Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Krótko, nie zawsze na temat ;-)

Dystans całkowity:13176.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:631:58
Średnia prędkość:20.72 km/h
Maksymalna prędkość:66.71 km/h
Liczba aktywności:910
Średnio na aktywność:14.48 km i 0h 41m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
22.01 km 0.00 km teren
00:55 h 24.01 km/h:
Maks. pr.:40.30 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

W pogoni za zachodzącym słońcem... :-)

Wtorek, 22 marca 2011 · dodano: 22.03.2011 | Komentarze 0

Po pracy miałem zamiar iść do fryzjera. Do domu tylko wpadłem i wypadłem, ale zakład był zamknięty. Gdy wychodziłem z budynku od razu pomyślałem o rowerze i zmierzyłem otoczenie wzrokiem. Decyzja jakby podjęta ;-) Zjadłem obiad i wyszedłem, mając w myśli zamysł trasy, którą chciałem przejechać.



Do wylotówki z miasta, dotarłem drogą między domkami. Gdy minąłem ostatnie zabudowania, zaczęło mi nieco podwiewać pod szyją. Zerknąłem na słońce, będące już w drodze ku horyzontowi... Nieco zmęczyłem podjazd w Większycach, a następnie zjechałem z głównej drogi, podążając w kierunku Radziejowa. Tutaj zacząłem cieszyć się jazdą - mogłem nieco odsapnąć, jadąc z dala od szumu i zgiełku. Następnie minąłem stadninę, ale zwierząt nie było już na wybiegu. Obszczekany przez kilka gospodarskich piesków, wróciłem na główną.
Chwilę później pokonałem zjazd i znalazłem się w Pokrzywnicy, gdzie podjąłem decyzję o skróceniu trasy. Nie pojadę przez las, rezygnując z dalszej jazdy główną drogą, a poza tym słońce zaraz będzie zachodzić. Skręciłem więc w drogę, prowadzącą bezpośrednio do miejsca, które chciałem sprawdzić. Przez pierwsze kilkadziesiąt metrów za zabudowaniami, nawierzchnia była nieco bardziej wymagająca, ale później znów zrobiło się gładko :-) Przystanąłem na moment, aby uchwycić kadr, ale zachód słońca do tej pory zasłaniany przez zabudowania, tym razem kolidował z liniami wysokiego napięcia, dlatego też zdjęcia nie wyszły takie, jakich bym oczekiwał. Na szczęście modelka Kosia uratowała sytuację :-) Ostatnio bardzo często robię jej zdjęcia... Nawet na tle słupa wysokiego napięcia wyszło przyzwoicie :-) Ciekawe jak to interpretować... ;-)



Po kilku machnięciach nogami, dotarłem do skrzyżowania i drogi, którą chciałem sprawdzić. Według nawigacji, jedna z dróg kończy się w lesie - pewnie przyjadę sprawdzić ją latem :-) Tymczasem jechałem asfaltową drogą między polami. Z prawej minąłem mały lasek, za którym widać było pomarańczowe już słońce. Było cicho, spokojnie... Ech... Chyba będzie trzeba zapuszczać włosy... ;-) Aż chce się jechać! Droga naprawdę mi się podoba! Kolejny ładny trakt do wykorzystania na szybkie, letnie przejażdżki.



Niebawem dotarłem do drogi prowadzącej do Bytkowa, wcześniej przez moment mając wrażenie, że kończy się ona w błocie ;-) Na szczęście było to tylko chwilowe złudzenie :-) Zwiększyłem prędkość i po kilku chwilach byłem już między domostwami. Rozpędziłem się z górki i wpadłem na skrzyżowanie, by za chwilę zwolnić na równej drodze. Zrobiło się już chłodno i zacząłem powoli myśleć o powrocie. Minąłem dwa koniki, pasące się za ogrodzeniem nieopodal drogi i za chwilę musiałem nieco przycisnąć na podjeździe, na szczycie którego wjechałem na utwardzoną, polną drogę. Spomiędzy oddalających się zabudowań, słychać było ujadającego psa, ale ja nie robiąc sobie z tego nic a nic, spokojnie nabierałem prędkości. Niebawem - pokonując zjazd - dotarłem do głównej drogi w Reńskiej Wsi i uważając na doły, kręciłem w stronę Koźla. Starałem się jechać dosyć żwawo i nieco się rozochociłem, bo był to najszybciej pokonany odcinek tego wyjazdu, gdyż prędkość nie spadała poniżej 25 km/h. Jadąc obok Dębowej, spojrzałem na akwen i doszedłem do wniosku, że jednak nie ma większego sensu go objeżdżać. Co prawda gdy wyruszałem miałem taki zamiar, ale w końcu wciąż nie czuję się optymalnie (choć praktycznie ani śladu przeziębienia) i muszę o tym pamiętać.
Główną dojechałem do parku, który pokonałem w miarę szybko. Pokręciłem jeszcze trochę kołem po asfalcie przy osiedlu i chwilę późnej byłem w domu :-) Tego dnia słońce puszczało już ostatnie promyki...
_
Jak fajnie :-)

Dane wyjazdu:
5.84 km 0.00 km teren
00:19 h 18.44 km/h:
Maks. pr.:30.80 km/h
Temperatura:6.6
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Nie, nie wysiedzę!

Niedziela, 20 marca 2011 · dodano: 20.03.2011 | Komentarze 0

Znów przyplątało się do mnie jakieś przeziębienie - chyba nie doleczone poprzednie i organizm wciąż był za słaby, aby obronić się przed kolejnym. Z góry założyłem więc, że przez weekend będę siedział w domu. W sumie to nawet nie żałowałem tej decyzji za bardzo, bo i pogoda nie zapowiadała się wcale jakoś za specjalnie - w piątek wczesną nocą zaczął nawet padać śnieg i pojawiło się go całkiem sporo. Co prawda już w sobotę po południu, praktycznie nie było po nim śladu, ale całe to pogodowe zamieszanie w znacznym stopniu przyczyniło się do tego, że nie odczuwałem aż tak bardzo tęsknoty za rowerowaniem. Sytuacja zmieniła się w niedzielę. Lepsza pogoda i od rana poruszana przeze mnie tematyka rowerowo-podróżnicza zmieniły nieco moje podejście, ale mimo to wciąż tkwiłem w postanowieniu, że nie wychylę nosa przez weekend. Ledwie wstałem, zadzwonił Piotrek z rowerową propozycją. Rozmawiając z nim wyglądałem za okno, obserwując pogodne niebo, ale jednak odmówiłem mu ze szczyptą rozczarowania. Wierzyłem, że to dobra dla mnie decyzja. Po jakimś czasie usiadłem do biurka z "Hajerem..." Mieczysława Bieńka w ręku, co jakiś czas tęskno spoglądając za okno. Gdy przewróciłem ostatnią stronę, coś we mnie pękło... :-)
Po kilku minutach zawahania podjąłem decyzję, że jednak wyjdę na mały przejazd. Za oknem wciąż było jasno, mimo że było już po siedemnastej. Zacząłem się przebierać. Jeszcze tylko licznik, nawigacja, aparat w łapę i byłem gotowy :-)



No prawie gotowy. Okazało się, że wciąż miałem przykręcony bagażnik po ostatnim wyjeździe. Chwila na zastanowienie i postanowiłem jednak odkręcić go razem z sakwami, które dodatkowo zabezpieczyłem w trakcie ostatniego wyjazdu, ściągając haki zipami. Po kilku minutach wydawało się, że mogłem już ruszać, a tymczasem okazało się jeszcze, że czujnik z koła nie włączył licznika. Włączyłem go przyciskiem, na co ten zareagował wyzerowaniem. Wróciłem do domu, aby wklepać cyfry do ustawienia wielkości koła i zacząłem spoglądać za okno w obawie, czy przypadkiem słońce mi już nie uciekło. Natychmiastowo też podjąłem decyzję, że po powrocie zamówię licznik - nie będę dalej ryzykował tego, że za niedługo wyzeruje mi się podczas jakiegoś dłuższego wyjazdu.
Chwilę później byłem już przed klatką i ruszałem w kierunku działek. Przed wjazdem na prowadzącą do nich drogę dohamowałem z krótkim uślizgiem tyłu, a następnie znalazłem się na nieco błotnistej drodze. Przemierzałem ją spokojnie, radując się pierwszymi metrami jazdy. Tak - to był dobry pomysł :-) Po jakimś czasie wyjechałem na asfalt przy Odrze i postanowiłem wjechać na wał nieco dalej. Jechałem niespiesznie, gdyż w domu pozostawiłem czepek pod czapkę, a jednak minimalnie dawało się odczuć pęd podczas szybszej jazdy. Poza tym miał to być dla mnie wyjazd typowo rekreacyjny. Byłoby głupio, gdybym wrócił do domu w gorszym stanie, niż z niego wyszedłem. Po chwili byłem już na wale, a przed zjazdem do brzegu Odry zadzwoniłem do Ani, aby podzielić się pozytywnymi wrażeniami. Słońce chyliło się ku zachodowi, dzień był wciąż ładny, a ja pomyślałem sobie, że jednak mogłem wyjść już wcześniej. Zjechałem do brzegu, zatrzymując się w połowie drogi przed ponownym wjazdem na wał, aby podjąć próbę sfotografowania okolicy, ale w takim miejscu i o takiej porze roku poszukiwania obiektu godnego wykadrowania, były jednak raczej zdane na niepowodzenie, więc po niedługiej chwili ruszyłem dalej i niebawem znalazłem się w parku. Z racji nieco wyższej kadencji, zacząłem odczuwać, iż minimalnie podniosła się temperatura mojego ciała, więc troszkę zwolniłem. Przyspieszyłem na nawrocie, dynamicznie podjeżdżając jedną z alejek. Chwilę później byłem już na domkach i miarowo jadąc, dotarłem do Chrobrego, gdzie podjąłem decyzję, iż jeszcze minimalnie postaram się wydłużyć ten wyjazd, wjeżdżając w dalszą uliczkę. Gdy byłem już przed swoim osiedlem zauważyłem, że licznik pomimo włączonej funkcji "SCAN", wyświetlał tylko dystans, nie przełączając się na inne tryby. Chyba najwyższy czas się go pozbyć, eliminując tym samym niepewność podczas następnych wypadów. Do domu dojechałem z poczuciem, iż był to naprawdę krótki wyjazd. Niemniej jednak byłem uradowany faktem, że mogłem dziś wyjść choć na chwilę i nie czuć się gorzej z tego powodu :-)

Dane wyjazdu:
10.69 km 0.00 km teren
00:31 h 20.69 km/h:
Maks. pr.:44.20 km/h
Temperatura:4.4
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wnerw zażegnany :-)

Środa, 9 marca 2011 · dodano: 09.03.2011 | Komentarze 0

Po dzisiejszym dniu w pracy, ostudził mi się dotychczasowy zapał. Dodatkowo zgnębiono mnie, gdy wracałem do domu. Aż do późnego wieczora nie miałem ochoty robić niczego. Musiałem przetrawić pewne sprawy. Z czasem pojawiła się iskierka nadziei: przecież później będę żałował także tego, że zmarnowałem całe popołudnie. W końcu przebrałem się i wyszedłem...



Jeszcze będąc w domu, narzekałem nieco na to, że już nie bardzo wiem jak jeździć po okolicy. Chciałbym już zaznać nieco odmiany, pojechać gdzieś dalej... Dojeżdżając do głównej, skręciłem w lewo w stronę PKP. Na dworze było ciepło, aczkolwiek dawał się we znaki wiatr. Od razu narzuciłem szybkie tempo, a gdy osiągnąłem już najdalszy punkt, zwróciłem się w kierunku powrotnym. Tymczasem wiatr zaczął dokuczać dużo bardziej. Przy działkach zrzuciłem przerzutkę na średnią, gdyż chciałem utrzymać wyższą prędkość, nie męcząc się zbytnio z przeciwnymi podmuchami. W parku było już spokojniej. Przemknąłem szybko do Piastowskiej, a następnie udałem się w kierunku placu przed urzędem miasta, gdzie mocno się rozpędziłem, hamując następnie nieco awaryjnie dla frajdy. Jako że chciałem jeszcze zahaczyć o park, pojechałem w stronę sądu i po jakimś czasie znów byłem na parkowej alejce. Prędkość spadła z racji ograniczonej widoczności i nieco bardziej wymagającej nawierzchni. W pewnym momencie minąłem nawet przewróconą, dużą gałąź. Gdy wyjechałem z parku, zwróciłem się w stronę Rynku, obserwując przy okazji temperaturę na wiacie PKS'u.
Przez Rynek przejechałem na sprincie i był to moment, gdy zaczynałem wewnętrznie odżywać. Na Targowej znów dopadł mnie wiatr, ale między blokami na Skarbowej było już spokojniej. Za osiedlem nie spojrzałem dokładnie i pomyliłem uliczki prowadzące do parku i po awaryjnym dohamowaniu, skręciłem już w dobrą ulicę, przejeżdżając niewielki odcinek do niej prowadzący po ziemistym trawniku. Tuż przed parkiem pokonałem z rozpędu mały, aczkolwiek stromy podjazd. Początkowo jechałem alejką spokojniej, ale kolejne dwa ostrzejsze zakręty już szybciej i bardziej agresywnie. Zwolniłem znów na kostce przy osiedlu domków jednorodzinnych, a po kilku chwilach byłem już po drugiej stronie Chrobrego. Kilka pokonanych skrzyżowań i znalazłem się przy dawnej jednostce wojskowej. Puściłem się sprintem do końca ulicy (MXS) i znów dohamowałem dla zabawy. Następnie skręciłem na gruntową drogę przy garażach. Widoczność tam była najgorsza podczas tego wyjazdu, a ponadto droga była wyboista i przesiana dołami. Dotarłem do asfaltu i znów skierowałem się na osiedle domków. W pewnym momencie usłyszałem, że z przedniego koła dochodzą ciche piski. Pewnie klocek ociera o tarczę... Muszę poświęcić jakiś dzień, aby porozkręcać wszystko i z pomocą książkowego poradnika, doprowadzić rower do fabrycznego stanu. Wcześniej jednak konieczne będzie zaopatrzenie się w dodatkowe narzędzia, smary, etc. Inna sprawa, że już jednak trochę kilometrów ma rowerek najechane, a poza tym zima za nami, więc może być już czas na wymianę niektórych części eksploatacyjnych. Mimo wszystko czułem, że złe myśli odchodzą. Osiągnąłem także niepisany cel dzisiejszego wyjazdu, czyli pokonanie dystansu nie mniejszego niż 10 km. Powoli zacząłem więc kierować się w stronę domu. Będąc już na miejscu, zrzuciłem jedynie licznik i nawigację i wróciłem do roweru, aby chwilę przy nim pogrzebać i... trochę na niego popatrzeć :-) Gdy się tak przy nim kręciłem pomyślałem sobie, że spokojnie dam radę stawić czoła wyzwaniu, które dziś po południu stanęło przede mną :-)

Dane wyjazdu:
6.29 km 0.00 km teren
00:18 h 20.97 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:-0.3
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

No żeby nie było, że nie jeżdżę! ;-)

Wtorek, 8 marca 2011 · dodano: 08.03.2011 | Komentarze 0

Od weekendu na uczelni, nie opuściła mnie chęć do działania. Jestem naładowany energią mimo, że tak na dobrą sprawę wciąż jestem w ruchu, nieco zaganiany. W poniedziałek nie było okazji do wyjścia, choć pogoda nadawała się ku temu - jak zresztą od ładnych kilku dni. Poza tym dzień jest już dużo dłuższy i jak wynika z moich obserwacji, dopiero przed osiemnastą rowerowa lampka zaczyna być przydatna. Dziś wiedziałem już jednak, że nie odpuszczę roweru. Co prawda także wróciłem później do domu, ale poweekendowa energia wciąż dawała o sobie znać. Chciałem wyjść choć na chwilę. Poza tym na blogowym rocznym wykresie nie widać, że rozpocząłem nowy rowerowy miesiąc ;-) Dla statystyki odnotuję jeszcze, że o godzinie 21:25 byłem gotowy do jazdy ;-)



Na głównej nieco zdeprymował mnie wiatr, lecz dziarsko dokulałem się do pierwszego skrzyżowania i wjechałem na chodnik. Przy Limetce przejechałem na drugą stronę ulicy i przy kolejnym skrzyżowaniu, zjechałem już na asfalt. Po sekundzie dotarłem do skrzyżowania przy kościele, gdzie postanowiłem odbić na Targową. Znów nieco zawiało, ale ja czułem się jak nakręcony samochodzik. Żwawo machałem nóżkami i nie przeszkadzał mi żaden wiatr, a moja jazda przypominała nieco przemieszczanie się małego dziecka na trójkołowym rowerku :-) Czułem się bardzo dobrze, mogąc znów nieco pojeździć - mocno stęskniłem się za rowerowaniem zwłaszcza, że nie dane mi było pojeździć w weekend. Objechałem plac przy PKS'ie, a następnie przejechałem przez Rynek i zakręciłem pętlę przy "Żegludze". Gdy zbliżałem się do niej i rozpędzony pokonywałem skrzyżowania, czułem się bardzo lekko i swobodnie. Rowerek pięknie się prowadził... :-) Dotarłem do sądu i wjechałem na główną, gdzie po raz pierwszy wbiłem najwyższą przerzutkę, odczuwając wcześniej mały niedobór prędkości. Gdy dotarłem do Gazowej, postanowiłem jeszcze objechać plac przy promenadzie. Po powrocie na asfalt troszeczkę odczułem nierówności na drodze - częściowo za sprawą maksymalnie napompowanego tylnego koła, które w takim stanie wróciło do mnie z serwisu. Na Piastowskiej podjąłem decyzję, że zahaczę jeszcze o osiedle domków przy PKP. Dotarłem tam szybkim tempem, a wyjeżdżając spomiędzy tamtejszych zabudowań, zacząłem kierować się już powoli w stronę domu. Gdy do niego dotarłem, czułem jeszcze mały niedosyt jazdy, ale nie była to już pora na kontynuowanie wyjazdu. Mam jednak rowerowe plany na dzień jutrzejszy... ;-)

Dane wyjazdu:
20.15 km 0.00 km teren
01:06 h 18.32 km/h:
Maks. pr.:35.40 km/h
Temperatura:1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Pkt 8: McDonald's

Czwartek, 3 marca 2011 · dodano: 03.03.2011 | Komentarze 0

Po pracy było jeszcze ciepło i jasno. Szkoda, że nie można być od razu w domu. Wtedy momentalnie można by było wyjść na rower w taki dzień jak dziś i powoli zaczynać łapać wiosnę. Ania miała gorszy dzień i podczas rozmowy z nią widać było, że potrzebowała bidula oderwać się od tychże problemów - zrobić coś pozytywnego i konkretnego. Gdy jechałem do domu wiedziałem już raczej na pewno, że wyjdziemy razem na rower. Co prawda wciąż w głowie miałem obawy, co do sytuacji na zewnątrz: już się ściemniało i temperatura na pewno mocno spadła, a na pewno doszedł do tego wiatr. Trzeba jednak przyznać, że obcując ze swą rowerową towarzyszką, uczę się pozbywać negatywnego egoizmu. Bardzo pomogło mi to, w podjęciu ostatecznej decyzji...



W domu przekąsiłem coś aby tylko i po niecałej pół godziny, byłem już przed klatką. Ponownie zrodziły się wątpliwości, czy to aby dobry pomysł, żeby jechać do Kędzierzyna. Ochłodziło się i było już całkiem ciemno. Zapaliłem lampkę i ruszyłem - po prostu. Przy Orlenie przystanąłem, aby spojrzeć na telefon. Dałem znać Ani, że jestem już w drodze i przeprawiłem się przez remontowany most. Gdy byłem przed nim, nieco z tropu zbiły mnie dwa zakazy: wjazdu i zaraz poruszania się pieszych. Okazało się jednak, że - przynajmniej do pewnego momentu - przejście jest z drugiej strony mostu. Na Wyspie jak zwykle ładnie przyspieszyłem (tym razem określiłbym dynamikę mianem "ostrego przyśpieszenia") i po krótkiej chwili byłem już z drugiej strony Odry. Przy końcowych zabudowaniach, przemknęło mi przez myśl, aby pojechać drogą rowerową. Chciałem nieco skrócić dystans i liczyłem się z tym, że będę jechał po gorszej nawierzchni. Odbiłem w prawo w polną drogę i włączyłem ciągłe światło. Musiałem zwolnić, gdyż widoczność była ograniczona. Po kilku chwilach wjechałem na wał i drogę rowerową. Jechałem przed siebie ze średnią prędkością, obserwując w oddali miejskie światła i uważając na nierówności i szczeliny między starymi płytkami chodnikowymi. Niestety, ale prawda jest taka, że ta droga jest po prostu niebezpieczna dla rowerzysty. Po kilku minutach jazdy, dotarłem do głównej drogi, a gdy już zbliżałem się do umówionego punktu zbiórki, zauważyłem mrugające światełko z roweru Ani, który właśnie wyłonił się zza wysepki ronda. To się nazywa synchronizacja :-)
Ruszyliśmy w kierunku Mc Donalds'a, a gdy tam dotarliśmy, postanowiliśmy nie zbliżać się tamże zanadto i obmyśleć dodatkową trasę, którą moglibyśmy dziś pokonać. Wszak cel z listy osiągnięty ;-) Przejechaliśmy obok Carrefour'a, a Ani zachciało się ścigać. Wysunąłem się na czoło, przecinając puste miejsca parkingowe, ale za chwilę zwolniłem :-) Niebawem byliśmy już na Pogorzelcu. Przejechaliśmy przez osiedle w poprzek i postanowiliśmy wyjechać w miasto. Celem był Park Orderu Uśmiechu i dotarliśmy na jego obrzeża, jadąc bocznymi drogami. Niestety zaczęły mi marznąć dłonie i stopy. Gdy przejeżdżaliśmy przez park podjąłem decyzję, że już na tym etapie wrócę do domu. Czułem się bardzo niekomfortowo.
Na Pogorzelec wróciliśmy odwrotną trasą, szybki "żółwik" i już byłem w drodze powrotnej. Byłem wręcz zły. Następnym razem dwa razy przemyślę decyzję o wyjeździe do Kędzierzyna w podobnych warunkach pogodowych. Wpadła mi do głowy nawet myśl, że dopóki temperatura nie osiągnie pułapu 15 stopni Celsjusza, to będę jeździł sam ;-) Głupie to strasznie, ale mój umysł szukał każdego pocieszenia... :-) Duży dyskomfort odczuwałem aż do obwodnicy, gdzie mogłem w końcu się rozpędzić. Jadąc szybciej odczuwałem nieco mniejsze zimno. W Kłodnicy było już całkiem spoko, a gdy minimalnie zgrzany wjechałem do Koźla, na dłoniach czułem się już OK na tyle, że w głowie na ułamek sekundy zrodziła się myśl, aby jeszcze gdzieś pojeździć. Niestety nie miała ona szans realizacji, gdyż na dziś miałem jednak już dosyć jazdy.

Dane wyjazdu:
26.32 km 0.00 km teren
01:27 h 18.15 km/h:
Maks. pr.:36.60 km/h
Temperatura:8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wiosna idzie :-)

Niedziela, 27 lutego 2011 · dodano: 27.02.2011 | Komentarze 0

Samopoczucie dziś jeszcze pochorobowe po tym, jak w okolicach ostatniego wyjazdu do Kuźni dopadł mnie jakiś wirus. Walczyłem z osłabieniem przez tydzień, ale w końcu organizm się poddał. Nieco wahałem się, czy to aby nie za wcześnie na rowerowe wyjście. Nosiło mnie jednak strasznie i było już pewne, że zaliczę choćby wyjazd do parku - ot tak, wolnym i nieśpiesznym tempem dla relaksu i pooddychania świeżym powietrzem. Z czasem zarysował się jednak cel w postaci Dębowej. Gdy Łukasz po chwilowym pobycie na dworze ogłosił, że "tam jest gorąco", postanowiłem nie zwlekać dłużej.
Gdy złapałem pierwszy haust powietrza wiedziałem, że na parku i Dębowej się nie skończy :-)



Początkowo chciałem przejechać przez Dębową i dalej pojechać wioskami, wracając przez Bytków i Większyce do domu, ale w ostatniej chwili na skrzyżowaniu odbiłem w przeciwną stronę, wracając w kierunku osiedla i objeżdżając go od południa. Wpadło mi bowiem do głowy, że mógłbym pojechać piotrkową trasą. Po chwili przypomniałem sobie jednak, że pewnie przejazd do Poborszowa, będzie mocno utrudniony przez roztopy. Zrezygnowałem więc i wyboistą drogą skierowałem się w stronę byłej jednostki wojskowej, aby ponownie wrócić na trasę ku Dębowej. Było przyjemnie ciepło i nawet wiatr nie przeszkadzał w jeździe, smagając tylko twarz z lekka.
Niebawem znalazłem się w parku. Jechałem nieśpiesznie, aczkolwiek z wysoką kadencją na średniej przerzutce. W drugiej części zjechałem do barierki przy wykopach obok domu kultury, ale jednak nie dało ich się objechać. Uzyskawszy odpowiedź od pana z pieskiem, przemknąłem działkami i tak oto znalazłem się po drugiej stronie :-) Rynkiem udałem się w stronę Odry i zatrzymałem się na stacji benzynowej, aby zakupić Halls'y. Mieli nawet limonkowe Vita-C, na które polowałem już wcześniej :-) Tak uzbrojony wjechałem ponownie do parku i po kilku minutach znalazłem się na głównej. Wjechałem między domki, aby maksymalnie ograniczyć swój pobyt na drodze, o większym natężeniu ruchu. Wróciłem kilkaset metrów dalej i udałem się w kierunku Dębowej. Miałem to szczęście, że akurat nie jechał za mną żaden samochód, więc swobodnie mogłem cieszyć się jazdą, omijając jedynie doły na poboczu ;-)
Będąc już przy akwenie, postanowiłem zjechać utwardzonym zboczem do brzegu. Oparłem koło o taflę lodu, rozejrzałem się i po kilku sekundach znów byłem na ścieżce. Nieco dalej pozostawiłem rower i sam udałem się do brzegu.



W dalszej drodze, spotkałem także amatorów spacerów, a już pod koniec ścieżki amatorkę łyżew :-) Dobrze, że lód okazał się jeszcze mocny... :-) Gdy zjechałem na asfalt i zwróciłem się w kierunku Dębowej, zaczęło nieco zawiewać i zadałem sobie pytanie, czy to aby dobry pomysł, by jechać wcześniej ustaloną trasą. Postanowiłem jednak jeszcze trochę podpedałować i wtedy to ukazała mi się na nawigacji droga, prowadząca skrótem do Kobylic. To chyba o niej kiedyś mówił mi kolega. Chyba czas ją wypróbować :-)
Ów trakt okazał się nieco wyboisty na początku, ale dalej było już lepiej. Co prawda trzeba było omijać zagłębienia, ale jechało się całkiem przyjemnie :-) Kolejna droga odkryta zimą, która przyda się latem :-) Już między zabudowaniami, czekała mnie jednak niemiła niespodzianka w postaci trzech psów, wałęsających się w oddali. Przystanąłem i podpytałem o nie kobietę, która właśnie wyszła zza ogrodzenia. Po tym jak wyartykułowała kompletny brak obaw, ruszyłem z wolna przed siebie. W międzyczasie największy z psów schował się gdzieś, natomiast z dwóch pozostałych, mniejszy kompletnie nie wyraził zainteresowania moją osobą. Jego kompan nie był jednak tak wyrozumiały i zostałem obszczekany i trochę pogoniony. Psiak chciał nawet złapać mnie za nogawkę. Nie był on jednak groźny, a jadąc rozglądałem się bardziej na bok za tym największym, który mógł nieco bardziej namieszać. Na szczęście po kilkunastu metrach, potencjalne zagrożenie zdawało się już nie istnieć :-) Na skrzyżowaniu oceniłem sytuację i przez sekundę badałem, gdzie się znajduje. Chwilę później byłem już na głównej w Kobylicach i kierowałem się w kierunku Landzmierza, mając krótką chwilę w głowie myśl, aby pojechać do Cisku, a do domu wrócić od strony Kędzierzyna. Myśl ta jednak szybko uciekła, a ciesząc się równym asfaltem przyśpieszyłem i postanowiłem wjechać do Biadaczowa, aby dostać się na wał przy Odrze. Po drodze miałem okazję zaobserwować dwóch wędkarzy, którzy majstrowali coś przy przeręblach. Przed zabudowaniami zrobiłem minutowy postój, aby nieco odsapnąć i mieć okazję nacieszenia się słońcem, temperaturą, aurą... :-) Sielanka nie trwała jednak długo i już za pierwszym zakrętem w Biadaczowie, czekało mnie wyzwanie. Zostałem zauważony przez psa, który biegł do mnie z oddali. Postanowiłem wykonać dotychczas stosowany manewr: w ostatniej chwili skierowałem się wprost na niego, a w momencie gdy odskoczył i zawracał po półkolu, przyśpieszyłem. Po chwili oglądając się za siebie, zobaczyłem stojące na środku drogi, skołowane i w pełni zdziwione zwierzę. Nawet mu się nie chciało mnie już gonić :-) Dalej droga biegła już spokojnie. Wiedziałem, że przede mną maluśki podjazd (to pierwszy raz, gdy jechałem tą drogą w tą stronę), ale nie był to przecież problem :-) Pokonałem go dynamicznie, stwierdzając po raz kolejny podczas tego wyjazdu, że choroba nie zostawiła po sobie żadnych skutków ubocznych w postaci gorszej wydajności. Będąc na wzniesieniu, postanowiłem zjechać w kierunku rzeki. Równy asfalt, oraz minimalne rozleniwienie na tym etapie, spowodowało że stoczyłem się aż do końca drogi. Powrót - mimo, że pod górę - nie był w ogóle męczący, a gdy ponownie znalazłem się na szczycie, zjechałem na wał, badając na początkowych metrach, czy lepiej mi będzie jechać ścieżką na górze, czy też polną drogą przy wale na dole. Ostatecznie wybrałem drugą opcję i mimo, że droga była kamienista, to jednak pozwalała przemieszczać się szybciej. Z czasem zrobiła się też bardziej mokra, a błoto przyczepiało się nieco do opon i troszkę ubrudziłem rower. Mijałem także bardzo duże, zamarznięte kałuże. Zatrzymałem się przy jednej z nich, a po następnej przejechałem. Lód złamał się w trzech miejscach z hałasem, ale nie załamał się całkowicie wciąż tworząc płaski monolit. Jechałem dalej i w pewnym momencie zauważyłem na drodze ślady łap. Mając w pamięci swoje dzisiejsze przygody z psami i fakt, że nie byłem w pełni gotowy do konfrontacji po długiej abstynencji spowodował, że poczułem się nieco mniej komfortowo. Oczywiście prawdopodobieństwo spotkania zwierza tutaj, było raczej małe, ale lepiej poczułem się już przy ostatnim fragmencie tej drogi, gdy byłem już przed zabudowaniami.
Przeciąłem główną i dojechałem do domków. Zza ogrodzeń szczekały na mnie psy, ale wiedziałem, że na tym odcinku nie są one groźne. Mało tego! Są nawet śmieszne i niesamowite ;-) Trzeci napotkany pies szczekał na mnie, będąc na... dachu garażu :-) Czy sam tam wlazł, czy go tam dali "za karę"? Tego nie wiem, ale chciałem nawet zawrócić i zrobić zdjęcie. Powstrzymał mnie fakt, że ja sam nie byłbym zadowolony, gdyby ktoś robił zdjęcia mojemu skrawkowi prywatności :-) Wjeżdżając ponownie na główną, skierowałem się już w stronę Koźla i po kilku chwilach znalazłem się w parku. Chciałem jeszcze zahaczyć o Rogi, ale wiedziałem też, że nie mogę przeginać. Podjęcie decyzji ułatwił mi mały sprint na Chrobrego, po którym poczułem, że jestem już lekko zmęczony wyjazdem. Poza tym, przedłużając jazdę wróciłbym do domu, gdy byłoby już chłodno, a pewnie też i ciemno, a tego nie chciałem. Postanowiłem więc pokręcić jeszcze między domkami i wróciłem do domu :-)
Jak fajnie było wsiąść po przerwie... :-) Oj... Znów zauważam u siebie objawy cyklozy, a przecież jednego choróbska jeszcze na dobre nie przegoniłem... ;-)

Dane wyjazdu:
4.94 km 0.00 km teren
00:20 h 14.82 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

No i skopałem przerzutkę...

Sobota, 19 lutego 2011 · dodano: 19.02.2011 | Komentarze 0

Rowerowy cel na dziś, to umyć sprzęt i sprawdzić zębatki z przodu - łańcuch wciąż ociera o wózek przerzutki, gdy znajduje się na najwyższych przełożeniach. Na początek zdjąłem obydwa koła i zabrałem się za mycie. Rower był tak brudny, że musiałem raz wymienić wodę, a nawet dobrze by było, gdybym zrobił to jeszcze raz. Gdy poskładałem go do kupy, zacząłem sprawdzać napęd i coś podkusiło mnie, aby pokręcić przy (sprawnej i wyregulowanej!) tylnej przerzutce. Pech chciał, że nieco tam namieszałem. Nie chcąc spędzić całego dnia przy grzebaniu, wróciłem do domu. Przerzutka była ustawiona jako tako, ale wciąż leżało mi to na wątrobie. Po jakimś czasie postanowiłem się przejechać, aby zobaczyć jak chodzi w rzeczywistości.



Na zewnątrz było nieprzyjemnie zimno i jeszcze będąc w domu wiedziałem, że to będzie krótki przejazd. Było ślisko, ale opony ładnie łapały przyczepność. Jeszcze na osiedlu zacząłem też zmieniać biegi i wydawało się, że będą one wymagały jedynie małej korekty, ale niestety kolejne przejechane metry uświadomiły mi, że będzie inaczej. Przed parkiem przystawałem co chwila, kręcąc śrubą baryłkową i niestety robiłem to na tyle nieskładnie, że nie zmieniało to stanu rzeczy. Przerzutka wciąż działała skrajnie w jedną, bądź w drugą stronę. W końcu postanowiłem dać sobie spokój (bo i większość parku przejechałem co chwilę przystając) i udać się jeszcze do bankomatu. Gdy minąłem urząd miasta, zrobiło się jeszcze bardziej nieprzyjemnie, gdyż zaczęło mocno wiać z przeciwka. W drodze powrotnej, postanowiłem jechać tą samą trasą, chroniąc się nieco przed wiatrem pomiędzy parkowymi drzewami. Kilkadziesiąt metrów przed domem zauważyłem, że licznik nie był wyzerowany... To chyba nie jest mój dzień, jeśli mam oceniać go pod względem technicznym... Wchodząc do domu wiedziałem jednak, że nie zostawię tak tej sprawy - zaraz idę ponownie grzebać przy rowerze...

Dane wyjazdu:
29.91 km 0.00 km teren
01:37 h 18.50 km/h:
Maks. pr.:41.40 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Mroźno i pięknie :-)

Sobota, 12 lutego 2011 · dodano: 12.02.2011 | Komentarze 0

Po przebudzeniu zauważyłem przebijające się między żaluzjami promyki słońca. Zawołałem Łukasza - na dworze jest ponoć zimno. Wstałem i wziąłem Benka na spacer. Dzień był piękny! Zaciągnąłem się rześkim powietrzem i spojrzałem w górę na jasne niebo. Cóż za wspaniały widok... :-) Zacząłem rozmyślać o wariantach rowerowej przejażdżki w międzyczasie rejestrując, iż ów piękny poranek jest jednak wietrzny. Po powrocie włączyłem mapy i dosyć długo zastanawiałem się w którą stronę pojechać. Byłem bardziej skłonny udać się na południe, ale po kilku minutach zdecydowałem się na to, aby pojechać trasą naokoło Kędzierzyna-Koźla, którą już niegdyś jechałem.



Wyruszyłem w stronę promenady, a następnie pokonałem obydwa mosty na Odrze. Na remontowanym moście Długosza widać już efekty dotychczasowych prac: przygotowano grunt pod nawierzchnię i postawiono nowe balustrady. Przy końcu Wyspy, rozpędziłem się bardzo dynamicznie, zwalniając dopiero za drugim mostem. Gdy minąłem zabudowania, zacząłem odczuwać wiatr. Spokojnym tempem dotarłem do Kłodnicy, gdzie zatrzymałem się na chwilę na przystanku autobusowym, po czym ruszyłem dalej jadąc w miarę spokojnie. Przed wiaduktem kolejowym znad przeciwka minął mnie TIR i dostałem jakimiś małymi kamyczkami po twarzy, ale nie wpłynęło to w żaden sposób na moje samopoczucie. Chwilę później skręciłem w boczną drogę, prowadzącą do lasu.
Tutaj można było już zaznać nieco ciszy i spokoju. Koła zabieliły się od cienkiej warstwy śniegu, a od czasu do czasu ciszę przerywał dźwięk łamanego pod kołami lodu z zamarzniętych kałuż. Gdy minąłem ostatnie, nieliczne zabudowania, zrobiło się naprawdę cicho. Przystanąłem, aby się w nią wsłuchać... Było pięknie...



Ruszyłem ponownie po kilku minutach. Szlaban na przejeździe w oddali był otwarty. Zmierzałem w jego kierunku powoli, z czasem nieco odrywając się od rzeczywistości. Kilka metrów przed torami zauważyłem, że przejazd jest już zamknięty. Co za pech :-) Czekałem jednak tylko krótką chwilkę, gdyż zostałem bardzo szybko zauważony przez dróżnika. Uniosłem dłoń w podzięce i ruszyłem dalej, po kilkunastu metrach znikając na ścieżce między drzewami. Krajobraz znów był przyjemny, a ozdobiona śniegiem ścieżka biegnąca między drzewami, bardzo ładnie się prezentowała. Czekał mnie jednak podjazd na stromy nasyp i miałem obawy, czy uda mi się go pokonać na rowerze w tych warunkach. Okazało się jednak, że przy użyciu odrobiny techniki, nie stanowiło to żadnego problemu :-) Na zjeździe mocno uważałem i rozpędziłem się dopiero, gdy byłem już na dole. Po kilkuset metrach jazdy, dotarłem do jeziorka, które zrobiło na mnie wspaniałe wrażenie :-) Spędziłem tam kilkanaście minut, sprawdzając między innymi stan pokrywy lodowej ;-) Dzień doprawdy bajeczny! :-)





Niebawem znalazłem się na asfaltowej drodze, prowadzącej do Lenartowic. Na jej początku mijałem roztapiające się na poboczu bryły lodu - niektóre o zabawnych kształtach - po czym szybkim tempem dotarłem do zabudowań. Przejechałem przez miejscowość i udałem się na osiedle Piastów, a następnie drogą w lesie dotarłem do głównej, wiodącej w kierunku Azot. Za wiaduktem kolejowym zauważyłem nieznany mi leśny trakt i postanowiłem zawrócić, aby sprawdzić gdzie prowadzi. W podjęciu decyzji pomógł mi fakt, iż na kierownicy przyczepiona była nawigacja. Oczywiście nie chodziło o obawę zgubienia się, bo taka nie zachodziła, ale o to, że mogłem na bieżąco monitorować swoje położenie.
Pierwsze wrażenie o nowej drodze było pozytywne: gdzieniegdzie było biało, minąłem rzeczkę i dużą, porośniętą kałużę przy drodze, a za chwilę młodnik. Znów zimą odkryłem fajny skrót, z dala od miejskiego szumu i uczęszczanych dróg :-) Jak można się było spodziewać, ów skrót prowadził do wiaduktu kolejowego na wylocie z Azot.
Wyjeżdżając z lasu, skierowałem się ku Staremu Koźlu, skąd dotarłem do szlaku. Dopadł mnie tam silny, przeciwny wiatr. Nie było jednak źle - z pozytywnym nastawieniem można wszystko przezwyciężyć :-) Kolejno minąłem Brzeźce i znów wjechałem na asfaltowy szlak między polami. Minimalnie zacząłem odczuwać znużenie, ale oczywiście nie opuszczały mnie dobre myśli :-) Dzień był przepiękny i byłem szczęśliwy, że mogę zrobić z niego użytek :-) Szlak pokonałem spokojnie, a jedynie pod koniec musiałem zrobić unik, aby nie oberwać gałęzią.
Dotarłem do pierwszych zabudowań i minąłem schronisko dla bezdomnych zwierząt. Zerknąłem na klatki - widok napełnił mnie przejęciem... Biedne psiaki... Niebawem znalazłem się już na głównej i na średniej przerzutce, zmierzałem w kierunku Kłodnicy. Czuć już było wiatr, ale jadąc spokojnie nie musiałem z nim walczyć. Nieśpiesznie minąłem Kłodnicę i dotarłem do Koźla, a gdy zjechałem z promenady, postanowiłem zahaczyć jeszcze o park.
Takiego wyjazdu było mi trzeba! :-) Nie za długi, nie za krótki - był w sam raz :-) Jak zwykle naładowałem baterie pozytywną energią :-) Pozostaje czekać wiosny ;-)

Dane wyjazdu:
4.18 km 0.00 km teren
00:11 h 22.80 km/h:
Maks. pr.:39.10 km/h
Temperatura:-1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Przejażdżka dla relaksu

Środa, 9 lutego 2011 · dodano: 09.02.2011 | Komentarze 0

Dziś po pracy odebrałem z serwisu rowerowego tylne koło, które trzeba było wycentrować. Wziąłem też dwie podkładki pod linki, ponieważ wczoraj gdy grzebałem przy hamulcach, jedna z nich złamała się w połowie. Po powrocie do domu, od razu wyszedłem z Benkiem na spacer, a gdy wróciliśmy niezwłocznie założyłem koło do roweru. Zacząłem też kręcić przy przednim hamulcu, ale niestety nie pasowała żadna z podkładek które otrzymałem. Głowiłem się kilka minut nad rozwiązaniem problemu, po czym postanowiłem go tymczasowo zarzucić. Nieco mnie to dręczyło, gdyż trochę hamowało to ewentualne chęci wyjścia na choćby małą przejażdżkę. Ponadto odczuwałem zmęczenie po dzisiejszym dniu pracy. Śmiało mogę stwierdzić, iż był to jak dotychczas najgorszy dzień po Nowym Roku. Wieczorem wpadła mi do głowy myśl, aby zamiennie użyć zwykłej podkładki pod śruby i zdało to egzamin. Dodatkowo podkręciłem także klocki w tylnym hamulcu. Postanowiłem wyruszyć więc na krótką przejażdżkę. Zawsze pomagało mi to w zrzuceniu ciężaru emocjonalnego, a i hamulce od razu będę mógł wypróbować.



Sprawdziłem godzinę w oczekiwaniu na sygnał nawigacji - była 20:40. Wbrew zasięgniętym wcześniej opiniom, było raczej ciepło. Pierwsze hamowanie, to pozytywne zaskoczenie - tylny hamulec znów działał jak dawniej :-) Rozpędziłem się na wylocie z osiedla. Było czuć zimny wiatr. Wjechałem na domki i z powodu odczuwalnego zimna, postanowiłem skrócić o połowę trasę na tym odcinku. Następnie szybkim tempem pokonałem Chrobrego i Piastowską, zwiększając jeszcze prędkość przed zakrętem przy Żeromskiego i pokonałem go dosyć dynamicznie. W ostatniej chwili postanowiłem też odbić w stronę Rynku. Fajnym tempem zmierzałem w kierunku sądu, zrzucając wcześniej łańcuch na średnią zębatkę z przodu. Rozpędziłem się znów, będąc na Łukasiewicza i dotarłem do Gazowej, gdzie już coraz mocniej dało się odczuwać zimno. Po kilku kolejnych minutach byłem już w domu.
Pomogło :-)

Dane wyjazdu:
35.47 km 0.00 km teren
02:07 h 16.76 km/h:
Maks. pr.:41.10 km/h
Temperatura:6.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

"Napoczynamy" sezon :-)

Sobota, 5 lutego 2011 · dodano: 05.02.2011 | Komentarze 0

Od ubiegłorocznej jesieni pojęcie "sezonu" uległo radykalnej zmianie. Dziś to pojęcie mogę utożsamiać z rokiem kalendarzowym. Początkowo tytuł wpisu miał brzmieć "Napoczynamy luty" (czyt. ja i Kosia), ale w pewnym momencie wyjazdu, postanowiłem udać się do Kędzierzyna, zmieniając wcześniejsze plany. Znalazł się więc pretekst do rozpoczęcia wspólnego sezonu - zwłaszcza, że wpis w rowerowym kalendarzu na 2011 rok w dniu 4 lutego brzmi: "Rozpoczynamy sezon! :)".



Gdy wychodziłem, na zewnątrz było już ciemno. Nie dziwota - godziny popołudniowe, a nawet wieczorne. Wyruszyłem Piastowską w stronę centrum i przejechałem przez część parku, aby ominąć nielubiany odcinek głównej drogi. Dalej chodnikiem dotarłem do skrzyżowania z ulicą Żeromskiego, gdzie zjechałem na asfalt. Momentalnie przyśpieszyłem, co poniekąd było zasługą dobrze wyregulowanej tylnej przerzutki, gdyż mogłem nieco ostrzej obchodzić się z napędem, nie martwiąc się, że w którymś momencie łańcuch strzeli na zębatce z powodu nieprecyzyjnej zmiany przełożenia. Przejechałem przez Rynek, a następnie podjechałem do Audi, stojącego na parkingu przy PKS'ie. Chciałem jedynie sprawdzić z ciekawości, na ile właściciel je wycenił. Nie zatrzymując się nawet przy samochodzie, depnąłem na pedały i ochoczo się rozpędziłem. Czułem zapas mocy w nogach :-) Wsłuchiwałem się także w pracę napędu, który także przeczyściłem, przy okazji ustawiania przerzutki. Fajnie jest wiedzieć, że sprzęt spisuje się tak jak powinien :-) Wyjechałem na główną i po chwili przystanąłem na chodniku, dzwoniąc do Ani. Ustaliliśmy, że podjadę do Kędzierzyna i razem wybierzemy się na mały trip. Ruszyłem więc w kierunku mostów...
Jechałem po błotnistej mazi na remontowanym wciąż moście i znów spotkałem tam Szymona - kolegę jeszcze z czasów szkolnych. Zamieniliśmy dwa zdania, po czym ruszyłem dalej i pokonując już tylko kładkę znalazłem się na Wyspie. Znów dynamicznie się rozpędziłem, zwracając przy okazji na siebie uwagę nielicznej grupki ludzi, czekających na przystanku na autobus. Nawierzchnia była dobra, więc spokojnie mogłem cisnąć. Było też ciepło i bezwietrznie. Do Kędzierzyna dotarłem szybkim tempem nieco zgrzany, ale średnia 22,3 km/h chyba sama mówi za siebie :-) Dałem znać Ani, że już się zbliżam i gdy dotarłem przed jej dom, nawet się nie zatrzymywałem. Popędziliśmy, snując plany co do dalszego przebiegu wyjazdu. Tym razem postanowiłem też przekazać dowództwo nad wyprawą, swej rowerowej towarzyszce ;-)
Pojechaliśmy w stronę domków. Jechało się przyjemnie, choć trzeba było uważać na dziury i nierówności, nękające wszystkie polskie drogi o tej porze roku. Jak już wspomniałem, tego wieczora dyrygowała Ania, więc bez szemrania zgodziłem się na wyjazd do Azot. Gdy tam jechaliśmy, puściłem się sprintem pod wiaduktem i dało mi to dużo frajdy :-) Następnie zjechaliśmy z głównej ulicy i wjechaliśmy w głąb osiedla, a po pewnym czasie znaleźliśmy się tuż przed drogą, prowadzącą bezpośrednio na Azoty. Zanim jednak do niej dotarliśmy, Ania zaliczyła ukryty pod kałużą dół. Trzeba przyznać, że wyglądało to dosyć niebezpiecznie. Mijając skrzyżowanie, wjechaliśmy na asfaltowe pobocze dla rowerów, które jednak było całe ubłocone, więc korzystając z okazji, po kilkunastu metrach zjechałem z niego na pas ruchu, ponieważ droga na tej szerokości była czysta. Ania dalej jechała po kałużach ;-) Zauważyłem też, że ubrudzony napęd, zaczął przejawiać minimalne oznaki gorszej pracy.
Wjechaliśmy na czerwony szlak między drzewami i niestety były to ostatnie momenty dobrej, wypracowanej wspólnymi siłami średniej prędkości (bo trzeba przyznać, że i Ania jechała solidnie). Droga była oświetlona jedynie przez nasze lampki, a warunki znacznie się pogorszyły: leżał lód, było mokro, a my jechaliśmy po niewielkich koleinach, na których czasem rzucało. Ania zaliczyła też małą podpórkę. Niebawem jednak dojechaliśmy do osiedla, kontynuując dalszą jazdę po asfaltowej ścieżce, okalającej bloki. Przez pierwszych kilkaset metrów, warunki były podobne do tych panujących w lesie, ale później było już tylko lepiej :-) Gdy dotarliśmy do końca osiedla, przystałem na propozycję Ani, aby udać się do Lenartowic. Na miejscu okazało się jednak, iż tamtejsza droga jest nieoświetlona, więc obydwoje podświadomie zdecydowaliśmy się na to, aby pojechać do Blachowni.
Jechaliśmy główną drogą i niestety tuż przed zjazdem na osiedle, zaliczyłem dół w taki sposób, że szlag poszedł po obydwu felgach i wydały one z siebie głośny, metaliczny dźwięk. Oczywiście nie byłem z tego faktu zadowolony, ale starałem się jak najszybciej zapomnieć o tym incydencie, aby nie psuć dalszej części wyjazdu. Miałem jedynie nadzieję, że felgi nie są uszkodzone i że nie przebiłem żadnej z dętki... Skręciliśmy w pierwszą boczną uliczkę i po kilkuset metrach, dotarliśmy do grupy bloków mieszkalnych. Droga kończyła się w tym miejscu, więc zawróciliśmy i odbiliśmy w pierwszą oświetloną alejkę. Oczywiście wspólny czas upływał nam na gadaniu :-) Dotychczasowa pogoda wciąż się utrzymywała, choć miałem wrażenie, iż nieco się ochłodziło. Gdy dotarliśmy do głównej drogi, postanowiliśmy okrążyć Blachownię, jadąc osiedlowymi uliczkami. Niebawem byliśmy już u wylotu z osiedla, przy drodze prowadzącej do centrum Kędzierzyna. Gdy tylko minęliśmy ostatnie zabudowania, zgaszono nam latarnie. Akurat wtedy, gdy byliśmy na najmniej zurbanizowanym odcinku drogi! Mimo to bez przeszkód dotarliśmy do os. Piastów i lawirując między blokami, przedarliśmy się do Parku Orderu Uśmiechu. Gdy z niego wyjechaliśmy zaproponowałem, abyśmy pojechali chodnikiem wzdłuż ulicy Wojska Polskiego. Moja propozycja nie dość, że spotkała się z akceptacją, to jeszcze została uzupełniona ideą odwiedzenia skate parku. To był strzał w dziesiątkę! :-)
Na miejscu spróbowaliśmy z Kosią sił na niektórych sprzętach, a gdy wreszcie usiadłem na ławce, mogłem wpatrywać się w swój delikatnie oświetlony rower, który świetnie komponował się z otoczeniem :-) Kośka! Normalnie piękna jesteś! :-)) W pewnej chwili zauważyłem trampki, zawieszone na gałęzi drzewa przy którym siedzieliśmy. Ja zauważyłem tylko jedną parę, ale Ania w ułamku sekundy wskazała mi całą plejadę innych :-) Nie liczyłem dokładnie, ale wisiało tam kilkanaście par butów! Ciekawe z jakiej przyczyny, tudzież okazji się tam znalazły... :-) Niebawem zebraliśmy się w drogę powrotną. Oczywiście, zaliczyłem jeszcze kilka hopek, a następnie wspólnie z Anią pojeździliśmy pomiędzy murkami znajdującego się nieopodal, niewielkiego labiryntu :-) Później chodnikiem udaliśmy się do kolejnego parku, a gdy tam dojeżdżaliśmy, nieco odłączyłem się od towarzyszki podróży, postanawiając pokluczyć po chodnikowych skrzyżowaniach. Wreszcie rzuciłem hasło, aby podjechać pod znajdujące się przed nami małe wzniesienie. Nie byłem zbytnio rozpędzony, więc na końcowym etapie, koła uślizgiwały się na znajdującym się na chodniku lodzie. Będąc na wzniesieniu, skierowaliśmy się w stronę wyjazdu z parku, jadąc wzdłuż wzniesienia. Za każdym razem, gdy naciskałem na pedały, tylne koło ślizgiem uciekało w bok. Znów mogłem się przekonać, iż dysponuję nie najgorszym panowaniem nad rowerem :-)
W kilka chwil później, byliśmy już na drodze prowadzącej do domu Ani. Nim się rozstaliśmy, odwiedziliśmy jeszcze jedno (sentymentalne dla niej) miejsce, którym było boisko szkolne, znajdujące się nieopodal jej domu. Rozeszliśmy się (bo nie napiszę przecież "rozjechaliśmy" ;-) ) przed garażem Pszczoły (czyt. roweru Ani), po czym rozpocząłem samotny rajd do domu, oczywiście od razu zwiększając prędkość podróżną :-) Bardzo szybko znalazłem się na wylocie z Kędzierzyna, podobnie jak i nie ciągnął mi się przejazd przez Kłodnicę, wraz z odcinkiem do Koźla. Wciąż czułem dynamikę w nogach i mogłem robić z tego użytek. Zwolniłem dopiero przed pierwszym mostem na Odrze, a po przeprawie przez kolejny, pozwoliłem sobie na większy sprint aż do ulicy Gazowej. W kilka następnych minut, byłem już przed blokiem :-)
Decyzja do wyjeździe do Kędzierzyna była bardzo dobra. Wyjście skończyłoby się zapewne objechaniem parku, lub jeszcze kilku innych ulic i powrotem do domu, a wyszło na to, że złożył się nam naprawdę udany wypad :-)