Info
Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Krótko, nie zawsze na temat ;-)
| Dystans całkowity: | 13176.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
| Czas w ruchu: | 631:58 |
| Średnia prędkość: | 20.72 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 66.71 km/h |
| Liczba aktywności: | 910 |
| Średnio na aktywność: | 14.48 km i 0h 41m |
| Więcej statystyk | |
Dane wyjazdu:
6.54 km
0.00 km teren
00:18 h
21.80 km/h:
Maks. pr.:36.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Nocny sprint ze słuchawkami :-)
Poniedziałek, 15 listopada 2010 · dodano: 15.11.2010 | Komentarze 0
O rowerku pomyślałem sobie już w pracy. Dla odprężenia byłem gotów pojechać późnym wieczorem, lub nawet w nocy. Do domu wróciłem późnym wieczorem, będąc jeszcze w międzyczasie na spotkaniu. Mimo to zachowałem chęci na wyjście, choć po przekroczeniu progu rozdzwoniły się moje obydwa telefony. Dobrze, że chociaż służbowy milczał ;-) Po kilkudziesięciu minutach zacząłem się zbierać i wtedy też pojawiła się myśl o słuchawkach. Jakoś wcześniej nie jeździłem nigdy ze słuchawkami, a że teraz miałem zaplanowany jedynie mały przejazd, więc okazja do wypróbowania takiej jazdy może być w sam raz. Nie miałem zamiaru wyjeżdżać poza obszar zabudowany, ani wjeżdżać do parku i mogłem też cały czas jeździć chodnikiem, więc muzyczna opcja zwyciężyła bez żadnego głosu sprzeciwu :-) Postanowiłem także nie ubierać czepka, gdyż było całkiem ciepło :-)Do ulicy Chrobrego dotarłem tym razem przejeżdżając przez osiedle. Mogłem jednak wciąć ścięty golf, bo wiatr wieje mi za kołnierz. Wszystko jednak rekompensowała mi muzyka :-) Ale odpał jest nieziemski! :-) Jazda ekstra! :-) Doprawdy niesamowicie dodaje skrzydeł! :-)
Na Piastowskiej przystanąłem na chwilę, aby poprawić słuchawki, a następnie skierowałem się w kierunku gwiazdy, gdzie nieco ostrzej pozwoliłem sobie powchodzić w zakręty :-) Na początku placu minąłem jakąś parę siedzącą na ławcę, aby po króciutkiej chwili zniknąć im z widoku, pokonując wcześniej kilka alejek. Ciekawy jestem co sobie pomyśleli, bo przejechałem ten odcinek dosyć dynamicznie :-) Przejechawszy kolejnych kilkadziesiąt metrów zatrzymałem się na moment, aby wybrać gotówkę z bankomatu, a następnie chodnikiem pojechałem w stronę stacji PKS. Za aresztem odbiłem w stronę rynku, a za kościołem skręciłem w stronę Tunelu. Przed osiedlem przy "budowlance" trafiłem na ruszającego z pobocza malucha, a jechałem bez włączonej lampki. Na szczęście pan kierownik w porę mnie zauważył, choć margines zachowałem także i ja. Szybciutko objechałem osiedle i skierowałem się chodnikiem w kierunku domu. Przy restauracji włoskiej ponownie przystanąłem, aby poprawić słuchawki, a następnie już wolniej pojechałem w stronę stadionu. Gdy tam dotarłem wjechałem na osiedle domków. To był już chyba ostatni punkt dzisiejszego wyjazdu. Nieco też się zgrzałem, ale to akurat było mało ważne :-) Ważniejsze było to, że w stronę domu popędziłem będąc w bardzo dobrym nastroju :-)
Dane wyjazdu:
39.76 km
0.00 km teren
02:19 h
17.16 km/h:
Maks. pr.:45.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Gdy jesienią jest lato :-)
Niedziela, 14 listopada 2010 · dodano: 14.11.2010 | Komentarze 0
I znów Benek i pobudka... :-) Ledwie jednak otworzyłem oczy, ogarnęło mnie małe zdziwko - między żaluzjami bardzo mocno przebijało się słońce. Po obowiązkowym spacerze z uznałem, że takiego dnia zmarnować nie mogę! Ta pogoodaaa! Dzień szykował się przepiękny! Pomyślałem także o Piotrku - już na początku spaceru z Benkiem wysłałem mu SMS'a. Chyba czas zmazać tą plamę w postaci kilkukrotnej odmowy na rowerowe zaproszenie... W oczekiwaniu na odpowiedź począłem kombinować, gdzie w taki dzień mógłbym się wybrać. Oczywiście brałem pod uwagę dłuższe trasy. W międzyczasie odezwał się Piotrek, ale po krótkiej wymianie zdań pomyślałem, że wspólny wyjazd może nie dojść do skutku - musiałbym dosyć długo (z mojego punktu widzenia) na niego poczekać. Ostatecznie umówiliśmy się, że jak będę wychodził, to zadzwonię. Na planowaniu trasy zeszło mi jednak trochę czasu, a końcowym efektem był zamiar udania się do Czarnocina. Trasa bardzo podobna do jednego z pierwszych dłuższych wyjazdów w tym sezonie. Czyżby szykował się kolejny sentymentalny wyjazd? ;-) Przed wyjściem zadzwoniłem jednak do Piotrka i okazało się, że za około dwadzieścia minut byłby gotowy do wyjścia. No cóż... Skoro czekałem tyle, to mogę poczekać jeszcze trochę... Umówiliśmy się, że podjadę pod jego klatkę. Zanim opuściłem mieszkanie, pomyślałem o aparacie, ale od razu przypomniało mi się, że mam słabe akumulatorki, a zapasowe są nie naładowane.W trzy minuty później byłem na Niemcewicza, gdzie oczekiwałem na Piotra, który nie nadchodził nawet kilka minut po tym jak otrzymałem do niego SMS o treści "Idę". Gdy się zdzwoniliśmy okazało się, że mieszka on gdzie indziej, a ja kojarzyłem go z Niemcewicza, gdyż w dużej mierze właśnie tutaj go spotykałem :-) Umówiliśmy się więc przy garażach, obok szkoły "dwudziestki", gdzie niezwłocznie ruszyłem. Piotr dojechał po około dwóch minutach, po czym ustaliliśmy, że to on będzie przewodnikiem tej wycieczki. Nalegałem na to nieco, gdyż byłem bardzo ciekaw, czy ewentualnie poznam jakieś nowe trasy. Niezwłocznie po tym ruszyliśmy, gdyż już zaczęło mi być nieco szkoda zmarnowanego już czasu, no i też przecież po co mielibyśmy stać w miejscu? :-) Od samego początku zawiązała się nam rozmowa. Nie dziwota wcale, gdyż wielokrotnie zdarzało się, że nasze wpadki na chodniku kończyły się rozstaniem dopiero po dłuższej wymianie zdań. Zmierzaliśmy w kierunku Rogów, a podczas jazdy kilka razy zdarzyło się, że nasze kierownice znalazły się zbyt blisko siebie. Oj... Trzeba będzie wziąć poprawkę na nowego rowerowego towarzysza :-) Gdy dojechaliśmy do wiaduktu Piotrek rzucił hasło, abyśmy przejechali pod nim. Ojejku... Co prawda podążyłem śmiało za nim, ale pod tym wiaduktem, to przechodziłem, czy przejeżdżałem na rowerze ostatni raz chyba w podstawówce! :-) No ale co tam :-) Głowę kładziemy na kierownicy i heja do przodu! :-) Aby dostać się do lasku poborszowskiego, przejechaliśmy nieznanym mi wcześniej skrótem, który mniej więcej w połowie dystansu zmusił Piotra do zejścia z roweru, gdyż polna droga po której jechaliśmy, była dosyć mocno ubłocona. Pewien odcinek pokonaliśmy więc polem, które bardziej nadawało się do jazdy - ot taka charakterystyka naszych rodzimych dróg ;-) Aby dostać się do lasku musieliśmy ominąć lub przejechać jeszcze przez kilkanaście kałuż na drodze biegnącej wzdłuż Odry. Mnie osobiście taka jazda całkowicie nie przeszkadzała, a nawet nieco rozbawiało mnie gadanie Piotrka, który obawiał się trochę o to, aby zbytnio nie zabrudzić swojego roweru. Gdy w końcu minęliśmy pierwsze drzewa, mój kompan zaproponował postój, po czym z plecaka wyciągnął aparat. No rzesz kurczę! To i ja mogłem wziąć jednak swój! :-) Okazało się więc, że trafili na siebie dwaj fotograficzni amatorzy-amatorzy :-) Ruszyliśmy dalej do Poborszowa, a z uwagi na zły stan starych (jeszcze sześciokątnych) płyt chodnikowych jechaliśmy wolno. Tempo znacznie wzrosło, gdy znaleźliśmy się na asfaltowej drodze. Jechało się bardzo przyjemnie, gdyż temperatura była dosyć wysoka, a dzień był naprawdę piękny :-) Przejechaliśmy przez część Poborszowa i po dłuższej chwili znów skręciliśmy w boczną uliczkę. Jeszcze na tym etapie wycieczka nie miała przede mną żadnych tajemnic, gdyż znałem te okolice. Gdy tylko ujechaliśmy kilkanaście metrów w oddali ujrzeliśmy jeźdźców na koniach. Było ich pięciu, a każdy koń był czarny, a przy tym bardzo dorodny. Ja pomknąłem przed siebie, natomiast Piotrek zatrzymał się, aby zrobić kilka fotek. Gdy był mijany usłyszałem też, że zagaduje do ostatniego jeźdźca. Pozytywny z niego facet :-) Kolejno wjechaliśmy do lasu, aby tym krótkim odcinkiem przedostać się do drogi, która prowadzi do promu. My oczywiście skierowaliśmy się jednak w kierunku czterdziestki piątki, a następnie jedynie ją przecięliśmy, kierując się w stronę Walec.
Gdy dotarliśmy do Dobieszowa, Piotr zapytał mnie o wersję dalszej trasy - oczywiście skierowaliśmy się tam, gdzie jeszcze nie jechałem. Dla mnie to właśnie od tego momentu zaczął się wyjazd... Już na pierwszym wzniesieniu mieliśmy powód do małej przerwy: było na nim widać praktycznie cały Kędzierzyn (a przynajmniej jego skrajne, najbardziej oddalone i najbliższe dzielnice), a ponadto w odległości kilkuset metrów, na polach pasło się kilka saren. Po kilku chwilach ruszyliśmy dalej tylko po to, aby za kolejnych kilkaset metrów znów się zatrzymać :-) Piotrek znów wyciągnął aparat, a jedno ze zdjęć wyszło mu takie, że... chętnie bym skopiował je sobie na swój dysk... Tak tak, trzeba się do tego przyznać ;-) Po kilku zakrętach i przejechaniu przejazdu kolejowego, dotarliśmy do drogi, która prowadziła w kierunku Prudnika, po czym minęło nas kilku motocyklistów na motorach przypominających Harley'e. Żeby jeszcze człowiek wiedział jak się owe motory nazywają, to byłoby fajnie... No cóż. Nie można być specem od wszystkiego ;-) Po kilku chwilach skręciliśmy w leśną, nieco ubłoconą drogę. Było bardzo spokojnie, a my dyskutowaliśmy na temat ewentualnych wariacji dla tych leśnych traktów. Może kiedyś wiosną? :-) Niebawem dojechaliśmy do drewnianej wiaty, która ku naszemu zdziwieniu obstawiona była samochodami. Nic, tylko pewnie myśliwi poszaleć przyjechali. Czas na kolejny postój i kilka zdjęć. Oczywiście też się rozgadaliśmy, a w międzyczasie jeszcze jedna osobówka dowiozła w to miejsce starszego jegomościa, z którym Piotr zamienił kilka zdań. Okazało się, że był to pomysłodawca i budowniczy wiaty. Niebawem ocknęliśmy się i ruszyliśmy dalej, gdyż okazało się, że spędziliśmy tam naprawdę dużo czasu. Zacząłem jeszcze bardziej doceniać ten dzień... Był naprawdę piękny, a ponadto na postoju w myślach dopiąłem ostatni guzik dotyczący pewnego pomysłu, który mam zamiar zrealizować wiosną, lub wczesnym latem - w zależności od pogody. Na kolejnym skrzyżowani natknęliśmy się na myśliwych w pełnym umundurowaniu: czapeczki i te sprawy, że o broni nie wspomnę! :-) Uciekliśmy im szybko i po przejechaniu kamienistego odcinka drogi, wyjechaliśmy na skraj lasu, skąd dało się zauważyć stojącą na uboczu myśliwską ambonkę. No i oczywiście kolejny postój... :-) Piotrek od razu wgramolił się na górę, natomiast ja wolałem pozostać na dole. Długo tam nie byłem, gdyż udzielił mi się entuzjazm towarzysza, związany z podziwianymi na górze widokami. Oczywiście nie obyło się bez zdjęć, a gdy zeszliśmy na dół, niezwłocznie ruszyliśmy dalej. Droga znów była nieco gorszej jakości, więc omijając kałuże i błoto jechaliśmy brzegiem pola do czasu, aż minęliśmy najgorszy odcinek. Po pewnym czasie dotarliśmy do asfaltowej drogi i skrzyżowania. To kolejne miejsce, które będę musiał sprawdzić wiosną, choć akurat ta droga jest zaznaczona na nawigacji, więc zagadki raczej nie będzie ;-) Po kilkuset metrach znaleźliśmy się w Pokrzywnicy, a gdy tylko wyjechaliśmy na główną drogę, wyprzedziły nas trzy smrodzące skutery. Na szczęście nie jechaliśmy za nimi, tylko skręciliśmy w boczną uliczkę.
Gdy ponownie opuściliśmy zabudowania, znów znaleźliśmy się między polami, a Piotr wskazał mi, jak to określił - górę echa. Ponoć z tego miejsca twardawski las bardzo ładnie zwraca echo i zostało to przetestowane przez mojego towarzysza jeszcze w czasach młodzieńczych. No cóż :-) Wypróbuję i ja wiosną :-) Jechaliśmy dalej, a ja miałem okazję przedwcześnie dowiedzieć się, dokąd prowadzi droga z Pokrzwnicy :-) Na jednym ze zjazdów nieco przyszaleliśmy z Piotrkiem i popędziliśmy przed siebie niczym wicher :-) Przez pewnien moment jechałem bez trzymanki i o dziwo zauważyłem, że kierownica mojego roweru nabiera drgań. Dobrze, że zauważyłem to w porę, bo przy tej prędkości mogła być gleba, że aż strach... Ciekawe tylko co było tego przyczyną... Najpewniej jakiś podmuch wiatru i tej wersji się trzymajmy ;-) Niemniej jednak po opanowaniu zagrożenia okazało się, że wykręciłem MXS wycieczki :-) Skierowaliśmy się w stronę stacji PKP i chwilę później z pobliskiego gospodarstwa wybiegł pies. Piotrek popędził przed siebie, a ja (nieco znając już charakter wiejskich psów) ugłaskałem go za pomocą delikatnie wypowiadanych słów ;-) Pojechaliśmy więc dalej w spokoju, aby następnie skręcić w ledwie co widoczną polną drogę. Przejeżdżałem obok już ze dwa razy, ale tej drogi nie zauważyłbym chyba i za setnym przejazdem :-) Wiodła ona nieco pod górkę, a w pewnym momencie zrobiło się nieco brudno i wyboiście, więc znów jechaliśmy polem. Po krótkiej chwili dotarliśmy na szczyt, a następnie przecięliśmy czterdziestkę piątkę - tuż przy przejeździe kolejowym w Większycach. Znów jechaliśmy polną drogą i znów było nieco bardziej terenowo :-) Z uwagi na większą ilość błota jechałem polem. Na wzniesieniu nieopodal zrobiliśmy kilkuminutową przerwę, po której ostro ruszyliśmy przed siebie, gdyż mój czas już się zbliżał. Piotrek zdecydował, że będzie lepiej, gdy odbijemy w stronę Większyc, więc tak zrobiliśmy. Po kilkunastu metrach minęliśmy moją koleżankę z pracy, której rzuciłem tylko krótkie "cześć". Przed nami była średniej wielkości górka, więc postanowiłem zrobić z niej użytek nieco przyciskając. Dzień nadawał się do tego, aby zmusić organizm do większego wysiłku. Za rondem postanowiłem puścić się w sprint, ale ku mojemu zaskoczeniu, już na zjeździe u podnóża pagórka, zostałem wyprzedzony przez Piotra! O rzesz! :-) Gdy wyjechaliśmy z zabudowań poczułem nieco większy opór i wiatr i przez moment jechało mi się nieco ciężej. Mojego kompana jakby nowe warunki jazdy nie bardzo interesowały, gdyż mknął śmiało przed siebie :-) W Koźlu rzuciłem pomysł, aby skręcić w kierunku byłej jednostki, omijając główną ulicę, a także nieco skracając drogę do naszych domów. To były ostatnie minuty wycieczki. Szybko mijaliśmy kolejne zabudowania, aby po dosłownie kilku minutach znaleźć się na osiedlu. Szybkie pożegnanie (oby do następnego razu!) i pędzę do domu, bo wyścig zaraz! :-)
To był bardzo... BARDZO udany wyjazd :-) Dzień przepiękny, charakterystyką bardziej przypominający lato, towarzystwo wyborowe, poznane nowe, jakże ciekawe trasy, które na pewno będą świetną bazą do przyszłorocznych wypadów :-) Dobrze się złożyło, że pojechaliśmy właśnie tam, bo od pewnego czasu doskwierała mi świadomość tego, że tamte rejony są przeze mnie praktycznie w ogóle nieodkryte. Trochę szkoda mi też reszty dnia - gdyby nie wyścig, to na pewno śmigałbym dalej. Dzień wciąż jest śliczny...
A licznik wskazuje przebieg 3509 km :-) Co prawda w ciągu sezonu sam wyzerował się ze dwa, czy trzy razy, ale fajnie było pokonać kolejną granicę... i to w takim towarzystwie :-)
Dane wyjazdu:
18.27 km
0.00 km teren
01:11 h
15.44 km/h:
Maks. pr.:30.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
W kozielskim labiryncie :-)
Sobota, 13 listopada 2010 · dodano: 13.11.2010 | Komentarze 0
Scenariusz podobny do dnia wczorajszego... Cóż z tego, że wyłączam budzik na weekend, skoro psiak i tak nie daje mi spokoju? :-) Tym razem postanowiłem jednak stawić większy opór jego uporowi ;-) Na nic się to jednak zdało, bo w pewnym momencie tak mnie rozśmieszył, że wstałem z radością :-) Po powrocie zacząłem obmyślać wyjazd. Niedługi, gdyż plany na cały dzień były dosyć złożone (może w końcu się uda?), a dotlenić się trzeba. Widok za oknem zachęca i zobowiązuje :-)Pierwszym przystankiem był sklep elektroniczny, gdzie musiałem oddać "piwną" kasę za zakupione przed piętnastoma minutami akumulatorki. O mały włos nie pomyliłbym się i nie wszedłem do położonej obok apteki :-) Powstrzymały mnie tylko i wyłącznie otwierające się w drugą stronę drzwi. Fakt ten spowodował małe otrzeźwienie. No tak - byłem co prawda wczoraj wieczorem z kumplem na piwie, ale przecież wypiłem tylko dwa... ;-) Skierowałem się w stronę PKP, a następnie do Rogów. Było całkiem spokojnie, aż do czasu gdy przy jednym z domków już na końcu osiedla, dosyć ostro zaszczekał na mnie pies. Kolejno zawróciłem w stronę Koźla, a następnie wjechałem na wał na Odrze. Na jego końcu ojciec z córką (jak można domniemywać) starali się puścić latawiec. Dzień nadawał się do tego doskonale, gdyż wiatr czasem wiał dosyć mocno. Pomyślałem także, że całkiem dawno nie jechałem promenadą, a gdy byłem na jej początku wpadło mi jeszcze do głowy, aby zjechać z wału do brzegu i tak też uczyniłem, wracając na chodnik po chwili. Następnym przystankiem był bankomat, a po wizycie tamże udałem się w stronę Rynku, objeżdżając go dosyć pokrętną trasą.
Kolejno udałem się do parku. Nie chciałem na tym etapie kończyć wyjazdu, więc postanowiłem podjechać do Kobylic i tam zawrócić w stronę Koźla. Cały czas kombinowałem też jak i gdzie mógłbym jeszcze pokluczyć. Wracając wpadło mi do głowy, że mógłbym jeszcze przeciąć osiedle na Dębowej i tak też uczyniłem. Gdy tylko wjechałem w pierwszą uliczkę zauważyłem, że przed domem stoi samochód kolegi, więc zwolniłem spoglądając na otwarty garaż. Właściciel samochodu był w środku i zamieniliśmy kilka zdań, po czym udałem się w dalszą drogę. Niebawem byłem już w kolejnej części parku. Gdy doturlałem się do kozielskich zabudowań, począłem układać sobie w głowie mapkę okolicznych uliczek tak, aby podkręcić jeszcze nieco licznik. Podjechałem także do stadionu, a następnie skręciłem na osiedle domków jednorodzinnych, skąd udałem się w stronę domu. Na ostatnim skrzyżowaniu odbiłem jednak w przeciwnym kierunku i przed odstawieniem roweru, pokonałem jeszcze nieco ponad kilometr :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
26.88 km
0.00 km teren
01:54 h
14.15 km/h:
Maks. pr.:34.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Terenowo nowymi ścieżkami ;-)
Czwartek, 11 listopada 2010 · dodano: 13.11.2010 | Komentarze 0
Benek egoista ( ;-) ) obudził mnie po godzinie dziewiątej choć myślałem, że jest co najwyżej ósma... Po spacerze zacząłem zastanawiać się, gdzie dziś wyruszyć. Po kilku minutach rozmyślania, swoje myśli podpięła Ania. Mimo kilku dobrych pomysłów, burzy mózgów raczej nie było i w ostateczności ustaliliśmy tylko kierunek podróży :-) Przed wyjazdem pożyczyłem jeszcze paluszki od brata, gdyż istniało pewne prawdopodobieństwo, iż nawigacja padnie w czasie jazdy, a jakoś do tej pory nie zaopatrzyłem się w dodatkowe akumulatorki.Do miejsca zbiórki przy ulicy prowadzącej do schroniska dla psiaków dotarłem standardową trasą, jadąc drogą rowerową. Było słonecznie, ale temperatura nie była za wysoka, więc chwilę po tym gdy razem ruszyliśmy, założyłem ścięty golf na szyję. Przed wjechaniem między pola minęliśmy jeszcze jakiś ludzi, a później było już spokojnie. Do czasu... W pewnym momencie kierownice naszych rowerów znalazły się niebezpiecznie blisko siebie, po czym kierownica Kośki wylądowała na dłoni Ani powodując zakleszczenie. Niestety nie obyło się bez bólu... Ania twarda jest, to jedziemy dalej ;-) Cały czas także nie wiedzieliśmy jeszcze, gdzie tak na dobrą sprawę chcemy pojechać - wciąż w naszych głowach tkwiła myśl, aby dostać się przez Azoty do Starej Kuźni, gdyż to miał być cel naszej podróży, ale w Brzeźcach stwierdziliśmy, że jednak ten dzień nie będzie sprzyjał realizacji tego pomysłu. Skierowaliśmy się więc na szlak do Starego Koźla tym razem wybierając jazdę po ścieżce, która biegła obok asfaltowej drogi. Po kilkuset metrach Ania zauważyła hopki usypane w lesie po lewej stronie. Zjechaliśmy więc na dół, aby się im bliżej przyjrzeć, a także pokręciliśmy się tam chwilę. Niestety dane mi było także zauważyć wyciętą w korze jednego z drzew swastykę... A dziś 11 listopada...
Gdy ruszyliśmy dalej, ze strony Ani padł pomysł, abyśmy pojechali nad jezioro w Bierawie. OK - no problemo. Dalej i tak dziś raczej nie zajedziemy. Po dotarciu na miejsce rzuciłem hasło, abyśmy pojechali drogą wzdłuż jeziora jeszcze dalej, dotarli do drogi asfaltowej prowadzącej do Bierawy i dopiero stamtąd zawrócili w stronę naszych domów. Tak też zrobiliśmy, choć już aby dostać się do miejsca, gdzie podjęliśmy tą decyzję, musieliśmy ominąć kilka - czasem pokaźnych rozmiarów kałuż. Po drugie, to rzucając ten pomysł nie wiedziałem nawet, czy aby na pewno dotrzemy do drogi w kierunku Bierawy, ale... co szkodziło spróbować? :-) Ania dzielnie prowadziła, ale po jakimś czasie nieco zwątpiła, więc samotnie udałem się dalej, aby sprawdzić, gdzie (o ile w ogóle :-)) ) ta droga nas doprowadzi :-) Po kilku minutach jazdy między chaszczami dotarłem do skrzyżowania. Oparłem rower o ścięty pień i zadzwoniłem po Anię. W tej chwili zacząłem żałować, że nie zabrałem ze sobą także aparatu: kilkadziesiąt metrów dalej na wprost było jeziorko, a ponadto całe to miejsce sprzyjało zdjęciom. Korzystając z chwili swobody udałem się nad brzeg, przy którym leżały dwa zwalone drzewa. Wspiąłem się na jedno z nich, aby przejść dalej od brzegu. Okazało się, też że to chyba nie jeziorko, a raczej bardzo okazała pozostałość po obfitych deszczach. Zszedłem na ląd, gdy towarzyszka podróży dotarła na miejsce. Niebawem zauważyliśmy, że na całych spodniach poprzyczepiały mi się jakieś botaniczne cosie... No i jak ja teraz wyglądam? :-) Nieistotne - przed nami kolejna ważna decyzja: w którą stronę jechać na skrzyżowaniu. Korzystając ze swojej nieomylnej wręcz orientacji w terenie zaproponowałem rozwiązanie. Co prawda po króciutkiej chwili zauważyliśmy na środku drogi wykopaną głęboką dziurę, ale co z tego? ;-) Z narażeniem życia (a przynajmniej na pewno zdrowia) przeniosłem Kośkę idąc po brzegu owego dołu, tymczasem pozostawiając Anię na pastwę losu :-)) Po chwili wróciłem po Pszczołę, natomiast Ani na ręce już nie brałem - jeszcze tego by brakowało! ;-) Zauważyłem, też że w międzyczasie w nawigacji wyczerpały się baterię, więc począłem je zmieniać. Cholera... Na tych od brata nawet się nie zaświeciła... Jedziemy dalej :-)
Droga prowadziła między polami, a na jej brzegach rosły dęby. Co jakiś czas musieliśmy też omijać leżące gałęzie, a to był dopiero początek przeprawy. Gdy skręciliśmy w stronę Starego Koźla zauważyliśmy na drodze trzy, usypane z cegieł hałdy, które zapewne w niedalekiej przyszłości posłużą do utwardzenia drogi. Na kilkanaście następnych metrów wycieczka zamieniła się więc z rowerowej w pieszą :-) Dziarsko pokonaliśmy jednak owe wzniesienia i znaleźliśmy się na asfaltowej (aczkolwiek polnej ;-) ) drodze prowadzącej do Starego Koźla. Jako że dzień nie był już całkiem świeży, ruszyliśmy niezwłocznie w drogę powrotną. Trasa wiodła tymi samymi szlakami. Gadając doturlaliśmy się do ulicy Gliwickiej, skąd każde z nas pojechało w swoją stronę...
Dane wyjazdu:
7.84 km
0.00 km teren
00:24 h
19.60 km/h:
Maks. pr.:28.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Wieczorkiem po parku
Czwartek, 4 listopada 2010 · dodano: 04.11.2010 | Komentarze 0
Dziś byłem nieco wymęczony po pracy, ale dzień był ciepły i przemogłem się do wyjścia. W sumie, to doszedłem do wniosku, że przecież prędzej mi to pomoże, niż zaszkodzi :-) Gdy wyszedłem było już ciemno...Skierowałem się w stronę PKP, a gdy tylko wyjechałem na ulicę Piastowską, zaczęło lekko kropić. Wciąż odczuwałem zmęczenie, ale jednak zdecydowałem się jechać dalej - byłoby mi szkoda ewentualnego, tak wczesnego powrotu. Na końcu ulicy Kochanowskiego dopadły mnie dwa psy, które "towarzyszyły" mi przez kilkanaście metrów. Zmierzałem spokojnie w stronę śluzy, a następnie zatrzymałem się przy bankomacie. W międzyczasie deszcz przestał padać. Dalej skierowałem się w stronę Rynku, a następnie objechałem kościół i wróciłem ponownie na Rynek, aby dojechać do parku za szpitalem dziecięcym, przy którym stał ciągnik rolniczy z przyczepą, zatrzymany przez patrol policji. Jak mniemam przyczyną był brak świateł.
Po chwili byłem już w parku. Początkowo jechałem w nieoświetlonej części, gdzie było naprawdę bardzo ciemno. Trochę się także zgrzałem - niestety koszulka termoaktywna którą kupiłem nie do końca spełnia swoją rolę. Spokój duszy i odprężenie pojawiło się dopiero, gdy wjechałem do drugiej części parku. Dopiero tutaj zacząłem odczuwać pozytywne efekty jazdy, a dodatkowo relaksująco działał na mnie szelest bardzo dużej ilości liści pod kołami.
Ostatnim przystankiem był przystanek :-) Musiałem sprawdzić rozkład, gdyż od jutra będę jeździł do pracy autobusem... W chwilę później udałem się do domu.
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
22.05 km
0.00 km teren
01:26 h
15.38 km/h:
Maks. pr.:32.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Jesienne Promyki ;-)
Sobota, 30 października 2010 · dodano: 30.10.2010 | Komentarze 0
Złota jesień wciąż trwa :-) Ania podjechała około południa do Koźla i niedługo potem byliśmy już na drodze w kierunku Większyc...Do Komorna jechaliśmy czterdziestką piątką, więc co jakiś czas byliśmy wyprzedzani przez samochody. Nie było źle, lecz - co oczywiste - odetchnęliśmy dopiero, gdy zjechaliśmy na boczną drogę prowadzącą do stacji PKP. Spokój (Ani ;-) ) trwał jednak niedługo, bo po kilkuset metrach na drodze stanął nam wiejski burek :-) Dalsza podróż minęła już bez większego szumu aż do czasu, gdy znaleźliśmy się pod drugiej stronie trasy do Prudnika, ponieważ wśród zabudowań, które mijaliśmy także dało się słyszeć szczekanie piesków. Ja nie wiem, co ta Ania taka strachliwa... ;-) Po kilkudziesięciu metrach zatrzymaliśmy się przy wybiegu dla koni.
Dalsza droga biegła przez niedawno odkryty przeze mnie polny skrót do Reńskiej Wsi. Ten fragment wycieczki minął bardzo spokojnie. Będąc już za Reńską Wsią zdecydowaliśmy się wstąpić jeszcze na Dębową. Zatrzymaliśmy się na jednym z pomostów. Było naprawdę ciepło i nie chciało się nam stamtąd ruszać w dalszą drogę. Nieco zdziwił nas także widok kilku windsurferów zapaleńców :-)


Niebawem zebraliśmy się jednak stamtąd, kierując się wytartym już szlakiem w stronę Koźla. Rozstaliśmy się przy moście Długosza, choć ja zatrzymałem się w tym miejscu na dłużej, gdyż spotkałem bardzo dawno nie widzianego kolegę ze szkolnych ław :-)
Dane wyjazdu:
33.28 km
0.00 km teren
02:02 h
16.37 km/h:
Maks. pr.:30.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Powrot do korzeni, czyli... na Słonecznym Szlaku :-)
Sobota, 23 października 2010 · dodano: 23.10.2010 | Komentarze 0
Jak na tą porę roku, dzień był naprawdę piękny :-) Temperatura około 17-18 stopni, praktycznie bezchmurne niebo, słońce... Nie będziemy siedzieli w domu, o nie! :-)Aby nieco urozmaicić początek trasy, postanowiłem jej pierwszy etap pokonać drogą obok działek. Kolejno udałem się w stronę Portu, aby za wiaduktem w Kłodnicy skręcić do lasu. Pogoda i otoczenie dawały mega pozytywnego kopa! :-) Tuż przed wjazdem do lasu, moim oczom ukazały się złote drzewa, rosnące przy drodze a wiedziałem, że to dopiero początek tego, co miałem zobaczyć. Jechało się bardzo spokojnie, a pierwszy przystanek miałem dopiero nad jeziorkiem na Kuźniczkach.

Dziś chciałem zobaczyć, jak wygląda Słoneczny szlak jesienią. To miał być także taki mały powrót do korzeni - początków tegorocznego, jakże udanego sezonu :-) Po pokonaniu Kanału Gliwickiego i kilkuset metrów leśnego traktu, zatrzymałem się na skrzyżowaniu dróg. Mój postój nie trwał jednak długo, gdyż już po kilkuset sekundach zjawił się jakiś starszy rowerzysta, więc nie mając akurat tego dnia zbytnio ochoty na ucinanie pogawędek, udałem się w dalszą drogę. Mimo, że pełnia sezonu już za nami, to dopiero teraz miałem okazję doświadczyć na tej trasie, tak bezpośredniego kontaktu z innym rowerzystą. Po kilkunastu minutach jazdy zauważyłem, poukładane obok drogi pnie drzew. Postanowiłem więc rozprostować nogi w tym miejscu :-) Zauważyłem jednak, iż jest tutaj skrzyżowanie, którego nigdy wcześniej nie widziałem, więc postanowiłem go sprawdzić - zgubić się przecież nie zgubię ;-) Po kilkudziesięciu metrach dotarłem do małej polanki, gdzie leżały ścięte drzewa. Spędziłem tam kilkanaście minut i wyruszyłem dalej.



Minąłem kilka skrzyżowań i znalazłem się w miejscu, gdzie dojechałbym gdybym nie zbaczał z zaplanowanej wcześniej trasy. Jak zwykle postanowiłem nie jechać tutaj szlakiem, tylko odbić w las w kierunku Raszowej. W miejscu, gdzie po raz pierwszy trzeba było zmienić kierunek jazdy, na drodze znajdował się prawdziwy listny dywan :-) Oczywiście zatrzymałem się, aby zrobić kilka zdjęć - takiej okazji przepuścić nie mogłem :-)




Zbliżałem się do mniej przejezdnej części tej trasy. Ostatnim razem gdy tu byłem, musiałem przenosić rower nad przewróconym drzewem. Tym razem trzeba było całkowicie zejść z drogi, ponieważ była ona mocno przysłonięta zwisającymi gałęziami. Przez kilkanaście metrów prowadziłem więc rower obok drogi, lawirując pomiędzy drzewami :-)



Gdy już pokonałem ostatnie przeszkody, znalazłem się na polnej drodze, prowadzącej już bezpośrednio do Raszowej. Muszę przyznać, że ostatni fragment leśnej trasy był nieco dziwny: było aż za spokojnie i trochę nieswojo się czułem, więc ucieszyłem się widząc nad sobą nieco więcej słońca :-) Dzień wciąż był piękny mimo tego, że spędziłem w lesie dużo więcej czasu niż planowałem i było już popołudnie.
Gdy dotarłem do jeziora postanowiłem sprawdzić co znajduje się nieopodal przy drodze w miejscu, gdzie ostatnio widzieliśmy z Anią jakieś zawody, czy coś w tym rodzaju. Podjechałem bliżej i zauważyłem, że przy alejce którą jechałem znajdują się tablice informacyjne na temat okolicznej fauny i flory. Okazało się także, iż alejka prowadzi dalej. Nie omieszkałem oczywiście sprawdzić, gdzie mnie powiedzie i po chwili dotarłem do jeszcze jednego jeziora. O dziwo bywałem tutaj od kilku lat, a dopiero teraz sprawdziłem dokładnie okolicę. Nieco zamaskowany teren skrywał jeszcze kilka jezior, nad którymi stały małe domki letniskowe. Piękna miejscówka, aby zaznać nieco ciszy i spokoju. Na jednej z ławek spędziłem kilkanaście minut, aż przegoniła mnie stamtąd świadomość, iż dzień nie jest już tak pełny jak dotychczas. Odjeżdżając zauważyłem jeszcze, że droga prowadzi dalej oznaczonym szlakiem dla rowerów. No pięknie! :-) Kolejna trasa do sprawdzenia na wiosnę :-)


Ruszyłem w drogę powrotną, zatrzymując się jeszcze na chwilę przy naszej dyżurnej ławce przy jeziorze, aby zrobić zdjęcie kaczkom, które pływały przy brzegu, ale uciekły na mój widok z hałasem. Czy ja jestem taki straszny??? ;-) Począłem dalej objeżdżać jezioro, a pod koniec drogi moim oczom ukazał się widok, na jaki czekałem od początku tego wyjazdu - piękne, złociste, samotne drzewo. Oczywiście obowiązkowy, przymusowy postój ;-)


W drogę powrotną, udałem się dotychczas używanym traktem przez las, kierującym w stronę Kłodnicy. Przed ostatnią leśną prostą, natrafiłem na ognistą polanę i konieczny był kolejny fotograficzny postój :-)


Gdy dotarłem do domu, piękny dzień jeszcze trwał, choć słońce nie było już tak intensywne. To była bardzo dobra decyzja, aby pojechać właśnie taką trasę. Zdecydowanie naładowałem baterie - nie tylko samą jazdą na rowerze, ale także wspomnieniami minionego lata i przepięknym sezonem rowerowym :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
13.14 km
0.00 km teren
00:42 h
18.77 km/h:
Maks. pr.:30.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Oficjalne (a może i nie ;-) ) zakonczenie wspólnego sezonu
Piątek, 22 października 2010 · dodano: 22.10.2010 | Komentarze 0
Dziś w pracy dostałem sygnał, że czeka na mnie paczka, ale żebym jeszcze po nią musiał sam jechać, to już szczyt szczytów! ;-) Wyruszyłem po nią późnym popołudniem :-)Gdy dotarłem na Pogorzelec zadzwoniłem do Ani i ustaliliśmy miejsce spotkania. Po chwili w moich łapkach znajdowała się opakowana w firmową kopertę paczuszka :-) Oczywiście zostałem zmuszony, do niezwłocznego otworzenia tejże koperty. Okazało się, że skrywa ona płytę CD. Po kilku minutach gadania, skierowaliśmy się ku garażowi Pszczoły, a następnie udałem się do domu, gdzie okazało się, że na owej płycie znajduje się bardzo ładnie skomponowane podsumowanie sezonu :-) To był naprawdę piękny czas...
Dane wyjazdu:
32.28 km
0.00 km teren
01:51 h
17.45 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Sprawdzamy most w Bierawie...
Czwartek, 21 października 2010 · dodano: 21.10.2010 | Komentarze 0
Już w pracy zastanawiałem się, czy dziś dojdzie paczka z zamówioną koszulką termoaktywną. Nawet gdyby nie, to i tak poszedłbym na rower, ale jednak koszulka dotarła zaraz po moim wejściu do domu. Niestety jednak dałem się wykołować, bo umawiając się z Anią dałem się namówić na podjazd aż do Kędzierzyna... ;-)Gdy dojechałem na Gliwicką, słońce już zaczęło się chylić. Niemniej jednak - jak już zdążyliśmy się przyzwyczaić - wcale nam to nie przeszkadzało, więc jak zwykle zajęliśmy się gadaniem i jechało się bardzo przyjemnie :-) Jeszcze przed wyjazdem zastanawiałem się czy brać aparat, ale ostatecznie jednak zrezygnowałem z tego pomysłu. Co prawda kilka fajnych zdjęć być może udałoby się zrobić, ale jednak mimo to uznałem, że była to dobra decyzja.
Za Starym Koźlem nie mogliśmy zdecydować się w którą stronę pojechać na rozjeździe, więc pojechałem całkiem prosto, zatrzymując się na wzniesieniu poza drogą, tuż przed polem :-) Ostatecznie jednak pojechaliśmy szlakiem w kierunku Bierawy. Niestety pogoda zaczęła się mocno psuć: zaczęło kropić i mocno wiać, a nad Bierawą widać było czarną chmurę. Na moje oko była ona raczej nieruchoma, ale Ania orzekła, że paskudztwo oddala się od nas, więc ruszyliśmy dalej :-) Zresztą... byliśmy już bardzo blisko celu, więc szkoda byłoby teraz zawracać pomijając fakt, iż byłoby to bezcelowe - w Bierawie moglibyśmy chociaż przeczekać ewentualny deszcz pod jakimś zadaszeniem. Jechaliśmy cały czas rowerowym traktem, a w międzyczasie przestało nawet kropić, choć niestety zaczęło już robić się szaro. W Bierawie skierowaliśmy się na most, który ominąłem będąc tu ostatnim razem. Do głównej drogi wyjechaliśmy o jedną uliczkę dalej niż myślałem. Dodatkowo nieco wystraszył nas duży pies w jednym z ostatnich gospodarstw - bardzo szybko dobiegł do odgrodzenia przy drodze, a było ono na tyle niskie, że bez problemu mógłby je przeskoczyć. Dobrze, że nie był tego świadom... Szkoda tylko, że jego właściciel jest także tak samo mało domyślny... Gdy doturlaliśmy się do głównej drogi, zawróciliśmy w kierunku Kędzierzyna. Doszliśmy także do wniosku, że w tym sezonie już raczej sobie razem nie pojeździmy. Po pracy będzie to bardzo utrudnione ze względu na już nie zawsze odpowiednią pogodę i fakt, że szybciej robi się już ciemno.
W drodze powrotnej wiał wiatr i zrobiło się nieco chłodno Warunki te nieco ustały, gdy wjechaliśmy do Starego Koźla - ale to pewnie ze względu na to, iż znajdowaliśmy się między zabudowaniami, a nie w szczerym polu. Gdy dojechaliśmy do niebieskiego szlaku było już ciemno, a gdy go pokonaliśmy, rozstaliśmy się na miejscu zbiórki, wcześniej zamieniając jeszcze kilka zdań.
Ruszyłem dalej w stronę domu i niestety jazdy nie można było zaliczyć do przyjemnych. Wiał wiatr i zaczęło nieco mocniej padać. Coś mi mówi, że w tym roku będą już tylko krótkie wypady, w dodatku w środku dnia tak, aby złapać jak najwięcej słońca i maksymalnej temperatury. Na moście Długosza przemknąłem przez pustą kładkę i myślałem już tylko o tym, aby być już w domu. To był jednak nieco męczący wyjazd. Dotarłem nieco zgrzany - niestety koszulka nie jest tak wydajna jak rajtuzy, choć może to kwestia tego, iż musi obsłużyć dużo większą powierzchnię ciała. Mimo wszystko trzeba przyznać, że jednak spełnia swoją funkcję.
Dane wyjazdu:
6.27 km
0.00 km teren
00:18 h
20.90 km/h:
Maks. pr.:30.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia
Wieczorem przy urzędzie miasta...
Wtorek, 19 października 2010 · dodano: 19.10.2010 | Komentarze 0
Do bankomatu miałem podjechać na rowerku już wczoraj, ale... jakoś nie wyszło :-) Gdy wracaliśmy dziś z pracy, zerknąłem tylko ile jest liści w parku - muszę w końcu wybrać się tam na jakiś mały przejazd. Pokręciłem się jeszcze nieco po domu i po jakimś czasie zdecydowałem się wyjść. Na zewnątrz było już ciemno, ale to akurat mi nie przeszkadzało, bo w planach była sesja przy odnowionym budynku urzędu miasta.Ruszyłem w stronę rynku i choć miałem zamiar jechać główną, to jednak odruchowo skręciłem w Gazową. Było ciepło :-) Przy końcu ulicy zerknąłem na tyły urzędu miasta i zauważyłem, że kręcił się tam jakiś koleś. Ciekawe, czy uda się zrobić jakieś fotki... Jechałem dalej przed siebie w stronę bankomatu, przy którym miałem minutową przerwę :-) Dalej pojechałem w stronę dworca PKS, przy którym odbiłem w stronę Rynku. Następnie pokręciłem się tam kilkoma uliczkami i skierowałem się do urzędu miasta.
Gdy dojechałem na miejsce zacząłem starać się o to, aby znaleźć odpowiedni kadr, ale jakoś nie chciało mi to wyjść. Coś nie miałem wizji, a dodatkowo po kilku zdjęciach baterie padły w aparacie... :-) Na szczęście w futerale miałem zapasowe, więc po krótkiej chwili wróciłem do robienia zdjęć.


Po chwili postanowiłem pojechać na tyły budynku, ale kręcili się tam jacyś ludzie, a ponadto z bliska budynek nie prezentował się tak okazale jak z ulicy. Postanowiłem więc udać się parkiem w kierunku ulicy Piastowskiej, aby dostać się do jego bardziej rozległej części, gdzie panowała cisza i spokój. Czuć było także jesień w powietrzu. Jechałem dosyć żwawo (ale nie szybko) i zastanawiałem się gdzie mógłbym jeszcze się udać, aby nieco przedłużyć wyjazd. Gdy dojechałem do ulicy Chrobrego, skierowałem się w stronę stadionu, aby następnie wjechać w osiedle domków i pokręcić się tam trochę. Kolejno skierowałem się już ku domowi.
I znów fajny wyjazd :-) Krótki, ale zrobił swoje :-) Sezon będzie trwał - oby tylko pogoda się utrzymała.
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)


