Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Z balastem, czyli... nie sam ;-)

Dystans całkowity:5210.35 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:292:53
Średnia prędkość:17.62 km/h
Maksymalna prędkość:68.64 km/h
Liczba aktywności:178
Średnio na aktywność:29.27 km i 1h 39m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
43.17 km 0.00 km teren
02:18 h 18.77 km/h:
Maks. pr.:44.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Cisek na spontana :-)

Czwartek, 16 września 2010 · dodano: 16.09.2010 | Komentarze 0

Dziś rano wstałem minimalnie niewyraźny. Wychodzi moja szybsza jazda wczorajszej nocy. Gdy się już porządnie obudziłem, to uczucie przeszło, ale powróciło gdy wszedłem do pracy (zapewne za sprawą różnicy temperatur na zewnątrz i w budynku), a także jeszcze raz przed południem. Później było już OK :-) To nie te czasy, gdy często chorowałem - teraz nie poddam się tak łatwo o nie!
Jeszcze będąc w domu pomyślałem, że może mógłbym pojechać dziś do pracy rowerem, ale od razu pomysł upadł - musiałbym przykręcić bagażnik, a nie miałem na to czasu... i chyba jednak ochoty także :-) Dzień zapowiadał się pięknie: zniknęła chmurna zasłona, która odcinała niebo od dłuższego czasu, a i temperatura była nawet niczego sobie jak na tą porę dnia i roku. Także słońce świeciło od samego rana. Czekając w pracy na uruchomienie się komputera spojrzałem za okno. Widok przywołał wiosenne skojarzenia. Tego było już za wiele! Taka pogoda musi utrzymać się po południu! W ciągu dnia zanotowałem trzy małe załamania. W trakcie pracy (czyt. podczas nawału pracy ;-) ) nie zwracałem uwagi na to co dzieje się za oknem, więc nie było mi aż tak bardzo tęskno za świeżym powietrzem, ale po szesnastej wręcz dostałem skrzydeł: szykowało się naprawdę piękne popołudnie :-) Chciałem być jak najszybciej w domu, nawet obiadu nie zjeść - byle na rower! :-) Liczyła się każda minuta :-)


Pierwszy cel, to Pogorzelec i ustalenie na miejscu celu wspólnej podróży. Gdy dotarłem na miejsce moja średnia prędkość wyniosła 27,7 km. Byłem za tym, aby pojechać po raz drugi do Starej Kuźni, ale po kilkuset metrach doszliśmy jednak do wniosku, że jest jednak trochę za późno. Po krótkich konsultacjach wybór padł na Cisek, więc wyruszyliśmy w stronę nowej obwodnicy. Gdy pokonaliśmy ten odcinek zdecydowaliśmy się na to, aby dla urozmaicenia znanej nam już przecież trasy objechać jezioro na Dębowej. Następnie pokonaliśmy polną drogę i byliśmy już w Kobylicach, gdzie przecięliśmy jedynie asfalt i ponownie jadąc polną drogą zmierzaliśmy w kierunku Landzmierza jadąc wzdłuż Odry, oddzielonej od nas wałem i pasem zieleni.





Gdy tam dojechaliśmy wjechaliśmy na mniej uczęszczaną drogę, a ja miałem okazję zaprezentować odcinek, którym niedawno jechałem kręcąc się tu samotnie. Gdy zjechaliśmy z tej drogi, trzeba było jeszcze pokonać kilkaset metrów, aby znaleźć się na głównym (i chyba jedynym ;-) ) skrzyżowaniu Landzmierza. Zrobiliśmy tam małą sesyję naszym rowerkom, na co trzeba było poświęcić kilka minut postoju :-) Oczywiście niegrzeczna Anucha chciała wepchnąć mnie do wody, ale się nie dałem ;-) Ze mną tak łatwo nie ma, o nie! ;-)






Z uwagi na powyższe czym prędzej zarządziłem wznowienie jazdy i udaliśmy się w stronę Cisku, zatrzymując się jeszcze na drewnianym moście (brawa dla odważnej Ani ;-) ) i znów pstryknęliśmy kilka zdjęć. W trakcie ich robienia zatrzymał się przy nas czarny Mercedes (piękne W211) i z uchylonego po chwili okna głos ostrzegł nas przed niebezpieczeństwem jakie czyha na przebywających na tym moście. Tyczyło się to przede wszystkim mnie, gdyż stałem zaraz przy barierce, a jak się później faktycznie okazało ten fragment mostu umocowany był na deskach, których widok faktycznie nieco pobudzał wyobraźnię... (najwyżej A... by mnie wyławiała ;-) ) Niemniej jednak podjęte ryzyko opłaciło się - wystarczy spojrzeć na zdjęcia poniżej.




Po kilkuset metrach zjechaliśmy z asfaltu, wjeżdżając na polną drogę, którą dotarliśmy do Brzeziec. Z uwagi na późną porę zdecydowaliśmy się dojechać do drogi prowadzącej już bezpośrednio do Kędzierzyna, a następnie już po ciemku przecięliśmy lasek na Pogorzelcu i po kilku minutach byliśmy przy Ani domostwie. Po chwili i ja udałem się w stronę domu.

Dane wyjazdu:
51.51 km 0.00 km teren
02:58 h 17.36 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Stara Kuźnia nocą ;-)

Wtorek, 14 września 2010 · dodano: 14.09.2010 | Komentarze 0

Propozycję trasy dostałem jeszcze będąc w pracy. Od razu przypadła mi do gustu, gdyż już kiedyś próbowałem ją pokonać - niestety wtedy z marnym skutkiem ;-) Pogoda do godziny 15:30 była w sam raz na rower, ale niestety wyglądało na to, że reszta dnia będzie deszczowa.



Umówieni byliśmy na 17:30 w Kędzierzynie przed Castoramą ;-) (noo dobra - Carrefour'em :-) ) Gdy wyjeżdżałem z domu spadło na mnie kilka kropel deszczu. Nieco obawiałem się tego jak rozwinie się sytuacja pogodowa, ale do Kędzierzyna i tak musiałem pojechać, aby wyjaśnić pewną kwestię z operatorem telefonii komórkowej. Poza tym byłem już przecież umówiony ;-) Na towarzyszkę podróży musiałem czekać aż ( :P ) 10 minut. To już drugi raz pod rząd! ( :P ) Wcześniej się to jej nie zdarzało. Dziwne... ;-) Gdy załatwiłem swoją sprawę wyruszyliśmy :-)
Deszcz nieco się wzmógł (ot takie sporadyczne kropelki), ale mojej rowerowej połowicy to nie przeszkadzało. Mój zapał nieco przygasł, ale nie dawałem poznać tego po sobie :-) Przedarliśmy się w stronę niebieskiego szlaku, a przed Brzeźcami zdecydowaliśmy się jechać - mimo zagadkowej pogody - ciekawszą drogą, czyli dalej szlakiem aż do Starego Koźla. Zamysł był taki, aby później tylko przeciąć główną drogę Kędzierzyn-Gliwice i drogą osiedlową dostać się na Azoty. Gdy już tam byliśmy stanęliśmy przed tym samym dylematem, który musiałem pokonać, gdy byłem tu na samotnej wycieczce latem. Ostatecznie jednak zaryzykowaliśmy i niestety dla mnie, ale dotarliśmy do miejsca, które przypomniało mi moje traumatyczne letnie przeżycia. Ani nawet się spodobało, bo bardzo duże wykopy kojarzyły się jej z Wielkim Kanionem (tak... szkoda, że tu latem ze mną nie była... pewnie by uciekała stamtąd gdzie pieprz rośnie ;-) ). Może było w tym trochę racji, ale moje wspomnienia, gdy byłem tu poprzednim razem o tumanach kurzu smolącym buty przy każdym kroku i błocie, którym rower śmierdział jeszcze przez tydzień nie dawały mi spokoju (więc żadnych zdjęć nie będzie! :P ). Warto dodać, że owa góra, to po prostu składowisko jakiegoś miału węgla, czy czegoś podobnego. Na szczęście nie przebywaliśmy tam długo.
Zabawa zaczęła się, gdy wjechaliśmy na czerwony szlak. To była naprawdę przyjemna droga - mimo deszczu, kałuż i kamyczków. Nasze wspólne gadulstwo umilało nam pokonywanie kolejnych kilometrów zwłaszcza, że i temat rozmowy był bardzo ciekawy i - miejmy nadzieję, że przyszłość tak pokaże - rozwojowy :-) W ostatniej fazie leśnego przejazdu pojawiły się nieco większe kałuże na drodze i błoto, a także zaczynało się ściemniać. Gdy dotarliśmy do celu było już praktycznie ciemno.
Na miejscu okazało się, że to kolejne potencjalnie ciekawe miejsce w okolicach Kędzierzyna. Potencjalnie, gdyż także i tutaj jest leśna ścieżka edukacyjna, ale niestety z uwagi na porę dnia i pogodę nie było nam dane się z nią zapoznać. Ponadto mieliśmy wrażenie jakby deszcz znów nieco się wzmógł. Nic straconego! :-) Zrobiliśmy kilka zdjęć i niestety trzeba było już wracać.
W drogę powrotną udaliśmy się asfaltówką prowadzącą w stronę Sławięcic. Deszcz wciąż kropił, ale jechało się całkiem przyjemnie, choć zrobiło się już dosyć chłodno - było około w pół do ósmej. Ten odcinek uświadomił mi, że koniecznie muszę wymienić lampkę w rowerze, lub chociaż baterie w dotychczasowej :-) Ani sprzęt świecił mocniej, a różnicę widać było zdecydowanie. Zauważyłem także, że zaświeciła się dioda sygnalizująca słabe baterie w tylnej lampce. Kierując się w stronę Blachowni doszliśmy do wspólnego wniosku, że jazda nocą jest bardzo przyjemna. Niestety jadąc jako drugi musiałem co chwila potwierdzać swoją obecność i zacząłem obawiać się o kondycję swojego gardła następnego dnia, gdyż powietrze było dosyć chłodne. Zdecydowaliśmy się zrezygnować z jazdy obwodnicą i pojechać przez miasto, co było dosyć oczywistym posunięciem - bliżej i jaśniej :-) Gdy zapaliło się zielone światło na skrzyżowaniu z obwodnicą wydarłem, że aż miło - to było piękne! (MXS point :-) ) Dalej udaliśmy się w stronę domostwa Ani jadąc chodnikiem, a następnie skierowałem się w stronę domu - tym razem rezygnując z jazdy drogą rowerową. Nieco też przycisnąłem i zacząłem odczuwać skutki jazdy w niższej niż optymalna temperaturze - były one zresztą odczuwalne już między Sławięcicami, a Kędzierzynem.
Gdy dotarłem do domu od razu wszedłem do wanny, a kolejnym krokiem było wypicie ciepłego mleczka. Jestem raczej pozytywnie nastawiony i mam na dzieję, że obudzę się rano w pełni formy :-) To był kolejny udany wyjazd, ale będzie trzeba jeszcze raz odwiedzić tamto miejsce - tym razem w lepszych warunkach :-)

Drugie zdjęcie nie jest mojego autorstwa :-) (żeby nie było... :P ) Ale pomysł, to wiadomo czyj ;-)




Dane wyjazdu:
47.54 km 0.00 km teren
02:28 h 19.27 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Stumilowy las, czyli... dzieciakiem być! :-)

Niedziela, 12 września 2010 · dodano: 12.09.2010 | Komentarze 0

Dziś wstałem nieco później niż to wczoraj sobie zaplanowałem, a dodatkowo musiałem jeszcze wyjść z psami na spacer. Po powrocie co nieco podjadłem i począłem się zbierać do wyjścia. Już i tak byłem spóźniony...


Wyjazd zaplanowany był na godzinę 11, a ja dziesięć po byłem jeszcze w domu... U Ani (i będzie foch :P ) byłem około 11:30 i z miejsca zabrałem się za wymianę zerwanej wczoraj linki hamulcowej. Niebawem wyruszyliśmy w drogę narzucając raczej średnie tempo - jechaliśmy z prędkością około 21 km/h. Ja ubrany byłem podobnie jak wczoraj, natomiast moja towarzyszka nieco cieplej, więc po niedługim czasie trochę się bidula zgrzała ;-) Wjeżdżając do Łąk Kozielskich znacznie przyśpieszyłem i jeśli moja pamięć nie szwankuje (zapewne tak właśnie jest), to pobiłem tegoroczny rekord prędkości na prostej - 48 km/h (poprzedni wynosił 45 km/h). Chwilę poczekałem na towarzyszkę podróży i dalej pomknęliśmy już razem w stronę jeziorka w Raszowej, a następnie przejechaliśmy tory kolejowe. Podczas próby pokonania nierównego przejazdu tylne koło mojego roweru złapało dosyć silny poślizg na szynie i wylądowałem prawie na kierownicy :-) Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło, ale to także moja wina, gdyż pokonywałem przejazd pod złym kątem. Na polnej drodze nieopodal, Ani (teraz, to mam już przerypane...) zaczęło coś trzeć w rowerze, ale okazało się, że to tylko (lub aż - w zależności od podejścia do tematu ;-) ) ocierający o przednią felgę klocek hamulcowy - wystarczyło więc ręką delikatnie przesunąć całego V-brake'a i było po sprawie :-) Przed powrotem na asfalt w Januszkowicach musieliśmy jeszcze objechać jezioro drogą, na której znajdowało się nieco kałuż. Tym oto sposobem znalazł się kolejny temat do rozmowy - technika omijania kałuż rowerem :-) Prawda, że nasze wyjazdy są pożyteczne? ;-) Dalej drogą i chodnikiem rowerowym ( ;-) ) pomknęliśmy w stronę Zdzieszowic, gdzie wraz z peletonem innych rowerzystów ustawiliśmy się na starcie wyścigu. Gdy szlaban kolejowy podniósł się wszyscy ruszyli z miejsca i niestety zostałem tak wykołowany, że znalazłem się na samym końcu stawki ;-) Spiąłem się jednak i po kilkunastu metrach wyprzedziłem lidera - tak, mogłem triumfować! ;-) Przejechanie przez Zdzichy było ostatnim etapem przed dotarciem do celu.
Gdy dotarliśmy do Stumilowego Lasu wybraliśmy domek dla siebie. Chwilę tam posiedzieliśmy, po czym rowery zostawiliśmy przy "naszej" posesji i udaliśmy się na zwiady ;-) Oczywiście musieliśmy powchodzić do wszystkich miniaturowych domków :-) Mnie najbardziej spodobał się domek sowy - aby się do niego dostać trzeba było pokonać kilkanaście drewnianych schodków :-) Pod koniec zwiedzania okazało się, że Pszczoła zmęczyła się jeszcze bardziej niż jej właścicielka, po czym przewróciła się na ziemię, więc trzeba było wrócić się do domku i ją pozbierać ;-) Warto także wspomnieć o zwierzątkach: koniku, króliku i żółwiku :-) Chwilę potem zamówiliśmy cosik do jedzenia i zaczęliśmy się zbierać w drogę powrotną. Tym razem to mnie gonił czas - czekały na mnie psiaki, a ponadto zaczęli zbierać się ludzie, gdyż tego dnia w Lasku było pożegnanie lata.








Dane wyjazdu:
40.30 km 0.00 km teren
02:08 h 18.89 km/h:
Maks. pr.:41.30 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Raszowa, czyli jak stać się patronem policzkowych zakwasów ;-)

Środa, 8 września 2010 · dodano: 08.09.2010 | Komentarze 0

Pod koniec dnia pracy spojrzałem za okno - pogoda zdawała się zachęcać do wyjścia na rower. Co prawda po godzinie 16 słońce praktycznie całkowicie schowało się za chmurami, ale zapał pozostał :-) Wystarczyło jedynie dograć wyjazd z koleżanką i można było ruszać w drogę :-)

TRASA: Koźle, Piastowska -> Xawerego Dunikowskiego -> droga rowerowa -> Armii Krajowej -> Cisowa -> Łąki Kozielskie -> Raszowa -> Koźle, Kłodnica -> Pogorzelec -> Koźle, Piastowska
Fragment trasy nie uwzględniony na poniższej mapie z powodu wyłączonej funkcji waypoint w nawigacji (tak tak, wiem że można edytować... :-) ).


Miejsce zbiorki znajdowało się na rondzie na Kuźniczkach. Umówieni byliśmy na godzinę 18, więc wyjechałem 25 minut wcześniej, aby dojechać tam bez problemów. Po kilku minutach oczekiwania dwuosobowa ekipa była już w komplecie, więc mogliśmy ruszać :-) Po pokonaniu kilku kilometrów niespodziewanie natknęliśmy się na kolegę z pracy. Można podziwiać jego zamiłowanie do sportu. A tak w ogóle, to człowiek na poziomie. Zdążyłem tylko krzyknąć na powitanie i popędziliśmy dalej. Taa... popędziliśmy... Nie na darmo wpis w kategorii "Z balastem..." ;-))
Droga przebiegała spokojnie, choć jak zwykle gadatliwie i bardzo wesoło :-)
Przy jeziorku w Raszowej (czy to może staw? ;-) ) trochę pogadaliśmym i ruszyliśmy dalej. Wjeżdżając na główną drogę zauważyliśmy, że w końcu - bodajże po roku - wyremontowano ten odcinek, natomiast gdy skierowaliśmy się ku PKP mieliśmy przyjemność doświadczyć jazdy po bardzo równym asfalcie, który chyba był jakby trochę z górki - albo nam się tak zdawało ;-) Gdy dojechaliśmy do drogi Januszkowice -> Kłodnica było już ciemno.
Na skrzyżowaniu w Kłodnicy rozstaliśmy się już, ale tylko na chwilę, gdyż wprowadzałem w życie swój szatański plan, aby tym razem towarzyszki podróży nie eskortować do domu :-) Szybko jednak wróciłem z drogi prowadzącej do Koźla :-) Aż taki straszny, to ja chyba nie jestem... ;-) Czekały mnie więc jeszcze odwiedziny na Pogorzelcu.
Wracając do domu stwierdziłem, że szkoda mi roweru aby jechać drogą rowerową (o zgrozo!) i postanowiłem dostać się do Koźla ulicą Dunikowskiego. De facto na czas remontu mostu na Odrze prosty i szeroki pas asfaltu między Kłodnicą, a Koźlem jest praktycznie pozbawiony ruchu samochodowego, więc jechało się przyjemnie :-) Miałem nawet zająca przed sobą, ale dopadłem go dopiero na kładce na moście :-) Dalej pomknąłem promenadą do domciu :-)
Wypad był dobrą okazją do przetestowania waypointów w nawigacji. Użyteczne na blogu :-)
Dni już przypominają bardzo o nadchodzącej jesieni, ale mam nadzieję, że sezon się jeszcze nie zakończył :-) Mamy juz pewne plany na niedziele - w pewnym stopniu nawiązujące do wyprawy do Rybnika, ale napisać nie mogę, bo to niespodzianka :-)) Chcielibyśmy jeszcze przed odstawieniem rowerków odwiedzić Rudy i tamtejszy leśny szlak edukacyjny.
Muszę rozejrzeć się za ubrankami na późną jesień... Wszak już w pełni sezonu zastanawiałem się co ja będę robił gdy on minie. Trzeba go przedłużyć maksymalnie o ile się tylko będzie dało :-)




Dane wyjazdu:
94.54 km 0.00 km teren
05:12 h 18.18 km/h:
Maks. pr.:35.40 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Jezioro Rybnickie

Sobota, 31 lipca 2010 · dodano: 05.09.2010 | Komentarze 0

W ubiegłym roku jadąc z rowerem do Wisły przejeżdżałem obok rybnickiego jeziorka. Nie zapomniałem o tamtym miejscu i od około 2 tygodni wyczekiwałem okazji, aby tam pojechać. Nadarzyła się także sposobność, aby wypróbować nawigację...

TRASA: Koźle -> Kędzierzyn (Pogorzelec) -> Brzeźce -> Bierawa -> Dziergowice -> Solarnia -> Rudy -> Jezioro Rybnickie (powrót tą samą trasą)

Dzień był raczej ciepły, choć chmury zdawały się zapowiadać deszcz - na szczęście go uniknęliśmy. Trasa przebiegała znaną nam drogą do Dziergowic. Dalej zaczęły się schody :-) W Solarni towarzyszka podróży otrzymała telefon i dalsza droga stanęła pod znakiem zapytania. Na szczęście po kilkunastu minutach sprawa się wyjaśniła i mogliśmy ruszyć. Wjechaliśmy na leśną drogę - prostą niczym strzała. Wtedy też po raz pierwszy przydała się nawigacja. Co prawda miałem tylko mapę bazową, ale akurat Rybnik był na niej zaznaczony, więc jechaliśmy ze spokojem wiedząc, że zmierzamy w dobrym kierunku po nieznanej nam drodze. Kilka kilometrów przed Rudami trafiliśmy na piękne, wręcz magiczne miejsce. Naokoło las, a tuż przy drodze rosnące paprocie. Wrażenie potęgowała niezbyt wysoka temperatura i panująca wilgoć, oraz zapach lasu :-)




Okazało się także, że w miejscowości Rudy jest wytyczony szlak edukacyjny po tamtejszym lesie. Byłem zdziwiony dużą jak na polskie warunki ilością rowerzystów - także sakwiarzy.



Gdy dotarliśmy nad jezioro, zakotwiczyliśmy przy jednym z lokali, a następnie udaliśmy się dalej, aby objechać zbiornik. Przed wyjazdem zasięgnąłem informacji u źródła i dowiedziałem się, że całe jezioro można objechać, ale niestety rzeczywistość okazała się inna. Ponadto nie mieliśmy już zbyt dużo czasu i trzeba było wracać.
W drodze powrotnej za Dziergowicami natknęliśmy się jeszcze zdechłego dzika w przydrożnym rowie ;-)

Dane wyjazdu:
85.80 km 0.00 km teren
05:10 h 16.61 km/h:
Maks. pr.:46.20 km/h
Temperatura:35.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Surowina, dzień 2

Niedziela, 11 lipca 2010 · dodano: 05.09.2010 | Komentarze 0

Po spokojnej nocy i poranku powoli zaczęliśmy zbierać się do drogi powrotnej. Zmotoryzowani "trzymali za nas kciuki" ;-)

TRASA: Surowina -> Świerkle -> Luboszyce -> Opole -> Lędziny -> Suchy Bór -> Walidrogi -> Nakło -> Izbicko -> Koźle

Około godziny 10 wyjechaliśmy w drogę powrotną. Słoneczny dzień zapowiadał się pięknie :-) Humory dopisywały, a ponadto natrafiliśmy na niedawno otwarty lokal (dokładnie w czwartek ;-) ) przy trasie Opole -> Strzelce. Bardzo nam podpasował, gdyż był tam basen, oraz bar jak na Hawajach - dzień był wszak bardzo gorący... :-)




Dane wyjazdu:
95.52 km 0.00 km teren
05:37 h 17.01 km/h:
Maks. pr.:47.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Surowina, dzień 1

Sobota, 10 lipca 2010 · dodano: 05.09.2010 | Komentarze 0

Od pewnego czasu w kręgu znajomych mowa była o wyjeździe rowerami poza miasto większą grupą, nocleg i powrót następnego dnia. Oczywiście pojechaliśmy tylko we dwójkę - reszta (same lenie ;-) ) samochodem :-) Co oczywiste wcześniej także planowaliśmy trasę jakbyśmy jechali na koniec świata, co dodawało tej wyprawie nieco smaczku :-) Na szczęście dzień przed wyjazdem przyszedł zakupiony przeze mnie bagażnik - nie wyobrażałem sobie wyjazdu bez sakiew.

TRASA: Koźle -> Raszowa -> Leśnica -> Poręba -> Kadłubiec -> Wysoka -> Poznowice -> Izbicko -> Schodnia -> Szczedrzyk -> Turawa -> Łubniany -> Surowina

Dzień był dosyć ciepły i jak już zdążyliśmy się przyzwyczaić, wspólna podróż minęła nam w bardzo dobrych nastrojach :-) Nie obyło się oczywiście bez kilku podjazdów w okolicach góry św. Anny, ale jak zwykle daliśmy rady :-) Po drodze zahaczyliśmy także o Jezioro Turawskie. Zahaczyliśmy, czyli wpadliśmy na plażę, by po pięciu minutach z niej wypaść :-))

Dane wyjazdu:
100.40 km 0.00 km teren
05:55 h 16.97 km/h:
Maks. pr.:43.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Moszna po raz drugi, czyli pochwalmy się odkryciem :-)

Niedziela, 27 czerwca 2010 · dodano: 05.09.2010 | Komentarze 0

Odkryciem fajnej trasy rzecz jasna :-) Tym razem nie jechałem sam (vide: czas jazdy ;-) ). Podróż bardzo udana i bardzo wesoła, choć tym razem już bez saren :-) Pewnie osoba towarzysząca wystraszyła swoim gadaniem... ;-)