Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

WYPRAWY

Dystans całkowity:4849.12 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:244:11
Średnia prędkość:19.86 km/h
Maksymalna prędkość:66.82 km/h
Liczba aktywności:34
Średnio na aktywność:142.62 km i 7h 10m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
100.64 km 0.00 km teren
06:15 h 16.10 km/h:
Maks. pr.:47.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 4

Środa, 27 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0



godzina 22:00

W dalszej drodze wciąż towarzyszył mi deszcz. Mimo to od pewnego momentu w ogóle mi to nie przeszkadzało. Złożyło się bardzo dobrze, bo padać przestało, gdy wjechałem do Benesova. Niemniej jednak gnanie niczym wicher po serpentynach w deszczu, było naprawdę fajnym przeżyciem. Trzeba przyznać, że dodało to charakteru tej wyprawie :-)
Benesov, to drugie z kolei miasto (a raczej miejsce nieopodal tej miejscowości), które mogę polecić. Zameczek jest bardzo ładnie położony. Dodatkowo ja - prowadzony nawigacją - jechałem bardzo fajną asfaltową ścieżką w lesie. Tamże udało mi się wystraszyć kolejną sarnę :-) Gdy dotarłem na miejsce, słońce momentami zaczęło przypiekać. W sumie, to chyba jednak wolę, gdy jest nieco chłodniej :-) I weź tu takiemu dogódź ;-) Poszwędałem się jakiś czas po zamku i okolicach, a następnie skierowałem się do głównego tego dnia celu, czyli Pragi. Już na pierwszych metrach zza miedzy wyskoczyła mi przestraszona kuropatwa. Przeleciała na drugą stronę drogi z takim trzepotem, że aż zgubiła jedno pióro, które spadło na środek jezdni.








W kierunku Pragi jechało mi się dobrze. Musiałem pokonać kilka podjazdów, z czego pierwszy z nich był najfajniejszy. Droga była bowiem położona pośród pięknego lasu. Chyba można pozazdrościć Czechom pięknych miejsc... A może po prostu powinienem był wybrać się na urlop w Polskę? :-) Dotarcie na szczyt nie oznaczało końca podjazdów. Dodatkowo z praktycznie bezchmurnego nieba, spadały malutkie krople deszczu, co akurat wcale mi nie przeszkadzało, bo nieco schładzało organizm. Zacząłem też odczuwać głód, ale postanowiłem, że zatrzymam się w pierwszej miejscowości w dolinie. Niezłe było moje zdziwienie, gdy na przestrzeni 10, czy 15 kilometrów, nie napotkałem przy drodze ani jednej potraviny! Wszystko: od okien, gwoździ, śrubokrętów, nawet po salon BWM, a potravin nie ma! Czy ci ludzie w ogóle coś jedzą? :-)
Do Pragi wjechałem, nie wiedząc nawet kiedy dokładnie. To znaczy nie zauważyłem znaku informującego o tym fakcie. Wciąż byłem na etapie poszukiwań sklepu spożywczego, który znalazłem na końcu rozkopanej w trzy diabły drogi, na którą skierowała mnie nawigacja. Byłbym zapomniał! Na trasie do Pragi znalazłem jedną potravinę, ale azjatycki sprzedawca miał tylko owoce, warzywa i wino :-) No w sumie, to też potraviny... ;-) Niemniej jednak drugi praski Azjata miał już to, czego chciałem :-) (a mleka i tak kupić zapomniałem ;-) ). Po posileniu się, ruszyłem w miasto :-)
Zrobiło ono na mnie dobre wrażenie. Na tyle dobre, że w samej Pradze zabawiłem dość długo. Co prawda nie było Pragi nocą i noclegu jak to miałem w zamyśle (jakoś męczą mnie te tłumy), ale i tak wyjechałem stamtąd już po godzinie dwudziestej. Antkowi w kość dała się wszechobecna kostka brukowa. Na mnie natomiast wrażenie zrobiły Hradczany. Godne polecenia. Chyba wejdzie też do wyprawowego zwyczaju, zatrzymywanie mnie przez mundurowych. Tym razem był to wojskowy strażnik, kilkaset metrów przed wejściem na zamek. Wszędzie czepiają się rowerzystów ;-) Nad Balatonem nie mogłem jechać drogą, tu nie mogłem jechać na rowerze :-) Potulnie prowadziłem więc Antka. A co tam! Należy się Czechom szacunek! Przejście przez strzeżoną przez dwóch strażników bramę z wywieszonymi flagami czeskimi, także należało do ceremoniału zwiedzania grodu Czechów.
Gdy obszedłem całość, postanowiłem wyjechać już z Pragi. Kolejny cel zrealizowany. Teraz Karlstejn. Praga żegnała mnie deszczem. Można by nawet rzec, że zostałem wyproszony, bo owa deszczowa chmura, zawisła jedynie nad stolicą Czech. Trzeba przyznać, że nieco zbyt długo zabalowałem w tym miejscu i poszukiwanie noclegu, zakończyło się chwilę po zmierzchu. Wyszło chyba jednak dobrze. Zdaje się, że znalazłem dobrą miejscówkę. Jeśli nie będzie padać, to być może rano namiot będzie całkiem suchy.
Jest 22:35. Powoli zbieram się do snu...

PODSUMOWANIE:
DST: 100,64 km AVS: 16,0 km/h TM: 6:14:45 MXS: 47,3 km/h










Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 3

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0

godzina 11:50

Chciał, nie chciał, wylądowałem w miejscowości Dlouhopolsko, wykręcając tym samym zaje... fajnego rogala. Na trasie znów spadło na mnie kilka kropel, ale padać zaczęło dopiero w dwie minuty po tym, jak zatrzymałem się na przystanku. Od biedy można by jechać w takim deszczyku, bo to ledwie maluśki kapuśniaczek. Ja jednak chciałbym nieco odsapnąć po wcześniejszej wtopie. Mimo wszystko mam też jednak nadzieję, że nie będzie padać zbyt długo. I chyba właśnie będę ruszał... ;-)
Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 3

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0

godzina 10:05

Nie wspomniałem nawet słowem, że wczoraj na kolację zerwałem sobie całą kieszeń mirabelek, rosnących tuż przy drodze. To tak, jakby dziecinne lata wróciły :-)
Miejscówka na namiot, okazała się być naprawdę fajna :-) Nad ranem co prawda kilka razy pokropiło, ale gdy się zwijałem, tylko podłoga namiotu była mokra w jednym miejscu. Zebrałem się tuż po ósmej i na pierwszych kilometrach spadło na mnie kilka kropel deszczu, ale dzień zapowiadał się raczej pogodny :-)
Podczas jednego z postojów, przeznaczonego na sprawdzenie mapy (ech ta nawigacja...), zaczepiła mnie jakaś Czeszka. Tak, tak, pogoda w sam raz do jazdy :-) Po chwili wydała ostrzeżenie, że mnie nie rozjedzie, po czym stojąc na jednym pedale, sturlała się na drugą stronę drogi, znikając po chwili między domkami.
Dziś czuję się o niebo lepiej :-) Chyba jednak wczoraj potrzebowałem po prostu odpoczynku. Aktualnie siedzę przed sklepem w jakieś miejscowości. Jestem po zakupach i śniadaniu. Od samego początku wyprawy dziwi mnie, że mimo teoretycznie lepszych sakw, jakoś nie mogę się popakować. Co prawda wszystko się mieści bez problemu, ale jakoś tego strasznie dużo. Rok temu chyba wyglądało to lepiej...
Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
109.54 km 0.00 km teren
06:20 h 17.30 km/h:
Maks. pr.:45.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 3

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 14.08.2011 | Komentarze 0






godzina 20

Deszcz nie opuścił mnie do końca dnia. Co jakiś czas kropiło. Był to pretekst do tego, aby zatrzymywać się co jakiś czas na przystanku i odsapnąć.
Kutna Hora zrobiła na mnie większe wrażenie, niż Jicin. Tą miejscowość śmiało mogę polecić zwiedzającym Czechy. Jest ona bardzo malowniczo położona, a do tego po prostu ładna i bogata w architektoniczne perełki. Nawet fakt, iż mapka turystyczna na jednym z większych placów przy głównej drodze była niedokładna, a jeden ze znaków w centrum wprowadzał w błąd (kierował w stronę wprost przeciwną, niż w tą, gdzie znajdował się kościół św. Barbary), nie jest według mnie powodem, aby dawać jakikolwiek minus temu miejscu. Nie sposób nie wspomnieć też o kaplicy czaszek - miejscu wprost osobliwym :-)








Po objeździe Kutnej Hory, udałem się w drogę do Benesova. Co prawda nie planowałem dojechać tam dziś, ale mimo to droga jakoś mi się dłużyła. Dzień zakończyłem fajnym, długim i ostrym zjazdem i dla równowagi podobnym podjazdem, na szczycie którego postanowiłem się rozbić. Byłem nieco na widoku, ale co tam. Zobaczymy jak będzie... ;-)

PODSUMOWANIE:
DST: 109,54 km AVS: 17,2 km/h TM: 6:20:17 MXS: 45,9 km/h


Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 2

Poniedziałek, 25 lipca 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 0

godzina 19:20

No i jestem w Jicinie. Plan dnia wykonany mimo, że miałem pewne problemy z zebraniem się rano. Ostatecznie wyjechałem o godzinie 10. Wyjazd z Kudowy sam sobie skomplikowałem, chcąc ominąć główną arterię. Niemniej jednak nie straciłem dużo czasu. Byłem też świadkiem, jak pies dopadł kota. Było bardzo ostro. Zaraz za granicą padła mi nawigacja. Nie wiedzieć czemu nie chciała czytać tego kawałka mapy, na którym się aktualnie znajdowałem. Skutkowało to tym, że co chwilę musiałem zatrzymywać się i spoglądać na mapę. Co prawda do Opocna i Jaromera dotarłem bez większych problemów, ale już dojazd do Jicina, był pod tym względem nieco gorszy. W ciągu dnia zacząłem także odczuwać, nieco nie wyjeżdżone siodełko. Co prawda jest to problem praktycznie niezauważalny, ale później może być już gorzej. Przez połowę dnia męczyłem się także na podjazdach. Najprawdopodobniej zrezygnuję z wytyczonej wcześniej trasy i nieco ją skrócę. Plan przejeżdżania 100 km dziennie przez dwa tygodnie, jest jednak trochę zbyt śmiały.








Jeszcze słów kilka o Jicinie. Rynek jest co prawda ładny, ale jednak nie tego się spodziewałem. Mam nadzieję, że Czechy nieco bardziej otworzą się przede mną, gdy wjadę bardziej wgłąb tego kraju.
P. S. A ile Authorów dziś widziałem! Doprawdy co niemiara :-) Jakiś totalny wysyp :-) W Jaromerze był nawet bliźniak Antka :-) Oczywiście nie tak fajny ;-)



Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
116.83 km 0.00 km teren
06:58 h 16.77 km/h:
Maks. pr.:48.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 2

Poniedziałek, 25 lipca 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 0



godzina 21:35

No i stało się. Pierwszy dzień wyprawy, zakończony noclegiem na dziko. Prawdę powiedziawszy, to nawet nie wiem gdzie dokładnie jestem :-) Mam nadzieję, że tej mojej nawigacji się odwidzi i ja zacznę widzieć dokąd zmierzam :-)
Na jutro w planach wizyta w Kutnej Horze, gdzie podejmę decyzję, odnośnie dalszego przebiegu trasy. Pogoda dziś była wyśmienita :-) Mam nadzieję, że właśnie taka utrzyma się przez cały mój pobyt u naszych Sąsiadów :-)

PODSUMOWANIE:
DST: 116,83 km AVS: 16,7 km/h TM: 6:57:55 MXS: 48,9 km/h

Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
118.07 km 0.00 km teren
06:52 h 17.19 km/h:
Maks. pr.:57.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Czechy 2011, dzień 1

Niedziela, 24 lipca 2011 · dodano: 06.08.2011 | Komentarze 0



godzina 21:20

W tym roku poczyniłem progres, jeśli chodzi o wyprawowe przygotowania, bo poszedłem spać aż o godzinę wcześniej ;-) Rano obudziłem się niewyspany i prawdę powiedziawszy średnio chciało mi się jechać. W ogóle nie odczuwam w tym roku wyjazdu, na który przecież tyle czekałem. Poniekąd sam jestem sobie winny... Po chwili przyleciał Benek i zaczął męczyć mnie, abym wstał i poszedł z nim na dwór. Niestety nic z tego... Zacząłem szykować się do wyjścia...
Od samego początku zadawałem sobie pytanie, co takiego mam w sakwach, że są one tak ciężkie i całkowicie wypchane. Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Obawiałem się także trochę tego, czy zdołam w pojedynkę załadować się do pociągu. Jeszcze raz grabula i niedźwiadek i w drogę! Już na pierwszych metrach przyszorowałem prawą przednią sakwą o żywopłot, ale dalej było już normalnie :-) Na PKP podjechał najpierw pociąg w kierunku Kędzierzyna. Konduktor zapytał, czy nie wsiadam, a Antoś zwracał uwagę podróżnych :-) Faktem jest, że naprawdę przepięknie się prezentuje :-) Po kilku minutach zjawił się pociąg do Nysy, a moment przed jego zatrzymaniem się, wykorzystałem na sprawdzenie, czy dam radę unieść rower. O dziwno nie stanowiło to żadnego problemu. Po chwili załadowałem się do wagonu, gdzie siedziało jedynie dwóch jegomości - także z Authorami :-) Jeden był kuzynem Antka, a drugi starszym bratem ;-)
Podróż pociągiem minęła mi o dziwo bardzo szybko. Na miejscu skorzystałem ze znanego sobie łagodnego wyjścia ze stacji i gdy tylko nawigacja złapała trop, ruszyłem przed siebie. Na Rynku trwała jakaś impreza. Zatrzymałem się na moment, aby zrobić kilka zdjęć i ruszyłem dalej. Kto by przypuszczał, że kiedyś będę w Nysie rozpoczynał wyprawę... Zresztą... Czy ktokolwiek wie, co przyniesie mu los? Postanowiłem pojechać obok zbiornika nyskiego, gdzie trochę mnie wytelepało, a następnie wyjechałem na główną już za Nysą. No i zaczęły się schody... Przez kilka, kilkanaście pierwszych kilometrów, podjazdy były przeze mnie zauważalne i traktowane "niewyprawowo", ale później wszedłem już w odpowiedni tryb i mogłem cisnąć. W pewnej chwili zobaczyłem w niewielkiej odległości przed sobą rower z bagażami, karimatą, etc. Był on jednak jakiś dziwny, mały. Początkowo nie umiałem zakodować sobie tego, co widziałem i zaczynałem tworzyć różne absurdalne pomysły (że to niby rower bez jeźdźca sterowany elektronicznie), ale po kilku chwilach doszło do mnie, że to przecież poziomka! Ciekawe jak takową jeździ się z sakwami. Po kilku następnych chwilach, wyprzedziłem owego czeskiego rowerzystę z wzajemnym pozdrowieniem :-)
Pierwszym moim przystankiem, była stacja benzynowa, gdzie dobiłem koła kompresorem, a następnie coś zjadłem. Postanowiłem ominąć Otmuchów, ale za to wjechałem do Paczkowa. Czyżby wpływ Piersi? ;-) Widać, że to miasto z głębokimi korzeniami, ale niestety widać także ubóstwo jego mieszkańców. Na Rynku zostałem zaczepiony przez pewnego wylewnego jegomościa. Dowiedziałem się co nieco o historii Paczkowa, o okolicznych zabytkach, tanich noclegach, a także o tym kto i co i kiedy :-) Informacje te nie były jak się okazało darmowe. W ten oto sposób pozbyłem się miedziaków, które postanowiłem w tym roku tachać ze sobą zamiast makaronu ;-)





Niebawem byłem już z powrotem w trasie. Po czasie dopadł mnie kryzys, który zażegnałem po kilku kilometrach. Nie było jednak łatwo - góry są co prawda piękne, ale także i wymagające. Z czasem każdy podjazd, stawał się jednak łatwiejszy. Tuż przed Złotym Stokiem mogłem nawet zaliczyć pierwszy duży zjazd :-) Było wybornie! :-)
W Kłodzku po raz pierwszy mogłem zaobserwować architektoniczną odmienność tego regionu. To bardzo ładne okolice... Nie zabawiłem tam długo, ruszając w kierunku pierwszego celu wyprawy - Szosy Stu Zakrętów. Przy okazji krótkiego postoju w Radkowie, nabrałem wątpliwości czy uda mi się pokonać tą drogę za dnia. Ruszyłem dalej. Wszak co to za wyprawa, gdy się nie jedzie? ;-) Po jakimś czasie, dojechałem do Parku Narodowego Gór Stołowych. Piękno tego miejsca, momentami uderzało nawet bardzo. Śmiało mogę polecić Szosę Stu Zakrętów każdemu, nieco bardziej wytrwałemu pasjonatowi dwóch kółek od roweru :-) Motocyklistom nieco mniej ;-) Jedno z ciekawszych wydarzeń na tej trasie, to spotkanie sarny zaledwie trzy metry od drogi. Niespotykanym dla mnie do tej pory widokiem, była sarna trzymająca pożywienie w ustach. Kilka ładnych chwil minęło, zanim uciekła. Przez ten czas patrzyliśmy sobie w oczy i już nawet myślałem, że zejdę z roweru, wezmę aparat, a ona jeszcze ładnie uśmiechnie się do zdjęcia :-) Zachowywała się tak, jakby miała pierwszy raz styczność z człowiekiem. Czyżbym był jej pierwszym? ;-) Niestety w kolejnej sekundzie puściła się biegiem, razem z koleżanką, która znikąd pojawiła się na horyzoncie.
Z czasem zrobiło się chłodno i czuć było wilgoć. W Karłowie zastanawiałem się przez bardzo krótką chwilę, czy nie poszukać sobie tutaj noclegu, ale chyba nie byłbym sobą, gdybym tak zrobił. Decyzja okazała się być słuszna, bo już po jakimś czasie, zrobiło się bardziej płasko, a następnie począłem zjeżdżać. Żałowałem jedynie tego, że nawierzchnia była taka sobie. Mimo to, starałem się jechać w miarę szybko, omijając nierówności. Jak się jednak okazało, większość zjazdu pokryta była bardzo dobrym asfaltem, na który wjechałem po kilku chwilach. Odtąd zaczął się prawdziwy rajd :-) Ależ opłacało się machać tyle czasu nogami, aby wbić się na szczyt! Zjazd był po prostu rewelacyjny! Momentami jechałem rowerem 50 km/h, metr od nieogrodzonej przepaści! :-) Poza tym widoki, pęd wiatru, prędkość i to przepiękne - przepełniające radością i wzruszeniem jednocześnie - uczucie, że ja tak mogę!








W ten oto sposób dotarłem do Kudowy Zdroju. Od razu poczułem klimat tego miasta. Jako że jednak już powoli trzeba było myśleć o jakimś noclegu, postanowiłem czym prędzej udać się do Kaplicy Czaszek. O jak dobrze, że jest nawigacja :-) Niestety okazało się, że w niedzielę Kaplica jest czynna do 17, a na domiar złego nieczynna w poniedziałki. Pozostało mi pstryknąć foty na zewnątrz. Zjeżdżając ze wzgórza, zaczepiłem dwóch jegomościów z pytaniem o nocleg i zostało mi polecone jedno miejsce. Tak oto załatwiłem sobie miejscówkę. Gdy zrzuciłem sakwy, postanowiłem udać się ponownie na miasto. Zauważyłem też, że Antkowi stuknęło 1000 km :-) Po drodze do centrum zwędzono mi bidon, gdy stałem w sklepowej kolejce (na szczęście niegroźnie, bo przez małego syna właścicielki sklepu ;-) ), a także celowo ochlapano mnie wodą po głowie z pistoletu na wodę :-) Oczywiście obydwie sytuacje, potraktowałem jak najbardziej poważnie na żarty :-) Tętno wzrosło mi jednak na ułamek sekundy, gdy odstawiłem Antka i zająłem się robieniem zdjęć. Kątem oka zauważyłem, jak ktoś dotyka przedniego bagażnika. Był to młodzieniec, który w reakcji na to, że się zbliżyłem, zapytał do czego to jest. Udzieliłem mu pełnej odpowiedzi, a całe zajście nie trwało dłużej, jak kilka sekund. Oczywiście postanowiłem pokręcić się jeszcze po mieście: jechałem bardzo fajną ścieżką rowerową, stałem na podium i cykałem zdjęcia :-) Gdy zaczynało robić się szaro, postanowiłem wrócić do miejsca noclegu. Na uwagę zasługuje też fakt, iż Antek bez sakw praktycznie w ogóle nie tłumił nierówności, na dobitych kompresorem oponach.







Jutro wjeżdżam do Czech. Ciekawy jestem, czy pogoda dopisze. To aktualnie bardzo ważny czynnik. Jestem też przygotowany na ewentualne skrócenie trasy. Ciekawy jestem też, jak będzie wyglądała faktycznie kwestia noclegów za granicą. Wyprawa dopiero przede mną :-)
Jest 23:30 - czas iść spać :-)

PODSUMOWANIE:
DST: 118,07 km AVS: 17,1 km/h TM: 6:51:57 MXS: 57,2 km/h
Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Balaton, dzień 11

Wtorek, 24 sierpnia 2010 · dodano: 06.09.2010 | Komentarze 0

godzina 9:00

Wczorajszy plan udał się w 100% :-) Śmiało można powiedzieć, że więcej było zjazdów niż podjazdów :-) Dzień był słoneczny (nie było gorąco jak wczoraj) i dobrze się jechało. Na jednym ze zjazdów zaliczyłem największą prędkość maksymalną tej wyprawy i było to naprawdę ekscytujące przeżycie :-) Prędkość i opór powietrza uczyniły ten zjazd niezapomnianym :-)
Tuż przed granicą z Czechami (za miejscowością Horne Srnie) zatrzymałem się, aby wydać ostatnie euro i zrobić zapasy przede wszystkim wody na czeski fragment trasy. Kupilem jej 4 butelki: uzupełniłem kubłak, oraz obydwa bidony i zostały mi jeszcze dwie pełne. Do tego dochodził litr mleka. Ponownie - jak na początku wyprawy - byłem nieźle załadowany, choć oczywiście daleko mi jeszcze było do rekordu :-) Spędziłem tam ponad godzinę jedząc na schodach sklepu lody – w sumie uzbierało się ich 6 :-) Było to dla mnie ukoronowanie słowackiego przejazdu, choć pojawiła się także myśl o stracie czasu. Szybko została przegoniona rożkiem :-)
Od miejscowości Vsetin, gdzie dotarłem około godziny 18 i zrobiłem pół godzinną przerwę zacząłem cisnąć, aby jak najszybciej dotrzeć do Valasske Mezirici. To był prawdziwy sprint. Chciałem zrobić jak najwięcej kilometrów tego dnia. W okolicach Valasske Mezirici zacząłem rozglądać się za noclegiem i pewnie gdybym nie był wybredny, to obeszłoby się bez problemów, ale ja zacząłem zmierzać dalej. Dodatkowo nawigacja wytyczyła mi prostą drogę przez miasto, ale był na niej taki podjazd, że gdy ruszałem, to przednie koło aż się unosiło. Przed Novým Jičínem dopadł mnie zmierzch i deszcz. Kilkukrotnie zatrzymywałem się sądząc, że znalazłem odpowiednie miejsce na nocleg, ale zawsze znalazł się jakiś czynnik, który ostatecznie je eliminował. Niestety po ciemku zaliczyłem także niezłą dziurę w jezdni. Szlag poszedł aż po felgach, co trochę mnie zdenerwowało. Obrałem kierunek na Ostravę jadąc drogą ekspresową i przy jednym ze zjazdów znalazłem odpowiednie miejsce. Spać poszedłem dosyć późno, bo po godzinie 23, natomiast pobudka (przez ruch samochodowy) była już przed godziną 6. O 7:20 ruszyłem w kierunku Ostravy bocznymi drogami. Praktycznie już po kilku kilometrach zostałem zaczepiony przez jakiegoś zakręconego Czecha. Ucięliśmy bardzo krótką pogawędkę wraz z instrukcją jak mam jechać i ruszyłem dalej. W miejscowości Mosnov zatrzymałem się na posiłek, a w międzyczasie trochę zaczął kropić deszcz. Zbliża się 9:20 i deszcz ustaje. Pora ruszać – jeszcze jeden przystanek i to będzie koniec wyprawy. Mam nadzieję, że pogoda się poprawi, bo aura nie jest zachęcająca – po raz pierwszy jadę z oświetleniem w dzień.

Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
121.50 km 0.00 km teren
05:29 h 22.16 km/h:
Maks. pr.:47.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Balaton, dzień 11

Wtorek, 24 sierpnia 2010 · dodano: 06.09.2010 | Komentarze 0

godzina 22:20

O godzinie 18:40 zawitałem do domku. Nieco zmęczony (tak prawdę powiedziawszy, to zmęczenie wychodzi od około godziny), ale szczęśliwy. Kąpiel, kuchnia... jest dobrze :-) Jutro w planach zgranie zdjęć, filmów, sprawdzenie dokładnej trasy wraz z noclegami. Niestety rano deszcz jedynie na moment ustał – spędziłem na Mosnovskim przystanku ponad 2 godziny. O 11:30 podjąłem decyzję, że o 12 ruszam – albo się wypogodzi, albo i też nie. Niestety deszcz nie przestał padać. Ruszyłem w drogę, a po około kilometrze założyłem jedynie bluzę. Po raz pierwszy podczas tej wyprawy jechałem w deszczu (kropelek na Węgrzech nie liczę ;-) ), ale czułem się komfortowo. Nie przemokłem, a jechałem też dosyć szybko – prawie taki wczorajszy sprint :-) Tuż przed Ostravą przestało padać. Dotarcie do centrum skomplikowała oczywiście nawigacja, ale sama jazda po mieście była przyjemna :-) Przed godziną 14 ruszyłem w kierunku Polski. Już nie mogłem doczekać się momentu, gdy przekroczę granicę, co w pewnym stopniu wytworzyło presję. Następnym punktem był Racibórz, gdzie zaplanowałem mały postój. Dotarłem tam kilka minut przed godziną 16, po czym zatrzymałem się na posiłek. Do domu starałem się dotrzeć utrzymując dobre tempo i średnią – takie małe zwieńczenie przejazdu :-)

PODSUMOWANIE:
DST: 121,5 km AVS: 22,2 km/h TM: 5:29 MXS: 47,6 km/h





Kategoria WYPRAWY


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Balaton, PODSUMOWANIE

Wtorek, 24 sierpnia 2010 · dodano: 06.09.2010 | Komentarze 0

Z całą pewnością i stanowczością trzeba przyznać, że to był udany wyjazd :-) Mnogość miejsc, widoki, ludzie... A ludzi spotykałem tylko pozytywnych :-) Każdego dnia czekało nowe wyzwanie... :-) Już teraz myślę gdzie wybrać się w przyszłym roku :-) Tym razem będzie to jednak mniejszy obszar, a sama jazda bardziej krajoznawcza. Śmiało można powiedzieć, że połknąłem bakcyla i chciałbym tak spędzać każdy swój urlop.
Rowerek także dał rady :-) Pewnego dnia chyba wstawię go do gabloty... :-)

Trochę statystyki :-)
Czas wyprawy: 11 dni (14-24 sierpnia)
Trasa: Ołomuniec (CZ) -> Bratysława (SK) -> Balaton (H) -> Budapeszt (H) -> Ostrava (CZ)
Dystans: 1331,68 km
Najniższa dzienna prędkość średnia: 16,4 km/h
Najwyższa dzienna prędkość średnia: 22,2 km/h
Prędkość maksymalna: 64,5 km/h
Kategoria WYPRAWY