Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Krótko, nie zawsze na temat ;-)

Dystans całkowity:13176.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:631:58
Średnia prędkość:20.72 km/h
Maksymalna prędkość:66.71 km/h
Liczba aktywności:910
Średnio na aktywność:14.48 km i 0h 41m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
21.41 km 0.00 km teren
01:01 h 21.06 km/h:
Maks. pr.:32.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

A skoro już mam zielone światło... ;-)

Piątek, 9 maja 2014 · dodano: 10.05.2014 | Komentarze 0

Jeszcze będąc w pracy czułem, że dziś rower dobrze mi zrobi. Stres miałem na barkach. Uprzedziłem o swoich zamiarach Aneczkę i w domu począłem czynić małe przygotowania. Chciałem znaleźć mostek, o którym pisał jeden z Forumowiczów ale uznałem, że wizyta w Bierawie przełoży się na długi czas przejazdu, a chciałem jednak pobyć po południu w domu z rodzinką. Aneczka namawiała mnie jednak do tego, abym się rowerowo nie ograniczał :-) Ja jednak potrzebowałem jedynie wywietrzyć stresy... :-)



Ruszając spod bloku wiedziałem już jednak, że pojadę na poszukiwania mostku :-) Było przyjemnie ciepło. Cieplej, niż wynikałoby to z wcześniejszej oceny zza okna. Trochę pokluczyłem po dzielnicy, chcąc wyjechać wprost na drogę którą miałem wjeżdżać do lasu. Dopiero na końcu okazało się, że dojechałbym tam jadąc najprościej jak się da :-) W lesie temperatura minimalnie spadła, ale kto by się tym przejmował :-) Czułem relaks, wiatr we włosach, swobodę... Ptaki pięknie śpiewały. Cudnie było! W Brzeźcach postanowiłem nie wjeżdżać od razu na niebieski szlak, ale pociągnąć trochę między zabudowaniami, patrząc troszkę jak mieszkają inni ludzie. Szybko dojechałem do wylotu ze Starego Koźla, gdzie urzekł mnie asfaltowy zakręt pośród żółci :-) Wcześniej tak pachniało...



Do Bierawy dojechałem jadąc troszkę pod wiatr i wręcz napawając się widokami, ptasim śpiewem, zapachem rzepaku... Naprawdę pięknie było! Zieleń drzew była tak pozytywna... I nie wiem, czy te ptaki naprawdę poświrowały, czy to ja - mając w ostatnich miesiącach mniej rowerowych wyjazdów - odzwyczaiłem się od ich pięknego śpiewu. Żyłem.



Prędko przebyłem alejkę do głównej drogi, szukając odpowiedniej ulicy. Wjechałem na nią, zawracając kilka metrów. Początkowo były kocie łby, później asfalt, a na samym końcu jakiś żużel, czy kamyczki. Gdy w końcu wyjechałem zza gęstej wiejskiej zabudowy, miedzy polami rozpocząłem poszukiwania białego mostku. Dojrzałem go kilkanaście metrów przed widocznym końcem drogi. Ustawiając się do zdjęcia, wystraszyłem jakieś żyjątko w trawie przy polu rzepaku, a później wystraszyłem się sam, gdy przechodząc przez mostek, szczęknęła poluzowana metalowa płyta :-) 



Po kilkuset metrach dojechałem do głównej drogi, oczekując na pociąg przy zamkniętym szlabanie. Następnie przejechałem przez kolejny przejazd, zatrzymując się przy znanej lokalnie bramie OXO ;-) 



Droga do Azot przebiegła spokojnie, wyprzedziło mnie kilka samochodów (dziękuję Ci Aneczko, że właśnie tą trasę mi doradziłaś - na głównej by mnie dopiero wyprzedzali...), a mijając myjnię cystern kolejowych dało się poczuć chemiczne zapachy. Na zakręcie tuż przed skrzyżowaniem dostrzegłem szeroką ścieżkę i coś zaświtało mi w pamięci. Chyba kiedyś raz tamtędy szedłem. Postanowiłem zawrócić :-) Ścieżka biegła przy rzeczce, prowadziła do przystanku kolejowego na Azotach, gdzie urzędowała hałaśliwa grupa młodej młodzieży. Przemknąłem obok nich w poszukiwaniu wylotu z drugiej strony i chwilę później już jechałem w stronę leśnej asfaltowej drogi, którą zamierzałem dotrzeć do Pogorzelca.



Leśna trasa przebiegła w bardzo dobrym nastroju - podobnie zresztą jak cały ten rowerowy wypad :-) Czułem, że wszystkie pracowe stresy pozostawiłem gdzieś za sobą, że wywiał je wiatr, odpędził Antek swoją wielką rowerową mocą. Było świetnie. Dystans był optymalny. Na azotowym skrócie początkowo było bardzo pusto, ale za ostatnim nawrotem pojawili się spacerowicze. Jak się miało okazać, czekał mnie najtrudniejszy etap dzisiejszego wyjazdu ;-) Powoli minąłem pieska, który za sprawą przywołującej go pani o mały włos nie wszedł mi pod koła, dwoje rowerzystów jadących całą szerokością drogi i jeszcze mających o to do mnie jakieś uwagi, czy kierowcę wycofującego z miejsca parkingowego, przed którym trzeba było awaryjnie hamować. To były jednak tylko nic nie znaczące sprawy (oprócz pieska, który był uroczy), a cały wyjazd... Cały dzisiejszy wyjazd, to było piękne popołudniowe rowerowanie. Ta godzinka była zbawienna...
_
Dziękuję Ci Aneczko :-)

Dane wyjazdu:
36.59 km 0.00 km teren
01:51 h 19.78 km/h:
Maks. pr.:43.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Na Ankę z Łukaszem :-)

Niedziela, 4 maja 2014 · dodano: 04.05.2014 | Komentarze 0

Wstając z łóżka i wyglądając przez okno stwierdziłem, że odpuszczę sobie dziś rower. Pogoda co prawda dopiero się rozkręcała, ale mogłem porobić dziś inne rzeczy. Co zaplanowałem, tego nie wykonałem, bo nie dalej jak piętnaście minut później zadzwonił Łukasz z niecodzienną propozycją, aby razem pojechać na Ankę :-) No cóż... Jedziemy! :-) Takiej okazji przepuścić nie chciałem!



Aneczka z Bąblem pojechali do Koźla, a ja w tym czasie wyruszyłem do Kłodnicy na punkt zborny :-) Mimo słońca na firmamencie, było zimno, a zimny wiatr dokuczał tak mocno, że już na samym początku wyjazdu włożyłem na siebie super koszulkę od Aneczki. Na miejscu od trzech minut czekał już Łukasz. Ruszyliśmy praktycznie z miejsca i w zasadzie od razu okazało się, że będzie mi bardzo trudno dotrzymać kroku jego młodym i silnym mięśniom. Cisnął że nie wiem co, choć na szczęście wyrozumiale po krótkim czasie zmniejszył tempo. Za Kanałem tuż na skraju lasu, wyprzedziło nas dwóch kolarzy i - co zdarzyło mi się tu po raz pierwszy - to z ich inicjatywy wyszło rowerowe pozdrowienie w naszą stronę :-) Pozytywnie :-) Na początku Raszowej na chwilę przystopowaliśmy, a gdy Góra św. Anny była na wyciągnięcie obiektywu, zatrzymaliśmy się ponownie.



Przed zakrętem minęliśmy zielonego Mercedesa. Byłem pewien, że to ten sam, którego zapamiętałem przy okazji poprzedniego wyjazdu. Tym razem jednak kierowca był inny :-) Na krótko przed Leśnicą wiatr nieco ustał i trochę podniosła się temperatura. Na Rynku zrobiliśmy kolejny postój. Przejeżdżałem tędy sporo razy, ale jakoś nigdy nie było okazji, aby tu przystanąć. Dobrze, że w końcu nadszedł taki czas :-) 



Rozpoczęliśmy podjazd pod Górę św. Anny, gdzie to ja przejąłem pałeczkę pierwszeństwa. Po lewej rozpościerały się ładne widoki czeskich gór, które niestety jak zwykle psuły kominy ze Zdzieszowic. Gdy dojechaliśmy na punkt widokowy, zaczęliśmy wyszukiwać na horyzoncie znane nam bardziej lub mniej miejsca. Spędziliśmy tam kilka minut, a gdy wróciliśmy na drogę, akurat włączyliśmy się w peleton kolarek :-) Sporo ich było, podobnie jak i innych rowerzystów, spotkanych podczas tego wyjazdu :-)



Na podjeździe wyprzedziło nas co najmniej kilku sapiących kolarzy :-) My tymczasem pokonywaliśmy dystans na lajcie, relaksacyjnie i widokowo :-) Ostatecznie nie wjechaliśmy na szczyt przy kościele, zjeżdżając kilkanaście metrów na postój przy wykopalisku.



Zbierając się na drogę powrotną umówiliśmy się, że widzimy się na rynku w Leśnicy. Ja trochę odczekałem, aby nie kolidować z Łukaszem i móc zjechać swoim tempem. Wiatr nie pozwalał wycisnąć optymalnej prędkości, ale i tak było całkiem sympatycznie :-) Ponownie trochę zmarzłem :-) Gdy spotkaliśmy się w Leśnicy, Łukasz rzucił propozycję, że pokaże mi ulice w rzece. Trochę zdziwiłem się co może mieć na myśli, ale na miejscu okazało się, że faktycznie przez kilkadziesiąt metrów, ulica poprowadzona jest w korycie rzeczki! :-) To Ci piękny kwiatek! :-) Człowiek codziennie może się czegoś dowiedzieć :-) Tymczasem nad naszymi głowami przeleciał nisko samolot i ponownie pożałowałem, że nie wożę aparatu w bardziej dostępnym miejscu (już niebawem to się zmieni). Jak się miało okazać za kilka minut - ucieknie mi jeszcze jedna fotka ;-)



Postanowiliśmy podjechać te kilkadziesiąt metrów ową rzeczką, abym mógł zobaczyć uliczkę w całej jej okazałości. Ponownie więc przystanęliśmy na drugim końcu, by po kilku minutach się wrócić. Jako że miałem Antka ustawionego do zdjęcie w nurcie rzeki, Łukasz pojechał pierwszy a ja po chwili za nim. Po kilku sekundach jazdy mój kompan odwrócił się do mnie, aby coś do mnie krzyknąć i... w następnej sekundzie ujrzałem skręconą kierownicę i lecącego do wody na plecy Łukasza! Zebrał się szybko, krzyknąłem tylko do niego czy nic mu nie jest i gdy uzyskałem pozytywną odpowiedź, mogłem włączyć pozytywne odbieranie tego zajścia :-) Z mojej perspektywy i z perspektywy wyjazdowego "kwiatka", było to zdarzenie bardzo ciekawe, które z pewnością będziemy ze śmiechem wspominać :-) Gdy dotarliśmy do brzegu, zrzuciłem z siebie super koszulkę, a mokra bluza Łukasza powędrowała do sakwy i ruszyliśmy dalej.



Przez pierwsze kilkaset metrów sprawdzaliśmy, czy Łukasz może komfortowo wracać do domu tak, by panująca aura nie wpłynęła na jego późniejsze samopoczucie. Dobrze, że wiatr już tak nie hulał i że zrobiło się cieplej. Jechało się nam bardzo swobodnie, średnia rosła - fajna odmiana od moich poza asfaltowych i przyczepkowych wyjazdów :-) W lesie za Raszową pomyślałem sobie, że dzień praktycznie dopiero się budzi i że aż żal kończyć przejazd. Do Koźla wróciliśmy po starych śmieciach, które przypomniały mi minione czasy. Ładnie widać było promenadę, ale nie zatrzymywałem się już na zdjęcie. To był bardzo fajny i sympatyczny wyjazd :-) Mam ogromną nadzieję na to, że takiego rowerowego czasu będę miał więcej. Przyda się nam obydwu na pewno.
Dzięki Łukasz! :-)


Dane wyjazdu:
38.57 km 0.00 km teren
01:53 h 20.48 km/h:
Maks. pr.:33.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Majowa leśna wycieczka z nudnymi zdjęciami ;-)

Czwartek, 1 maja 2014 · dodano: 03.05.2014 | Komentarze 0

Nadszedł długo oczekiwany dzień wolny od pracy :-) W zasadzie, to już wczoraj wieczorem siadłem na chwilę do komputera, aby nakreślić jakąś trasę na dziś, ale zmęczenie spowodowane bardzo późnym pójściem spać noc wcześniej, nie bardzo dało mi się skupić :-) Dziś rano miałem już jednak pewien zamysł i choć byłem trochę ograniczony czasowo, to była szansa na to, że będę mógł poczuć rowerową wolność, czyli spędzić z Antkiem na tyle więcej czasu, aby zapomnieć że przed chwilą zaczynałem wyjazd ;-)



Do lasu na Kuźniczkach dostałem się standardową trasą. Przed przejazdem założyłem swój super bezrękawnik, który dostałem od Aneczki i pełen ciekawości co przyniesie dzień, wyjechałem z Kędzierzyna. Czułem mega power w nogach i widać to było na liczniku! :-) Wolność! :-) Sądząc po odgłosach, ptaki chyba ześwirowały :-) Zorientowałem się też, że będę jechał przecież tuż obok leśnego jeziorka (jak ja mogłem je pominąć przy planowaniu trasy? :-) ), ale w pewnej chwili trochę zgłupiałem, bo ilość zieleni i fakt, że dawno tędy nie jechałem, na ułamek sekundy zachwiało moim zmysłem orientacji ;-) Przy jeziorku nie zatrzymywałem się wcale (nie licząc miłego przepuszczenia chłopca na rowerze, jadącego z rodzicami) i bardzo sprawnie przedostałem się do lasu już za Kanałem :-) Krótko wcześniej z tyłu Antka zaczęły dochodzić pojawiające się od kilku ostatnich wyjazdów szmery. Na postoju szybko zlokalizowałem ich źródło i na szczęście okazało się to być jedynie kosmetycznym defektem, który niebawem w łatwy sposób usunę :-)

Darmowy hosting zdjęć

Kilkaset metrów dalej zorientowałem się, że nieopatrznie zjechałem z wytyczonej wcześniej trasy, ale znanym mi skrzyżowaniem szybko wróciłem do wyrysowanej nitki. Droga z której bym wyjechał, wyglądała tak że stwierdziłem iż nie straciłem zbyt wiele :-) Zaczął się etap mocnego pedałowania po kamienistym leśnym dukcie :-) Bardzo szybko dojechałem do leśnego wiaduktu kolejowego, a kilkaset metrów dalej odbiłem w kierunku asfaltowej drogi na Raszową, aby móc ją przeciąć.

Darmowy hosting zdjęć Darmowy hosting zdjęć

Po drugiej stronie tej drogi, ponownie zatrzymałem Antka, wsłuchując się w śpiew ptaków i obserwując miejscową florę. Jeszcze w lesie, tuż przed stacją kolejową w Raszowej, wystraszyłem jakieś zwierzę, będące między drzewami, tuż przy drodze.

Darmowy hosting zdjęć Darmowy hosting zdjęć

Dalej droga przebiegała równym jak stół asfaltem. Cieszyłem się jazdą, swobodą, dniem i pogodą :-) Dojeżdżając do stawów z trudem rozpoznałem "swoje" drzewo. Przystanąłem przy brzegu. Jakieś dwa ptaki w wodnym sitowiu dawały niezły koncert :-) Jeden był po mojej lewej, drugi po prawej stronie :-) Dodatkowo na odchodne, z wody wyskoczyła ryba, pozostawiając po sobie kręgi na tafli wody. Było naprawdę przyjemnie :-)

Darmowy hosting zdjęć Darmowy hosting zdjęć

Minąłem kolejne jezioro już po drugiej stronie torów i dojeżdżając do kolejnego przejazdu, zobaczyłem położone szlabany. Niestety super organizacja na naszym rodzimym PKP, brak odpowiedniej infrastruktury i inne okoliczności spowodowały, że czekaliśmy na przejazd ponad dwadzieścia minut! W tym czasie na środku przejazdu parkowały w pewnym odstępie czasu dwa długie składy kolejowe. Próba objazdu skończyła się niepowodzeniem, ale za to poznałem uprzejmego młodzieńca w zielonej Celince W202 :-) Gdy już w końcu szlabany uniosły się w górę, ruszyłem z kopyta, po kilkuset metrach pozdrawiając kierowcę z gwiazdą na masce :-)

Darmowy hosting zdjęć Darmowy hosting zdjęć Darmowy hosting zdjęć

Widoczność była bardzo dobra :-) Góra św. Anny praktycznie na wyciągnięcie ręki i nawet przeszło mi przez myśl, czy nie zmienić przebiegu trasy (zresztą wizyta tam chodziła mi rano po głowie), ale czas nie pozwoliłby mi na pokonanie tej trasy w spokoju :-) Znaną mi ładną polną drogą dojechałem do Kurzawki. Tym razem obyło się bez ujadania psów :-)

Darmowy hosting zdjęć

Asfaltem nie jechałem zbyt długo, ponieważ już w Łąkach Kozielskich ponownie wjechałem w las :-) Znowu musiałem jechać na wyczucie, bo lekko szwankowała pamięć, a ten fragment trasy układałem w nawigacji jedynie kierunkowo. Dałem rady, szybko przecinając główne leśne skrzyżowanie. Ten etap leśnej jazdy, aż do drogi asfaltowej na Cisową, jechałem bardzo dynamicznie i ostatecznie pokonałem go nad wyraz szybko, rozmyślając w międzyczasie na jakieś egzystencjonalne tematy ;-) Kontynuowanie zaplanowanej trasy przez Lenartowice nie stanowiło więc problemu :-) Podobnie było na Białym Ługu :-) Ten pęd spowodował, że zacząłem myśleć o urlopowym wyjeździe :-) Przypomniały mi się dojazdy do miejsc noclegowych, gdy trzeba było przycisnąć mając na ramie pełne sakwy, a pokonany już dystans (od którego de facto przez ostatnie miesiące odwykłem) dał mi poczucie wolności :-) Podjazd na wiadukt kolejowy dodatkowo pobudził mięśnie nóg i moje endorfiny - bardzo wyraźnie :-) Później puściłem się pędem w dół i na kolejny leśny przystanek, zatrzymywałem się lekko zdyszany :-) Szczęśliwie :-)

Darmowy hosting zdjęć

Na początku azotowego skrótu lekko potrąciłem lecącego żuczka, za co inny kilkaset metrów dalej chciał mnie stratować, lecąc na mnie czołowo ;-) Ześliznął się po przedramieniu i każdy z nas pomknął w swoją stronę :-) Wyjazd kończyłem w poczuciu rowerowego spełnienia, zrelaksowany i pełen nadziei na kolejne takie wyjazdy. Każdy mój rowerowy wyjazd w ostatnim czasie dobitnie uświadamia mi jedno: nie mogę z tego zrezygnować. No way!
_
A lato dopiero przed nami :-)

Dane wyjazdu:
15.39 km 0.00 km teren
00:54 h 17.10 km/h:
Maks. pr.:30.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Bąbelkowa powtórka z rozrywki :-)

Środa, 30 kwietnia 2014 · dodano: 03.05.2014 | Komentarze 0

Pogoda utrzymała się dziś tak dobra jak wczoraj. Pomyślałem więc, że trzeba chwytać dzień (tudzież popołudnie), więc wyszliśmy z Karolkiem powtórzyć wczorajszy przejazd.



Jak to w życiu bywa, nie zawsze jest kolorowo, tak więc już na wysokości szkoły muzycznej musieliśmy przystanąć, bo coś dziś Bąblowi jazda nie bardzo się podobała :-) Nie wiem, czy ot tak dla zasady, czy też słońce raziło go w oczy ;-) Na pierwsze kwęknięcia zadziałał chrupek :-) Gdy zatrzymaliśmy się jednak na pierwszym postoju i gdy pozwoliłem mu pobiegać, skończyło się to przejawem niesubordynacji, ze smoczkiem w buzi dla uspokojenia ;-) Coś mi mówiło, że to nie będzie łatwy wyjazd...



Druga próba zwiedzania świata również skończyła się płaczem. Karolek chyba po prostu był zmęczony... Po włożeniu do przyczepki szybko się uspokoił i od tej pory wycieczka przebiegała baardzo spokojnie :-) Tylko wiatr trochę hamował średnią.



Trasę przemierzaliśmy miarowo, nieśpiesznie. Tak dotarliśmy do Starego Koźla, gdzie zakręciliśmy pętelkę wokół kościoła, a następnie ja powspominałem troszkę tutejszy polny przejazd. Po drugiej stronie drogi na Gliwice zrobiliśmy kolejny krótki postój, aby zrobić następne nudne zdjęcie rowerowego zestawu :-)



Stamtąd pojechaliśmy już bezpośrednio do domu. Bąbel obudził się przed klatką :-)

Dane wyjazdu:
12.68 km 0.00 km teren
00:51 h 14.92 km/h:
Maks. pr.:25.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Zółte i radosne bicie marca z Bąbelkiem :-)

Wtorek, 29 kwietnia 2014 · dodano: 03.05.2014 | Komentarze 0

Popołudnie miało wyglądać tak, że Aneczka miała wyjść z Karolkiem na spacer, a ja miałem zostać w domu. Pomyślałem sobie jednak, że jeszcze w kwietniu przydałoby się trochę kilometrów nabić, a przede wszystkim, że na weekend pogoda ma się załamać i napędzony tą niezbyt przychylną myślą, zaczęliśmy z pomocą Aneczki, pakować się na rowerowy wypad z Bąbelkiem :-)



Bardzo sprawnie wydostaliśmy się z miasta, łaknąc śpiewu ptaków i odrobiny przestrzeni :-) Niebieski szlak zachęcał mocno do jazdy, a pachniało tam tak mocno, że nawet ja czułem :-)



Gdy odbiliśmy na polny trakt, udało mi się złapać całkiem fajne ujęcie, ale trzeba oddać, że i miejsce - tunel z pięknej żółci - wniósł swój ogromy wkład w to spojrzenie obiektywu :-) 



Dalej mknęliśmy w ciszy, gdyż Karolek zaznał drzemki, co pozwoliło mi na swobodny kolejny postój :-) 



Do Brzeziec dojechaliśmy bardzo sprawnie, a przed Starym Koźlem spotkaliśmy naszego super wujka-sąsiada :-) Pogadaliśmy kilka całkiem długich chwil, a gdy rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę, postanowiłem jednak zawrócić, aby kontynuować podróż z przyjacielem i jego córką, usadowioną w foteliku :-) Średnia umarła ;-) Karolek obudził się tuż za Brzeźcami, przy jednym z ostatnich gospodarstw :-) Drogę do domu pokonaliśmy bardzo spokojnie, rozmawiając i napawając się pięknym dniem, oraz otoczeniem :-)

Dane wyjazdu:
24.62 km 0.00 km teren
01:19 h 18.70 km/h:
Maks. pr.:26.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Pochmurny wyjazd bez Karolka

Sobota, 26 kwietnia 2014 · dodano: 28.04.2014 | Komentarze 0

Sobotnia pogoda niestety nie obfitowała w nadmiar słońca. W związku z tym nie bardzo miałem możliwość wyjścia na rower z Karolkiem, choć było ono planowane od ubiegłego weekendu. Mnie jednak nosiło i nie potrafiłem usiedzieć w domu :-) Po deszczyku zebrałem się, aby poniekąd sprawdzić zaplanowaną z myślą o Karolku trasę. Co by nie było, wykorzystamy ją zapewne następnym razem :-)



Gdy wyprowadziłem Antka okazało się, że czeka mnie jeszcze plumpanie opon, ale poszło mi to sprawnie, tak więc opóźnienie nie było duże :-) Szybko przedostałem się na leśny skrót, mijając miejsca które odwiedziliśmy niedawno z Karolkiem :-)



Na kolejnym postoju dojrzałem owada chodzącego po drodze. Odjeżdżaliśmy stamtąd razem :-)



Niebawem dojechałem do Łubnian, mogąc obserwować przez kilka chwil życie tamtejszych mieszkańców. Gdy zjechałem z głównej drogi, pozostał mi niewielki dystans do granic Stobrawskiego Parku Krajobrazowego. Mijałem piękne okolice, pola pełne jagodowych krzewów, a moja dziurawa pamięć podpowiadała mi nieśmiało, że kiedyś jechałem tędy z Aneczką :-)



Niestety już na początku tego pięknego przejazdu padły mi baterie w nawigacji, a w związku z tym, że miałem ze sobą poczciwą Omnię, postanowiłem przełożyć baterie z aparatu mając nadzieję na to, że nie odbije się to zbyt mocno na zawartości wpisu.



Przed Grabczokiem trochę pokropiło, jeszcze w trakcie leśnej jazdy. Do tej pory i tak miałem szczęście, ponieważ ze spowitego szarością nieba nie spadła ani kropelka :-)



W Grabczoku wypatrywałem zaznaczonego na mapie mini zoo, ale nie znalazłem go. W zamian za to trafiłem na mały plac zabaw, który wykorzystam zapewne na wycieczce z Karolkiem :-) Minąłem posesję z wybudowaną obok altanką, położoną przy sadzawce i zatopiłem się w lesie. Wciąż było szaro. Jadąc rozpędzony po leśnym trakcie, zauważyłem w pewnym momencie kaczkę, siedzącą przy wodopoju, tuż obok drogi - w zasadzie przejechałem jakieś dwa metry obok niej. Zatrzymałem Antka kilka metrów dalej, po raz pierwszy żałując braku baterii w aparacie (zdjęcia seryjne byłyby jak znalazł!) i począłem powoli zbliżać się do miejsca spotkania. Jak się okazało kaczki były dwie, a poza tym swoją wcześniejszą nieuwagę, nadrobiły teraz z nawiązką, szybko i w popłochu rzucając się do ucieczki. Nie było szans zareagować Omnią :-)



Ruszyłem dalej, sprawnie dojeżdżając do Brynicy. Przed Surowiną, natknąłem się jeszcze na makabryczne odkrycie w rowie. Wyjazd udał się bardzo dobrze :-) Ponownie udało mi się zwiedzić trochę pięknych, pobliskich okolic, co naprawdę bardzo pozytywnie mnie nastroiło :-) Siedząc w domu pewnie myślałbym tylko o rowerze ;-)
A po południu wyszło słonko... :-)




Dane wyjazdu:
15.08 km 0.00 km teren
01:05 h 13.92 km/h:
Maks. pr.:24.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Krótki świąteczny objazd :-)

Poniedziałek, 21 kwietnia 2014 · dodano: 22.04.2014 | Komentarze 0

Gdy tylko otworzyłem rano oczy dało się zauważyć, że za zasłoną pięknie świeci słońce. Po śniadaniu szybko wyszliśmy przed dom i od razu zacząłem żałować, że dzisiejszy dzień będzie tak krótki... Odczekaliśmy pół godziny, aby dać powietrzu troszkę wygrzać się w słońcu i ruszyliśmy w świeżo namalowaną trasę :-) Malunki spotkaliśmy również po drodze :-)



W Świerklach dostrzegliśmy wymalowane na jezdni życzenia, pasy dla pieszych, rondo, oznakowania parkingu, czy choćby jakieś humorystyczne podpisy znajdujących się obok budynków. Szybko przedostaliśmy się do lasu, wchodząc w relaksacyjny ton dzisiejszego wyjazdu :-) Cóż za piękne tereny! Gdyby to było choć w połowie odległości, to z pewnością bylibyśmy tu co tydzień! Tuż przy skraju zaliczyliśmy fajny manewr omijający żuczka idącego w poprzek drogi ;-)



Biadacza ledwie liznęliśmy, ponownie zatapiając się w las. Na postoju wystraszyliśmy jakieś zwierze. Udało mi się je nawet przez krótkie sekundy wypatrywać między zaroślami, ale nie udało mi się go zidentyfikować. Czy to mała sarna, czy duży zając? Czmychało nie podskakując... Co to mogło być? ;-)



Ruszając dalej, pozdrowiliśmy mężczyznę jadącego rowerem w przeciwnym kierunku. Mieliśmy relaks pełną parą! Po przekroczeniu asfaltowej drogi, natrafiliśmy na urocze mokradło.



Kilka chwil dalszej jazdy doprowadziło nas do zbiorników wodnych. Słońce świeciło, ptaszki śpiewały... Tato trochę się zagapił i musieliśmy przez podmokłe boisko wracać do wyrysowanego w nawigacji śladu :-)



Dalej pomknęliśmy moment spokojnym lasem, by ponownie dotrzeć do kolejnego jeziorka. Było tutaj bardziej kameralnie, a na jego krańcu natknęliśmy się na ślady pozostawione przez tutejszych mieszkańców, oraz małą żabkę, która jednak czmychnęła przed obiektywem aparatu :-)



Spokojnym tempem dojechaliśmy do asfaltowej drogi, a stamtąd wróciliśmy do Świerkli, gdzie na pożegnanie świąt cyknęliśmy świąteczne zdjęcie :-) Już tylko kilka minut jazdy dzieliło nas od powrotu do domu. Dzień dopiero się zaczynał, więc mogliśmy jeszcze stacjonarnie korzystać z jego uroków :-) Trzeba jeszcze wspomnieć, że dzisiejszą ważną refleksją jest to, że rower, przyczepka i możliwość aktywnego spędzania czasu, wspaniale i bardzo mocno buduje więź z synkiem... Mały książę coraz ładniej w niej podróżuje :-)



Dane wyjazdu:
29.54 km 0.00 km teren
01:52 h 15.82 km/h:
Maks. pr.:34.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Z wizytą u wujka Krzyśka :-)

Niedziela, 6 kwietnia 2014 · dodano: 06.04.2014 | Komentarze 0

Sobotnie rowerowe plany, pokrzyżowały nie zapowiadane na ten dzień opady deszczu. W zasadzie, to wyszło to nam na dobre: Karol pojechał do babci, a my ostro wzięliśmy się za mieszkanie: Ania sprzątanie, ja balkon, karnisze, Bronek i terrarium, skręcanie szafki w kuchni i tak dalej. Oj... Naprawdę sporo zrobiliśmy do popołudnia i fakt ten, nastrajał nas pozytywnie :-) W moim przypadku zadziałał jak trampolina, także również niedziela była bardzo pozytywna :-) Wpierw poszliśmy do Romków, a później - mocno na wariackich papierach - zaczęliśmy wymyślać scenariusz na popołudnie :-) Mój rower był już zabukowany, a że chcieliśmy również odwiedzić Krzyśka, to ja miałem pojechać tam rowerem, a Ania z Karolem samochodem. "Czemu jednak nie wziąć ze sobą Karola" - pomyślałem. I tak był do spania, więc była dobra okazja, aby zrobić test na dłuższy dystans :-)



Po całym zamieszaniu, związanym z samochodem, bagażnikiem, przyczepką, rowerem i drobiazgami w sporej ilości, nasz Mały Podróżnik siedział w przyczepce :-) Początkowo jechało się nam bardzo dobrze, na azotowym skrócie jeszcze w lesie, spotkaliśmy dwie koleżanki z pracy, a chwilę później zauważyłem, że Bąbelek zasnął w przyczepce - ledwie po kilku minutach jazdy :-) Szybko przedostaliśmy się do Brzeziec, a stamtąd żwawo i dynamicznie do Starego Koźla, gdzie po nawrocie dopadł nas wiatr. Gdy minęliśmy zabudowania i wjechaliśmy na polną drogę, wzmógł się on bardzo, ale dawaliśmy rady, wyprzedzając nawet parę rodziców ze starszym młodzieńcem :-) Ostro zrobiło się na asfalcie, bo tam wiatr zaczął już szaleć. Mimo to, gdy zjechaliśmy z drogi na polny trakt, zrobiło się spokojniej. Niestety nie na długo, ponieważ po nawrocie ponownie jechało się ciężko. Niepokojącym był fakt, że w tym kierunku mieliśmy pokonać zdecydowaną większość dzisiejszej trasy. Obawy potwierdziły się i między polami za Ciskiem nie bardzo zwracałem uwagę na okolicę. Wiatr dął w twarz tak mocno, że jechaliśmy dwanaście, trzynaście kilometrów na godzinę. Świst i szum w uszach umilały jedynie ptaki, świergocące nad głową :-) Warunki nie były dobre. Mimo tego, że rowerowy ruch był nawet zauważalny, to byli to raczej lokalni rowerzyści. Nas natomiast czekało jeszcze jakieś piętnaście kilometrów i przeszło mi nawet przez myśl, czy nie będzie trzeba wzywać serwisu ;-) Odliczałem kilometry, sprawdziłem na nawigacji rozkład trasy i deptałem :-) Na podjeździe przed Sukowicami, Karolek obudził się, ale poratowałem się smoczkiem i jechaliśmy dalej :-) Korzystając z okazji opiąłem siatkę, aby wiatr nie dokuczał mojemu kochanemu towarzyszowi podróży :-) Cały czas jechało się opornie. Karol jeszcze w takich warunkach nie jechał, ja już od dawna. Smoczek niebawem zginął gdzieś w czeluściach przyczepki ;-)
Gdy minęliśmy Długomiłowice, przydała się wgrana trasa i nawigacja, ponieważ jej brak oznaczałby kluczenie po miejscowych zawijasach :-) W końcu, gdy wyjechaliśmy na asfaltówkę prowadzącą w kierunku Naczysławek, uspokoiło się trochę i wyszło słońce. Mnie przypomniały się Kosine wypady, ale tylko na krótko :-) Do Gierałtowic dojechaliśmy w miarę sprawnie, biorąc pod uwagę wiatr i pagórkowaty teren :-) Minęliśmy skrzyżowanie i zbliżaliśmy się do podjazdu, który przypomniał mi o jednej z wycieczek z Aneczką :-) Wspinaliśmy się pod górę w otoczeniu ubielonych drzew i śpiewających ptaków - uznałem, że był to najpiękniejszy moment dzisiejszego wyjazdu :-) Niestety okazało się też, że będziemy jechali po drodze, na której mogliśmy napotkać dwie pieskie bestie. Gdy wjechaliśmy między domy, najpierw odezwał się jeden pies, później - z innego gospodarstwa po drugiej stronie - drugi, nastąpiła chwila ciszy, a po niej dojrzałem po prawej stronie gnające w kierunku asfaltu dwie wspomniane szczekające jadaczki. Znajdowaliśmy się w sytuacji, gdy musiałem postawić wszystko va banque: podjazd, z tyłu przyczepka i brak szans na ucieczkę. Zjechałem delikatnie w kierunku pobocza, energicznie zszedłem z Antka i przyjmując bojową pozę, lekko przytłumionym głosem choć bardzo zdecydowanie, wydobyłem ze swoich ust "Buda!" i ruszyłem w kierunku napastników. Znajdujący się dalej pies zrezygnował prawie od razu, ten bliżej po chwili szoku podkulił ogon i wykonał odwrót, prawie wpadając do rowu. Zrobiłem jeszcze dwa, czy trzy kroki dla pewności i wróciłem z powrotem. Spałeś synku... Pokonaliśmy podjazd i wyjechaliśmy na wzgórze, gdzie silny wiatr dopadł nas ponownie. Byliśmy jednak już prawie u celu, a miarowe choć powolne ruchy korbą, z każdą chwilą nas do niego przybliżały. Czułem radość i satysfakcję. Ale radości było więcej :-) Tak wspaniale można podróżować z własnym synem. Ze szczęściem. Największym. 
Po drugiej stronie głównej schody mieliśmy jeszcze większe: wiatr wiał niemiłosiernie, w uszach szumiało strasznie, a długi podjazd skutecznie wysysał ze mnie siły. Ostatnie kilkaset metrów pokonaliśmy spokojnie :-) Bąbelek obudził się dosłownie kilkanaście metrów przed bramą posesji, w towarzystwie dwóch małych wiejskich piesków :-) Pokonaliśmy najdłuższy samotny rowerowy dystans i nawet wyrobiliśmy się w zakładanym jeszcze w domu czasie :-) A gdyby nie wiatr, to jeszcze i średnia byłaby lepsza ;-) Gdy Bąbel wyszedł z przyczepki, momentalnie odnalazł się w nowym otoczeniu :-) Po przywitaniu z wujkiem wróciliśmy jeszcze przed dom, aby trochę wspólnie pospacerować, zrobić rowerowe zdjęcie i poczekać na mamę, która dojechała dopiero po jakiś dziesięciu minutach ;-) Fajnie było :-)


 _
Czym jest szczęście? :-)

Dane wyjazdu:
12.96 km 0.00 km teren
00:43 h 18.08 km/h:
Maks. pr.:28.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Z Bąbelkiem w towarzystwie bażantów :-)

Poniedziałek, 31 marca 2014 · dodano: 31.03.2014 | Komentarze 0

Dzisiejsze popołudnie również było pogodne :-) Już w pracy chodziło mi po głowie, aby wziąć na rower Bąbla :-) Plan był taki, aby tym razem wydłużyć trasę o polny dukt obok niebieskiego szlaku.



Z osiedla wyjechaliśmy zgodnie z założeniem, ale później z rozpędu wjechałem w standardową uliczkę, także zatoczyliśmy małą pętelkę. Mijając ostatnie bloki, wyglądałem naszych dobrych sąsiadów ale bezskutecznie. Mieli tu być, ale chyba w międzyczasie zdążyli się ulotnić :-) W zamian dojeżdżając do głównej, minęliśmy kolegę z pracy jadącego samochodem, a później szybko dotarliśmy do niebieskiego szlaku, wzbudzając pierwsze spojrzenia ciekawskich :-) Na niebieskiej prostej spotkaliśmy pierwszego skrzeczącego bażanta, na którego Karol nie zwrócił jednak uwagi :-) Cały czas jechało się nam spokojnie i dostojnie, ale na pierwszym dużym nawrocie między polami musieliśmy zatrzymać się obok drogi, aby przepuścić ciągnik z opryskiwaczem. Niestety. Kierownik pojazdu (bo kierowca, to za dużo powiedziane) zamiast skorzystać z możliwości ścięcia zakrętu, pojechał normalnie asfaltem - trzeba było zdejmować przyczepkową chorągiewkę, a ramiona opryskiwacza i tak minęły ją ledwie o dziesięć centymetrów! No *****. (wygwiazdkowane na wypadek, gdybyś miał to czytać synu w młodym wieku ;-) ) Na postoju dojrzałem gromadę łabędzi w oddali. Karola nie zainteresowały wcale, a poza tym zaczął wykazywać już oznaki zniecierpliwienia :-) No jak rower, to rower, a nie postoje ;-) 



Na ostatnim polnym skrzyżowaniu dojrzałem grupkę kuropatw, a już w Brzeźcach - kontrolując dystans - podjąłem decyzję, o maksymalnym możliwym wydłużeniu trasy. Chyba się opłaciło, bo pozostałą część niebieskiego szlaku przejechaliśmy w zupełnej ciszy. Gdzieś kilka kilometrów na prawo od nas, przy cieniach opadającego powoli słońca, unosiła się motolotnia... 
Niebawem dotarliśmy do azotowego skrótu, na początku którego okazało się, że Bąbel zasnął :-) Po kilku minutach minęliśmy koleżankę z pracy, a przy ostatniej leśnej prostej - o dziwo! - znajomą z Koźla! :-) Jaki ten świat mały :-) Stamtąd asfaltem dojechaliśmy do domku, fajnie podwajając dystans poprzedniego wyjazdu :-)

Dane wyjazdu:
6.41 km 0.00 km teren
00:24 h 16.02 km/h:
Maks. pr.:23.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Pierwszy Bąbelkowy spontan A.D. 2014 :-)

Piątek, 28 marca 2014 · dodano: 31.03.2014 | Komentarze 0

Po południu, gdy zjedliśmy już obiad stwierdziłem, że już niestety jest późno, a chodziło mi po głowie wyjście na rower z Karolem. Słońce jednak jeszcze świeciło i w zasadzie z marszu zacząłem montować przyczepkę :-) Ania w tym czasie przygotowywała Bąbla do rozpoczęcia rowerowego sezonu :-) Na dół starabaniliśmy się stosunkowo sprawnie, tak samo sprawnie i szybko poszło mocowanie przyczepki i już mogliśmy z Karolem wyjeżdżać w trasę :-) Tato co prawda trochę niepewny był, ale już na pierwszych metrach okazało się, że mały pasażer będzie raczej grzecznie podróżował :-)



Słoneczko nie świeciło już zbyt intensywnie, dlatego dało się odczuć chłód powietrza. Jak na warunki przyczepkowe, szybko przedostaliśmy się do azotowego skrótu, a stamtąd odbiliśmy na ścieżkę, prowadzącą do głównej drogi. Musiałem tam mocno zwolnić, gdyż koła przyczepki poruszały się po kępach trawy. Niemniej jednak praktycznie momentalnie przejechaliśmy na początek niebieskiego szlaku, rozpoczynając jazdę na nim przy akompaniamencie szczekającego psa - wciąż i niezmiennie z tego samego gospodarstwa :-) Przed prostą zatrzymaliśmy się, aby zrobić choć jedno pamiątkowe zdjęcie :-) Tato trochę niepewnie zszedł z roweru, w lekkiej obawie, czy Bąbel nie zechce iść na ręce, ale mały podróżnik dziarsko siedział sobie w przyczepce :-)



 Niebieski szlak pokonaliśmy jadąc sobie powoli z uwagi na wyboistą nawierzchnię. Nieco więcej prędkości nabraliśmy przy schronisku, ale chyba będę musiał popracować trochę nad konikami nożnymi ;-) Z drugiej zaś strony, to dopiero początek sezonu :-) Coś mi jednak mówi, że bez obecności mamy, wycieczki nie będą już tak udane, urozmaicone i długie. Zaraz za schroniskiem Bąbel zaczął przejawiać chęci do opuszczenia swojego pojazdu, ale na szczęście do domu mieliśmy już całkiem blisko. Minęliśmy kilka niskich drzew, pięknie zakwitłych na biało i wjechaliśmy w labirynt osiedlowych uliczek. Po kilku minutach nieco bardziej miejskiej jazdy, mogliśmy już pakować się na górę :-) Fajnie było :-) Oby więcej :-)