Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Krótko, nie zawsze na temat ;-)

Dystans całkowity:13176.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:631:58
Średnia prędkość:20.72 km/h
Maksymalna prędkość:66.71 km/h
Liczba aktywności:910
Średnio na aktywność:14.48 km i 0h 41m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
5.40 km 0.00 km teren
00:12 h 27.00 km/h:
Maks. pr.:34.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wieczorna przebieżka przed meczem

Czwartek, 30 września 2010 · dodano: 30.09.2010 | Komentarze 0

Dziś z pracy wyszedłem po godzinie dziewiętnastej... Jest już ciemna noc. Siatkarze grają dziś z Brazylią na Mistrzostwach Świata, więc ten mecz (zaczynający się o dwudziestej pierwszej) pasowało by obejrzeć. Przed wyjściem zgraliśmy się z Anią, która samotnie wybrała się na Dębową i tuż przed celem zakopała się w błocie... Nie ma biduli kto pilnować :-) Tak w ogóle, to ma chyba dziś dosyć wymagający dzień i należy się jej rozmowa. Zostałem więc przez nią odprowadzony na przystanek, skąd udałem się do domu...



Dotarłem około godziny dwudziestej. Przebrałem się, coś zjadłem i mimo, że było już jednak dosyć późno, to postanowiłem jednak zaliczyć małą przejażdżkę.
Wyruszyłem o dwudziestej czterdzieści i skierowałem się w stronę PKP. Na ulicy Łukasiewicza, gdzie oświetlenie drogi było niedostateczne, moja słaba lampka zmusiła mnie do zdjęcia nogi z pedału :-) Przed skrzyżowaniem ulicy Sądowej zauważyłem biegnącą po prawej stronie na chodniku wiewiórkę, czy łasicę. Widok dosyć niecodzienny :-) Gdy odwróciłem od niej wzrok zauważyłem, że ze skrzyżowania z ulicy podporządkowanej rusza bus, zmuszając mnie do gwałtownego i mocnego hamowania. Niestety ale trzeba przywyknąć... Raczej tylko pokiwałbym głową sam do siebie, gdyby nie fakt, iż kierowca po dosłownie dwóch metrach(!) skręcił w bramę sądu! W przypływie złości popukałem się w czoło patrząc w jego kierunku, ale zauważyłem że ów kierownik (bo raczej na pewno nie kierowca) patrzy w bramę i nawet mnie nie widzi - chyba faktycznie klapki na oczach ma... Kurczę... A tak nawiasem, to człowiek kiedyś jakiś spokojniejszy był... ;-) Nieważne. Nie mam zamiaru przejmować się idiotami i jadę dalej :-) Nawiasem mówiąc, to nasi "kierownicy" mogli by się uczyć od kierowców czeskich, czy słowackich...
Skręciłem na Rynek, a następnie pojechałem w stronę domu, ale oczywiście nie miałem zamiaru obierać prostej drogi. Na ulicy Chrobrego dojrzałem przed sobą innego rowerzystę, więc nieco przyśpieszyłem, aby go wyprzedzić :-) I kto tu jest miszcz? ;-) Skręciłem w stronę osiedla tak, aby przejechać przez mój ulubiony odcinek dojazdowy. Na tej ulicy chyba nigdy nie wieje wiatr :-) Coś mi mówi, że z całego tego wyjazdu będzie wysoka średnia :-)
Przez całą drogę po głowie skakała mi myśl o Krakowie. Chciałbym jeszcze w tym roku zaliczyć wyjazd powyżej 200 km jednego dnia. Plan na jutro, to zaopatrzyć się w jesienny strój, a później się zobaczy... :-) Do domu wszedłem za trzy dziewiąta - w TV przygotowania do meczu... :-)

Dane wyjazdu:
6.50 km 0.00 km teren
00:16 h 24.38 km/h:
Maks. pr.:39.70 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Test rajtuzów (jakkolwiek to brzmi ;-) )

Wtorek, 28 września 2010 · dodano: 28.09.2010 | Komentarze 0

Wczoraj zaopatrzyłem się w rajtuzy windstopper'y (chwała... no wiadomo komu ;-) ), ale niestety nie miałem okazji ich od razu wypróbować, gdyż przez cały dzień padał deszcz. Z tego też powodu nie udało mi się dotrzymać postanowienia jazdy na rowerze w każdy wrześniowy dzień, ale... i tak jestem z siebie zadowolony :-) Dla mnie sezon jeszcze się nie kończy :-)
Wieczorem, gdy wracałem z pracy deszcz ustał, więc postanowiłem wyrwać się na przejażdżkę choć na chwilę. Trzeba ubrudzić trochę Kośkę, bo jak przywyknę do niej takiej wypucowanej, to już w ogóle jeździł na niej nie będę... ;-)



Plan zakładał pokonanie dystansu na dwie raty, a pierwszą z nich miał być przejazd bez rajtuzów. Na rower wsiadłem o 20:35 i udałem się w stronę PKP. Czuć było, że wiatr smaga po nogach. Zawróciłem do domu - teraz pora na przejazd z rajtuzami.
Już na drodze dojazdowej z osiedla do głównej było czuć różnicę. Nie dziwota - wszak jakby nie było, to dodatkowa warstwa ubrania. Postanowiłem skręcić w stronę centrum, a następnie z ulicy Chrobrego wjechałem na osiedle domków. Po powrocie na ulicę zatrzymałem się na przystanku i wpuściłem nogawki w skarpetki. Model który kupiłem nie ma zakładek na stopy, a ten który je miał nie bardzo mi podpasował. Pojechałem jeszcze objechać Rynek i wróciłem do domu.
Muszę przyznać, że rajtuzy raczej spełniają swoje zadanie. Raczej, bo to pierwszy i w dodatku bardzo krótki wyjazd, więc czas na prawdziwe testy jeszcze przede mną. Czułem jednak wyraźną różnicę między nogami, a resztą ciała i na pewno czym prędzej uzupełnię ubiór o jakąś bluzę, a następnie o pozostałe części garderoby. Sezon będzie trwał :-)
I na koniec: oczywiście roweru starałem się nie ubrudzić i omijałem kałuże ;-)

Dane wyjazdu:
7.40 km 0.00 km teren
00:22 h 20.18 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Zdążyć przed zachodem...

Piątek, 24 września 2010 · dodano: 24.09.2010 | Komentarze 0

Dzisiejszy dzień był naprawdę ciepły, ale niestety nie było mi dane tego wykorzystać, gdyż wyszedłem z pracy o 17:25... Chciałem po przyjściu do domu szybko wyjść na rower, aby jeszcze nieco złapać popołudniowego słońca i nawet już pomyślałem sobie, że dziś mógłbym może sprawdzić tą trasę którą zauważyłem, gdy jechaliśmy na prom, ale tuż przed domem spotkałem znajomego i ucięliśmy sobie dłuższą pogawędkę. Ten czas zaważył na tym, że moje powyższe plany nieco się zdeaktualizowały :-) Niemniej jednak bardzo fajnie się z nim rozmawiało. To właśnie jego skradziony rower znalazłem kiedyś u siebie na klatce. Traf chciał, że kilka dni wcześniej wymieniliśmy się telefonami, więc mogłem go zaalarmować. Ale ja nie o tym chciałem przecież... :-) Gdy dotarłem do domu tylko się przebrałem, zjadając w międzyczasie trzy paski czekolady i byłem już gotów do drogi :-)



Gdy wychodziłem słońce już chyliło się ku zachodowi. Wyruszyłem w stronę działek (ale ja dawno nie jechałem tą drogą), by następnie udać się w stronę parku przy liceum. Następnie wjechałem do parku przy Odrze (tym razem wiewiórek już nie było ;-) ) i także parkiem pomknąłem dalej w drogę powrotną w kierunku ulicy Chrobrego. Przed powrotem postanowiłem jeszcze poprzecinać nieco uliczki na osiedlu domków jednorodzinnych, a na przedostatniej prostej (gdzie nigdy nie wieje wiatr) zaliczyłem mały sprint :-)
Przede mną weekend i mam nadzieję, że pogoda się jednak utrzyma. Po jednym z najcięższych tygodni w pracy przyda mi się aktywny wypoczynek i naprawdę chciałbym jeszcze pojeździć. Po weekendzie zamierzam zaopatrzyć się w rowerkowe ubranka :-)

Dane wyjazdu:
19.50 km 0.00 km teren
01:08 h 17.21 km/h:
Maks. pr.:43.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Przebieżka na spokojnie :-)

Czwartek, 23 września 2010 · dodano: 23.09.2010 | Komentarze 0

Poranek był mroźny, ale w ciągu dnia temperatura znacznie wzrosła - mogło być nawet dwadzieścia stopni. Nie było wątpliwości co do wyjścia na rower, ale dziś byłem już przekonany, że tym razem pojadę na pewno sam. Do domu dotarłem z opóźnieniem spowodowanym obowiązkami w pracy, ale nie miało to większego znaczenia. Wcale mi się nie śpieszyło. Dzisiejszy wyjazd miał być pozbawiony jakiegokolwiek nacisku: żadnego gadania, zastanawiania się którędy jechać, żadnego pośpiechu przed wyjściem - to miał być pełen luz.



Wyruszyłem około 17:20 i skierowałem się ku stacji PKP. Gdy znajdowałem się w pobliżu wiaduktu przed Rogami pomyślałem sobie, że tym razem pewnie nie będzie o czym pisać, gdyż jadę sam, ale po kilku kilometrach, gdy dotarłem do parku okazało się, że aż tak nudno nie będzie :-) Wcześniej jednak leniwie (porównując z moją dotychczasową jazdą) przejechałem Rogi, aby następnie przed budynkiem elektrowni w Koźlu wjechać na wał przy Odrze. Następne kilkadziesiąt metrów prowadziło przez park przy liceum, skąd udałem się w stronę Rynku jadąc jedną z bocznych ulic. Wtedy też przypomniało mi się, że miałem wstąpić do bankomatu, więc musiałem się nieco wrócić.
Kolejno skierowałem się w stronę parku przy Odrze i na jednym z zakrętów zauważyłem na drzewie wiewiórkę - była ciemnobrązowa, a nawet rzekłbym że czarna. Trzymała się pnia na wysokości mniej więcej dwóch metrów, a w pyszczku miała żołędzia. Znajdowała się nie dalej jak półtora metra ode mnie! :-) Gdy zacząłem gramolić się z roweru zaczęła biec w górę drzewa, aby po chwili znaleźć się na betonowym ogrodzeniu pobliskiego szpitala. Przebiegła nim około 2-3 metry w moją stronę, po czym skoczyła na gałąź drzewa znajdującego się już za ogrodzeniem i zniknęła mi z oczu. Uszczęśliwiony widokiem ruszyłem z miejsca i wtedy z kierunku gdzie straciłem z oczu ową wiewiórkę dobiegł mnie dźwięk: niby szmer, niby cichy zgrzyt. Zatrzymałem się oczom moim ukazała się druga wiewiórka - tym razem taka bardziej pospolita, czyli ruda ;-) Znajdowała się drzewo dalej niż miejsce, gdzie zniknęła mi z oczu poprzednia. Wykonała kilka skoków po gałęziach po czym patrząc na mnie wydawała wyżej opisane dźwięki machając przy tym do rytmu ogonem, a czyniła to bardzo energicznie. Jej ogon zmieniał pozycje niczym jakaś wajcha! :-) W życiu nie widziałem tak pozytywnie zakręconych wiewiórek - w dodatku dwóch na raz! :-) Gdy ów rudzielec zniknął mi z oczu ruszyłem w dalszą drogę.
Znów wjechałem na wał przy Odrze, aby następnie udać się na Dębową. Na tym etapie zacząłem zastanawiać się, czy nie spotkam na drodze Ani, ale rozminęliśmy się, o czym dowiedziałem się już po powrocie do domu podczas rozmowy z nią. Droga przy jeziorze minęła mi bardzo spokojnie i mogłem tam zagłębić się w swoje myśli jeszcze bardziej niż dotychczas. Przez dłuższą chwilę jechałem nieco oderwany od rzeczywistości, a rozmyślanie ułatwiał mi szum opon, który niwelował pozostałe dźwięki, które i tak praktycznie nie występowały. Tego mi było trzeba: spokój, spokój, spokój...
Do domu wróciłem parkiem zatrzymując się jeszcze na przystanku: chciałem sprawdzić autobus, gdyż jutro do pracy pojadę pewnie dużo wcześniej. Gdy już odjeżdżałem w zatoczce zatrzymał się samochód i miałem okazję poinstruować panią jak dojechać do Carrefour'a - jej nawigacja nie pokazywała dobrze drogi. To był chyba pierwszy raz, kiedy jasno i rzeczowo wytłumaczyłem podróżnemu drogę do celu i tym razem nie będę miał wyrzutów sumienia, że biedak nie dotrze do celu ;-) O dziwo nie pomyliłem nawet Carrefour'a z Castoramą! :-)) Może dlatego, że są obok siebie? ;-)

Dane wyjazdu:
14.88 km 0.00 km teren
01:01 h 14.64 km/h:
Maks. pr.:34.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Dębowy serwis :-)

Środa, 22 września 2010 · dodano: 22.09.2010 | Komentarze 0

Dzisiejszy dzień w pracy dosyć mocno dał mi w kość. Wychodząc stamtąd byłem nieźle wymęczony, ale i tak wiedziałem, że dla relaksu pójdę na rower :-) Tym razem chciałem jednak pojeździć samemu w ciszy i spokoju. Powiedziałem to Ani, gdy rozmawialiśmy przez telefon po pracy. Gdy już byłem gotowy do wyjścia przypomniałem sobie o skrzypiącym łańcuchu w jej rowerze. Może jednak pojadę na tą Dębową z olejkiem do łańcucha? Gdy miałem już wychodzić z domu zadzwonił telefon - ktoś zepsuł moją serwisową niespodziankę. Miejsce zbiórki zostało ustalone... :-)



Gdy dotarłem na wyznaczone miejsce zabrałem się za podciągnięcie przedniej przerzutki, która od poniedziałkowego postoju na moście nie pracowała tak jak powinna. Po krótkiej chwili zjawiła się Ania i po kilku nieudanych(!) próbach ustawienia przerzutki zabrałem się za łańcuch w jej rowerze. Do przerzutki postanowiłem wrócić, gdy będziemy już na miejscu. Musieliśmy odstać dłuższą chwilę, aby wyjechać na główną, gdyż wciąż - jak nie z jednej, to z drugiej strony jechały samochody.
Gdy ruszyliśmy oddaliłem się nieco aby sprawdzić, co udało mi się zrobić z przerzutką. Było do bani... to znaczy źle jak wcześniej. Po chwili jechaliśmy już razem i wtedy dało się odczuć moje zmęczenie tego dnia. W ogóle nie chciało mi się rozmawiać i myślałem wtedy, że chyba lepszym pomysłem byłby samotny wyjazd.
Gdy dotarliśmy na miejsce znów zacząłem grzebać przy przerzutce. Jej ustawienie zajęło mi chyba dobre kilkanaście minut. W tym czasie nieco wzrósł poziom mojej irytacji. Przecież ustawienie przedniej przerzutki, to żadna sztuka! Na Węgrzech, gdy puściła mi linka spiąłem ją żyłką wędkarską i ustawiłem już za pierwszym razem! CO JEST GRANE??? W końcu udało mi się ustawić tą przerzutkę prawie odpowiednio - niestety na ostatniej tylnej zębatce łańcuch wciąż minimalnie ociera o obejmę... Chyba za niedługo oddam rowerek do serwisu, aby to sprawdzić i być może wymienić także klocki z tyłu.
Po dłuższej chwili ruszyliśmy w drogę powrotną, gdyż komary nie dawały spokoju. Gdy jechaliśmy na polnej drodze łączącej Dębową z Kobylicami przeleciał nad nami paralotniarz - dosłownie kilka metrów nad ziemią. To już któraś sytuacja, gdzie można było uwiecznić aparatem fajną chwilę... gdyby był pod ręką... :-)



Przy moście nad Odrą każde z nas pojechało w swoją stronę :-)

Dane wyjazdu:
30.48 km 0.00 km teren
01:43 h 17.76 km/h:
Maks. pr.:36.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Nad Odrą... i szlakiem... bezcelowo :-)

Wtorek, 21 września 2010 · dodano: 21.09.2010 | Komentarze 0

Scenariusz wciąż ten sam :-) Po pracy szybciutko tylko wpaść do domu, aby za chwilę z niego wyjść :-) Tym razem umówieni byliśmy przy Rondzie Milenijnym - chcieliśmy sprawdzić drogę biegnącą wzdłuż nowej obwodnicy.



Z domu wyjechałem około godziny 17. Było ciepło, ale ja niestety odczuwałem wciąż efekty sobotnich sprintów. Prawda jest taka, że nie czuję się optymalnie. Gdy dotarłem na umówione miejsce od razu zostało to zauważone przez Anię. No tak - po oczach wszystko widać :-)
Ruszyliśmy wzdłuż obwodnicy i po około kilometrze dotarliśmy do brzegu Odry. Planując ten wyjazd liczyliśmy na to, że uda nam się przedostać jakoś z rowerami na drugi brzeg, ale okazało się to niemożliwe. Jedyną opcją było wejście po schodach na obwodnicę i przeprawienie się tą drogą, ale nawet nie braliśmy tego pod uwagę. Po krótkiej naradzie postanowiliśmy wrócić się kilkaset metrów do mijanego wcześniej jeziorka. Ja jechałem mniej więcej tak samo jak do brzegu, natomiast Ania postanowiła skrócić sobie drogę - skończyło się na ubrudzonych w błocie felgach i butach :-))



Na miejscu okazało się, że aby dostać się do brzegu, trzeba przejść przez ledwo wydeptaną ścieżkę, która biegła między krzakami i rosnącymi gdzieniegdzie pokrzywami. Byliśmy tam chyba nie dłużej niż 10 minut - miejsce aczkolwiek spokojne, nie do końca nam pasowało, a ponadto było tam dosyć dużo komarów. Gdy stamtąd odchodziliśmy oboje z nas poparzyły pokrzywy :-)




Postanowiliśmy udać się na niebieski szlak do Starego Koźla. Gdy tylko ruszyliśmy w drogę nad nami przeleciała para łabędzi. Widok był o tyle niesamowity, ponieważ leciały one nie wyżej jak 5 metrów nad nami! Jeszcze kilkakrotnie zatrzymywaliśmy się, aby podziwiać ich lot, a ja natomiast po raz kolejny zacząłem myśleć o jakimś rozwiązaniu, które pozwoliłoby mi momentalnie wydobyć aparat na wypadek podobnych sytuacji. Trzeba będzie coś wykombinować :-)
Niebieskim szlakiem jechało się bardzo sympatycznie i spokojnie :-) Zaraz za Brzeźcami zostaliśmy ostrzeżeni przez jadących znad przeciwka rowerzystów: na drodze znajdował się jeż. Oczywiście zatrzymaliśmy się, aby go zobaczyć. Mi zajęło dłuższą chwilę zanim go dostrzegłem - i to po tym jak pokazano mi go palcem! :-) Z drugiej strony nie ma się czemu dziwić, gdyż to był bardzo mały jeżyk - prawdziwy słodziak! :-) Oczywiście nie obyło się bez zdjęć :-) Po dłuższej chwili podziwiania malucha, odstawiliśmy go na trawę w pewnej odległości od drogi tak, aby ryzyko że coś mu się na niej stanie było jak najmniejsze. Jeszcze przed odjazdem stamtąd sprawdziliśmy, czy jeżyk jest jeszcze na miejscu, ale już zdążył nam uciec :-) Pomknęliśmy więc dalej :-)






Obraliśmy kurs na Azoty, a następnie przez park, gdzie zaliczyłem najgorszą "glebę" w karierze, dostaliśmy się na Piasty. Tym razem wjeżdżałem tam dużo wolniej, a i tak było czuć zmianę nawierzchni. Czuć było także, że robi się chłodno. Mam nadzieję, że nie dalej jak za tydzień będę miał okazję zaopatrzyć się w strój na niższe temperatury. Jechaliśmy chodnikiem rowerowym aż do głównej drogi, aby następnie parkiem przedostać się na obwodnicę Kędzierzyna. Odeskortowałem jeszcze Anię do bankomatu, po czym się pożegnaliśmy. Gdy wracałem nieco doskwierał mi brak dwóch tylnych przerzutek: wczoraj po tym jak ruszyłem na moście zauważyłem, że na tych przerzutkach łańcuch ociera z przodu o obejmę. Ciekawy jestem co takiego stało się podczas postoju - wcześniej wszystko chodziło jak w zegarku... Trzeba będzie doraźnie podciągnąć linkę i obserwować. Z drugiej strony może to i lepiej, bo dzięki temu nie pędziłem aż tak bardzo, więc zbytnio się nie zgrzałem. Mimo to i tak odczuwałem na sobie ten chłodny wieczór. Dziś w nocy muszę się wygrzać - sezon musi trwać dalej! :-)

Dane wyjazdu:
25.92 km 0.00 km teren
01:18 h 19.94 km/h:
Maks. pr.:43.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Raszowa z niespodzianką

Poniedziałek, 20 września 2010 · dodano: 20.09.2010 | Komentarze 0

Sygnał do wyjazdu dostałem - jak to ostatnimi czasy bywa - jeszcze w pracy. Po powrocie do domu dosłownie wsunąłem obiad i wyszedłem czym prędzej :-) Miejscem zbiórki znów była Kłodnica...



Gdy już miałem wychodzić, zadzwonił brat z prośbą, która zatrzymała mnie w domu na kilka minut, ale tragedii nie było :-) Następna przeszkoda zatrzymała mnie już na nieco dłużej - gdy dojechałem do remontowanego mostu na Odrze okazało się, że przewrócił się pojazd kujący asfalt. Trzeba było odstać tam kilka minut, ale w międzyczasie zrobiłem kilka zdjęć. Gdy już chowałem aparat, czekający ludzie zaczęli ponownie przechodzić po moście, a ja nie zorientowałem się w porę co poskutkowało tym, że wszyscy mnie ominęli i wyprzedzili :-) Ech... nieważne :-) Gdy byłem na moście otrzymałem SMS'a od Ani czekającej już na miejscu. A tak chciałem być o czasie... Mi to zawsze coś musi wyskoczyć :-)



Gdy dotarłem do Kłodnicy od razu zauważyłem nowy strój Ani (facet! :-)) ). Też muszę sobie sprawić taką bluzę rowerową na jesień :-) Niezwłocznie wyruszyliśmy dalej, a gdy mijaliśmy ostatnie zabudowania przed Kanałem Gliwickim pojechałem jako pierwszy z zamysłem obrania jak najkrótszej trasy. Na skrzyżowaniu skręciliśmy na Raszową, aby przed przejazdem kolejowym odbić do lasu z którego wyjechaliśmy przy stacji PKP w Raszowej, cały czas jadąc prostą drogą. Dotarcie do jeziora było już kwestią kilkunastu minut.
Na miejscu dostałem od Ani nowe pałeczki perkusyjne, które od razu (dzięki Anusiakowej wspaniałomyślności) mogłem wypróbować. W drogę powrotną wyruszyliśmy, gdy na niebie już dosyć wyraźnie zarysowany był księżyc.



Chcieliśmy wracać drogą asfaltową wzdłuż czarnego szlaku, ale nieopatrznie skierowaliśmy się ku drodze polnej w kierunku Januszkowic. Gdy po chwili dotarliśmy do zamkniętego przejazdu kolejowego postanowiliśmy zawrócić. Pani lub pan dróżnik zajęty był oglądaniem monitorka, więc szykował się dłuższy postój. W momencie, gdy zjeżdżaliśmy z czarnego szlaku na główną drogę było już ciemno i mroźno. Trzeba tutaj wspomnieć, że Ania zadowolona z dzisiejszych zakupów odzieżowych jechała w pełni komfortowo, natomiast ja odczuwałem niską temperaturę, a ponadto nieco smagał mnie wiatr. Trzeba czym prędzej zaopatrzyć się na jesień... :-) Gdy przejeżdżaliśmy przez las, naszym oczom ukazał się świecący nad drogą i czubkami drzew księżyc. Widok był wręcz magiczny :-) Ja poczułem się jakbym jechał na jakimś odludziu gdzieś w górach :-) To właśnie między innymi dla takich chwil warto jeździć rowerem :-)
Rozstaliśmy się na skrzyżowaniu w Kłodnicy, wcześniej na postoju zamieniając jeszcze kilka zdań. Oczywiście nie zabrakło słów o następnym wyjeździe :-)

Dane wyjazdu:
12.80 km 0.00 km teren
00:32 h 24.00 km/h:
Maks. pr.:41.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wieczorna przejażdżka na zielono ;-)

Niedziela, 19 września 2010 · dodano: 19.09.2010 | Komentarze 0

Dzisiejszy wpis w kalendarzu przypominał o wyjeździe ze znajomymi do Nysy. Dzień zapowiadał się pogodny, ale z uwagi na powyższe nie mogłem w całości poświęcić go na rowerowy wypad. Do południa czułem się jeszcze trochę niewyraźnie po wczorajszej jeździe, ale później było już lepiej, choć nie optymalnie. Do domu wróciłem po godzinie 18, ale już pół godziny później siedziałem na rowerze :-)



Trasę obmyśliłem sobie pod kątem koloru zielonego :-) Ruszyłem więc najpierw w stronę parku, aby następnie drogą udać się na Dębową. Objechałem jezioro i drogą polną wróciłem do Koźla, aby znów wjechać do parku. Dalej jechałem wzdłuż Odry, a na skrzyżowaniu z ulicą Gazową stwierdziłem, że jeszcze przejadę kawałek i skręciłem w kierunku Rogów. Następnie odbiłem na Kochanowskiego, a na skrzyżowaniu przed ostatnią prostą depnąłem na pedał i wycisnąłem MXS tego wyjazdu, co dało mi trochę satysfakcji i zadowolenia z celowości podjętego wysiłku :-)
Do domu wszedłem o 19:10. Na dworze było już ciemno...

Dane wyjazdu:
32.58 km 0.00 km teren
01:42 h 19.16 km/h:
Maks. pr.:43.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Raszowa na raz i dwa! :-))

Piątek, 17 września 2010 · dodano: 17.09.2010 | Komentarze 0

Dzisiejszy dzień przypominał ten wczorajszy, choć chyba było nieco chłodniej. Z pracy wracałem dziś autobusem, ale mimo to wyrobiłem się w czasie i po około pół godzinie po dotarciu do domu wyruszyłem do Kłodnicy, skąd mieliśmy jechać do Raszowej.



Ruszyliśmy w kierunku Januszkowic, a na skrzyżowaniu za Kanałem Gliwickim odbiliśmy w prawo, aby za moment zjechać z drogi i wjechać do lasu na niebieski szlak. Po chwili napotkaliśmy pierwszą przeszkodę do ominięcia - o dziwo był to patrol policji. Czyżby interwencja wśród grzybiarzy? Ciekawa sprawa... :-) Mknęliśmy dalej i nieco się zapędziwszy przeoczyliśmy miejcie w którym szlak odbijał w prawo. Jadąc więc prosto dojechaliśmy do końca lasu, gdzie znajdował się czarny szlak prowadzący drogą do stacji PKP w Raszowej. Wcześniej jednak musieliśmy ominąć usypaną na drodze górę kamyczków. Niestety posłużą pewnie do utwardzenia leśnej drogi, więc jazda tutaj nie będzie już niestety tak bardzo przyjemna jak dotychczas...
Nad jeziorkiem w Raszowej spędziliśmy nieco czasu, a następnie udaliśmy się w stronę Januszkowic. Robiło się już nieco późno, więc za przejazdem kolejowym zaproponowałem, aby tym razem zrezygnować z nie utwardzonej drogi wzdłuż jeziora, tylko udać się prosto do biegnącej nieopodal drogi asfaltowej i tak też uczyniliśmy.
Droga z Januszkowic minęła spokojnie, a gdy byliśmy już w Kłodnicy, po mojej sugestii skierowaliśmy się ku Żabieńcowi, ale ostatecznie ze względu na fakt, iż było już ciemno zrezygnowaliśmy z przejazdu przez ten leśny skrót. Oświetlonymi drogami udaliśmy się więc na Pogorzelec, po czym ja wracając w stronę Kłodnicy udałem się do domu.





Dane wyjazdu:
43.17 km 0.00 km teren
02:18 h 18.77 km/h:
Maks. pr.:44.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Cisek na spontana :-)

Czwartek, 16 września 2010 · dodano: 16.09.2010 | Komentarze 0

Dziś rano wstałem minimalnie niewyraźny. Wychodzi moja szybsza jazda wczorajszej nocy. Gdy się już porządnie obudziłem, to uczucie przeszło, ale powróciło gdy wszedłem do pracy (zapewne za sprawą różnicy temperatur na zewnątrz i w budynku), a także jeszcze raz przed południem. Później było już OK :-) To nie te czasy, gdy często chorowałem - teraz nie poddam się tak łatwo o nie!
Jeszcze będąc w domu pomyślałem, że może mógłbym pojechać dziś do pracy rowerem, ale od razu pomysł upadł - musiałbym przykręcić bagażnik, a nie miałem na to czasu... i chyba jednak ochoty także :-) Dzień zapowiadał się pięknie: zniknęła chmurna zasłona, która odcinała niebo od dłuższego czasu, a i temperatura była nawet niczego sobie jak na tą porę dnia i roku. Także słońce świeciło od samego rana. Czekając w pracy na uruchomienie się komputera spojrzałem za okno. Widok przywołał wiosenne skojarzenia. Tego było już za wiele! Taka pogoda musi utrzymać się po południu! W ciągu dnia zanotowałem trzy małe załamania. W trakcie pracy (czyt. podczas nawału pracy ;-) ) nie zwracałem uwagi na to co dzieje się za oknem, więc nie było mi aż tak bardzo tęskno za świeżym powietrzem, ale po szesnastej wręcz dostałem skrzydeł: szykowało się naprawdę piękne popołudnie :-) Chciałem być jak najszybciej w domu, nawet obiadu nie zjeść - byle na rower! :-) Liczyła się każda minuta :-)


Pierwszy cel, to Pogorzelec i ustalenie na miejscu celu wspólnej podróży. Gdy dotarłem na miejsce moja średnia prędkość wyniosła 27,7 km. Byłem za tym, aby pojechać po raz drugi do Starej Kuźni, ale po kilkuset metrach doszliśmy jednak do wniosku, że jest jednak trochę za późno. Po krótkich konsultacjach wybór padł na Cisek, więc wyruszyliśmy w stronę nowej obwodnicy. Gdy pokonaliśmy ten odcinek zdecydowaliśmy się na to, aby dla urozmaicenia znanej nam już przecież trasy objechać jezioro na Dębowej. Następnie pokonaliśmy polną drogę i byliśmy już w Kobylicach, gdzie przecięliśmy jedynie asfalt i ponownie jadąc polną drogą zmierzaliśmy w kierunku Landzmierza jadąc wzdłuż Odry, oddzielonej od nas wałem i pasem zieleni.





Gdy tam dojechaliśmy wjechaliśmy na mniej uczęszczaną drogę, a ja miałem okazję zaprezentować odcinek, którym niedawno jechałem kręcąc się tu samotnie. Gdy zjechaliśmy z tej drogi, trzeba było jeszcze pokonać kilkaset metrów, aby znaleźć się na głównym (i chyba jedynym ;-) ) skrzyżowaniu Landzmierza. Zrobiliśmy tam małą sesyję naszym rowerkom, na co trzeba było poświęcić kilka minut postoju :-) Oczywiście niegrzeczna Anucha chciała wepchnąć mnie do wody, ale się nie dałem ;-) Ze mną tak łatwo nie ma, o nie! ;-)






Z uwagi na powyższe czym prędzej zarządziłem wznowienie jazdy i udaliśmy się w stronę Cisku, zatrzymując się jeszcze na drewnianym moście (brawa dla odważnej Ani ;-) ) i znów pstryknęliśmy kilka zdjęć. W trakcie ich robienia zatrzymał się przy nas czarny Mercedes (piękne W211) i z uchylonego po chwili okna głos ostrzegł nas przed niebezpieczeństwem jakie czyha na przebywających na tym moście. Tyczyło się to przede wszystkim mnie, gdyż stałem zaraz przy barierce, a jak się później faktycznie okazało ten fragment mostu umocowany był na deskach, których widok faktycznie nieco pobudzał wyobraźnię... (najwyżej A... by mnie wyławiała ;-) ) Niemniej jednak podjęte ryzyko opłaciło się - wystarczy spojrzeć na zdjęcia poniżej.




Po kilkuset metrach zjechaliśmy z asfaltu, wjeżdżając na polną drogę, którą dotarliśmy do Brzeziec. Z uwagi na późną porę zdecydowaliśmy się dojechać do drogi prowadzącej już bezpośrednio do Kędzierzyna, a następnie już po ciemku przecięliśmy lasek na Pogorzelcu i po kilku minutach byliśmy przy Ani domostwie. Po chwili i ja udałem się w stronę domu.