Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Krótko, nie zawsze na temat ;-)

Dystans całkowity:13176.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:631:58
Średnia prędkość:20.72 km/h
Maksymalna prędkość:66.71 km/h
Liczba aktywności:910
Średnio na aktywność:14.48 km i 0h 41m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
5.74 km 0.00 km teren
00:30 h 11.48 km/h:
Maks. pr.:24.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wspaniała współpraca zgranej pary :-)

Wtorek, 21 grudnia 2010 · dodano: 21.12.2010 | Komentarze 0

Będąc po południu na spacerze z Benkiem stwierdziłem, że na zewnątrz jest ciepło. Jak w większości przypadków: szybka decyzja i wyjście :-)



Ulicą Piastowską udałem się na osiedle domków przy PKP. Tamtejsze uliczki częściowo były już rozjeżdżone, choć na tych mniej uczęszczanych wciąż zalegała warstwa śniegu. Gdy już zmierzałem w kierunku domu (choć wcale nie z zamiarem zakończenia jazdy), doszły mnie dziwne dźwięki dochodzące z okolic przedniego koła. Po sprawdzeniu okazało się, że powietrze w oponie ma bardzo niskie ciśnienie. Powrót do domu był więc jednak konieczny, ale z racji niewielkiej odległości zajęło mi to bardzo mało czasu. Tym razem postanowiłem jedynie dopompować koło, choć gdy odstawiałem rower na klatce zauważyłem, iż także linka tylnego hamulca jest uszkodzona. Uporanie się z całością zajęło mi kilkanaście minut.
Przed tym jak dostrzegłem brak powietrza w kole miałem plan, aby dostać się do jednostki wojskowej. Ruszyłem więc w stronę garaży. Tamtejsza wyboista droga była trudniejsza technicznie, podobnie jak ta prowadząca już bezpośrednio do jednostki - pierwsza ze względu na dużą ilość zalegającego śniegu, natomiast druga ze względu na bardzo śliską i wyjeżdżoną nawierzchnię, na której trzeba było uważać dużo bardziej. Na domkach za jednostką było już dużo lepiej i tam jechało się bardzo przyjemnie. Niebawem wyłoniłem się spomiędzy domków w pobliżu stadionu i chodnikiem skierowałem się w stronę parku. Postanowiłem nieco przycisnąć mimo, że wychodzony przez przechodniów śnieg na chodniku był nierówny i dosyć mocno trzęsło. Te niewygody (choć tak na dobrą sprawę kto zwracałby na nie uwagę? :-) ) zostały mi wynagrodzone w parku i w dalszej drodze już w stronę domu. Na nierównym i zaśnieżonym parkowym chodniku spisaliśmy się z Kosią na medal! :-) Moja noga ani razu nie dotknęła podłoża - nawet wtedy, gdy na śliskiej nawierzchni z rowerem niezdolnym do jazdy do przodu, bo zablokowanym przez grudę śniegu, trzeba było stać nieruchomo nawet kilka sekund, odpowiednio balansując. Czułem wtedy, że wraz z rowerem stanowimy jedność, a wspierani jesteśmy przez koordynację, refleks... Tak, tworzyliśmy prawdziwy monolit! W ten sposób pokonaliśmy pewną część parkowej alejki, a także później chodnik przy jednej z ulic już w drodze powrotnej. To coś wspaniałego być trybem tak wspaniałej maszyny :-) Gdy znalazłem się już na nawierzchni bardziej zdatnej do jazdy, ogarnęły mnie wręcz euforyczne odczucia. Do domu pognałem więc bardzo uradowany :-)

Dane wyjazdu:
14.23 km 0.00 km teren
01:06 h 12.94 km/h:
Maks. pr.:23.60 km/h
Temperatura:-4.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Miała być Anka, jest kozielska szklanka...

Sobota, 18 grudnia 2010 · dodano: 18.12.2010 | Komentarze 0

Gdy tylko otworzyłem rano oczy, zacząłem zastanawiać się nad wyjazdem na Górę św. Anny. Nieco się wahałem, gdyż oznaczałoby to poświęcenie całego dnia w momencie, gdy przede mną była perspektywa innych obowiązków. Oczywiście ciągnęło mnie w trasę... :-) Za oknem prószył drobny śnieg. Postanowiłem więc wybrać się do sklepu po Halls'y, a przy okazji sprawdzić warunki na zewnątrz. Gdy wracałem, natkałem się na Maćka - kolegę ze szkolnych ław. Po kilku minutach rozmowy, pośpiesznie wróciłem do domu, gdzie zacząłem realizować plan pt. "Szybkie wyjście". Do jazdy byłem gotów o 11:30.

I tu powinna być mapa ;-)

No dobra... Może nie całkiem gotów. Ale po kolei. Było to tak:
Wyszedłem z rowerem przed klatkę, odczekałem dłuższą chwilę, aż nawigacja podejmie trop i ruszyłem. Po pierwszym obrocie pedałami zauważyłem, że coś jest nie tak na tyle. O nie! Mam kapcia! Ogarnęła mnie chwilowa konsternacja i niestety: nici z wyjazdu na Ankę - na pociąg o dwunastej już się nie załapię. Odstawiłem rower na klatkę i podjąłem szybką decyzję, o natychmiastowej wymianie uszkodzonej dętki. W głowie kręciła się myśl, że może do wytyczonego celu udam się rowerem?
Naprawa poszła bardzo sprawnie i zajęła mi pół godziny od momentu wstawienia roweru, aż do uczynienia go zdatnym do jazdy :-) W tym czasie szukałem pompki, topiłem dętkę i wcale się nie śpieszyłem :-) Począłem ponownie zbierać się do wyjścia, ale tuż przed opuszczeniem domu, przez kuchenne okno zauważyłem, że śnieg zaczął padać dużo mocniej. Z konieczności zacząłem więc myśleć o jakimś celu w obrębie Koźla. Ruszyłem w stronę garażów, jadąc dosyć mocno zaśnieżonym chodnikiem. Przed garażami dorwał mnie przeciwny wiatr i aż do skrzyżowania za "dwudziestką" zastanawiałem się, czy nie zakończyć wyjazdu na krótkiej przebieżce, rezygnując z wizyty na Dębowej, która teraz jawiła się jako mój zastępczy cel. Myśl ta pojawiła się, gdy ujrzałem swoje spodnie, całkowicie upstrzone naniesionym przez wiatr śniegiem. Oczywiście ewentualna przebieżka nie mogła skończyć się objechaniem osiedla, więc zwróciłem się w stronę Chrobrego, jadąc nierówną drogą, na której dosyć mocno rzucało rowerem z uwagi na wyjeżdżony, nierówny lód, znajdujący się pod cienką na tym odcinku warstwą śniegu. Na drodze prowadzącej do parku, było już dużo lepiej. Jechałem ostrożnie, a z każdym kolejnym metrem moja pewność siebie wzrastała i zanim wjechałem do parku, byłem już całkowicie oswojony z jazdą i padającym wciąż śniegiem. Do pierwszej parkowej alejki, musiałem podjechać krótką równią pochyłą i tuż przed samym końcem zakopałem się w śniegu :-) Oparłem więc rower o latarnię i pstryknąłem kilka zdjęć.



Ruszyłem dalej parkową alejką, co jakiś czas ugniatając śnieg pod ciężarem tylnego koła, powodując że opona zatapiała się w nim, jak pod kruszonym lodem. Przede mną był zjazd, a za nim małe wzniesienie, gdzie w połowie podjazdu opony nie dały rady i musiałem znów zejść z roweru :-)
W drugiej części parku jechałem szybciej i spokojniej, czasem nawet nie patrząc na podłoże. Na skrzyżowaniu dopadł mnie moment zawahania, związany z wyborem wariantu trasy do Dębowej, ale w mgnieniu oka rozwiązałem ów dylemat i za chwilę byłem już przy głównej ulicy. Biorąc pod uwagę duże natężenie ruchu, postanowiłem pokonać krótki odcinek do osiedla domków chodnikiem, a następnie zjechałem na wyboistą, skutą przez lód osiedlową drogę. Walcząc nieco z uślizgami koncentrowałem się na tym, aby w miarę sprawnie pokonać ten odcinek, aż tu nagle... Piotrek! No ja nie wiem! Momentalnie na mojej twarzy wymalowało się zaskoczenie. My to naprawdę mamy zadziwiającą zdolność do wpadania na siebie :-) Ściągnąłem rękawiczki i grabula! :-) Gadaliśmy kilka dobrych minut i dopiero na krótko przed odjazdem ponownie założyłem rękawiczki na dłonie. Niestety końcówki palców zdążyły już zmarznąć, nie chcąc ponownie się ogrzać...
Na drodze prowadzącej do Kobylic, jechałem dużo szybciej, jedynie czasem nieco zwalniając, z uwagi na lodowe koleiny. Gdy zjechałem w boczną ulicę, prowadzącą skrótem do Dębowej okazało się, że dotarcie tam tą drogą będzie niemożliwe, gdyż polny odcinek jest całkowicie zasypany śniegiem. Bez zatrzymywania się pojechałem więc dalej asfaltową drogą, wracając się w stronę Koźla, a gdy znów dojechałem do osiedla domków, zauważyłem machającego do mnie w oddali Piotra. Znów zamieniliśmy kilka zdań - między innymi o moich planach eksploracji Czech wiosną i wtedy wpadła mi do głowy myśl o bagażniku rowerowym do samochodu. Hm... Może to niegłupi pomysł?
Po kilku kolejnych minutach byłem znów między parkowymi drzewami. Spokojnie dotarłem do wyjazdu przy moście Długosza, a następnie udałem się do bankomatu. Niestety dawały o sobie przypomnieć zmarznięte końcówki palców. Kierując się w stronę domu, zdecydowałem się jeszcze wjechać na wał na Odrze, aby następnie udać się na Rogi jadąc wzdłuż rzeki. Gdy zjeżdżałem na dół, napotkałem przed sobą większą partię śniegu, sięgającą aż nieco powyżej wysokości widelca. Konieczne więc było prowadzenie roweru. Będąc na dole wypatrzyłem dosyć duże skupisko kaczek, więc położyłem rower i pokonując pieszo kilkanaście metrów głębokiego śniegu, udałem się bliżej z aparatem. Tym razem nie zwiały mi tak, jak ostatnim razem w Raszowej, ale za to odwinęła się jedna z nogawek, wpuszczając śnieg do buta :-)




Po powrocie, spojrzałem jeszcze raz (tym razem bardziej racjonalnie) na trakt, którym chciałem jechać i postanowiłem, że jednak udam się w dalszą drogę wałem. Oczywiście tym razem musiałem w głębokim śniegu prowadzić rower pod górkę :-) Wybór drogi okazał się być zbawienny, gdyż ścieżką na wale jechało się nadzwyczaj dobrze. Czasem oczywiście rzucało, ale dało się jechać nią bardzo pewnie i dopiero przy samym końcu trafiłem na dosyć mocno zbity śnieg, gdzie tylne koło odmówiło posłuszeństwa. Po około dwóch-trzech próbach wznowienia jazdy, postanowiłem przeprowadzić rower do końca ścieżki. Niebawem zaśnieżoną drogą dotarłem do ulicy, gdzie leżał rozjeżdżony już przez samochody śnieg, więc można było nieco przycisnąć :-) Przy skrzyżowaniu z Kochanowskiego tylko spojrzałem w stronę domu, kierując się na Rogi.
Asfaltem jechało się bardzo dobrze, choć nieco przeszkadzał wciąż padający śnieg i dające o sobie znać zmarznięte końcówki palców. Gdy zjechałem z głównej drogi, znów musiałem wzmóc czujność, a ponadto przy jednym z domów dopadły mnie, będące za ogrodzeniem dwa psy. Ot tak, powiedziałem do nich "No cicho, cicho" i jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ten większy od razu zamilkł :-) Niestety niespodziewanie dopadł mnie znów przy końcu ogrodzenia - pewnie posłuchał się wciąż jazgoczącego, dużo mniejszego kolegi ;-) Po chwili dotarłem do małego wzniesienia, które pokonałem bez problemu, tym samym wjeżdżając na główną drogę, gdzie znów mogłem nieco nabrać prędkości, mimo przeszkadzających w jeździe małych lodowych nierówności. Po minięciu zabudowań, jechałem szeroką koleiną, wyjeżdżoną przez samochody i dopiero na osiedlu domków śniegowa zabawa zaczęła się na nowo :-)
Niebawem dotarłem do domu, a przed wejściem do niego, poświęciłem kilka minut na obejrzenie roweru :-) Próg domu przekraczałem z myślą o gorącym kubku mleka... :-)



Dane wyjazdu:
5.73 km 0.00 km teren
00:25 h 13.75 km/h:
Maks. pr.:26.00 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

No i wypękałem ;-)

Niedziela, 12 grudnia 2010 · dodano: 12.12.2010 | Komentarze 0

W dniu dzisiejszym pobudka przed godziną dziewiątą. Byłem wyspany mimo, że do drugiej w nocy czytałem "Świat na rowerze" - relacje polskich podróżników. Może to właśnie dlatego spało mi się tak dobrze? :-) Swoje pierwsze kroki skierowałem do termometru - wskazywał 2 stopnie Celsjusza. Ucieszony zasiadłem więc do śniadania. Przed siebie położyłem także netbooka i zacząłem sprawdzać rozkład jazdy. Pociąg odjeżdżał krótko po dziesiątej. Miałem co prawda trochę czasu, ale (jak to zwykle bywa w takich sytuacjach) niestety zabrakło mi go. Rozsiadłem się więc w fotelu i zagłębiłem w myślach. Przed podjęciem decyzji kilkakrotnie spojrzałem jeszcze za okno i nie zauważyłem żadnych opadów śniegu, czy też deszczu. Podjąłem więc decyzję o wyjeździe na Górę św. Anny rowerem i powrót stamtąd pociągiem.



Przed wyjściem musiałem poupychać w kieszenie niezbędne przedmioty, ponieważ postanowiłem jechać bez plecaka. Znalazły się tam: batony, chusteczki, aparat - o dziwo brak dętki, pompki, etc :-)) Gdy wyprowadziłem rower i przygotowałem go do jazdy, zauważyłem przed klatką kobietę z parasolem. "No chyba nie pada?" - pomyślałem i wróciłem do domu, aby sprawdzić aktualne warunki na balkonie. Stałem tam kilka chwil i nie dopatrzyłem się żadnych opadów. Ochoczo więc wróciłem do roweru i po chwili stałem już przed blokiem... moknąc w deszczu! :-) Hm... Trochę tak niehonorowo się teraz wycofać... Wyruszam... Zobaczymy jak będzie...
Jechałem Piastowską w stronę centrum. Na asfalcie było dużo wody, a ja obserwowałem warunki i jednocześnie nieco obawiałem się o aparat, schowany w sakwie podsiodłowej. Niestety, ale kilka razy zdarzyło się, że podczas deszczu sakwa narażona na wodę pryskaną przez tylne koło, po prostu nieco przemakała. Niemniej jednak dojechałem do skrzyżowania z Chrobrego i przejeżdżając na drugą stronę chodnika, udałem się w stronę parku, gdzie czekała na mnie lodowo-śniegowa nawierzchnia. Wciąż biłem się nieco z myślami, czy aby dobrze robię chcąc pokonać na rowerze dystans do Góry św. Anny, ale mimo to skierowałem się w stronę mostów na Odrze. Aby wjechać na wciąż jeszcze remontowany most Długosza, musiałem przejechać przez błotne jeziorko i ominąć manewrującą koparkę. Za mostem zatrzymałem się na moment, aby sprawdzić stan sakwy. Po raz kolejny spojrzałem też na swoje ubranie - krople deszczu i śnieg zalegały na rękawach, a także części przypadającej na brzuch. Ruszyłem dalej, ale w głowie tkwiła myśl, że przecież przejechałem bardzo mały odcinek, a przede mną jeszcze naprawdę długi czas jazdy. Zdążyłem ujechać kilkanaście metrów i na jednym z ostatnich metrów przed kolejnym mostem zawróciłem.
Na końcu mostu musiałem zaczekać na koparkę, która grzebała się przy małym dole zaraz obok mnie. Dwóch robotników siedziało obok, jak gdyby nigdy nic... Nie ma to jak (nie)bezpieczeństwo pracy. Po kilku minutach oczekiwania w padającym śniegu i deszczu jeden z nich wstał i odsunął ubijak, stojący przy koparce, oraz kiwnął mi abym jechał. Wjechałem na promenadę. Na chodniku leżał lód i śnieg, kruszący się pod naporem opon. Przy końcu odcinka zdecydowałem się zjechać z wału po lodzie i po chwili byłem już na drodze, z której po kilku metrach odbiłem na kolejny wał przy Odrze. Plany na dziś miałem nieco bardziej ambitne, więc nie chciałem ot tak po prostu, od razu wracać do domu. Żwirowa droga na wale była nieco bardziej przejezdna, choć dla równowagi zaczął wiać dosyć mocny wiatr. Aby dostać się ponownie do ulicy, musiałem jeszcze przejechać odcinek asfaltowej drogi, pokrytej lodem zatopionym w wodzie. Po kolejnych kilku minutach jazdy znalazłem się na ulicy Kochanowskiego.
Był to ostatni etap dzisiejszego wyjazdu, ale też okazał się być najbardziej wymagający. Wiał mocny, przeciwny wiatr, a w dodatku po twarzy smagały mnie płaty śniegu. Całość doprawiona deszczem, utwierdziła mnie w przekonaniu, że decyzja o powrocie do domu była jak najbardziej słuszna. Gdy dojechałem do skrzyżowania z Piastowską, spojrzałem na licznik, który pokazywał właśnie prędkość maksymalną wyjazdu. Wstąpiła we mnie chęć podbicia tego wyniku. Nie zamierzałem się ścigać - po prostu chciałem tylko nieco zwiększyć wyświetlaną wartość. Kolejne kilkadziesiąt metrów przejechałem więc szybciej, docierając do drogi osiedlowej. Przy wjeździe na chodnik tylne koło uślizgnęło się na lodzie, ale po chwili byłem już przed klatką.
Gdy wszedłem do środka, zacząłem oglądać rower. Był cały mokry, a rama w niektórych miejscach upstrzona była piachem. W domu obejrzałem ubranie: kurtka cała mokra i nawet skarpetki nieco wilgotne. Na dziś już chyba dosyć, zwłaszcza że za oknem jest teraz jeszcze gorzej, niż przed wyjazdem. Dobrze, że wróciłem jednak do domu. Czekam na bardziej dogodną okazję do wjazdu na Górę św. Anny i... myślę, że jeszcze w tym roku mi się to uda :-)

Dane wyjazdu:
5.60 km 0.00 km teren
00:26 h 12.92 km/h:
Maks. pr.:26.10 km/h
Temperatura:-0.1
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wszędzie biało...

Sobota, 11 grudnia 2010 · dodano: 11.12.2010 | Komentarze 0

Od dwóch, czy trzech dni myślałem sobie, aby w sobotę pojechać na Górę św. Anny. Co prawda byłem tam w tym roku, ale na blogu wpis nie jest odnotowany. Chciałbym jeszcze w tym roku kalendarzowym naprawić ten błąd ;-) W sumie to nigdy nie przypuszczałbym, że będę rozważał taki wyjazd zimą... :-) Niestety plany pokrzyżowała mi sprawdzająca się, weekendowa prognoza pogody. Co chwila wyglądałem za okno i zadawałem sobie pytanie: jechać, czy nie jechać? Ostatecznie jednak zrezygnowałem z realizacji tego planu. Nie ma co ryzykować ewentualnego przeziębienia, czy wychłodzenia organizmu. Cały czas jednak miałem nadzieję, że może jednak na jutro ta niedobra prognoza się nie sprawdzi ;-) Dodatkowo poczęło mnie trochę nosić i chyba nawet zacząłem szukać pretekstu do wyjścia :-) Siedząc w ciepłym domu chciałem przekonać się na własnej skórze, jakie tak naprawdę panują warunki po drugiej stronie szyby. Może zebrane dziś doświadczenia przydadzą się jutro? :-) Wyszedłem więc po dwunastej z zamiarem udania się na Rynek i kupienia zestawu do Skype'a (znajoma z GB coś ostatnio doczekać się nie może... ;-) ).



Gdy stałem przed oszklonymi drzwiami klatki schodowej, przemknęło mi jeszcze przez myśl, czy aby to dobry pomysł. Pada dosyć gruby śnieg i jest wietrznie. No cóż - dzieli mnie tylko jeden krok do tego, aby to sprawdzić - to niewiele :-) Wyszedłem więc i okazało się, że nie jest tak źle :-) Ruszyłem w stronę działek, uważając czy pod warstwą śniegu nie ma lodu. Droga którą jechałem była nierówna i było też nieco dołów. Przy pierwszych altankach złapałem poślizg przedniego koła i jedynie wyciągnięta w porę noga uratowała mnie przed upadkiem. W tym miejscu byłby on na pewno bardzo bolesny, gdyż jechałem właśnie po przysypanej małą warstwą śniegu, zmarzniętej na kamień glebie, pokrytej cienką warstwą lodu. Ruszyłem dalej i począłem pokonywać kolejne nierówności. Szło mi to całkiem sprawnie, choć kilka razy musiałem przystawać, aby wyprowadzić przednie koło z kolein, przy okazji mając także fajne uślizgi tyłu. Zaliczyłem też dwie zamarznięte kałuże, a przy drugiej z nich koło znacznie opadło w dół, przy akompaniamencie trzaskanego lodu :-) Po kilkudziesięciu metrach znalazłem się na drodze, prowadzącej do nielicznych wym miejscu domków. Oznaczało to dla mnie przede wszystkim zmianę nawierzchni na bardziej zdatną do jazdy, więc od ulicy Gazowej dotarłem znacznie pewniej i szybciej :-) Musiałem jeszcze tylko ustąpić pierwszeństwa trzem samochodom i następnie wjechałem na lekko zaśnieżony asfalt, włączając wcześniej tylną lampkę.
Nie śpiesząc się aż nadto dojechałem do miejsca, gdzie znajdował się wjazd do parku. Zatrzymałem się przy chodniku, aby przeprowadzić rower przez zasypany krawężnik i po małej chwili jechałem już między drzewami. Gdy dojechałem do krótkiego zjazdu przy schodkach, celowo wyhamowałem do zera, po czym powoli stoczyłem się trzymając tylny hamulec powodując uślizg i zjeżdżając tak przez całą długość owego zjazdu :-) Zadowolony z takiego obrotu wydarzeń pomknąłem w kierunku głównej, a następnie udałem się w kierunku bankomatu. Na miejscu okazało się, że na moim miejscu parkingowym leży zwała śniegu ;-) Po dokonaniu poważnej transakcji finansowej (no trzeba wprowadzić choć trochę powagi, prawda? ;-) ) udałem się w dalszą drogę :-)
Jechałem chodnikiem i niebawem znalazłem się na jego skraju, przy skrzyżowaniu. Chciałem przedostać się po pasach na drugą stronę ulicy, ale zauważyłem że pani w vanie mimo podwójnej ciągłej zamierza skręcić w ulicę, którą chciałem przeciąć. Zatrzymałem się więc w oczekiwaniu, aż wykona swój manewr. Gdy mnie mijała, kiwnęła do mnie w przepraszającym geście, wywołując u mnie uśmiech. Pozytywnie mimo wszystko :-) Ulicą Anny dotarłem do Rynku, jadąc w pewnej odległości za samochodami, a następnie odbiłem i po chwili byłem w sklepie komputerowym. Wprowadziłem rower do korytarza i postanowiłem poczekać, aż sklep opuszczą pozostali klienci. Nie chciałem kusić, aby ktoś wychodząc zwinął mi coś z kierownicy. Na moment dogodny do zakupów czekałem kilka minut, mając w tym czasie okazję zaobserwować "pływającą" nawigację. Z drugiej strony to fajnie, że zasięgu nie zgubiła w bądź co bądź piętrowym budynku. Miałem także czas przyjrzeć się rowerkowi. Widok ten naprawdę osłodził mi oczekiwanie na wejście do sklepu: Kośka ozdobiona białym puchem wyglądała wręcz przepięknie :-) Do ramy jej z tym śniegiem :-)
W sklepie zestawy do Skype'a mieli, ale jednak nie przypadły mi jakoś specjalnie do gustu. Postanowiłem więc pokręcić się jeszcze przez chwilę po okolicy. Wyruszyłem więc do innego sklepu, ale chyba okazało się, że już go nie ma (będzie trzeba kumpla o to zapytać), więc wróciłem w stronę Rynku. Tym razem zostawiłem rower przed wejściem, gdyż nie miałem możliwości zabrać go ze sobą. Odpiąłem także nawigację, która jednak po minucie trafiła na swoje miejsce, gdyż i w tym sklepie nie znalazłem niczego, co mogłoby mnie zainteresować. Pojechałem do Rynku, a następnie do ulicy Skarbowej. Zwróciłem także ponownie uwagę na warunki pogodowe i na stan swojego ubioru. Na "sklepowym" odcinku trochę odczułem padający śnieg i wiatr - na spodniach (i pewnie na czapce) wylądowało go trochę :-) Na osiedlu musiałem pokonać trzy progi zwalniające - nawet nie sądziłem, że zrobię z tego dodatkową atrakcję tego wyjazdu: hop, hop, hop i po sprawie ;-) Pełen pozytywnej energii popędziłem w stronę parku :-)
Wjeżdżając pomiędzy pierwsze drzewa, uderzył mnie urok tego miejsca. Wszędzie było biało i tak spokojnie... Naokoło nie było nikogo, a padający wciąż śnieg zacierał ślady ewentualnych spacerowiczów, będących tu przede mną. Tworzyło to swego rodzaju klimat... Na ułamek sekundy zapomniałem, że znajduje się przecież w mieście. Chyba nawet przez ten ułamek sekundy zapomniałem także, że wciąż znajduje się w ruchu, jadąc rowerem ;-) Gdy ów obraz parku przeminął, śmiało pedałując począłem mijać kolejne drzewa. Po kilku minutach znalazłem się na skrzyżowaniu przy mostku. Zahamowałem tam i uślizgiem wjechałem na owo skrzyżowanie. Na ulicy Filtrowej rozpędziłem się, a następnie wyhamowałem przed progiem zwalniającym tak, że jadąc na hamulcu pokonałem bokiem kilka ładnych metrów. Po przejechaniu przez próg odwróciłem się, aby spojrzeć na pozostawiony po sobie ślad. Podoba mi się taka jazda :-) Kolejno wyjechałem do głównej, przedostałem się na drugą stronę i jadąc chodnikiem udałem się do "drogi, gdzie nigdy nie wieje wiatr" ;-) Po kilku kolejnych chwilach zatrzymałem się uszczęśliwiony przed klatką :-)

Dane wyjazdu:
5.35 km 0.00 km teren
00:26 h 12.35 km/h:
Maks. pr.:39.70 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Dzień na plusie

Środa, 8 grudnia 2010 · dodano: 08.12.2010 | Komentarze 0

Dzisiejszego popołudnia ścięło mnie równo. Chyba wychodzi smarowanie łańcucha o drugiej w nocy ;-) Oczy otworzyłem przed 21, po czym począłem zastanawiać się, czy jeszcze wychodzić dziś na rower, czy też może dać już sobie spokój. No cóż... Niedługo potem zacząłem się przebierać, a o 21:20 byłem już przed klatką...



Temperatura dziś była wyższa niż ostatnimi dniami. Śnieg nieco stopniał i miejscami było dosyć mokro. Wyjechałem na Piastowską i sprintem dojechałem do skrzyżowania z Chrobrego, a następnie już wolniej skręciłem w uliczkę, prowadzącą do parku. Alejkami jechałem już nieco spokojniej, a było to spowodowane większą ilością zalegającego śniegu. Niebawem osiągnąłem punkt zwrotny, gdzie z powodu trudnej nawierzchni musiałem zejść i przez kilkanaście metrów prowadzić rower. Dojeżdżając do Chrobrego nieco się zgrzałem, ale nie chciałem jeszcze wracać do domu. Udałem się więc w stronę domków, a w międzyczasie temperatura mojego ciała ustabilizowała się, więc ochoczo popędziłem dalej :-) Minąłem starą jednostkę wojskową i skręcając w utwardzoną drogę, skierowałem się w kierunku osiedla. Spodziewałem się, że ten odcinek będzie dosyć trudny i faktycznie tak było. W pewnym momencie przednie koło uciekło w bok, a mnie przed upadkiem uratował refleks i wyciągnięta noga, która jeszcze przejechała po podłożu jakieś pół metra, zanim się zatrzymałem. W tym momencie w odległości około metra ode mnie, zaczął szczekać na mnie pies, który właśnie pojawił się pomiędzy mijanymi przeze mnie, stojącymi w luźnej zabudowie garażami. Dobrze tylko, że był trzymany przez właścicielkę na smyczy. Niezwłocznie wsiadłem ponownie na siodełko i już do końca tej drogi jakoś dałem radę dojechać bez żadnych uślizgów :-) Postanowiłem jeszcze podjechać na domki. Uliczki po których przyszło mi jechać były jeszcze bardziej mokre niż te, którymi jechałem do tej pory. Miejscami było też brudno, gdyż wysypany wcześniej piach pozostał na asfalcie. Dojechałem do drogi przy stacji PKP, a gdy nią jechałem ogarnął mnie spokój ducha... Dopiero tutaj przestałem zważać na ewentualne niebezpiecznie poślizgi, czy kałuże. Tak - chyba cel wyjazdu osiągnięty. Jechałem sobie wyciszony i po pokonaniu kilkuset metrów wyjechałem na główną i wróciłem do domku.

Dane wyjazdu:
9.82 km 0.00 km teren
00:47 h 12.54 km/h:
Maks. pr.:28.50 km/h
Temperatura:0.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Śniegowo!!! :-))

Wtorek, 7 grudnia 2010 · dodano: 07.12.2010 | Komentarze 0

W ciągu dnia wpadła mi do głowy myśl, aby może pójść dziś na rower... Hm... :-) Może to nie jest zły pomysł? Co prawda śnieg zalega, ale temperatura oscylująca około zera stopni jest całkiem, całkiem do jazdy... Do domu wszedłem przed 21, wcześniej wypatrując na wiacie stacji PKS termometru - wskazywał -0,1 stopnia Celsjusza. Gdy przekroczyłem próg domostwa wiedziałem już, że dzisiejsze wyjście na rower będzie nieuniknione. Po pięciu minutach byłem już przebrany w rowerowe ciuszki :-)



Wyjazd z osiedla był troszkę niepewny. Co prawda kiedyś tam w zamierzchłych czasach, których prawie nikt nie pamięta (a ja ze swoją sklerozą to tym bardziej ;-) ) miałem okazję przejechać się rowerem po śniegu i lodzie, ale był to typowy "góral", więc przede wszystkim opony były inne. Moje semi-slicki zdaje się nie są chyba typem opon przeznaczonym na śniegową nawierzchnię ;-) Poza tym trzeba było wyczuć sprzęt w innych niż dotychczas warunkach. Za Intermarche zaliczyłem pierwszą podpórkę, spowodowaną różnicą w wysokości zaległego śniegu, ale gdy wyjechałem z parkingu na drogę, poczułem się bardziej pewnie. W takim też stanie ducha dotarłem do znajdującego się przed parkiem osiedla domków jednorodzinnych. Na tym etapie - mimo dużej ilości śniegu na drodze - czułem się już całkiem pewnie, aczkolwiek dłonie na kierownicy były cały czas napięte, ale to przecież zrozumiałe, bo przecież musiała to być jazda całkowicie kontrolowana.
Kilkaset metrów jazdy w parku było przyjemnym odczuciem :-) Od czasu do czasu musiałem wstawać, aby zachować lepszy balans, a zadowolenie z jazdy dawały też buksujące opony w momencie, gdy mocniej przyśpieszałem. Z powodu właśnie buksujących kół nie dałem rady wyjechać do końca na wzniesienie przed asfaltową drogą, ale bardziej mnie to rozbawiło, niż zasmuciło :-) Skierowałem się w stronę "budowlanki" jadąc drogą, na której leżał rozjeżdżony śnieg. Gdy wjechałem w osiedlowe zabudowania sytuacja nieco się pogorszyła (polepszyła? :-) ) i mogłem znów nieco uślizgiwać tylne koło :-) Przejeżdżając obok stacji PKS spojrzałem na termometr, który wskazywał -0,2 stopnia Celsjusza. Kolejno udałem się w stronę parku, jadąc szybciej chodnikiem. Był nieco odśnieżony, a mocniejsze hamowanie przed fragmentem, gdzie zalegał już śnieg także dawało nieco radości :-) W momencie, gdy koła traciły już przyczepność miałem okazję wyczuć rower i jego zachowanie. W tej części parku śniegu było więcej, ale dziarsko pędziłem przed siebie nie martwiąc się zbytnio o to, czy zaliczę "glebę". Dosyć realnie oceniałem taką możliwość, ale znajdowałem w stanie świadomości, w którym taką wywrotkę potraktowałbym raczej jak coś bardziej pozytywnego, niż negatywnego :-) Mimo to starałem się jednak kontrolować sytuację. Gdy znalazłem się na chodniku już przy ulicy, skierowałem się w stronę sądu, cały czas starając się zwracać uwagę na zmiany nawierzchni. Mimo to nie uniknąłem wrażeń, spowodowanych chwilową nieuwagą :-) Tuż przed przejściem dla pieszych (informacja dla tych, którzy ewentualnie się zmartwią: jechałem chodnikiem prostopadle do niego ;-) ) majtnęło mi przednim kołem, ale szybka reakcja i wyciągnięta noga zażegnały niebezpieczeństwo upadku :-) W oczekiwaniu na możliwość przejścia na drugą stronę, miałem okazję pokierować kierowcę osobówki, który za Chiny Ludowe nie mógł trafić na ulicę Kłodnicką - miał fuksa, bo akurat wiem gdzie ona jest ;-) Po zakończonej akcji ratunkowej ruszyłem dziarsko przed siebie i jadąc śliskim asfaltem objechałem Rynek, po czym znów zwróciłem się w stronę parku :-)
Za granicą wyznaczoną przez pierwsze drzewa, było dużo ciemniej. Ponadto w tej części parku nie ma latarni. Mimo to po ułamkowo-sekundowym wahaniu, postanowiłem pojechać ten odcinek. Nie oświetloną część parku przejechałem pewnie, nieco przy granicy przyczepności, choć oczywiście także uważałem na nawierzchnię i w drugiej - już oświetlonej - części parku kontynuowałem podróż w ten sam sposób. Po kilkuset metrach na zakręcie prowadzącym nieco pod górę, tylne koło dostało poślizgu, ale szybką reakcją i odpowiednim balansem powstrzymałem przechył roweru i spokojnie mogłem kontynuować jazdę. Refleks, to piękna sprawa jest :-)
Gdy dojechałem do ulicy Chrobrego, skierowałem się chodnikiem w stronę domków. Co prawda podczas przejazdu w parku poczułem, że jestem nieco zgrzany, ale postanowiłem nie przerywać jeszcze tak udanego wyjazdu. Na nie odśnieżonych uliczkach musiałem stoczyć walkę z zaległym śniegiem :-) Było to bardzo fajne wyzwanie: liczyła się współpraca rowerzysty i jego sprzętu. Jako że z Kośką dogadujemy się wspaniale, to z pokonaniem tego odcinka nie było żadnych problemów :-) Frajdę sprawiała mi konieczność ciągłej zmiany balansu ciała, a także dostosowywanie się do zmieniających się oporów toczenia :-) W dalszej części trasy, na nieco wyjeżdżonej drodze wpadłem w uskok lodowy i przednie koło dostało uślizgu, ale po ułamku sekundy został on opanowany :-) Po pokonaniu skrzyżowania i kolejnych kilkunastu metrach nie było jednak już tak dobrze - pod małym kątem wjechałem przednim kołem w wyższą partię śniegu i rower zaczął się niebezpiecznie przechylać. W tej sytuacji jedynym ratunkiem było już tylko wyciągnięcie nogi :-) Dodatkowo zaasekurowałem się, opierając prawą dłoń o krawężnik :-) Dobrze, że "gleby" nie zaliczyłem, a sama sytuacja wywołała u mnie śmiech :-) Oj, jak dobrze być wysokim ;-) Ochoczo ruszyłem dalej, a po kilkudziesięciu metrach mogłem jechać już po mokrym, czarnym asfalcie z niewielką warstwą śniegu tu i ówdzie. Mimo to, gdy skręcałem na skrzyżowaniu znów przednie koło straciło przyczepność i znów noga poszła w ruch :-) Była to bardziej moja wina, gdyż w trakcie wcześniejszej jazdy złapałem dużo pewności siebie i nie uważałem już tak bardzo. Był to ostatni etap wyjazdu, więc maksymalnie zadowolony i uradowany, prościutko udałem się do domu :-) Nieco zwolniłem po wjechaniu na ostatnią prostą, gdyż droga osiedlowa była oblodzona. Tuż przed klatką pomyślałem sobie, że jazda rowerem po śniegu, to będzie pewnie moje nowe hobby ;-) To był mega, ekstra, świetny wyjazd! :-) Bardzo fajnie śmigało mi się po śniegu :-) Jak widać muszę poddać ponownej weryfikacji swoje stwierdzenie, dotyczące zakończenia tegorocznego sezonu ;-)
Kośka póki co odstawiona w ciepłe miejsce, ale w planach jest jeszcze oczywiście przesmarowanie łańcucha. Trzeba o nią dbać! :-)

Dane wyjazdu:
3.31 km 0.00 km teren
00:10 h 19.86 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:0.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Zimno... brrr!

Piątek, 26 listopada 2010 · dodano: 26.11.2010 | Komentarze 0

Dziś naszły mnie myśli o końcu sezonu... Co prawda mamy już koniec listopada i tak na dobrą sprawę powinienem cieszyć się z tego, że pogoda tak długo się utrzymywała, ale jednak to załamanie było jakoś bardzo gwałtowne z rowerowego punktu widzenia ;-) Wczesną nocą wyszedłem jeszcze z Benkiem na spacer, a będąc na Niemcewicza, pomyślało mi się o Piotrku - a nuż trafimy na siebie znów? Chyba przywołałem go myślami, gdyż po pięciu minutach moim oczom ukazał się oparty o stopkę rower, stojący na chodniku i jakiś ktoś, podciągający się na bramce - to mógł być tylko Piotr! :-) Pogadaliśmy chwilę na tematy ogólne i rowerowe (mimo że pewnie zionęło ode mnie czosnkiem po zupie), po czym zacząłem zastanawiać się, czy może jednak nie zmienić zdania i nie wybrać się dziś na krótką przejażdżkę. Pozytywna energia Piotrka dała zaczątek moim rozważaniom...



Stojąc z rowerem przed klatką stwierdziłem, że jest jednak zimno. O ile dobrze zapamiętałem, to termometr pokazywał chyba -7 stopni Celsjusza. No nic, jedziemy - jak będę stał, to cieplej na pewno nie będzie ;-) Ruszyłem więc w nieznane, niczym samotny, nocny biker ;-)
Wyjechałem na główną i nieco zygzakowatą trasą skierowałem się do ulicy Chrobrego, skąd już po linii prostej dostałem się na osiedle domków. Pokręciłem się tam trochę i tamże zacząłem łapać nieco zimnego powietrza do gardła. Postanowiłem jednak podjechać jeszcze pod stadion, po czym znów wjechałem między domki. Nieco też byłem już zgrzany, więc następną decyzją był powrót do domu, ponieważ nie chciałem ryzykować tego, że dnia następnego odczuję jakiś spadek formy, czy dobrego samopoczucia i niebawem byłem już na miejscu. Decyzja o wyjeździe była (jak zwykle) trafiona :-) Po szybkiej wizycie w łazience wykończyłem zupkę czosnkową, która bardzo dobrze mnie rozgrzała - tak, tego mi było trzeba! :-)

Dane wyjazdu:
5.12 km 0.00 km teren
00:19 h 16.17 km/h:
Maks. pr.:30.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wyjazd po czosnek ;-)

Sobota, 20 listopada 2010 · dodano: 20.11.2010 | Komentarze 0

Chwilę po tym, jak otworzyłem oczy, począłem liczyć godziny jakie będę miał do dyspozycji dzisiejszego dnia. Plany były konkretne, a wśród nich był też zamiar sporządzenia czeskiej zupy czosnkowej :-) Chciałem więc udać się na bazar i zakupić polski czosnek - ot tak, aby sprawdzić czy zupka wyjdzie inna niż ta, którą robiłem ostatnio z ogólno dostępnego na rynku czosnku. Aura co prawda była nie za ciekawa, ale choć tyle dobrze że deszcz nie padał. Przed wyjściem zrobiłem jeszcze mały wywiad sytuacyjny u Łukasza, który to dziś wspaniałomyślnie zlitował się nad Benkiem ;-)



Do ulicy Chrobrego postanowiłem dojechać osiedlem, a następnie wjechałem do parku. Na całym odcinku trasy było mokro. Jesień już na dobre zaczyna się zadamawiać...
Przed zakupami na bazarku wypytałem właściciela o pochodzenie towaru, a następnie udałem się do bankomatu. Wracając przejechałem ulicą pod prąd, aby było szybciej. Chwilę później czosnek był już w moim rowerowym plecaczku, a ja udałem się w stronę schodków, aby zjeżdżając po nich, pojechać chodnikiem w drogę powrotną.
Przed pierwszym parkowym skrzyżowaniem zdecydowałem, że jeszcze przejadę rundkę alejkami w parku. Dzień nie był sprzyjający dla spacerowiczów, więc było bardzo spokojnie. Pozwoliłem sobie nieco przyśpieszyć, ale po chwil zdałem sobie sprawę z tego, że chyba ubrudziłem spodnie. Oczywiście nie był to problem :-) Zwolniłem jednak, po czym do głowy wpadła mi myśl, że rower działa na mnie jak narkotyk. Czułem się wręcz euforycznie... Te kilka kilometrów jazdy dało mi naprawdę dużo :-)
Popędziłem w kierunku domu normalną trasą. Na miejscu okazało się, że co prawda siodełko i spodnie faktycznie są ubrudzone, ale na szczęście kurtka czysta :-) Tym krótkim wyjazdem zebrałem siły na cały dzień :-)

Dane wyjazdu:
4.83 km 0.00 km teren
00:12 h 24.15 km/h:
Maks. pr.:39.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Jesienny sprint

Czwartek, 18 listopada 2010 · dodano: 18.11.2010 | Komentarze 0

Wczoraj mimo rowerowych chęci, jakoś zabrakło mi minut aby wyjść. Za oknem jest mokro, gdyż w dzień padało, ale jakoś mimo to mnie nosi... Chyba trzeba się zbierać :-) Założyłem ścięty golf pod kurtkę (nałożony na nią jednak nie spełnia swej funkcji do końca, gdyż wiatr nieco zawiewa) i począłem wychodzić. Oczywiście nie obeszło się bez przypomnienia sobie o własnej sklerozie (zapomniałem czepka), więc w międzyczasie zdążyłem się już nieco zgrzać. Przed klatką byłem o 21:05.



Udałem się w kierunku osiedla domków, gdzie pozwoliłem sobie nieco ostrzej pokonywać zakręty. Następnie między garażami zwróciłem się w kierunku Chrobrego. Gdy byłem już prawie na miejscu, wyjeżdżający z podporządkowanej ulicy bus, prawie wymusił mi pierwszeństwo. Puściłem go w nadziei, że będzie chciał jak najszybciej wydostać się z osiedla, ale okazało się, że skręcił w tą samą uliczkę, którą i ja miałem zamiar jechać. Nie przeszkadzał mi jednak w jeździe ani trochę, gdyż dochodziłem go jedynie na skrzyżowaniach, a przez resztę drogi jechał w pewnej odległości przede mną. Gdy już wyjechałem na Chrobrego, pozwoliłem sobie na mały sprint - przez kilkadziesiąt metrów dynamicznie pedałowałem i osiągnąłem MXS wyjazdu. Postanowiłem też zahaczyć o gwiazdę (ostatnio było mi tam nie po drodze), gdzie znów nieco ostrzej brałem zakręty. Po powrocie na ulicę, skierowałem się na Gazową i udałem w drogę powrotną do domu, utrzymując fajne tempo podobne do tego, jakie było podczas całego tego wyjazdu.
Po powrocie zaliczyłem jeszcze łazienkę i poczułem się jak mini młody bóg ;-)

Dane wyjazdu:
9.79 km 0.00 km teren
00:32 h 18.36 km/h:
Maks. pr.:31.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

No to jadę do Większyc... :-)

Wtorek, 16 listopada 2010 · dodano: 16.11.2010 | Komentarze 0

Do godziny dwudziestej siedziałem w pracy. Byłem wymęczony, ale na rower i tak miałem zamiar iść - trzeba się odprężyć. Gdy wracałem do domu, z okna miejskiego autobusu wypatrzyłem wyświetlacz elektronicznego termometru na wiacie stacji PKS, który pokazywał temperaturę 9,8 stopnia Celsjusza. Nie było więc źle :-) Jeszcze muszę tylko coś zjeść i chwilę odsapnąć... Z domu wyszedłem o 21:45.



Ledwie ujechałem kilkanaście metrów, natknąłem się na Piotrka :-) Postanowiłem więc go podprowadzić - i tak miałem zamiar jechać właśnie w tamtą stronę. Rozmowa oczywiście zeszła po chwili na tematy rowerowe. Gdy zatrzymaliśmy się u Piotra celu, dowiedziałem się od niego już na odchodne, że w Większycach znajduje się przy drodze tablica z rozrysowanymi drogami, które spokojnie można pokonać na rowerze. Sprawdzę ją pewnie którymś razem. Pożegnaliśmy się i udałem się w stronę domków, a następnie wróciłem na Piastowską. Żwawo jechałem do ulicy Chrobrego, a następnie znów odbiłem na osiedle domków, gdzie podjąłem decyzję, że jednak przejadę się już dziś sprawdzić tą tablicę...
Na drodze poza miastem było bardzo spokojnie i po kilku dłuższych chwilach byłem już w Większycach. Jadąc pomiędzy pierwszymi zabudowaniami zacząłem rozglądać się na boki w poszukiwaniu celu podróży ;-) Po chwili ujrzałem rzeczoną tablicę, oparłem rower o słup i rozpocząłem jej analizę. Mapka jest raczej mała i widać też, że cała tablica ma spokojnie kilka lat. Z drugiej strony to dobrze, że w ogóle jest, choć moim zdaniem takich obiektów powinno być dużo, dużo więcej. Chwilę później siedziałem na siodełku, podjąwszy wcześniej decyzję, że wjadę do końca na wzniesienie i objadę rondo.
W drodze powrotnej do Koźla było równie spokojnie. Gdy wjechałem już na oświetloną ulicę Chrobrego, postanowiłem odbić jeszcze w kierunku parku, a po kilkunastu zakrętach i kilku minutach, wszedłem do domu odprężony, ale też jednak zmęczony ciężkim dniem.