Czechy 2011, dzień 7
Sobota, 30 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0
godzina 16:27Od godziny jestem w Cervena Lhota, ale niestety cały czas pada. Niestety moje obawy są takie, że będzie lało już do końca dnia. Szkoda, bo dziś wyraźnie teren jest lżejszy i mógłbym pokonać więcej kilometrów. Mimo wszystko wciąż mam zamiar być w poniedziałek rano w Brnie i stamtąd wyruszyć pociągiem do Ostravy. Mam nadzieję, że pogoda nie zepsuje mi tych planów.
Kategoria WYPRAWY
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Czechy 2011, dzień 7
Sobota, 30 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0
godzina 9:55Dziś rano ze snu wyrwało mnie kichnięcie babci. No dobra... Tylko drzemałem :-) Rano pogoda nie była zbyt zachęcająca do jazdy. Wiał przeciwny wiatr i było chłodno. Na szczęście babcia twierdziła, że dziś padać nie będzie ;-) Być może (a i oby!) miała rację, bo gdy dojeżdżałem do Hlubok nad Vltavou, słońce bardzo nieśmiało zaczynało przedzierać się przez warstwę chmur.
Zamek w czeskim Windsorze (bo tak go chyba nazwę), jest jak najbardziej godny polecenia, choć na tle dotychczas przeze mnie widzianych, wygląda nieco jakby był zbudowany z jakiś klocków, typowo w celach turystycznych. Mieści się on na stromym wzgórzu, natomiast w dole położony jest bardzo ładny kościół, do którego nawet pozwoliłem sobie wejść.
Za moment wyruszam w dalszą trasę. Mam nadzieję, że teraz wiatr będzie wiał mi w plecy :-)
Kategoria WYPRAWY
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Czechy 2011, dzień 7
Sobota, 30 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0
godzina 14:16Pisząc ten tekst, pochylam się w nieco za niskim przystanku w miejscowości Visnova, a za podkładkę robi Antkowe siodełko :-) Mniej więcej od godziny padał deszcz, ale był on nawet pomocny, bo jechało się bardziej rześko. Dopiero teraz jego intensywność zwiększyła się na tyle, że postanowiłem się zatrzymać. Wcześniej miałem nieco większy i bardziej wymagający przystanek. Droga po której jechałem, nagle urwała się z powodu remontu, bez możliwości objechania ogrodzenia - z jednej strony był staw, a z drugiej rzeczka. Te ciecie nawet żadnego znaku nie dały odpowiednio wcześniej! Co z tego, że pięćdziesiąt metrów wcześniej, postawili zakaz wjazdu?!? Zerknąłem na nawigację i zobaczyłem, że mogę objechać to miejsce polną drogą. Na jej początku, zatrzymali samochód Czesi, którzy wyprzedzali mnie kilka minut wcześniej. Oni mieli kanapki, a ja rower ;-) Niestety jak się okazało, droga była drogą tylko do pewnego momentu. Później zaczęły się chaszcze, przez które musieliśmy się z Antkiem przedzierać. Doszło nawet do tego, że musiałem odpiąć wszystkie sakwy, wziąć Antka na grzbiet i pokonać odcinek 100-150 m, nosząc wszystko na raty, to przez owe pokrzywy i inne zielska, a na końcu przez pole kukurydzy. Na szczęście obyło się bez większych strat, bo mowa tu jedynie o dużej stracie czasowej. To, że zostałem poparzony przez pokrzywy, wyjdzie mi pewnie jeszcze na dobre ;-)
Kategoria WYPRAWY
Dane wyjazdu:
80.09 km
0.00 km teren
04:30 h
17.80 km/h:
Maks. pr.:47.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Czechy 2011, dzień 7
Sobota, 30 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0
godzina 22:17
Dzisiejszy dzień był nie tylko najchłodniejszym i najbardziej wietrznym na całej wyprawie, ale także najcięższym. Spędziłem na przystanku w Cervenej prawie cztery godziny (po 19:30 wyjeżdżałem spod zamku), obserwując jak toczy się tutejsze turystyczne życie, oraz to jak z biegiem czasu zamiera. Błędem było to, że nie potrafiłem podjąć decyzji w krytycznym momencie wiedząc dodatkowo, że szanse na to, iż deszcz ustanie są praktycznie żadne. Pod względem czasu i podejścia do sytuacji, ubiegłoroczny Mosnov był dużo lepiej rozegrany. Gdy już ruszyłem się z miejsca i dotarłem do owego zamku na wodzie, byłem minimalnie zawiedziony. O ile gdyby pogoda dopisała, to byłby to bardzo fajny przystanek na trasie, ale tłuc się tyle (i tak ;-) ) po to, aby zobaczyć domek z czerwoną elewacją... Według mnie godny polecenia, jeśli ktoś byłby tu przejazdem, choć muszę też stwierdzić, że swój urok - nawet całkiem duży - to on ma :-) Trzeba było jednak ruszać w drogę, a deszcz wciąż nie ustawał. Zauważyłem podczas tegorocznego wyjazdu, że w takich warunkach jadę jakoś szybciej, energiczniej. Tak było i teraz. Zewsząd otaczały mnie chmury, widoczność ograniczona była z powodu spadających kropel. Miałem też świadomość, iż do końca nie mam pewności, jak to się wszystko skończy. Plan był taki, aby dotrzeć do Jindrichuv Hradec na stację kolejową i stamtąd w miarę możliwości jeszcze dziś do Brna, lub Ostravy. Niestety podczas drogi nie mogłem podziwiać mijanych okolic, a były one naprawdę urocze. Muszę też przyznać, że i Antek spisał się świetnie. Gnaliśmy razem równo :-) Na miejsce dojechaliśmy przemoczeni do ostatniej nitki. Wszedłem do stacji, ignorując kompletnie zakaz wprowadzania rowerów, ale strażnik zakończył swą interwencję, jedynie na krótkim pouczeniu. Czyżbym wyglądał aż tak źle? ;-) Okazało się, że dziś nie odjeżdża już żaden pociąg do Brna, nie mówiąc już o Ostravie. Kupiłem więc bilet na poranny pociąg i zapytałem jeszcze o jakąś ubytovnę, dostając w odpowiedzi ulotkę. Pierwszą z nich znalazłem już całkiem szybko. Był to prywatny pensjonat, w którym kobieta zażyczyła sobie aż 500 Kc! Padłem. Po bezowocnej negocjacji (bo co to jest marne 50 Kc) zapytałem, gdzie mogę znaleźć tańszy nocleg. Został mi jeden wskazany, ale na mieście nikt nic nie wiedział. Tak to już bywa. Gdy nie potrzebowałem, znajdowałem lokum ot tak po prostu, a teraz? Ciemna noc, z nieba się leje, ja przemoczony i w dodatku pośrodku jakiegoś miasta, gdzie nie bardzo mogłem zidentyfikować mniejsze ulice, nie znając jego planu. I jeszcze jak na złość same hotele i pensjonaty umieszczone w takich budynkach, że na bank koszt noclegu byłby tam bardzo wysoki, nie mówiąc już o tym, że pewnie nie chcieliby przyjąć tam takiego flejtusa jak ja. Kręcąc się tam w poszukiwaniach lokum, zapytałem chyba ze dwudziestu ludzi, ale... wiadomo. Nikt nic nie wie. Swoją drogą, to zauważyłem, że owe Jindrichuv Hradec, to bardzo klimatyczne miasto. Można by było zatrzymać się tu na kilka dni. Tymczasem podjąłem decyzję, że wrócę do pierwszej miejscówki. Nie było przecież sensu ganiać po nocy w takich warunkach. Tym razem doszedłem do porozumienia z właścicielką i zostałem przyjęty. Dostało mi się nawet kawałek dobrego makowca :-)
Trochę szkoda mi, iż nie zobaczę zamku Pernstejn. Co prawda ominąłem już kilka miejsc podczas tej wyprawy, ale tak trochę szkoda mi odjeżdżać stąd, bez jakiegoś akcentu. Z drugiej zaś strony i tak zamierzałem wrócić lada dzień. Bardzo dużo namieszała tu pogoda, ale może to i dobrze. Doświadczenie, to przecież bardzo ważna sprawa, a do Czech jeszcze pewnie wrócę. Tak jak zamierzałem, pewnie kiedyś na weekend ;-)
Dziwne to nastawiać budzik na urlopie, czy wyprawie... :-)
PODSUMOWANIE:
DST: 80,09 km AVS: 17,7 km/h TM: 4:30:38 MXS: 47,5 km/h
Kategoria WYPRAWY
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Czechy 2011, dzień 6
Piątek, 29 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0
godzina 10:58Właśnie dopijam pysznego Pilsnera w Browarze Prazdroj :-) Za moment pewnie udam się do tutejszej restauracji, aby coś zjeść i oczywiście popić ;-) Chyba Pilzno będę zwiedzał na nogach ;-) Dobrze, że chcę jedynie liznąć centrum. Już dziś będę pędził w kierunku Czeskich Budziejowic.
Dziś zebrałem się przed godziną ósmą. Korzystając z okazji, zrobiłem Antkowi ekspresowy przegląd. Muszę przyznać, że to była świetna miejscówka. Początkowe kilometry szły mi dosyć opornie do momentu, aż wjechałem na drogę szybkiego ruchu do Pilzna. Jazda tam przypominała OES do Valasske Mezirici rok temu :-) Cztery dychy na blacie, sakwy i prujemy do przodu! :-) Sam wjazd do Pilzna także mi się podobał: lubię tak pędzić wśród samochodów. Dodatkowo dziś miałem cały czas z górki :-)
Kategoria WYPRAWY
Dane wyjazdu:
67.83 km
0.00 km teren
04:31 h
15.02 km/h:
Maks. pr.:54.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Czechy 2011, dzień 6
Piątek, 29 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0
godzina 23:55
Po wyjeździe z Pilzna, dopadł mnie brak motywacji do dalszego kręcenia. Chyba do tego doszło znużenie, bo zdarzyło mi się nawet obetrzeć sakwę o barierkę podczas jazdy. Zamierzałem dotrzeć dziś do Prachatic, ale ostatecznie w Nepomuku kupiłem bilet na pociąg i w ten sposób dostałem się do Czeskich Budziejowic. Najprawdopodobniej w drodze do Brna odwiedzę dwa, trzy miejsca i stamtąd znów postaram się udać pociągiem do Ostravy. Coś czuję, że chyba pora kończyć tegoroczną wyprawę... Dodatkowo najpewniej gdy pakowałem się do pociągu, do reszty załatwiłem sobie lewy - kontuzjowany wcześniej - łokieć. Chwilami dosyć mocno mnie rwie. Na szczęście nie podczas jazdy :-) Tak w ogóle, to samo to moje ładowanie się do pociągu, było dosyć głośne :-) Zacząłem ładować sakwy, natomiast idący w moją stronę konduktor coś do mnie wykrzykiwał. Kompletnie nie miałem pojęcia, o co mu chodzi :-) Zrozumiałem jedynie, że "trzy koła", niby już były załadowane we wcześniejszym wagonie. O co biega? :-) Później było już spokojnie :-)
Do Budziejowic dotarłem o czasie, tj. krótko przed godziną dwudziestą. Tak w ogóle, to na podstawie dzisiejszych obserwacji muszę przyznać, że czeska kolej działa sprawnie. No i pociągi szybko jeżdżą ;-) Mimo to wiedziałem, że dziś czekam mnie szukanie noclegu już po zmroku. Chciałem znaleźć coś pomiędzy Budziejowicami, a Hluboką nad Vltavou. Postanowiłem też już dziś zobaczyć Rynek i w miarę szybko wyruszyć w dalszą drogę.
Gdy opuszczałem ścisłe centrum, zrobiło mi się nieco szkoda tego, że nie zagrzeję tu miejsca dłużej. W moim odczuciu, Czeskie Budziejowice tętniły życiem jeszcze bardziej, niż choćby Praga. Lokale przepełnione były ludźmi, na chodnikach wciąż przechadzali się turyści. Aż chciało się pobyć tu dłużej. Tymczasem jechałem już w szarówce, aby poza granicami miasta, znaleźć miejsce do rozbicia namiotu. Mijając jedne ze skrzyżowań, zauważyłem napis "penzion". Po sekundzie czy dwóch, postanowiłem zawrócić i sprawdzić tą miejscówkę.
Właścicielką okazała się być kobieta w już podeszłym wieku. Za nic nie chciała opuścić z 300 Kc, które ostatecznie zapłaciłem :-) Trzeba jednak przyznać, że cały, trzypiętrowy dom, jest bardzo dobrze utrzymany i w sumie, to uznałem ostatecznie, że ta cena nie jest zbyt wygórowana. Na jutro w planach obejrzenie dwóch zamków: Hluboka nad Vltavou i Cervena Lhota, a ponadto maksymalne zbliżenie się do Brna.
Dobranoc :-) (pora spać, bo jest dwunasta trzydzieści ;-) )
PODSUMOWANIE:
DST: 67,83 km AVS: 15,0 km/h TM: 4:30:44 MXS: 54,8 km/h
Kategoria WYPRAWY
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Czechy 2011, dzień 5
Czwartek, 28 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0
godzina 17:00Jestem około 30 km od Pilzna - bram piwnego raju :-) Dzisiejsze miejsce noclegowe, okazało się być wyśmienite. Pozwoliłem sobie na godzinne zbieranie manatków tak, aby przy okazji porządnie wysuszyć namiot. Od rana była piękna pogoda. Także Antek po nocy nie nosił śladu wilgoci. Tak się też składało, że rezydowałem chyba na trasie przelotu samolotów, bo co jakiś czas latały mi one nisko nad głową. Jeden z nich wybudził mnie nawet nad ranem ze snu. Musiał lecieć naprawdę nisko. Muszę też zauważyć, że po terenie Czech lata wręcz bardzo dużo różnego typu samolotów. Póki co, to widziałem je chyba codziennie - zwłaszcza małe. Gdy wyszedłem z namiotu, obudzony owym samolotem, zauważyłem w oddali małą sarnę, skaczącą w pszenicy. Poza tym, to całą noc jakieś zwierzę wydawało dziwne dźwięki. Podejrzewam, że był to jakiś nielot, ale w tej chwili nie potrafię stwierdzić, co to mogło być.
Gdy dotarłem do miejscowości Karlstejn, udałem się praktycznie od razu na zamkowy szczyt. Trzeba przyznać, że jest to dość stromy podjazd, na którym w dodatku obowiązuje zakaz jazdy rowerem. Do pewnego momentu nie bardzo mnie to interesowało. Dreptać postanowiłem dopiero przed samym podejściem pod zamek i muszę przyznać, że było to dosyć męczące. Nie na tyle jednak, abym z obciążonym rowerem nie wyprzedzał innych piechurów :-) Sam zamek co prawda bardzo ładny i bardzo malowniczo położony, ale jednak w moim odczuciu, jest tam trochę zbyt tłoczno. No cóż... To jeden z najbardziej rozsławionych czeskich zamków. Nie zabawiłem tam zbyt długo, udając się w stronę Konepruskych Jeskyn, gdzie co prawda nie zamierzałem wchodzić, ale chciałem pstryknąć fotkę owego - wzorowanego na holywoodzkim - napisu. Gdy tam zmierzałem zauważyłem, że kieruję się w stronę frontu burzowego. Co prawda był on nieco dalej, ale i tak dopadł mnie lekki deszczyk. Postanowiłem przeczekać go na przystanku w najbliższej miejscowości. Pech chciał, że akurat wiata była zajęta, przez dwoje górskich piechurów. W mgnieniu oka podjąłem decyzję o dalszej jeździe. Niestety na moje nieszczęście, dosłownie w dwie sekundy później strasznie się rozpadało. Dodatkowo pojawiły się grzmoty. Chciałem jak najszybciej dostać się do kolejnych zabudowań i gnałem z góry niczym wicher. To był naprawdę szaleńczy zjazd. Deszcz lał tak solidnie, że po kilkunastu sekundach byłem przemoczony do cna. Gdy w końcu zauważyłem jakąś wiatę przy skrzyżowaniu zacząłem hamować, lecz mokre klocki, felgi, oraz nadmierna prędkość spowodowały, że zatrzymałem się już na poboczu, lądując przednim kołem w kilkucentymetrowej kałuży. Na szczęście w kilka chwil później, byłem już pod maluśkim zadaszeniem. Deszcz wciąż ostro zacinał, a mi zrobiło się zimno. Po kilku minutach oczekiwania, postanowiłem zjechać do położonej nieco niżej wiaty przystanku. Tam wysuszyłem się nieco, przebrałem i przeczekałem burzę. Trwało to jakąś godzinę, czy półtorej. Po wszystkim, zrobiła się znowu śliczna pogoda. No tak. Jak to w górach :-) Gdy dotarłem do Koneprus okazało się, że wjazd pod jaskinie rowerem jest teoretycznie ( ;-) ) niemożliwy. Bez żalu udałem się więc w stronę Pilzna. Droga była co prawda przyjemna, słoneczna, z kilkoma ładnymi widokami, ale jednak trzeba przyznać, że trochę nużąca.
Aktualnie znajduję się za miejscowością Myto, którą przejechałem bez żadnych opłat ;-) Zbliża się 17:30. Wyruszam. Na dziś w planach nocleg w Pilźnie, a jutro wizyta u przyjaciół od boskiej ambrozji :-)
Kategoria WYPRAWY
Dane wyjazdu:
100.03 km
0.00 km teren
05:39 h
17.70 km/h:
Maks. pr.:49.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Czechy 2011, dzień 5
Czwartek, 28 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0
godzina 22:21
Nie ujechałem za dużo, bo już po kilku minutach zaczął padać deszcz. Za znakiem informującym o końcu miejscowości Holoubkov, zdecydowałem się przeczekać opady pod wiatą, którą minąłem kilkanaście metrów wcześniej. To była bardzo dobra decyzja, bo chwilę później rozpadało się na dobre. Tym razem minęło pół godziny, zanim wyruszyłem ponownie. Jako, że dziś już raz się przebierałem, musiałem uważać, aby nie wjechać w koleiny z wodą. Nie chciałem ponownie się zamoczyć. Za miejscowością Rokycany, postanowiłem odbić na drogę rowerową i był to słuszny wybór. Jechałem prostą i równą, asfaltową drogą, o szerokości około trzech metrów, pośród ciszy i ładnych widoczków, z dala od samochodowego zgiełku. Jak to jednak w życiu bywa, gdy tylko głośno pochwaliłem ów trakt, zamienił się on w kamienistą, nieutwardzoną drogę. Dodatkowo przede mną był podjazd. Gdy go pokonywałem, ostre kamienie uciekające spod tylnego koła sprawiały, iż rzucało rowerem. Mimo wszystko wciąż cieszyłem się jazdą. Zwłaszcza, iż na szczycie rozpościerał się ładny widok. Niebawem też dotarłem do miejscowości Ejpovice, gdzie bardzo szybko znalazłem ubytovnę (a raczej penzion). Po bardzo krótkiej negocjacji, sprzedano mi nocleg, za 200 Kc, co jest równowartością nieco ponad 30 polskich złotych. Jak na standard pomieszczenia, to te 200 Kc, to żadna cena. Były w nim trzy łóżka, telewizor, czajnik, natrysk i pełne umeblowanie. Do tego wszystko zadbane i bardzo czyste, co sam sprawdzałem. Doprawdy szacunek dla gospodarzy. Brakowało tylko jednego...
W kilka minut później, wyjechałem ogołoconym z sakw Antkiem (oj, jak kierownica lata! ;-) ) na poszukiwanie potravin, lub choćby stacji paliw. Pokonaliśmy w tym celu chyba ponad 10 km, ale ostatecznie udało się :-) Przy okazji opędzlowałem jeszcze białego Magnuma, który był niejako nagrodą za dotychczasową jazdę :-) W drodze powrotnej, towarzyszył mi balon (ci Czesi chyba faktycznie mają fioła na punkcie latania), a już na krótko przed zjazdem z głównej drogi, mogłem podziwiać przepiękny (i tu bez przesady) zachód słońca. W każdej sekundzie widać było, jak słońce opada w dół. Dla takich chwil warto żyć i być dobrym człowiekiem. Ogarnęła mnie chwila refleksji, poczułem wewnętrzną siłę... Walczyć i iść do przodu. Chyba pierwszy etap nauki za mną... Ruszyłem dalej, niebawem skręcając w stronę swego przystanku i wracając poniekąd do realnego życia.
Oczywiście gdy wróciłem do pokoju, cały misterny plan uporządkowania sakw i przepakowania się legł w gruzach :-) Pierwsza puszka syknęła... (niestety butelkowego na stacji nie było ;-) ) Przy piwie zacząłem szukać, gdzie to w Pilźnie znajduje się Browar Prazdroj, oraz zrobiłem bardzo małe pranie ;-) Nie obyło się oczywiście bez akompaniamentu czeskiej TV ;-)
Jutro rano atak na browar, a następnie wizyta w centrum (może jakiś czeski obiad z piwkiem? ;-) ) i lecimy z Antkiem w kierunku Czeskich Budziejowic :-) Póki co jest za dziesięć jedenasta. Jeśli mi się zechce, uporządkuję sakwy dziś, a jeśli nie, to jutro przed wyjazdem, albo... może i wcale? ;-)
PODSUMOWANIE:
DST: 100,03 km AVS: 17,7 km/h TM: 5:38:45 MXS: 49,6 km/h
Kategoria WYPRAWY
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Czechy 2011, dzień 4
Środa, 27 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0
godzina 11:15Wczoraj mogłem śmiało jechać jeszcze z godzinę. W nocy się rozpadało i z minimalnymi - praktycznie żadnymi - przerwami, padało aż do rana. Dlatego też zebrałem się dopiero o 10, aby wyruszyć po pół godzinie pakowania manatków. Nie ujechałem wiele, gdyż praktycznie od razu zaczęło padać. Pocieszeniem były natomiast widoki: jechałem w bardzo ładnym lesie, z którego rozpościerały się przednie widoki na okolicę. Poranek też nie był zresztą zły. Mimo, że aura nieciekawa, to jednak wzgórza na których się znajdowałem, były bardzo urokliwe, z racji unoszącej się poranno-deszczowej mgiełki. Dodatkowo mojemu odjazdowi stamtąd, towarzyszył dźwięk jakiegoś jastrzębia, czy innego ptactwa łownego (tu trzeba by się znać, żeby stwierdzić co to dokładnie było ;-) ). Ów dźwięk pojawił się znowu kilkukrotnie, gdy zjeżdżałem z leśnego wzgórza. Praktycznie w tym samym czasie odwróciłem głowę w przeciwną stronę, ab ku swojemu zaskoczeniu ujrzeć skaczące w zbożu dwie młode sarny. Wyglądało to tak, jakby w tym zbożu pływały :-) Co do saren, to wczoraj natknąłem się na zagrodę pełną tych zwierząt. Znajdowały się tam także kozy, które też wyglądały, jakby były nie udomowione.
Po kilku kilometrach dzisiejszej jazdy, złapała mnie niezła mżawka. Dodatkowo jezdnia była już na tyle mokra, że wzbijana przez opony woda, chlapała na buty i mnie po twarzy tak, że momentami musiałem jechać z przymrużonymi oczami. Aktualnie siedzę na przystanku, popijając kawę. Cały czas pada. Mam nadzieję, że mimo to zrealizuję dziś kolejny cel, czyli wizytę w Pradze. Przed wyruszeniem w dalszą drogę, muszę jeszcze zmienić przemoczone skarpetki.
Kategoria WYPRAWY