Info
Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Z balastem, czyli... nie sam ;-)
Dystans całkowity: | 5210.35 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 292:53 |
Średnia prędkość: | 17.62 km/h |
Maksymalna prędkość: | 68.64 km/h |
Liczba aktywności: | 178 |
Średnio na aktywność: | 29.27 km i 1h 39m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
41.84 km
0.00 km teren
01:37 h
25.88 km/h:
Maks. pr.:60.35 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Jesienno-grudniowa przejażdżka :-)
Sobota, 21 grudnia 2019 · dodano: 03.02.2023 | Komentarze 0
Jesienno-grudniowa, czy wiosenno-grudniowa? :-) Pytanie jest na pewno zasadne, ponieważ ponieważ pogoda i temperatura w niczym nie przypominała zimowo-grudniowej :-) Co prawda miał to być ostatni taki dzień w tym roku po którym miało nastąpić wyraźne oziębienie, ale mimo wszystko - przecież już druga połowa grudnia!Rowerowo zachodzą u mnie jakieś dziwne zmiany... W sumie, to gdyby nie zdjęcie do kalendarza, to pewnie bym nie wyszedł. Mam konflikt z czasem i z tym ile musiałbym go poświęcać, aby dalej robić rowerowe postępy. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to co omija mnie w domu...
mAPA (Narysuj)
Ruszyłem w kierunku Kłodnicy. Już na całe szczęście połatali pas jezdni w kierunku Koźla :-) Słoneczko co jakiś czas umilało jazdę i było stosunkowo ciepło :-) W lesie za Kłodnicą zauważyłem zamykający się w oddali szlaban kolejowy. Gdy do niego dojechałem, postanowiłem zagadać innego rowerzystę, który również czekał na przejazd :-) Chyba w ogóle kojarzę tego Pana z naszego osiedla :-) Chwilkę porozmawialiśmy i podjechaliśmy około kilometra, po czym się urwałem. Na Górze św. Anny nie spędziłem dużo czasu :-) W drodze powrotnej jechałem chyba szybciej, ale swoich myśli chyba nie dogoniłem. Co ja chcę dalej robić? Czy wciąż rower, czy dać sobie spokój? Jakie będą koszty każdej z tych decyzji? Chyba dobrze, że jest zima - mam nadzieję, że przez ten czas rozwiążę swoje rozterki...
Tuż za Raszową :-) Pięknie oświetlona Góra św. Anny :-) (daj z kapliczką)
Rozpoczynamy podjazd :-) Słoneczko co prawda umila jazdę, ale na horyzoncie widać pas ciemnych chmur :-) Co przyniosą? :-)
Wspinaczki ciąg dalszy :-) (przed muzeum)
Na szczycie :-)
Już w drodze powrotnej :-)
Dane wyjazdu:
44.21 km
0.00 km teren
01:48 h
24.56 km/h:
Maks. pr.:55.57 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Drugi raz na drogę rowerową :-)
Sobota, 27 lipca 2019 · dodano: 08.09.2019 | Komentarze 0
Kolejny piękny dzień na rower :-) W sumie, to bym nie wychodził, ale Aneczka mi kazała ;-)Oczywiście żart! ;-)
Postanowiłem sprawdzić jak się ma sytuacja z drugiej strony drogi rowerowej. Tym razem przeskoczenie barierki na obwodnicy było dużo łatwiejsze ;-) Ogolnie całe to moje rowerowanie w ostatnim czasie jakieś inne jest - jakby lżejsze. Tak jakby ta przerwa wcale mi nie zaszkodziła, a wręcz przeciwnie. Jestem jakiś taki świeższy, bardzie dynamiczny, a na samym rowerze utrzymuję wyższą kadencję i jestem w stanie poruszać się dynamiczniej. Oprócz tego zauważyłem, że zdarza mi się wpinać w pedały zupełnie na nie nie patrząc. Z lekkością porównywalną do oddychania. Pamięć mięśniowa jest niesamowita!
W Cisku wyprzedziłem jegomościa z dzieckiem, ale zostałem przez nich wyprzedzony, gdy zatrzymałem się na zdjęcie wjazdu na drogę rowerową, a później na malinkę i jeżynki ;-) Przy okazji za to postanowiłem zasięgnąć języka i zapytać, gdzie to w końcu ta droga rowerowa prowadzi. Okazało się, że kończy się w Polskiej Cerekwi, a ostatni etap jest już szutrowy. Przy okazji nawiązała się między nami dłuższa dyskusja i trwała aż do drogi krajowej. No i nie zrobiłem ani jednego zdjęcia na drodze rowerowej, a średnia była jak padaka ;-) Nic to! Krzewienie rowerowej pasji (no a jak - a niby o czym przez całą drogę rozmawialiśmy? :-) ) musi czasem kosztować! :-)
Gdy już zerwałem się na wolność, znów włączyłem swoje tempo :-) Pokonałem fajny podjazd i wyjechałem z Polskiej Cerekwi. Ogólnie trasa zaczynała mi się coraz bardziej podobać! Już od dłuższego czasu odpuszczałem sobie "kierunek Cisek", a tu proszę! Dobry asfalt, niewielki ruch samochodowy, pola i przyroda naokoło! Poza tym trasa nie jest płaska, a otaczają ją zewsząd pagórki, co dodaje jej też dodatkowego uroku :-) Do domu wróciłem zauroczony - przede wszystkim rowerem, który cały czas daje mi sporo frajdy i mam wrażenie, że po tej przerwie odkrywam kolejny jego aspekt. To jest to!
_
Kocham szoskę! :-)
Rozpoczynamy! :-)
Mniam, mniam! :-) Dzięki wczorajszej pogawędce z "babcią" zauważyłem, że są tu takie przysmaki! :-)
Wolność! ;-) No to trzeba nadrobić fotograficznie ;-) Polska Cerekiew :-)
Góra św. Anny na horyzoncie :-)
Tuż przed Gierałtowicami :-) Na etapie do Długomiłowic spadło na mnie kilka miłych kropelek deszczu :-) Dosłownie kilka ;-) Musiałem wspomagać się wodą z bidonu, wylewaną na głowę :-) Kocham ten klimat! :-)
Bociek w Naczysławkach :-)
Bociek w Dębowej ;-)
Dane wyjazdu:
4.79 km
0.00 km teren
00:33 h
8.71 km/h:
Maks. pr.:20.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Jednak jest sens jeździć na innym rowerze niż szosa...
Niedziela, 21 kwietnia 2019 · dodano: 08.09.2019 | Komentarze 0
W piątek po pracy zdecydowałem się jeszcze wrócić do domu po rowery i dopiero później jechać na świętowanie. Pogoda miała być bardzo dobra i czułem w kościach, że jest to odpowiednia decyzja. Faktycznie tak było bo - przede wszystkim Karol - ale i również Kasia, śmigali na rowerach aż miło już od soboty :-) Mieliśmy w planach wspólny wypad, ale nie wyrobiliśmy się czasowo. Niedziela była już jednak nasza :-)Już na samym początku wyjazdu wpadło mi do głowy, czy w wakacje nie uda się przypadkiem zabrać Karola pod namiot :-) Zobaczymy co z tego wyjdzie :-) Tymczasem w trakcie dzisiejszego wyjazdu ja wszedłem na ambonkę myśliwską (przypomniały mi się z automatu stare czasy szkoły średniej ;-) ), a Karol cieszył się każdym korzeniem, każdą przeszkodą :-) Ania chyba po prostu cieszyła się nami :-) Jeżeli chodzi o mnie i rower, to ja po prostu jechałem, ale za to wręcz ekstremalnie cieszył mnie widok Karola jadącego obok. I nie chodziło o rower. To narzędzie - jedno z wielu. Radowała mnie możliwość wspólnego spędzania czasu, patrzenia na własne dziecko. Ogarnęła mnie ogromna wdzięczność. Nawet dla tego jednego wyjazdu warto było wracać do domu po rowery... Wspomnę jeszcze choćby o tym, że Karol po samym podwórku wykręcił przez dwa dni wielokrotnie więcej kilometrów, niż dziś z nami ;-)
Ależ tam było zielono! Tak soczyście zielono! :-)
Już przy wieży obserwacyjnej :-) Nawet udało się nam porozmawiać ze strażnikiem, a przy okazji usłyszeliśmy kilka ciekawostek :-)
Krótki postój przy dużym pieńku :-) Chwilę wcześniej pozował tu Karol :-)
Dawne wspomnienia... ;-)
Młody zasuwał, aż się za nim kurzyło! :-)
Piknikowy postój :-)
Był i moment lekkiej przeprawy :-)
Młody zasuwa z wzniesienia :-)
Czekamy aż urosną :-)
Kolejny krótki postój już na sam koniec wyjazdu :-)
Dane wyjazdu:
70.00 km
0.00 km teren
03:12 h
21.88 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Wycieczka z negatywem...
Sobota, 13 października 2018 · dodano: 10.12.2018 | Komentarze 0
Po przyjemnie nieprzespanej nocy byłem kompletnie nie do życia. Nawet gdy szedłem po chleb o jedenastej czułem, że mógłbym się zaraz położyć na chodniku i zasnąć :-) Remedium miało być wyjście na rower :-)Początek zapowiadał się nad wyraz dobrze :-) Temperatura odczuwalna była wyższa niż wczoraj i przyjemnie się śmigało :-) Do Góry św. Anny deptałem sobie fajnie, a gdy byłem już prawie na miejscu zauważyłem, że nawigacja wyświeliła komunikat o wyczerpanej baterii. W związku z tym postanowiłem od razu skorzystać z któtkiego postoju na szczycie, aby wymienić baterie na inną parę - miałem ze sobą dwie pary lekko używanych i byłem pewien, że przynajmniej jedna z nich spokojnie da radę wytrzymać do końca przejazdu. Ku mojemu zdziwieniu żadna z nich nie dała rady odpalić sprzętu! Ostatecznie postanowiłem ponownie włożyć dotychczasową parę, ale i w tym przypadku nawigacja nie zadziałała! Nie miałem wyjścia - trzeba było ruszać. Nie działał natomiast żaden sprzęt rejestrujący dane z wyjazdu, bo licznik również już jakiś czas temu odmówił posłuszeństwa, prawdopodobnie z powodu przetartego kabelka. W całym tym zamieszaniu nie zrobiłem nawet Karolowi pamiątkowego zdjęcia... W sumie, to i tak lekko obawiałem się tego kadru, bo ludzi było dość sporo.
W Wysokiej zatrzymałem się, aby zawitać do tutejszego sklepu. Baterie na stanie były, ale nie można było płacić kartą. Wiedziałem już zatem, że nie tylko nie zarejestruję maksymalnej prędkości na zjeździe, ale też sporej części zaplanowanej trasy, co będzie miało kolosalny wpływ na średnią z całego wyjazdu. Postanowiłem się tym jednak nie przejmować i mimo wszystko cieszyć się jazdą, pięknym dniem i otoczeniem :-) Zjeżdżając w kierunku Ligoty, zauważyłem w bliskiej odległości za sobą innego kolarza. Niedługo przed wjazdem na główną minąłem też innego, jadącego w przeciwnym kierunku. Wymieniliśmy pozdrowienia, po czym celowo trochę, aczkolwiek wyraźnie zwolniłem, aby umożliwić zrównanie się ze mną kolarzowi jadącego z tyłu. Rozmowa zawiązała się bardzo szybko :-) Zdążyliśmy wymienić się informacjami o zaplanowanej na dziś trasie, krótkiej historii naszego rowerowania i wyglądało na to, że dalsza konwersacja będzie bardzo pozytywna. Niestety Adam zjechał zgodnie z planem w kierunku Zdzieszowic, a ja trochę zacząłem żałować, że stało się to tak szybko. Nawet przeszło mi przez myśl, czy nie zmienić planów. Nawigacja i tak nie działała, a ponadto miałem jakieś lekkie przeświadczenie, że być może uciekła mi możliwość do zawiązania ciekawej znajomości. Były to odczucia niezbyt mi bliskie. Było to dziwne, a z drugiej strony zdawałem sobie sprawę z tego, że w ostatnich latach zaniedbałem kontakty międzyludzkie...
W Gogolinie wyszukiwałem jakiegoś sklepu, ale zgodnie z przypuszczeniem nie było niczego na pierwszych metrach i trzeba było jechać dalej w kierunku centrum bez zbierania danych. Nierejestrowany dystans uciekał, aż w końcu dojrzałem Biedronkę przy głównej drodze. Trochę zniechęcił mnie zapełniony w trzech czwartych parking, zatoczyłem kółko nieopodal, oceniając sytuację i w końcu postanowiłem tam zjechać. Niestety nie bardzo było gdzie zostawić rower - pozostawienie go na zewnątrz nie wchodziło w grę, zerkając w głąb sklepu widać było, że korytarze są zapełnione towarami, do tego ludzie. Nie było szans wejść z rowerem do sklepu jak choćby zrobiłem to kiedyś w Prudniku. Ostatecznie postanowiłem wcisnąć się pomiędzy bankomat, a małą szafkę bagażową naiwnie licząc na to, że ktoś kto podejdzie do jednego z tych "mebli", obejdzie się z moim rowerkiem bardzo delikatnie. W ułamku sekundy przyjąłem to za pewnik i odwróciłem się w kierunku wejścia. Wtedy usłyszałem delikatny hałas i zobaczyłem, że rower gibnął się na bok. Momentalnie zwróciłem uwagę na fakt, że górna rura ramy opierała się teraz na kancie metalowej szafki bagażowej. Szlag by to... Na jej prawej stronie widać było cienką kilkucentymetrową biało-szarą rysę... Miałem jeszcze nadzieję na to, że została tu farba z szafki, ale wiele wskazywało też na to, że mogłem być w błędzie... Zawinąłem się stamtąd w ułamku sekundy, podłapując złość i żal. W normalnych warunkach nigdy nie zdecydowałbym się na taki postój i pozostawienie roweru w takim miejscu, ale wpływ na mnie miało samopoczucie po bardzo krótkiej nocy. Od samego początku jechałem z typowym dla mnie bólem głowy, występującym właśnie w takich warunkach i w niektórych prostych sytuacjach miałem lekkie problemy z decyzyjnością. Myślałem już o tym jeszcze przed wyjściem. Niestety jedna z takich decyzji okazała się być mocno niefortunna...
Baterie kupiłem dopiero w Krapkowicach. Pozytywne zakończenie tej historii nie wpłynęło jednak na mnie kojąco, bo wciąż w głowie miałem rysę na ramie. Dodatkowo gdy zjechałem na zaplanowany przejazd po tutejszym Rynku, zaczęły mnie irytować bruki. Zrobiłem kilka zdjęć do dokumentacji i postanowiłem się stąd szybko ulotnić. Wkrótce dojechałem do tutejszej przystani i gdy już zbierałem się do odjazdu, zauważyłem starszego i lekko sfatygowanego pana z rowerem i sprzętem wędkarskim. Postanowiłem nie dać się złej passie i wymienić z nim kilka zdań. Czy to jeszcze jestem ja? ;-) Zamierzony efekt osiągnąłem bardzo szybko i upiekłem co najmniej dwie pieczenie na jednym ogniu :-) Okazałem komuś zainteresowanie, wywołałem uśmiech, odwróciłem swoje nastawienie i ponownie uczyniłem dzień pięknym :-) Pozytywny efekt nie trwał jednak długo. Trasa zrobiła się nieciekawa. Za Żywocicami wpakowałem się na betonowe płyty (w dodatku z dość dużym jak na taką drogę ruchem samochodowym, spowodowanym remontem "krajówki") i mocno zaczął wiać wiatr. Wyjazd zaczął mnie męczyć. Zacząłem jeszcze raz żałować, że nie pojechałem w kierunku Zdzieszowic razem z nowo poznanym kolegą. Dodatkowo jesiennych widoków nie było tu wcale, wbrew nadziejom towarzyszącym mi przy planowaniu tego etapu wycieczki. W zasadzie jedynym zauważalnym pozytywem był fakt, że powróciły miłe wspomnienia z wycieczki z Aneczką, jak i moich samotnych, gdy zdarzało mi się tędy jeździć w dalekiej przeszłości. Prócz tego byłem już zmęczony jazdą. Zarówno mentalnie, jak i fizycznie. Mocny wiatr nie ułatwiał sprawy. Ostatecznie zaczałem nadrabiać łykanie asfaltu, gdy przed Pokrzywnicą wróciłem na główną. Szło mi całkiem dobrze do czasu, gdy przed rondem w Większycach zauważyłem sygnalizator świetlny, postawiony tu w związku z remontem ronda. Ostatni wyprzedzający mnie kilka chwil wcześniej samochód załapał się jeszcze na przejazd, ale na mnie czekało już czerwone światło. Zatrzymałem się i z niechęcią oczekiwałem na możliwość kontynuowania jazdy. Sznurek samochodów za mną urósł bardzo szybko i zorientowałem się, że ustawiono tu dość długie cykle. Zacząłem żałować, że nie zabrałem się na czerwonym. Co prawda niezgodnie z przepisami, ale spokojnie doturlałbym się za ostatnim samochodem niepostrzeżenie i bez szkody dla nikogo. Myśl ta opuściła mnie jednak bardzo szybko. Czekał mnie jeszcze przejazd przez miasto. Chciałem być w domu dosłownie "już" i męczyła mnie myśl o tym, że przede mną jeszcze ten miejski odcinek. Na całe szczęście minął mi on bardzo szybko. Na ostatnich kilometrach dopadła mnie też refleksja, że w związku z planami na niedzielne rodzinne wyjście, być może był to mój ostatni wyjazd na szosie w tym sezonie, a tu taki klops...
Sympatyczna Anka w oddali :-) Miło i pozytywnie :-)
Słysząc odgłos helikoptera, momentalnie postanowiłem się zatrzymać :-)
A tu już jesiennie bez helikoptera ;-)
Pięknie jesiennie... :-)
Wieża Bramy Górnej w Krapkowicach.
Na Rynku.
Wygląda na zabytek, to strzelę fotkę... ;-)
Przystań.
Osobłoga - przywołuje ciekawe i miłe skojarzenia :-)
I znów Góra św. Anny. Tym razem patrzyłem na nią z lekką tęsknotą.
Ale się wrypałem...
Chyba jechaliśmy kiedyś tędy z Aneczką... :-)
A tutaj, to byliśmy na pewno! :-)
Dane wyjazdu:
15.00 km
0.00 km teren
01:06 h
13.64 km/h:
Maks. pr.:21.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Z Aneczką do sklepu ;-)
Środa, 1 sierpnia 2018 · dodano: 09.12.2018 | Komentarze 0
Dzisiejszy dzionek był kolejnym bardzo gorącym dniem :-) Już wczoraj mieliśmy wstępnie zaplanowane z Aneczką, że pojedziemy do jednego z okolicznych sklepów. Zakupy Aneczki, a trasa moja ;-)Szybko wjechaliśmy w las :-) Anula jakoś tak pędziła, że trudno mi było nadążyć ;-) Faktem jest jednak, że w obecnych jakże gorących warunkach, z pewnością jechałbym wolniej :-) Momentami czuć było mocno lasem i ogólnie okolica zachęcała do tego, by ją przemierzać :-) Na miejscu zjedliśmy jeszcze lody i ruszyliśmy w drogę powrotną :-) Fajnie się tak jechało :-)
Zdjęcie pod sklepem ;-)
Ani turbo strzała sprzed lat ;-)
Dane wyjazdu:
6.79 km
0.00 km teren
00:26 h
15.67 km/h:
Maks. pr.:30.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Do Koźla po dzieciaki :-)
Niedziela, 1 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0
Po wczorajszym nieciekawym zdrowotnie wyjeździe miałem w myśli to, że przyda mi się kolejnego dnia jakiś krótki i nieśpieszny rozjazd. Poza tym chciałem pokazać Aneczce trasę do Koźla, gdy zamkną most na Kłodnicy.Pierwsze metry uświadomiły mi, że za mocno napompowałem koła w Antku :-) Na kamienistym trakcie przy działkach odbijały się od nawierzchni, bardzo słabo tłumiąc nierówności. To nie był jednak problem. Obserwowałem kolano, które z początku nie dawało żadnych złych objawów, natomiast później kilka razy pojawił się lekki ból. Mimo wszystko cieszyłem się z jazdy na przykład śmiejąc się z Aneczki, która w jeździe na rowerze pomagała sobie rękami ;-) Kilka razy śmignąłem też obok niej tak, jak za starych czasów :-) Ogólnie był to fajny, pozytywny wypad :-)
Tak fajnie, niebiesko ;-)
Tędy też można jechać ;-)
Dane wyjazdu:
189.09 km
0.00 km teren
07:29 h
25.27 km/h:
Maks. pr.:62.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo
Wypad dla odmiany ;-)
Sobota, 30 czerwca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0
W związku z moimi planami na czterysetkę w tym roku i związanym z tym opóźnieniem, musiałem zacząć zwiększać dystanse. Czasu i tak miałem już bardzo mało! Wczorajszego wieczoru ułożyłem sobie trasę na dwieście pięćdziesiąt kilometrów, lecz o poranku całkiem słusznie uznałem, że w związku z tym iż z powrotem mam być na siedemnastą, skróciłem ją do stu dziewięćdziesięciu. Niebo spowijała warstwa szarych chmur, które bardzo szybko się przesuwały. To nie wróżyło niczego dobrego i nawet przez moment nie bardzo chciało mi się wychodzić. Szybko przełamałem jednak ten opór i po doborze stroju, ruszyłem w bój ;-)Zaczęło się już od startu. Przeciwny, lekko boczny wiatr czuć było bardzo mocno. Starałem się nieco wykorzystywać ukształtowanie terenu i tam starać się nabierać jakiegoś sensownego tempa. Trasa szła mozolnie, ale jakoś poruszałem się do przodu. W Prudniku natrafiłem na remont mostu i na żywca musiałem zjechać w inną stronę z ronda, ale pamiętałem też o małym mostku na wylocie z miasta, z którego udało mi się skorzystać i tym samym w miarę szybko wróciłem na trasę :-) Do Głuchołaz również ciężko się jechało, a ponadto coraz to bardziej zacząłem odczuwać prawe kolano, które "pykało" praktycznie od samego początku wyjazdu. W samych Głuchołazach minąłem tłum gapiów, zgromadzonych przy nieprzyjemnym zdarzeniu. Na lewym pasie stał samochód z otwartą maską, a przed nim przewrócony motocykl. Jakiś człowiek leżał na asfalcie i zajmowało się nim kilku ratowników. Był świadomy i na całe szczęście nie wyglądało to jakoś ekstremalnie tragicznie. Chwilę później rozpocząłem wspinaczkę i mijając zjazd, znalazłem się w Czechach. Na samym zjeździe nie przycisnąłem za bardzo, bo cały czas odzywało się to kolano... Zaczynało mnie to martwić.
Kolejne czeskie miejscowości mijałem ze średnim zaangażowaniem. Prawa noga odczuwalnie odstawała od lewej, a poza tym wiatr też odbierał chęci do jazdy. Nieopodal swojego zjazdu dostrzegłem innego kolarza, który kilka chwil przede mną zjechał w tą samą ulicę. Gdy już pojawił się przede mną wyżej na podjeździe dość szybko okazało się, że poruszam się od niego minimalnie aczkolwiek zauważalnie szybciej. Gdy dystans zmniejszył się już znacznie, postanowiłem go wyprzedzić. I tak się zaczęło... ;-) Od razu zauważyłem, że siadł mi na koło, a po pierwszym nawrocie zrównał się ze mną i już po drugim zdaniu dowiedziałem się, że jest pijany ;-) Faktycznie, gdy wysuwał się na metr, czy dwa do przodu, czuć było jakąś czeską śliwowicę ;-) Chwilę razem pojechaliśmy, ale ja dziś zdecydowanie nie paliłem się do jazdy z towarzystwem. W końcu jednak, gdy trochę celowo, a trochę przez ból kolana zostałem odstawiony, ów czeski kolarz pomachał mi na pożegnanie i ruszył przed siebie. Korzystając z tego faktu i z tego, że największy podjazd miałem już za sobą, postanowiłem zatrzymać się na krótki posiłek. Po starcie było już jednak bardzo nieprzyjemnie. Wiał wręcz mroźny wiatr, zrobiło się bardzo chłodno i naprawdę źle się jechało... Miałem w myśli fakt, iż przecież teraz czekał mnie zjazd do Zlatych Hor, ale na całe szczęście za Rejvizem sytuacja się ustabilizowała. Zjazd zaliczyłem całkiem fajny, ale nie taki jak mógłby być. Prawe kolano naprawdę nie pracowało tak jak powinno. Gdy zjechałem na podjazd pod Biskupią Kopę, zatrzymałem się ponownie. Trochę z powodu kolana, trochę z powodu zmęczenia dystansem i wiatrem, a trochę aby po prostu cieszyć się chwilą :-) Gdy ruszając zdążyłem dwa razy machnąć nogami, zostałem wyprzedzony przez jakiegoś młodzika, pozdrawiającego mnie po czesku "ahoj". Szybko zwróciłem uwagę, że miał strój kolarski CCC i rower również z pomarańczowymi wstawkami, ale jeszcze szybciej ów kolarz oddalał się ode mnie! Jechał w stójce skacząc po pedałach jak żabka z wręcz niesamowitą lekkością! Gdy ja dojechałem do pierwszego nawrotu, on był już na wysokości lekkiego zakrętu na kolejnej prostej biegnącej w kierunku szczytu! Rożnica naszych prędkości naprawdę mnie zdumiała, a jego lekkość poruszania się była niesamowita! Nie pamiętałem też, czy kiedykolwiek podjazd na Biskupią Kopę robiłem na raty, jak tym razem... Wiadomo, że niekiedy zatrzymywałem się na fotkę, ale spokojnie byłem w stanie zrobić ten - co by nie pisać - całkiem łatwy podjazd na raz. Dziś to chyba nie był mój dzień... Zaczynało mnie to mocno martwić pod kątem własnego zdrowia, oraz zaplanowanej już na za dwa tygodnie czterysetki! W końcu dobiłem do przełęczy, gdzie przystanąłem na moment. Co się dzieje?!? Zaraz po tym gdy rozpocząłem zjazd, minąłem się z pomarańczowym kolarzem po raz kolejny. Ciekawe w którym miejscu zrobił sobie nawrót...
Na prostej jechało mi się już trochę lepiej. Kolano trochę odpuściło, ale już po tym jak zwróciłem się w kierunku Prudnika, dopadł mnie mocny przeciwny wiatr i ponownie zacząłem się bardzo z nim męczyć. Powoli zbliżałem się do granicy, a gdzie jeszcze do domu? W Prudniku zaliczyłem kolejny postój licząc na to, że wiatr będzie w końcu moim sprzymierzeńcem, gdy zjadę na drogę w kierunku Kędzierzyna. Można powiedzieć, że stało się tak tylko częściowo, bo rzucały mną bardzo mocno również boczne jego podmuchy. Znów postój i to aż kilkuminutowy. Co jest grane?!? Byłem pewien, że gdyby nie niedyspozycja prawego kolana, byłbym w stanie raźnie jechać mimo wiatru, a tymczasem miałem dość jazdy! To zresztą nie był jedyny postój na tym odcinku drogi. Za Mochowem wyjechał przede mnie kombajn, którego postanowiłem nie wyprzedzać, chcąc nieco odsapnąć. Jechał tylko około dwudziestu na godzinę i po czasie trochę uśpiło to moją czujność. Jechałem w górnym chwycie z niewielką dostępnością do klamek. Chwilowy brak wyobraźni mogłem zakończyć kolizją, gdy kombajn raptownie przyhamował będąc już w zakręcie, prawdopodobnie w obawie przed nadjeżdżającym z przeciwka samochodem. Hamowanie awaryjne zrobiłem w ułamku sekundy! ;-) W końcu doturlaliśmy się do ronda, a jako że ów maruder cały czas jechał w tym samym kierunku co i ja, postanowiłem zawrócić nieco z trasy na jakieś małe zakupy. Nie chciałem wrzucać na żołądek niczego słodkiego, ale i tak kupiłem drożdżówkę i pączka! Niestety żywieniowo nie miało to na mnie dobrego wpływu, ale energetycznie nieco mi pomogło, bo tempo i żwawość nóg zauważalnie się polepszyły. Za Twardawą dogoniłem kombajn, ale trzy próby wyprzedzania spełzły na niczym, bo gdy tylko rozpoczynałem manewr, na horyzoncie pojawiał się jakiś samochód. W końcu gabaryt zjechał w prawo w ostatnią ulicę przed lasem. Ja tymczasem ostatni odcinek do Kędzierzyna już sobie nieco odpuściłem. Kolano dawało o sobie znać coraz bardziej. I coraz bardziej zaczynałem się martwić o jego stan, swoją dalszą jazdę i plany. Cieszyła za to tylna przerzutka, która przez cały wyjazd zmieniała przełożenia dosłownie tak, jakby dopiero co opuściła fabrykę :-)
I taki był to wyjazd dla odmiany... Wcześniej hurraoptymizm, a teraz miałem dość. Nie spodziewałem się tego i na pewno muszę konkretnie zrobić coś z tym moim kolanem. Mocniejsza jazda na szosie ukazała znane mi, lecz wygodnie ukryte mankamenty. Jeśli tego nie pokonam, dalsze szosowe śmiganie może nie być już tak proste...
Biskupia Kopa za Prudnikiem. Słoneczny skowronek dzisiejszego dnia. Cały czas tylko szarość na niebie...
Już po czeskiej stronie. Sekundę przed uruchomieniem aparatu, zza chmur wyjrzało słońce :-) Przy okazji wypatrzyłem kapliczkę gdzieś między drzewami.
Krótki postój przed Rejvizem - już samotnie ;-)
Biskupia Kopa widoczna z przedmieść Zlatych Hor.
Choć raz inne zdjęcie z tej trasy ;-)
To wyraźnie nie mój dzień. Żeby podjazd na Kopę robić na raty?!?
Zlate Hory u podnóża :-)
Nowy Browiniec. Mam dość.
Swojskie widoki przed Głogówkiem :-)
Rzutem na taśmę, zawracając już z trasy, wstąpiłem do jednego z punktów pocztowych na zakupy ;-) To był dobry ruch, bo wracając na trasę czułem się dużo lepiej.
Home Sweet Home ;-)
Dane wyjazdu:
1.76 km
0.00 km teren
00:08 h
13.20 km/h:
Maks. pr.:27.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Przedszkole 060618, popołudnie
Środa, 6 czerwca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0
Gdy byłem na dole okazało się, że jest tam też Aneczka. No to trzeba było wyciągać kolejny rower. I średnią szlag trafi... ;-)Większym problemem był jednak fotelik. Normalnie nie da się jeździć z tym ustrojstwem! W drodze powrotnej, gdy miałem już Kasię za plecami, musiałem już mocno przesunąć stopy na pedałach do przodu. Było to nie tyle mało komfortowe, co bardziej niebezpieczne. Do chrzanu z tym. Wchodząc już na górę naszła mnie refleksja, iż stosunkowo niedawno w naszym kraju usankcjonowano prawnie funkcjonowanie przyczepek rowerowych dla dzieci. W mojej ocenie to fotelikom powinno się stawiać dużo większe wymagania.
Kategoria z Kwiatuszkiem :-), Z balastem, czyli... nie sam ;-), z Bąbelkiem :-), Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
4.22 km
0.00 km teren
00:28 h
9.04 km/h:
Maks. pr.:28.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Praca 220817
Wtorek, 22 sierpnia 2017 · dodano: 24.12.2017 | Komentarze 0
Porankowy standard :-)Porankowy standard chodnikowo-drogowy :-) Bardzo przyjemnie jechało mi się dzisiaj Antkiem... :-) Powietrze było bardzo rześkie, mocno chłodne, a my sobie gnaliśmy :-) Mmm... :-)
Wracałem już z Aneczką :-) Pogadaliśmy podczas jazdy, a później gadałem już z Kwiatuszkiem :-)
Dane wyjazdu:
4.56 km
0.00 km teren
00:29 h
9.43 km/h:
Maks. pr.:26.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Praca 180817
Piątek, 18 sierpnia 2017 · dodano: 24.12.2017 | Komentarze 0
Porankowy standard :-)Standardowy przejazd do przedszkola, a później chwilowe oczekiwanie na Aneczkę. Jako że nasza mała księżniczka nie miała dziś ochoty wychodzić z domu, Ania miała opóźnienie przez co zdecydowałem się pojechać dalej do pracy sam.
W drodze powrotnej dojazd do przedszkola z Aneczką, a później spacer z Kasieńką :-) Zepsuła mi i tak już niską średnią ;-) Ciepluśko! :-)